Wakacyjny konkurs - wiersze

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Gloinnen
Administrator
Posty: 12091
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:58
Lokalizacja: Lothlórien

Wakacyjny konkurs - wiersze

#1 Post autor: Gloinnen » 01 paź 2014, 22:01

Zapraszamy wszystkich do głosowania.
Każdy Użytkownik ma prawo zagłosować na dwa wiersze, wyłączając utwory własnego autorstwa, wysyłając swoje typy na PW do Organizatora.(skaranie boskie).

Wiersz nr 1

nad zalewem w Sieniawie

tutaj na pewno spotkasz ciszę
bo usypiają tony walca
melodia płynąc ukołysze
wiatr goni falę nucąc Straussa

w kwiecistej łące brodzi lato
w zaciszu leśnym grzybów krocie
i zgubisz oczy w toni zatok
rano klekotem budzi bociek

z fletem słowika kosa skrzypce
i dzikich kaczek tańczy balet
pluskiem uderza wodny czynel
piruet pstrąga marszczy taflę

ostępy leśne szumem koją
tu roztargnienie serca uśpisz
sowa zanuci arię nocą
rankiem skowronek gra na lutni

spotkasz i lilie złotogłowe
na Podkarpaciu serce stracisz
wystarczy namiot górski rower
po co się wlec na złote piaski


Wiersz nr 2

by ukraść urok lata

zostaw upalne miasto
pokażę ci Bieszczady
w namiocie będzie gniazdko
luz cisza i ballady

tam łazienką Wetlinka
niebo kocem miłosnym
sauną połonina
sekretny urok nocy

obiad na Dużej Rawce
deser z czarnej jagody
myśl zapragnie latawcem
frunąć za śladem odkryć

ostudzi zimna skała
gdy wejdziemy na Smerek
zaprowadzę na Hnata
by podglądać legendę

na Caryńskiej zapragniesz
wzbijać się niczym orzeł
przyśnisz zorzy latarnię
otulona w mgieł morze

z Falowej do Bukowca
wezmę ku wielkiej wodzie
byś nie mogła się rozstać
z wędrownym źródłem wspomnień

studząc gorączkę trasy
w chłodzie dzikiego lasu
wejdziesz w nurtu kryształy
urokliwego Sanu

niosąc podziw na ustach
niczym radosna Czadka
będziesz co roku ruszać
na spacer po Bieszczadach


Wiersz nr 3

Italia


morze w złotych liniach słońca
nie schładza rozgrzanych ciał
bez adresu

tiamo łatwiej ześlizguje się z języka
wieczorem
myśli w kolorze rumieńców

o wczoraj zapytam jutro
napełnię lotki i wrócę
do czterech ścian gdzie

odgradzają się ludzie


Wiersz nr 4


Duszatyńskie

Może to ciągle lato, a może dogasanie,
napełnia dwa talerze wieczornym gwiazdograniem.
Sfrunęło, zakręciło, przeciekło wśród gałęzi,
zerwało pęta duszy, co ciągle na uwięzi.

Może to tylko lato, a może jego cienie
zabrane spod Chryszczatej, na krótkie ocalenie.
A może też na wieczne, za jego przecież mocą,
przebiły się przez serce, spłynęły złotą rosą.

Może to jeszcze lato, z tym swoim dziwnym wiatrem,
strząsnęło kurz z zasłony na stare fotografie,
na których tamta wolność – nieważne, czy prawdziwa -
na duszatyńskie lustra wieczornym słońcem spływa.


Wiersz nr 5

Tamto lato

jolka, jolka…
tak, pamiętam,
biały liszaj po gołębiach,
popiół w piecu,
grzyb na ścianie,
histeryczne roześmianie.

a na stole kwiaty świeże,
pod powałą nietoperze,
czas księżycem przesiewany
przez powieki,
przez firany.
a za rzeką świat bordowy,
wyciszają się rozmowy,
słońce w przedwieczornej wodzie
bursztynowe skrzydła
chłodzi.

jolka, jolka…
tak, pamiętam,
droga, co się wbiła w cmentarz,
pot pozostawiony w sianie,
popiół w piecu,
grzyb na ścianie.


