Zapytam, odpowiem szczerze

Nasz lokalny Hyde Park
ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Gloinnen
Administrator
Posty: 12091
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:58
Lokalizacja: Lothlórien

Re: Zapytam, odpowiem szczerze

#101 Post autor: Gloinnen » 29 wrz 2012, 10:52

Pytanie Ewy bardzo trudne, bo sytuacja z gatunku "życiowy szach i mat".
Bycie z żoną, której się już nie kocha - z poczucia obowiązku, z wdzięczności, z litości, z wygodnictwa - a zarazem oszukiwanie jej, jest rozwiązaniem krótkowzrocznym. Nie wierzę też w to, że ona niczego nie podejrzewa.
Wynika z tego, co piszesz, że życiowym celem żony jest... bycie żoną, matką, gospodynią. Ideałem ogniska domowego. To jej jedyny cel i jedyna wizja samorealizacji. Na miejscu faceta, jeżeli chce on rzeczywiście coś dobrego dla niej zrobić i ma jeszcze wobec niej jakieś poczucie zobowiązania, starałabym się pokazać tej kobiecie, że życie nie musi kręcić się wokół jego osoby, a jej drogą nie musi być jedynie "matkowanie". Czy ona nie ma żadnych zainteresowań, pasji, kręgu znajomych, których coś łączy? Gdyby, kolokwialnie mówiąc, "wyszła z domu", mogłaby poznać kogoś, robić coś ciekawego, rozwijać się nie tylko na niwie małżeńskiej. Ograniczenie bowiem swojego społecznego funkcjonowania do jednej tylko roli jest ryzykowne. To tak, jakby postawić wszystko na jedną tylko kartę.
Tak więc wydaje mi się to jedynym rozsądnym rozwiązaniem - zachęcać do udzielania się towarzyskiego, podsuwać różne pomysły na interesujące spędzanie wolnego czasu (wysłać np. na ciekawą wycieczkę? zaproponować jakąś formę aktywności poza domem?) Na pewno nie jest to idealne wyjście z sytuacji, ale chodzi generalnie o wytworzenie kontekstu, w którym łatwiej pogodzić się z pewnymi, wydaje mi się, że nieuniknionymi stratami. Kobieta, która oprócz tego, że jest idealną żoną, ma wiele innych pól do życiowego spełnienia, będzie w stanie zapanować nad poczuciem porażki, bo nie będzie to porażka absolutna, lecz częściowa. Gdzie indziej los jej będzie mógł wynagrodzić ból rozstania. Obecność innych ludzi da jej poczucie, że jednak mimo wszystko jest komuś potrzebna, że nie skończył się jej czas, że jeszcze ma coś do zrobienia. A może jeszcze spotka kogoś interesującego?
Na pewno nie "złoty środek", ale nic lepszego mi nie przyszło do głowy.

Odp. na pytanie Iskierki.

Najpierw bym poszła z dzieciakiem do centrum zabaw - niech jeszcze się wyszaleje.
A wieczorem upiłabym się na maksa. I już.

Moje pytanie - trochę będzie rozbudowane.
Czy chciałbyś, żeby ktoś płakał po Twojej śmierci?
Często mówimy z odcieniem goryczy - "po mnie nikt nie zapłacze..." Ale czy to ma w gruncie rzeczy - Twoim zdaniem - sens? Ja na przykład (to na razie rozważania czysto teoretyczne) - wcale bym nie chciała. Nie chciałabym pozostawiać po sobie "nieutulonych w żalu" itd. Śmierć to moja droga, moja tajemnica, jeżeli nadejdzie chwila, aby w nią wkroczyć - to jest jedno z kolejnych (tak to odbieram) moich wyzwań. Jak napisała w jednym ze swoich wierszy nasza Anastazja - po prostu przesiadka, zmiana trasy i szlaku. Coś, z czym muszę zmierzyć się sama i co zostało mi dane w tym, a nie innym momencie. Nikomu nic do tego. Na pewno nie powód do żałoby. Życie na świecie toczy się swoim biegiem, a dla mnie przyszła komenda - "wypad" i tyle. W inny wymiar egzystencjalny, mam nadzieję, choć to tylko nadzieja, bo przecież nie wiem, czy jest jakaś "druga strona" i co tam na mnie czeka. Ale to i tak tylko moja prywatna sprawa.
Gdyby mi przyszło odchodzić, to wolałabym nie mieć wokół siebie tragicznych postaci zrozpaczonych bliskich. Raczej wzorem zwierząt - w samotności, godnie, spokojnie, już "poza" głównym nurtem i w oddaleniu od tych, którzy jeszcze się go trzymają i nie nadeszła ich pora pochylenia się...

