Katowice

Nasz lokalny Hyde Park
ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
refluks
Posty: 714
Rejestracja: 28 lut 2016, 11:49

Katowice

#1 Post autor: refluks » 23 lip 2017, 20:02

Urodziłem się w województwie katowickim.
Pamiętam pierwszy wyjazd do tego miasta.
Pociągiem. Jednostką tak zwaną. Bo jeszcze pulmany były, ale te były wtedy pospieszne.
Ładnie mnie Mamusia ubrała.
Aby po buty dla mnie żeśmy pojechali, ale zawsze to do stolicy województwa.
Trzymał mnie mocno tata za rękę. Żebym się nie zgubił.
Mnóstwo ludzi na dworcu.
I z walizkami byli i bez.
Panie miały czarne kreski na górnej powiece, niektóre z kapeluszem na głowie.
Dużo było panów, w garniturach, z teczkami w dłoniach.
Gdy wyszliśmy na zewnątrz dworca zapachniało gorącym asfaltem.
Zeszliśmy po schodach, a tam autobusy, tramwaje!
Wcześniej tramwaju nie widziałem.
Jeszcze mocniej tata chwycił mnie za rękę.
Rok później w butach, które mi tata kupił przyjechałem do Katowic z moją babką.
Do jej męża.
Dziadka mego, Kazimierza, po którym odziedziczyłem wzrost i marsa na czole.
Pierwszy raz byłem w szpitalu.
Dziadek mnie przytulił.
Zapytałem go, czemu pan na sąsiednim łóżku tak dziwnie mówi.
Wytłumaczył mi, że niemiecki snajper wybił temu panu jednym strzałem zęby w górnej szczęce.
Kilka tygodni później przyjechałem do dziadka z tatą. Ciepło już było. Siedzieliśmy na ławce w parku szpitalnym
Płakał dziadek mówił, że to już z nim koniec.
Miał raka jelita grubego.
Patrzyłem na dziadka i tatę i nic nie rozumiałem.
Zobaczyłem dziewczynkę z poparzoną twarzą, gdy wchodziła do drewnianego budynku.
Dziadek powiedział, że to szpitalna kaplica.
Wszedłem do niej, ale tylko na chwilę.
Oprócz poparzonej dziewczynki był pan bez nóg.
Wystraszyłem się i uciekłem z kapliczki.
Wyszedł dziadek z kliniki żywy, ale niedługo potem w domu umarł.
Przez długi czas wierzyłem, że gdybym się wtedy, w katowickiej kapliczce nie wystraszył chorych, a modlił się, dziadek by żył.
Bo bardzo dziadka Kazimierza kochałem.

Czternaście lat temu przywiozłem do katowickiego szpitala Mamę.
Usłyszałem, że to nowotwór i rozsiew jest fatalny.
Osunąłem się po ścianie.
Wciąż mam Ją przed oczami, gdy otwarła drzwi od gabinetu lekarskiego, w czerwonym szlafroku i powiedziała „Chodź tutaj”.
Akurat mnie zdążyli podnieść z podłogi i wykrztusiłem, że zaraz, Mamusiu, do Ciebie zajdę.
To, co przeżyłem w łazience szpitalnej wcześniej w filmach widziałem.
Nabranie wody i zanurzenie twarzy w niej. Potem spojrzenie w lustro.
Tylko, że w filmach grali strach. Ja go czułem. W każdej części swego ciała.
Tego samego dnia, gdy wróciłem do domu padłem na kolana i prosiłem Boga, żeby Jej chorobę na mnie przeniósł, ja się słowem nie odezwę, byle nie Ona.
Nigdy nie myślałem, że spotka to mnie.
Takie rzeczy zdarzają się tylko innym.
Jak zwykle rano przyjechałem, wypaliłem przed wejściem papierosa.
Wszedłem na oddział i te spojrzenia pielęgniarek.
Umarła o 8.10.
To nie mogła być prawda.
Wszedłem do sali.
Była jeszcze ciepła.
Podnosiłem jej powieki, potrząsałem nią.
Uderzyłem głową w ścianę, odepchnąłem pielęgniarkę, jakąś tabletkę połknąłem.
Potem stałem na korytarzu czekając na dokumenty.
I czułem, że jest obok, i że jest zawstydzona, bo tyle zamieszania przez nią.
Cała ona.
Chodziłem po gabinetach szpitalnych, podbijali papiery. Wszyscy deklamowali, że jest im przykro.
Jeszcze tylko urząd miejski.
Żeby tam dojść muszę przejść przez podziemie dworca kolejowego.
Przyjechały pociągi, ludzie wysiedli, nie mogę przejść, potrącają mnie, dokądś się śpieszą.
Mam ochotę krzyknąć „Właśnie umarła mi mama!”
Docieram do urzędu, zaznaczają w systemie, że jej już nie ma.
I jest im przykro. I zaraz potem łyk kawy i następny wniosek w ręce.
Ktoś bierze mnie za rękę, prowadzi do auta i wiezie do domu.
To już nie dom, to tylko mieszkanie.
A jeszcze w przedpokoju worek z jej rzeczami ze szpitala.
Siedzę oszołomiony.
To tylko zły sen.
Ale ten najgorszy przede mną.
Śni mi się, że umarła, budzę się, ta ulga, że to był sen, a zaraz potem, że to prawda.

I nie pogrzeb był najgorszy, ale zdzieranie klepsydr.
Widzieć jej imię i nazwisko. I przy każdej podchodzą ludzie, młoda była, znali ją, tak im przykro.
I natychmiast wracają do swojego życia.

Rok później zakochałem się.
To było jak zalanie płuc wodą, prawie utopienie się.
Miłość ze Śląska, tylko Dolnego.
Umówiliśmy się na pierwsze spotkanie w Katowicach.
W Katowicach dotknąłem dłoni największej miłości mojego życia.
Krótko później dostałem pracę w Chorzowie.

Nie byłem przygotowany na takie uczucie.
Wsiadałem w tramwaj wiozący mnie do Chorzowa i odzywał się telefon.
Ciepło biło od słuchawki telefonu.


Półtora roku temu w Katowicach bylem.
Nie było już śladu po dworcu, jaki zapamiętałem.
I po trzecim peronie
Z którego z Katowic wyjeżdżałem, tak zbolały na okoliczność dowiedzenia się, że moja Mama umiera jak i miejsca, na którym żegnałem się na tydzień z największą miłością mojego życia.
A dworzec w galerię handlową się zamienili.
Ze starego świata pozostała pani w jednej z głównych ulic przy dworca, w kąciku siedząc i sprzedając w plastykowych butelkach żurek domowej roboty. Dwa zakupiłem.
Jeden wypiłem na miejscu, prawdziwy, kwaśny, mordę w drugą stronę wykręcający i ze czosnkiem. Drugą butelkę zawiozłem na Mazury, gdzie teraz mieszkam, a skąd tęsknię za Katowicami.
Ja, Zagłębiak.
I mimo wszystkie zło.


Wielkie podziękowania dla Halmar.

Halmar

Re: Katowice

#2 Post autor: Halmar » 23 lip 2017, 21:19

Ojejuniu, mój ulubiony tekst! To ja dziękuję, że znów mogę się nim cieszyć.
Kocham cię.

ODPOWIEDZ

Wróć do „WSZYSTKIE CHWYTY DOZWOLONE”