Wiersz nr 6


Słonecznienie

twoje morza... nie pytam
ścieżki twoje... no wybacz
wiosny... jak igła płyty
zatracona w winylach

twoje wczoraj... zapomnij
zamieć wszystko pod dywan
deszcze twoje... zbawieniem
ciasne buty... tak bywa

poryw serca... no co ty
wciąż go wodzisz na smyczy
księga życzeń... refrenem
słowa wiersza... goryczą

zerkasz chciwie z dna piekieł
w rozpalone dni lata
twoim czyśćcem… Jurata
twoim niebem… Jurata


Wiersz nr 7


Chłodny dzień lata


Z tamtego dnia zapamiętałem
głos swój, co wbił się w puste ściany,
wspierany setką innych dzwonów.
A wszystko tak bezbronnie białe,
w przestrzeni, którą oddać miałem.
Klucz, tuż za rogiem wyrzucony.

Nie obejrzałem się za siebie,
nie zatrzymałem raz ostatni,
nie rozliczyłem z własnym wczoraj.
Co z sobą wziąłem? Coś tam z szafy,
kilka pożółkłych fotografii,
wiersz z dna szuflady. Duszę chorą.

Co zostawiłem? Nie odpowiem.
Czas się zatrzymał, cofnął nawet,
stopą niepewną zaparł w progu.
Chroniczny bezruch zwartych powiek,
myśli przedśmiertnie purpurowe,
serce srebrzone warstwą lodu.

Dziś wiem już, co to znaczy tęsknić
za latem szarym i niepięknym
i łzą na szybach starych okien.
Zabrałem widać znacznie więcej,
niż okruch w zaciśniętej pięści
i sztuczny, udawany spokój.


Wiersz nr 8

Snem przywołujesz

Sfruniemy z wyżyn, albo może świat się do nas wzniesie,
powyrywa kotwice, drzewom wplecie skrzydła.
Pospadają portfele, smartfony, adresy,
nikomu niepotrzebne na niebieskich wydmach.

Niebywałe, jak łatwo rytm kroków roztrwonić
w tak krótkim wypoczynku od wyścigu szczurów.
Może jutro już było, lecz świt je przegonił,
a wczoraj wciąż z mozołem wspina się pod górę.

Jak byłem, tak wciąż jestem, z konsekwencją bytu,
choć na chwilę próbując wyrwać się ze stada.
Zapuszczam się w rewiry jeszcze nie odkryte,
gdzie snem mnie przywołujesz i snem odpowiadam.


Wiersz nr 9


Afryka

w kuchni z bielutkimi firankami
gotuję rosół
stara dobra receptura
dokładnie myję naczynia
siadam na ganku

ona chce mnie zabrać do Afryki
tylko trzy tygodnie

pająki na moim strychu
niepokoją się
nie odchodź tak daleko
jeśli my Ci nie wystarczamy
cały świat także nie wystarczy

przecieram oczy
nie mam ganka
nie gotuję rosołu
pająki na strychu nic o mnie
nie wiedzą

czemu
boję się jechać




mojej kochanej córce Asi



Wiersz nr 10


Czasami człowiek musi


Ja wiersze pisać muszę,
zrzucić, co wlazło w duszę.
Harcują we mnie słowa,
co mam sobie żałować.

Że rym mało wykwintny,
że nazbyt proste myśli,
a kto by zważał na to,
takie cudowne lato!

Park, ławka, ptasie trele,
ty obok, mój aniele.
Żar uczuć duszę pali,
więc muszę się wyżalić.

Poważnie, na papierze
układam słowa w wiersze.

Weszłaś mi trzewia, mała,
jak loda smakowałaś
(nawet ten zez niestraszny).
Patrz, wyszedł prawie Asnyk.

Izoldo moja, czczę cię,
tutaj, na modrym Wieprzem,
i wszędzie tam, gdzie ciało
twe rozkosz mi dawało.

Wychwalam twoje wdzięki
stąd aż po Kurozwęki.

A kiedy urlop minie
wiersze w rulonik zwinę,
by inne też Izoldy
mój geniusz sławić mogły.

Widzicie sami - muszę
zrzucić, co wlazło w duszę.
harcują we mnie słowa,
nie będę wam żałować.