No więc - czy chciałbyś, żeby ktoś Cię opłakiwał, itd.?
Niechaj inny wiatr dzisiaj twe włosy rozwiewa
Niechaj na niebo inne twoje oczy patrzą
Niechaj inne twym stopom cień rzucają drzewa
Niechaj noc mnie pogodzi z jawą i rozpaczą

/B. Zadura
_________________
E-mail:
glo@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
411
Posty: 1778
Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
Lokalizacja: .de

Re: Zapytam, odpowiem szczerze

#102 Post autor: 411 » 29 wrz 2012, 17:45

Gloinnen pisze:Często mówimy z odcieniem goryczy - "po mnie nikt nie zapłacze..." Ale czy to ma w gruncie rzeczy - Twoim zdaniem - sens?
Nie ma. Najmniejszego. Oplakiwanie czegos/kogos, kogo juz nie ma i nie bedzie - ma tylez sensu co "plakanie nad rozlanym mlekiem". Ani toto sie nie pozbiera samo do szklanki czy garnka, ani ten ktos nie zmartwychwstanie. Bo za straszenie ciemnymi nocami dziekuje bardzo. Nawet najbardziej ukochana osoba dostanie w koncu w ryj - co za duzo to niezdrowo.
Gloinnen pisze:Jak napisała w jednym ze swoich wierszy nasza Anastazja - po prostu przesiadka, zmiana trasy i szlaku. Coś, z czym muszę zmierzyć się sama i co zostało mi dane w tym, a nie innym momencie.
Prawda. Jestesmy wtedy tak strasznie samotni...
Gloinnen pisze:Nikomu nic do tego. Na pewno nie powód do żałoby.
Owszem, nikomu nic do tego, ale z reszta sie nie zgodze. Jasne, nawet wlasna matka nie moze pokrzyczec, pogrozic palcem i zakazac nam umierania. Umieramy, odchodzimy, schluss-aus-amen.
Ale powód do zaloby - jest. Nie dla tych co odchodza, ale dla tych co zostaja.
Gloinnen pisze:No więc - czy chciałbyś, żeby ktoś Cię opłakiwał, itd.?
Tak. Chcialabym. Chcialabym by ktos mnie wspominal, by smial sie z tych wspomnianych/wspominanych, przezytych wspólnie sytuacji, by lza mu sie w oku zakrecila, gdyby znalazl moje stare listy do siebie...
...bo to by znaczylo, ze dobrze zylam, ze bylam komus potrzebna, ze komus dawalam radosc i (moze) szczescie. Ze wciaz mnie temu komus brakuje, ze teskni (pomimo pogodzenia sie z faktami) i w jakis tam durny sposób celebruje "nasze" filmy, ksiazki, dowcipy, ulubione potrawy...
A gdyby jeszcze starczylo sil/czasu przed smiercia, by uspokoic kochane, drogie mi osoby, by wiedzialy, ze odchodze pogodzona i szczesliwa, bo dzieki nim mialam dobre zycie - wtedy byloby chyba idealnie.

Zatem, wracajac do pytania, tak - niech mnie "oplakuja".

*

Pytanie.
Uzywki. Nalogi. Uzaleznienia.
Czego byscie nigdy w zyciu nie tkneli nawet kijem?
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.

Awatar użytkownika
Gloinnen
Administrator
Posty: 12091
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:58
Lokalizacja: Lothlórien

Re: Zapytam, odpowiem szczerze

#103 Post autor: Gloinnen » 29 wrz 2012, 18:11

411 pisze:Czego byscie nigdy w zyciu nie tkneli nawet kijem?
PAPIEROCHÓW!!!

Moje pytanie:
Jesteś matką/ojcem. Ktoś Ci proponuje milion dolarów za Twoje dziecko. Wiesz, że trafi do tzw. "dobrego domu", do rodziny, nie zostanie skrzywdzone...
Akceptujesz?
Niechaj inny wiatr dzisiaj twe włosy rozwiewa
Niechaj na niebo inne twoje oczy patrzą
Niechaj inne twym stopom cień rzucają drzewa
Niechaj noc mnie pogodzi z jawą i rozpaczą

/B. Zadura
_________________
E-mail:
glo@osme-pietro.pl

iskierka

Re: Zapytam, odpowiem szczerze

#104 Post autor: iskierka » 29 wrz 2012, 18:19

Nie, nigdy bym nie oddała swojego dziecka

Twoje marzenie związane z poezją

Awatar użytkownika
Gloinnen
Administrator
Posty: 12091
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:58
Lokalizacja: Lothlórien

Re: Zapytam, odpowiem szczerze

#105 Post autor: Gloinnen » 02 paź 2012, 18:11

Najbardziej przyziemne.
Kiedyś zdobyć w tej dziedzinie laury. Być sławną, uznaną, itp. Nawet nie o pieniądze chodzi, ale o ten splendor. A jakże.
Przy okazji (podkreślam) - przy okazji - moja koncepcja poezji związana jest ściśle z jej funkcją etyczną. Czyli - poezja jako rozrusznik dla sumień. O, tak.

Moje pytanie:
Co jest, Twoim zdaniem, lepsze - instytucja małżeństwa czy tzw. "wolne związki" ("kocia łapa")?
Z uzasadnieniem proszę. :smoker:
Niechaj inny wiatr dzisiaj twe włosy rozwiewa
Niechaj na niebo inne twoje oczy patrzą
Niechaj inne twym stopom cień rzucają drzewa
Niechaj noc mnie pogodzi z jawą i rozpaczą

/B. Zadura
_________________
E-mail:
glo@osme-pietro.pl

Sede Vacante
Posty: 3258
Rejestracja: 27 sty 2013, 23:52
Lokalizacja: Dębica

Re: Zapytam, odpowiem szczerze

#106 Post autor: Sede Vacante » 02 paź 2012, 19:39

Dość trudne pytanie.
Generalnie jestem zwolennikiem wolnych związków. Jedna sprawa, dla mnie oczywista, że "papierek" w przypadku małżeństwa nic nie znaczy, oprócz symbolu i może jakichś tam udogodnień "systemowych" (podatki, urzędy itp.). Druga jest taka, że w razie rozwodu są problemy z podziałem majątku, szarpanie się o domy, auta, poza tym trzeba chodzić do sądu i tłumaczyć się obcej osobie dlaczego już się nie chce z kimś być.
I nie będę tu banalnie prawił o tym, że jak ktoś się kocha, to zawsze będzie ze sobą.
Bla, bla, bla.
A ludzie si e rozstają coraz częściej i trzeba brać pod uwagę każdy scenariusz, a nie tylko i wyłącznie romantyczne uniesienia i "miłość aż po grób".
Wolne związki naprawdę dają wolność. Można osobno mieszkać i nie jest to dziwne, można robić sobie "przerwy" na złapanie oddechu i nie muszą one wcale oznaczać separacji, rozwodu itp. Generalnie wolny związek to dla mnie przestrzeń, lepsze relacje.Bo jak ludzie się sobą męczą, to każde idzie w swoją stronę, a na drugi dzień dzwoni i znów, po ochłonięciu można się spotkać. Można nie widzieć się kilka dni, a potem się zobaczyć, itp.
Ktoś powie: W małżeństwie też.
OOOOOczywiście. :crach:
Już widzę, jak mówię żonie, że m"może pobądźmy trochę sami z sobą. Idę gdzieś, wracam za kilka dni".
W instytucji małżeństwa jest już tak, że osoby mieszkają ze sobą na stałe. Zakładając, że będą ze sobą do końca życia( w związkach partnerskich nic się nie zakłada z góry, na tym to polega) mają wspólne mieszkanie, wspólne zobowiązania finansowe, a przyjaciele już zawsze będą się dziwić i wypytywać co się stało, jeśli jedno pojawi się na imprezie bez drugiego i tym podobne.
Małżeństwo moim zdaniem więzi uczucia, cenzuruje prawdę.
Bo jeśli ktoś ma dość na przykład, często nie może odejść. Bo jak pisałem wcześniej - wspólne mieszkanie, samochód, kredyty itp.
W związku partnerskim nie robi się nic co by wiązało dwie osoby na stałe. Zawsze zostawia się furtkę, jakby coś poszło nie tak i to jest ta wolność, przestrzeń. Ale mam wrażenie, że również większy szacunek mają do siebie partnerzy w wolnych związkach. Bo jak się pokłócą, potem zawsze idą "do siebie", przechodzi im. Jak nie chcą się widywać, robią sobie wolne. A poprzez to nie ma tej postępującej frustracji, gdy osoby są ze sobą 24 na dobę z obowiązku małżeńskiego.
Wiele więc za tym, że wole związki są lepsze.