Wiersz nr 11


tęsknota do Tatr

chcę do wypiętrzonych gór gdzie strzeliste szczyty
skalnych ostrzy krawędzią tną nieba błękity
zamyślone i groźne w wielkim majestacie
wyniośle spoglądają trwając brat przy bracie
niczym śpiący rycerze – wódz z krzyżem na grani
zdobny stalą w czubie jak zbrojny Spartanin

chcę do potężnych zboczy co skuły kotliny
i zniewoliły siostry uśpione doliny
rytowane bruzdami ściśniętych strumieni
w trawie siedzą usłane zwałami kamieni
w zamyśleniu wędrowca zapraszają stopy
gdzie wiatr zmaga się z ciszą i niedźwiedzia tropy

śladem kożuchów mgielnych tulących na hali
przycupnięty nieśmiało szałasik górali
wiją się hen ku szczytom niebezpieczne szlaki
dech z wrażenia zapiera i kamienne znaki
do skrytych w obłokach skał gdzie tylko mech mieszka
niedostępna świstaka i kozicy ścieżka

strzegą bram nieba groźne i kapryśne skały
czas postawił i trwają - wieczność pozostały
tam myśli błądzą w chmurach - dotykasz rękami
kłębią się i kotłują razem z obłokami
granie budzą szacunek – ogrom onieśmiela
w doliny chowa się cień i mgła go rozdziela

do szczytów gdzie ciekawość kładzie się na szali
ręce tulą szczeliny a wiatr twarze pali
tkwią w górę wypiętrzone od granicy lasów
w całunie chmur olbrzymy jak strażnicy czasu
tam strach zagląda w oczy - kamień drogowskazem
deszcz zmaga się ze słońcem a mgła jest malarzem

do tych gór gdzie w przepaściach można zgubić oczy
gdy głaz roztrąca myśli i strach z hukiem toczy
gna stłoczone kamienie w otchłań pod stopami
kryształem woda spada w kipiel kaskadami
kłębi się i kotłuje grzmiąc olbrzymim hukiem
Tatr grozę i potęgę rozgłasza pomrukiem

do grań skalnych gdzie myśli cisną się potokiem
klękają przed rozmachem sycąc się widokiem
wzrok ucieka w głębinę - przepada w czeluści
nocy mrok i strach mieszka światła nie dopuści
hen zatraca się linia w przepaść tonie zbocze
woda kamienie taszczy - łaskocząc chichocze

do gór gdzie rządzi halny rozczesując włosy
i huk kamienia miesza ze świstaka głosem
myśli toną w urwisku lub z chmurami kłębią
tam serce można zgubić nad przepaści głębią
strach leci z hukiem skały błyskawicą w głowie
tuli się lgnąc do ściany kruchy w lęku człowiek

gdzie mgła poranna karmi mlekiem śpiące żleby
majestatu potęga jak w objęciach z niebem
szczyty się przeglądają w gładkim lustrze wody
oko tonie w głębinie przeczystej urody
serce jak kamień skacze z lękiem do przepaści
twarz pali wiatr ze słońcem nawet cienia garści

tęsknię do gór gdzie halny ze zboczami gada
smaga czesząc jałowce by arię układać
on z deszczem dyryguje przeganiając ciszę
mgła na przemian ze słońcem scenariusze pisze
oczarowane serce można zgubić w Tatrach
tęsknota podpowiada żeby wiecznie wracać


Wiersz nr 12


w górskich objęciach lata

u nas się spotkasz z wielkim grzybem
nie trać na darmo cennej kasy
możesz też złowić „złotą rybkę”
i oddasz serce w damski jasyr

na Podkarpaciu lilie spotkasz
nie szukaj w świecie farbowanych
trafi się całkiem zgrabna Polka
w leśnych Bieszczadach miłe panny

w górach wyrobią ci kondycję
zabłyśnie w oczach natchnień ogień
w ustronie ciszy do nas przyjedź
by szczęście objęć w Polskę ponieść

wody kryształem zmyjesz ukrop
miłosnych wrażeń górskich ścieżek
zatęsknisz żeby wrócić jutro
zamiast na obcych plażach leżeć

Wiersz nr 13

na źdźble
(wakacyjne pantum)

chcę napisać list do ciebie
o tym co dziś piszczy w trawie
okrągłości podrumienię
w biedroneczkę się zabawię

o tym co dziś piszczy w trawie
wczoraj jeszcze nikt nie wspomniał
w biedroneczkę się zabawię
taką co do harców skłonna

wczoraj jeszcze nikt nie wspomniał
kto by się przejmował jutrem
takiej co do harców skłonna
nie oddadzą chrząszcze trutniom

kto by się przejmował jutrem
pośród łąki rozbzyczanej
nie oddadzą chrząszcze trutniom
włości moich na polanie

pośród łąki rozbzyczanej
chcę napisać list do ciebie
włości moich na polanie
okrągłości podrumienię


Wiersz nr 14

Na nogach rolki
(Randki z latem)

Co za czas - z latem romans - zieleń śni, dusza mięknie,
rozbzyczany tnie komar, skrzypcom ton kradną świerszcze.
Mijam senne przydroża w ramkach z krwistej czerwieni;
Wiatr do tańca je porwał, złote morze rozpienił.

Sunę prosto przed siebie; rolki w tempie szalonym
własną grają melodię, asfaltówki tors płonie
i przybliża taktownie znanych sadów istotę.
Drzewa zwarły się w armię pań brzemiennych owocem.

Wzdłuż nich rząd wielobarwny - rozkosz nozdrzy nie minie,
gdy wartownik kolczasty płatki róży rozwinie.
Pora, by się zatrzymać. W obie dłonie kwiat chwytam
i przytulam aromat; chwilo zostań, nie znikaj!

Kabrio mruczy z przeciwka. Kocie oczy w dal świecą;
nieco większe niż Mruczka, co kłębuszkiem przy piecu.
Puzonistów orkiestry - oldtimery - wydechem
swym roztrąbią na przestrzeń CO2 - wraca echem.

Kilometry dokładam, choć zegary leniwe.
Parasole w ogrodach ożywione nad piwem.
Dłoń cyklisty zbawiennie obcisłości rozluźnia.
W taki dzień długie cienie będą tańczyć do późna.

Kiedy słońce musztruje okolicę z zenitu,
skręcam w chłodną aleję pełną woni - „Pod lipą”
Który raz kwitną drzewa posadzone przed laty?
Z plusem setny - zapewne - graf przypomniałby daty...

Zamek po nim pozostał, bomb nie poznał - na szczęście,
choć aliantów zna ostrzał. Cmentarz ofiar śpi w lesie.
Gdy tam wstąpisz - opowie tobie, gościu przygodny,
o tym, jak ginął człowiek w dniach okrutnych historii.

Las po lewej, po prawej, droga prosta, znajoma,
Dzików stary rezerwat jest atrakcją, lecz pola
często cierpią poryte; poniszczone uprawy.
Zwierz rozmnaża się szybciej, niż myśliwy zaradzi.

Trasa końca dobiega; rolki zgrzane, zmęczone.
Krótki postój na światłach i już jestem przed domem.

Zapisałam wrażenia.
Ubarwiła je wena.


Wiersz nr 15

Kołysanie
(Bywają morza gorące)


Jak muszelki unoszeni przez spadochron morskiej piany,
nie jedyni i nie pierwsi na zielono zwariowani
poddajemy się tej wodzie, co w największej czarze świata
nieustannie się kołysze - rozpędzona wciąż zawraca.

Sjestą zaprzątnięta pamięć, piach przytula się do marzeń,
kiedy dietę cud stosujesz. Zawsze chciałbyś tyle ważyć.
Hop do góry. Sport? Nie, balet. Tańczą członki i fontanny.
Orkiestranci, dyrygenci incognito - niewidzialni.

A muzyka płynie w sferę, szumną nutą, werblem słonym;
Z instrumentów pod batutą Posejdona pluszczą tony.
Korna fala transmituje od prawieków niestrudzenie
wszystko, czym ocean buja - odpoczywa w kantylenie.

Receptory łowią dźwięki - masaż skórze, mięśniom frajda.
Bezgraniczny płonie błękit - jak scenariusz zapowiadał.


Wiersz nr 16


Namiętność


Na leżaku, kiedy upał
włada w bryzy towarzystwie,
a bikini bliższe tutaj
ciału, niż koszule wszystkie

snuję słone opowieści
wigor odejmując pianie,
o najgłębszej z czar - w niej pieścisz
zmysłów krtań i członki marne.