Dlaczego więc pytanie jest trudne?
Bo ta wolność w związkach nieformalnych działa w obie strony. Jest dobra i zła równocześnie. Wydaje mi się, że może być tak, że osoby w wolnym związku, świadome tego, że nic ich nie trzyma przy drugiej osobie, że łatwo odejść, w chwilach gniewu właśnie odchodziłyby, aż w końcu by nie wróciły do siebie.
Można powiedzieć : Ok! Skoro tak jest, widocznie lepiej, niż aby się męczyły z sobą.
Ale z doświadczenia, nie tylko swojego wiem: Czasem te "zobowiązania", "papierek" ratują piękne związki. Pełne rutyny, frustracji itp. gdzie ludzie naprawdę zapominają jak się kochają. I w wolnym związku taki mężczyzna i kobieta rozeszliby się po którejś kłótni.
A w małżeństwie, czasem dobrze, że coś "trzyma" na siłę. Bo po burzy ludzie przytulają się i mówią sobie: Jak dobrze, że mamy ten pieprzony kredyt(mieszkanie, samochód, meldunek, brak intercyzy, czy inny "hamulec"). Bo inaczej już byśmy się rozeszli - dwoje wolnych ludzi - a tak, to nie mogliśmy. Ale teraz nadal możemy być szczęśliwi.

Ostatecznie - co ja bym wybrał?
Mimo tego co pisałem o zaletach małżeństwa - bez namysłu wolny związek.
To moja natura, ja nie potrafię być w czymś, co jest "ostateczne". Jestem z żoną względnie szczęśliwy, nie narzekam już, jest nie najgorzej.
Ale mimo wszystko - ja jestem wiecznym uciekinierem, zawsze jestem "gdzie indziej".
Wolne związki zdecydowanie bardziej mi odpowiadają. Jak pisałem, moim zdaniem miłość w nich jednak, jeśli już jest, jest prawdziwsza, nie przymusowa,a i szacunku więcej, bo zawsze można odpocząć i przemyśleć kilka spraw.


Pytanie:
Skoro już o związkach - Spotykasz kogoś, kto jest naprawdę arcyciekawym człowiekiem. Intryguje cię, pociąga, ma jakiś magnetyzm. Może być artystą/tką, biznesmanem/bizneswoman, żołnierzem/panią w mundurze, - jak akurat tam wolisz sobie wyobrazić.
W kwestiach uczuć nie masz wątpliwości - on/ona jest osoba, która w jakiś dziwny sposób zawładnęła twoim umysłem. Maagia, hipnoza, coś, od czego ie sposób się uwolnić i jest niezwykle cudowneeeeeeeee!
On/ona szuka związku, na zasadzie partnerstwa. Nie wie czy na stałe. Jest outsiderem. Żyje jakimś innym wymiarem, jeśli chodzi o stabilizację. Nie ejst darmozjadem, ma swoje pieniądze, swój kąt, ale po prostu nie wie jeszcze, czy chce osiąść.
Słucha serca, jest romantykiem.
Jedyne, co może ci dać, to całego siebie. Ale na jak długo? On sam nie wie.

Ma, powiedzmy, czwórkę dzieci z trzema kobietami, z poprzednich związków. Płaci alimenty. Z żadną się nie udało. Przed jedną uciekł w wolność, drugą przestał kochać, trzecia miała zupełnie inne oczekiwania od życia.
No i cóż.
Czy twoim zdaniem taki człowiek może być jeszcze dobrym partnerem dla ciebie?
Czu uważasz, że człowiek po trzech związkach z dziećmi w tle jest już mężczyzną "wyeksploatowanym". Może fajny, ciekawy, mądry - ale związek z nim to szaleństwo - ?
"Nie głaskało mnie życie po głowie,
nie pijałem ptasiego mleka -
no i dobrze, no i na zdrowie:
tak wyrasta się na człowieka..."