Pełna zawsze jest, a napój
dosolony, w ciągłych drganiach
wprawia w fantastyczny nastrój.
Nigdy przed nim się nie wzbraniaj.

Wczoraj czule tulił do snu
parkę mew zmęczonych lotem,
rozpalonych plażowiczów
pozasilał chłodnym prądem.

Teraz burzy się na wszystkich.
Herszt zarządził chuligaństwo.
Drżą ze strachu piach i listki,
fale upiorniaka tańczą.

Równocześnie grzmią orkiestrą,
która prędko się nie męczy;
Jakby perkusistów zeszło
się na plaży sto tysięcy,

rozogniło instrumenty
zgodnie, na komendę wodza,
dyrygenta morskiej pieśni,
którą z głębin czerpie woda.

Brzmi spokojnie, wtedy wejdziesz
w ciemną toń; leniwe ciało
zgrabne staje się i lekkie,
jakby cudem odmłodniało.

Więc pozwalasz się kołysać,
trwasz w beztroskim błogostanie.
Postanawiasz twoje dzisiaj
już na zawsze wpisać w pamięć.


Wiersz nr 17

Refleksja na lato


Piszę listy sama do siebie.
Oszukane serce nie ufa.
Chmurny błękit - ongiś marzenie,
w sieć pajęczą schwytał znów upał.

Nie bieżący, ten, sprzed miesięcy,
wypiętrzony hen, za ocean,
rozpalany list(k)ów naręczem
i fantazją dźwięków - na przemian.

Podsycany przez czas rozłąki
namiętności trysnął fontanną,
gdy powrócił.
Zdrętwiał w łzy kropli
niespełnieniem, które czekało.

Lecz ostatnia umiera nadzieja.
Pora w góry - zieloność czas zbierać.


Wiersz nr 18


Intermezzo kłębiasto – deszczowe

parno
znów słońce rozgrzane do granic
siadam pod gruszą szukając wytchnienia
w zwartym listowiu
chociaż trochę jest cienia

sucho
powietrze faluje od skwaru
patrzę – źdźbła trawy wyschnięte na wiórek
kilka tygodni
nie padało w ogóle

cicho
jak makiem jak myszy pod miotłą
ni stąd ni zowąd huragan się zrywa
strąca owoce
nie sposób go zatrzymać

pada
uciekam z ogrodu pioruny
trach! trach! trzaskają nad głową – to koniec!
ziemia spragniona
jak kania dżdżu deszcz chłonie


Wiersz nr 19


Nasłuchiwanie

nic nie zakłócało porannej ciszy. nawet krople rosy spadające
co rusz na soczyste źdźbła trawy. rozłożysty krzew porzeczki,
rosnący tuż przy płocie, oparł się delikatnie o gałązki agrestu,
a jego nieszczególne, zebrane w długie grona owoce, zaczęły
nieśmiało wystawiać swoje krągłości zza zimozielonych liści,
wodząc na pokuszenie baraszkujące wokół muszki owocówki,
trzmiele, które i tak, bez jakiegokolwiek szemrania, wybierały
parujące jeszcze, aromatyczne espresso w nieco podniszczonej
filiżance, stawiane o tej porze na stole w głębi starego ogrodu.



Wiersz nr 20


Villa July nella

w zupełnej głuszy kilka tygodni
brzmi jak wyzwanie – idę na całość
biorąc głęboki oddech – swobodnie

choć trudno będzie bez stosu książek
sieci i radia (tak wiem – bywało
gorzej) – to tylko kilka tygodni

wyruszam z rana w jary lessowe
(w plecaku bukłak z wodą źródlaną)
odetchnąć pełną piersią – swobodnie

w leśnych ostępach przyjemny chłodek
rzeźwi zmęczone upałem ciało
(siedzę w tej głuszy już dwa tygodnie)

cietrzew skrzekota pognał w cieciorkę
drozdy się droczą o coś z cyranką
łykam powietrze coraz swobodniej

dolina Bystrej – piękny zakątek
jak z bicza trzasnął – ależ zleciało
w zupełnej głuszy kilka tygodni
oddycham pełną piersią – swobodnie


Wiersz nr 21

Villanesca augustina


na polach ścierniska kłujące jak jeże
czekają na orkę zimową – głęboką
południem już słabiej przygrzewa nam słońce

i trzeba zawczasu pomyśleć o swetrze
znów cisza jak makiem by zasiał – nad wodą
w przybrzeżnych szuwarach ktoś spłoszył kokoszkę

to pewnie wędkarze (trwa sezon na leszcze)
na zrębach wiatr hula z pokrzykiem – jagodą
wilczomlecz już dawno kwiat zebrał w wierzchotkę

a w butli klaruje się wino z porzeczek
cudownie uroczo choć chłodno – nie przeczę
sierpnieje nam lato sierpnieje na dobre


Wiersz nr 22

Dogonić czas

na moment na chwilę zapadam się w sobie
głęboko jak muszle w mulistych dnach
wspomnienia obute w sandałki wędrują
przez pola nad stawek w ogrody – tam

wiatr huśta wierzbowe gałązki raz w prawo
raz w lewo to znowu w przód
tarmosi za kłosy dojrzałe jęczmienie
gdzieś w dali niebieszczą się chabry – spójrz

jabłonie nie mogą udźwignąć ciężaru
gałęzie podpiera solidny drąg
morele i śliwy sypnęły owocem
z lubością się wgryzam w soczysty miąższ

wakacje u cioci znów skwierczą i bzyczą
a we mnie aż tętni tupocze drży
na ławce przed domem wygrzewa się kocur
rozsiadam się w cieniu prastarych lip


Wiersz nr 23


żeby serce zostawić

trzeba wyjść o poranku spojrzeć w lustro wodne
w meandrach zadumana rwie nagle przez skały
pieniąc się wściekle goni w śpiewne wodospady
żeby szemraniem fali kołysać w jeziorze

brodzisz jak urzeczony lipień cię łaskocze
wzrok ściga światłocienie malując obrazy
głębia wciąga ciekawość lśnią piaszczyste łachy
i platyną cię wita podkarpackie morze

Wisłok ukryty w lesie z nurtem niespokojnym
wdziera się między wzgórza drążąc sobie ścieżkę
wykuł uparcie rzeźbiąc stworzył skalne brody

z hukiem spada w Sieniawie w kanion skalnych pięter
hektar błękitu zerka w karkołomne schody
strach z podziwem się miesza chcesz odkrywać więcej


Wiersz nr 24


Rzeko moja

Kiedy ja byłam mała, jakaż ty byłaś wielka!
Piękna i niebezpieczna, choć kochałam cię za to
i płynęłam z falami, jak tysięczna kropelka
na pontonie złudzenia w niekończące się lato.

Byłaś moim azylem, powierniczką i wróżką.
Obmywałaś w potrzebie łzy dziecięce, gorące.
Zasłuchanie w plusk wody układałam w poduszkę,
udawałam, że sypiam blisko ciebie na łące.

Gdy rusałki na brzegu rozścieliły dywany,
malowidła natury, bym splatała z nich wińce,
popłynęły z falami w świat daleki nieznany,
unosiły marzenia, bo nie miałam nic więcej.

Rozwrzeszczane dzieciaki przybiegały tu co dzień,
Wskakiwały w głębiny kąpieliska przy tamie;
letnie skwary ochłodzić w sprzyjającej im wodzie.
Dziś już trudno wyliczyć tyle piękna i zalet.

A pstrągi cętkowane, śmigające wzdłuż wody?
Rój kijanek przy brzegu, żab nadętych kumkaniem?
Dziś po latach zapłakać mam swoiste powody
gdy zamiera na ustach przejmujące pytanie.

Moja wróżko, azylu, jak mam ciebie odnaleźć?
Przed oczami mam czeluść - ciebie prawie tu nie ma.
Znikły żaby i pstrągi, znikła świta rusałek;
szlam cuchnący w korycie, skład kamieni i ziemia.

Powróciłam po latach do straconych pamiątek
Wzbudzić w sercu nostalgię, wątpliwości i smutek?
Tylko most głupio sterczy - w zasępieniu trwa świątek.
Czemu ciągle szukamy pogubionych gdzieś nutek?