W. Broniewski - "Mannlicher"

iskierka

Re: Zapytam, odpowiem szczerze

#107 Post autor: iskierka » 02 paź 2012, 19:51

Dla mnie taki człowiek jest nieuczuciowy, nie związałabym się już z takim facetem
a czy może być fajny? może być, ale do kontaktów towarzyskich, nie do związku na stałe

czym twoim zdaniem jest miłość i na czym ona polega
chodzi o miłość w związku

Sede Vacante
Posty: 3258
Rejestracja: 27 sty 2013, 23:52
Lokalizacja: Dębica

Re: Zapytam, odpowiem szczerze

#108 Post autor: Sede Vacante » 02 paź 2012, 19:56

Iskierka - wyczerpująca odpowiedź :)
Spodziewałem się jakiejś analizy, czegoś rozbudowanego, ale trudno. Kolejne moje pytanie ginie w gąszczu innych :) Czy ty czasem odpowiadasz dłużej niż a kilka zdań?:) Pytam z ciekawości, bo uwielbiam długie rozmowy.
Bez obrazy iskierka, luuuuz.

Na pytanie nie odpowiem, bo dla mnie zbyt oczywista odpowiedź. Czekam na coś innego,a tymczasem, zapraszam kolejnych do zabawy;)
"Nie głaskało mnie życie po głowie,
nie pijałem ptasiego mleka -
no i dobrze, no i na zdrowie:
tak wyrasta się na człowieka..."


W. Broniewski - "Mannlicher"

Awatar użytkownika
Gloinnen
Administrator
Posty: 12091
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:58
Lokalizacja: Lothlórien

Re: Zapytam, odpowiem szczerze

#109 Post autor: Gloinnen » 02 paź 2012, 20:45

Ja sama jestem taką osobą, o jakiej piszesz, Sede. Cenię sobie swoją niezależność, możliwość decydowania o sobie, tkwi we mnie silna potrzeba wolności (nawet może przesadna). Nie znoszę, jak ktoś mi mówi, co mam robić, jak mam żyć. Obawiam się, że w związkach typu "aż po grób" zupełnie się nie sprawdzam. Po co ktoś ma mi zaglądać do garów, do sypialni, do kibla, pod dywan? Opisana więc przez Ciebie relacja bardzo by mi odpowiadała. Mogłaby być ciekawa, fascynująca, niebanalna, a jednocześnie nie stanowiłaby pułapki. Przeszłość seksualną, partnerską faceta (te trzy żony, dzieci) - miałabym, szczerze powiedziawszy, w czterech literach. Zakładam tylko, że żadnej byłej partnerki nie ukatrupił. Poza tym - czemu nie szaleństwo? Czemu nie "będzie co ma być"? Miło jest otrzymywać prezenty od losu, a nie je wyłudzać.
Nie wiem, wydaje mi się, że pojęcie "nie udało się" (w kontekście trwałości związków) zaczyna dopiero funkcjonować, gdy prezentujemy postawę roszczeniową wobec drugiej osoby. Że ona MUSI nam odwzajemnić miłość. MUSI siebie dać. MUSI z nami być. MUSI do nas należeć. I co z tego wychodzi? Uprzedmiotowienie człowieka, traktowanie go jak zabawkę. A dalej - frustracje. Zaborczość. Zazdrość.
Zdecydowanie wolę relacje oparte na dobrowolności. A gdy coś się nie zazębia, to i tak się nie naleje z pustego w próżne.
Odpowiedź na pytanie Sede brzmi - TAK. Choć nawet tutaj nie użyłabym słowa "partner". Zbyt mocne. Prędzej pasuje mi określenie - ktoś, kto jest obecny w moim życiu. Tu i teraz. Do czasu. Przyjdą zmiany, to znaczy, że tak miało być. Nic nie trwa wiecznie.

Moja odp. na pytanie Iskierki - będzie trochę "wzięta" z odpowiedzi na pytanie Sede Vacante. Miłość polega na tym, że pozwalam komuś zaglądać mi do garów, pod łóżko i do WC. I mnie to chwilowo nie wkurza.
I jeszcze jedno. Jestem komuś wdzięczna za to, że ze mną jest. Bo on mi ofiarowuje ogromny dar. Choć rzadko przychodzi nam to do głowy, bo wydaje się oczywiste, właśnie, że MUSI... Miłość traktujemy nie jako dar, lecz jako słodkie przekleństwo. Nieprawda. Miłość jest aktem woli. Należy to doceniać.
Mogłabym ponadto dodać - chęć bycia potrzebnym... Dopóki coś możemy dla drugiej osoby zrobić - jest pięknie.