Wiersz nr 25

Jak nas widzą


W czterech ścianach domu niewiele się zdarzy -
Dzisiaj, wczoraj, jutro - dokoła to samo.
Nawet kot mruczący, pewnie o czymś marzy.
W TV do znudzenia znane twarze kłamią.

Wyruszyć daleko, myśli bunt podnoszą,
niech nowa przygoda zaszeleści w planach.
W Grójcu mieszkał kiedyś zapomniany wujek,
pewnie jak przed laty, wciąż się sadom kłania.

Pędząc samochodem migają reklamy,
malowane złotym zapachem pieniądza.
Kolorowym gardłem rozwrzeszczana żądza,
szpeci urok kraju banalnym sloganem.

Biznes kreci wąsem i merda ogonem,
jak zwabić klienta w pomysłach się zwija.
Często po transakcji, łeb wyciąga żmija
i niweczy szczęście bezmyślnie kupione.

Wiersz nr 26

może być morze


nie polecę boeingiem, mam zawroty głowy
co tu robić z tym latem żeby się nie nudzić
wyśnił mi się wyborny wczasów plan gotowy
nad kochanym Bałtykiem pośród obcych ludzi

wymarzony spoczynek dla duszy i ciała
szmer morza ukołysze tego mi potrzeba
i po cóż za granicę polecieć bym miała
kiedy we własnym kraju przychylają nieba

rozłożyłam na plaży ekwipunek cały
patrzę a tu po prawej Zośka z Józkiem siedzi
po lewej znane dziwki jabcok odbijały
a powyżej czereda wrzeszczącej gawiedzi

pomyślałam że może na tym koniec będzie
ale to był początek jaki ten świat mały
na wprost morza siedzieli wrogowie sąsiedzi
i wywalali na mnie wytrzeszczone gały

awanturnik Bolesław znajomy z podwórka
wykrzykiwał opodal pijackie obelgi
w głowie mi się kręciło nie trzeba boeinga
na przyszły rok pojadę - gdzie? Choćby do Belgii


Wiersz nr 27

Tajemnicze nie wyliczę

Pozwiedzałam latem miejsca dość ciekawe -
Ostrowiec, Warszawę, Katowice, Kraków.
Gdy mi w autobusie podawano kawę,
nie wierzyłam sobie, żem jest wśród Polaków.

Bułeczki, ciasteczka - to niesamowite
jak się w naszym kraju obyczaj odmienia.
Bilet przez Internet, na bagaże kwitek;
powinniśmy wreszcie ojczyznę doceniać.

W Ostrowcu zwiedziłam piękny Park Jurajski,
w Warszawie szukałam sama siebie w tłumie.
Kraków był najbardziej dla mnie wielkopański,
gdy w apartamencie usłyszałam sumę.

Poza tym wspaniale przebiegło spotkanie.
Poetki zleciały się jak czarownice,
i muszę powiedzieć bardzo miłe Panie.
Rozmowy przy drinku - pochwał nie wyliczę.

Zostały wspomnienia - jak ten czas ucieka.
Lato się skończyło, a ja ciągle marzę.
Jeszcze jedna podroż zabiła mi ćwieka,
lecz to tajemnica z moich letnich zdarzeń.


Wiersz nr 28


Grunt tło rłodzina


Casym cłowiek musi do kloliybki wrocać
Zeby nie zabocył kany mo kłorzynie
Łoćby się zdowało ze już mu nie płotrza
Zodnegło łoparcio we swoi rłodzinie

A jak sie przywito jakłosik inacy
Wszystko się przybocy jak tło kiesik było
Płomyśli se kiela wcioz rodzina znacy
Przecie bez kłorzyni wiater wyrwie siłom

Jesce mie tu ludzie zabocyć ni młogo
Łocioz na tułacke wiedła dróga losu
A moje wiyrsyki ku rodzinnym prłogom
Nie trafiły bło się modrala panłosy

Nie młoge uwierzyć nik już nic nie chłowo
Wszysckło jes inacy jakby mi się śniło
Nik nie sieje zbłozo nie zarycy krłowa
Mliykło sklepy dłojo baby pijo piwło

ODPOWIEDZ

Wróć do „KONKURSY”