Pytanie:
Czy uważasz, że ludzie są raczej dobrzy, czy źli?
Niechaj inny wiatr dzisiaj twe włosy rozwiewa
Niechaj na niebo inne twoje oczy patrzą
Niechaj inne twym stopom cień rzucają drzewa
Niechaj noc mnie pogodzi z jawą i rozpaczą

/B. Zadura
_________________
E-mail:
glo@osme-pietro.pl

Sede Vacante
Posty: 3258
Rejestracja: 27 sty 2013, 23:52
Lokalizacja: Dębica

Re: Zapytam, odpowiem szczerze

#110 Post autor: Sede Vacante » 02 paź 2012, 21:54

Oj Glo.
Ciekawe pytanie.
Zanim odpowiem - dziękuję ci bardzo za odpowiedź a moje, obszerną i ciekawą.
A co do pytania: dwie, a może nawet trzy kwestie:
Ludzie rodzą się: zawsze dobrzy.
Mówienie, że są dzieci, które mają jakiś "gen zła", że są totalnie rozkapryszone, mają pociąg do złych uczynków, jakieś z nich małe diabły, jest kretyńskie.
Dzieci zawsze są dobre. Mam nawet wrażenie, że rodzimy się mądrzy, a potem dorastając już tylko głupiejemy.
Dzieci szczerze kochają, szczerze nie lubią - ale nie nienawidzą.
Nie oszukują w poważnych sprawach(nie chodzi o niewinne kłamstewka) a jeśli już to dlatego, że zwyczajnie się boją. Ale czy ich strach to ich wina? Jeśli dziecko się czegoś boi(kogoś) to znaczy, że ktoś tej niewinnej osobie dał powód ku temu.
Dzieci nie są wyrafinowane. Nie spiskują, nie krzywdzą ludzi z zamierzeniem, tak, że im w pięty pójdzie.
Wszystkie wady jakie się u nich pojawiają pochodzą z otoczenia. My ich uczymy wszystkiego, my je "skrzywiamy", ale i my możemy sprawić, że są jako dorośli wspaniałymi ludźmi. Czasem są tez wspaniałe MIMO naszego wychowania, a nie dzięki niemu.
Podsumowując pierwszą część - rodzimy się dobrzy.
Druga kwestia to kwestia podejścia indywidualnie do jednostek. Nie jesteśmy wszyscy dobrzy, albo wszyscy źli.
Z natury? Zdecydowanie dobrzy. Ale szybko nam to przechodzi - gdy dorastamy.
Wtedy, mam wrażenie, bierzemy prawa natury we własne ręce i różnie to bywa.
Są źli i są dobrzy, reguły nie ma.

A jak to moim zdaniem wygląda ogólnie? Globalnie?
Tutaj sprawa niestety jest dość oczywista.
Choć słowo "raczej" trochę sprawia, że pytanie jest trudniejsze. Bo chciałbym wierzyć, że "raczej" dobrzy. To wynika z natury(narodziny, pierwsze lata) z założenia(stworzenie gatunku, jeśli ktoś wierzy w Boga, lub po prostu idealizowanie roli ludzi, jako "panujących", opiekunów ziemi).
Więc jak z tym "raczej"?
Moim zdaniem - mimo chęci, by pomyśleć inaczej - raczej jesteśmy bardziej źli, niż dobrzy.
Jako rasa, globalnie. Nie jednostkowo.
Jesteśmy chyba jedynym gatunkiem, który dąży do autodestrukcji. Pojęcie nienawiści mamy opanowane do perfekcji. To my ludzie wymyśliliśmy wojny, broń, zagłady, eksterminowanie całych narodów. Wszelkie grzechy ludzkości biorą się z jej czynów. Nie wierzę w Szatana, który nas, biednych ludzików, wodzi na pokuszenie. Wszelakie działania przeciw naturze, matce ziemi, zwierzętom, roślinom, jak i sobie, wynikają tylko i wyłącznie z naszej woli.
Potrafimy zabijać się nawzajem "na miliony" w imię władzy, pychy, Bogów, przekonań, wszelkich różnic. Niszczymy swoją planetę, choć równocześnie zdajemy sobie sprawę, że tylko my jesteśmy w stanie ją ocalić od zniszczenia i tylko my możemy ją obrócić w perzynę. Zbyt często wybieramy to drugie.
Odpowiedzieć na twoje pytanie Glo. można na różne sposoby.
Wszelkie choroby cywilizacyjne.
Obojętość na zło.
Znieczulica.
Historia pokazująca jakim potworem może być człowiek. Jak ludzie w swych słabościach mogą dokonywać złych rzeczy.
Gdyby ludzkość stanęła przed wyborem Dobra, lub Zła w jakiejś przełomowej sytuacji, jak byśmy się zachowywali? (Skąd pojęcie Chaosu? Anarchii? :) )

No właśnie. W pewnych sytuacjach tracimy wszelkie hamulce. Walczymy o przetrwanie, potrafimy uruchamiać najgorsze instynkty w imię własnego losu. Niby zwierzęta też.
Ale one nie mają naszej inteligencji, naszej woli i talentu tworzenia.
Ludzie bywają dobrzy, ale uważam, że ostatecznie w nich Zło zajmuje więcej miejsca. Gdyby człowiek musiał dokonać wyżej wspomnianego wyboru, nie myślał by o tym, by "zwyciężyło Dobro".
Jesteśmy egoistami.
Poza tym dokonujemy na co dzień tak wielu zniszczeń na świecie, mordów, okropnych rzeczy...lub je przemilczamy, że powiedzenie, że jesteśmy raczej dobrzy, moim zdaniem jest co najmniej pychą.
Ten temat wystarczyłby na książkę.
Zastanówmy się jak wyglądałoby przywitanie obcych cywilizacji, których z takim utęsknieniem wyglądamy na niebie, by pokazać swoją miłość i tolerancję.
A co byłoby potem? Dalibyśmy im nasze ubrania? Podzielili się chlebem? Zaprosili do domu?
Ha.
Wyrżnęlibyśmy ich w pień, jeśli dalibyśmy radę.
Bo to MY jesteśmy rasą panująca i taką chcemy pozostać.

Ludzie są raczej źli. Jeśli traktować temat globalnie. Jest wielu raczej dobrych, ale Zło ma niestety niezliczone armie sług. Ci raczej dobrzy to margines.

Podsumowując:
Rodzimy się wprost wspaniali.
Dojrzewając głupiejemy i często stajemy się bardzo źli, choć zło bywa bardzo głęboko ukryte.
Są ludzie, którzy potrafią dorastając nadal zachować w sobie "gen dobroci".
Ale te i inne sprawy i tak wcześniej, czy później zweryfikuje bomba atomowa, lub pod inną postacią globalna zagłada wywoła najróżniejszymi mechanizmami działania dojrzałego, myślącego, panującego na ziemi człowieka.

Pytania nie zadam, chcę pozostawić pole innym ;)

Raz jeszcze Glo. dzięki za pasjonującą wymianę poglądów!

Albo zadam! :)

Stoisz przed człowiekiem, który trzyma palec na przycisku atomowym.
Masz w ręce pistolet, możesz go zabić, wiesz, że nie spudłujesz.
Masz dziesięć sekund, może trochę mniej.
Jeśli nie zdążysz - kilka krajów na świecie wyparuje.
Kilka. Ty ocalejesz.
Twoja rodzina, znajomi, bliscy - również.
Wrócisz do domu. Nikt cie nie aresztuje, nie uprowadzi, nie będzie wnikał co robiłaś/eś z pistoletem w ręku przy ważnym facecie, przy pulpicie obsługującym bomby atomowe.

Jeśli strzelisz - nikt nie wyparuje.
Może kiedyś, ale nie dziś.
A może wcale? Skąd masz wiedzieć?
Dziś to dziś.
Jeśli strzelisz - być może zostaniesz aresztowana/y.
Nie wiesz, czy uda ci się wymigać. Jest szansa.

Facet podchodzi do pulpitu. Szacowana liczba zabitych - miliony.
Tik-tak - zegar rusza...
10
9
8
?
?
?
"Nie głaskało mnie życie po głowie,
nie pijałem ptasiego mleka -
no i dobrze, no i na zdrowie:
tak wyrasta się na człowieka..."


W. Broniewski - "Mannlicher"

ODPOWIEDZ

Wróć do „WSZYSTKIE CHWYTY DOZWOLONE”