Wakacyjny konkurs ogórkowy - teksty

Zablokowany
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Wakacyjny konkurs ogórkowy - teksty

#1 Post autor: eka » 05 wrz 2015, 9:19

Oto teksty konkursowe. Zapraszamy wszystkich do wzięcia udziału w wytypowaniu najlepszych.
Każdy Użytkownik ma prawo zagłosować na dwa utwory, wysyłając swoje wskazania (numery) na PW do męża zaufania (eka).
Głosujemy do północy dwunastego września.
--------------------------------------------------------------------
24. 09. 2015
Ujawniam przy tytułach nicki autorów i w nawiasach ilość oddanych głosów na utwór.




1. Pomarszczony los - Malwina (0)


Był raz ogórek rześki, zdrowy,
rósł na plantacji razem z braćmi,
czekał aż przyjdą i go zerwą,
rozciągał wodze wyobraźni.

Przyszłość nie była tak różowa,
najpierw go tarmosili w skupie,
potem chlust - kubeł zimnej wody,
nie miał już siły, aby uciec.

Nareszcie trafił do słoika,
gdzie było ciasno, niewygodnie,
obok marchewka i cebulka,
piszczały, że okropnie cuchnie.

Tych uwag nie brał całkiem serio,
chociaż ze złości zmienił kolor,
pobladła skórka, kiedyś piękna,
do dzisiaj ziarnka serca bolą.

Pewnego dnia się los odmienił,
ktoś widać o to się postarał,
dziewczyna go wybrała z półki,
wkroiła z wdziękiem do...tatara.



2. O wątpliwej przewadze ogórka nad pomidorem - Malwina (0)

Pomidor z ogórkiem, zawsze wiedli wojnę,
w sezonie urlopów nie było spokojnie.
Gdy jeden ze złości co chwilę zieleniał,
w odpowiedzi drugi wybuchał czerwienią.

Złorzeczenia tylko fruwały w powietrzu,
już wszyscy przywykli, gwałt był zwykłą rzeczą.
Lecz pewna kucharka, wzięła się na sposób
i postanowiła w ręce wziąć ster losu.

Pomidorki rzekła, jesteście tak głupie,
zaraz was rozdrobnię w keczupie i w zupie.
Ogórki od dzisiaj- zakonserwowane,
co chciała zrobiła, wszystko zgodnie z planem.

I odtąd prym wiedzie we wszystkich rozmowach,
ulubiona zupa- tak, pomidorowa.
Korniszon posmutniał, spuścił nos na kwintę,
chociaż trzeba przyznać, wygląda wykwintnie.

Już wojna skończona, można się objadać,
opowiadać dzieciom, tylko czy wypada?
Niesnaski i gwałty mają koniec marny,
chyba że dodamy łyżeczkę... musztardy.



3. Pozwólcie mi dojrzeć - Kamyczek (1)

mówiłem: nie porywaj się z kurkumą na słoje w złudnej
nadziei, że ciepło koloru ogrzeje zmarznięte wnętrze
– nie ufam żółcieniom, od których brudzą się

międzywersia. nauczę cię cieszyć się tym, co trwa
– bezcenna jest świeżość słowa prosto z grządki:
z mięty,
kopru.

z liści dębu.
a twardość z chrzanu, bo to korzeń prawdziwie
królewski – mówiłem. mówiłeś,


lecz kto by tam słuchał ogórka.



4. Kanikuła - Kamyczek (0)
Wyróżnienie

jak dobrze jest latem pojechać na działkę
tu zawsze wiatr włosy pogłaszcze
i świeżą mam marchew brokuły sałatę
rabarbar i śliwki na placek

ogórki ogórki ogórki
obieram z babunią ze skórki
i kroję w plasterki we wzorek
a później upycham je w słoje

jak szybko czas płynie na działce za miastem
niedługo się skończą wakacje
co będzie to będzie nie martwię się wcale
słoneczko przygrzewa tymczasem

ogórki ogórki ogórki
obieram z babunią ze skórki
i kroję w plasterki we wzorek
a później upycham je w słoje


5. Gazowany ogórek - Pallas (0)

Kochany ogórku! Ach długi, krótki,
podłużny, maluczki, chrupki, zielony.
Przygód masz ze sto,
dzień sierpniowy to już czas;
korniszony gazowane zrobić?

Przepis bardzo krótki: garść soli, koper,
chrzanu trochę z polnej drogi, ząbek
chińskiego czosneczku, koniecznie taki.
Ach jeszcze ogórki! Okno słoneczne,
słoik, woda jeszcze. Parapet i czas.

Zima przyjdzie . Ach kto słoik otworzy?!
Syk, jęk fontanny. Co to było, ach co?



6. Krokodyl i Brodziec - Pallas (0)

Ogórek łzawi od brudu morskiej toni;
Kiedyś zielony, dziś już upałem skisły,
Rząd czosnku biały w popłochu znikli oni.
Skryli się w tatarak rosły,
Wychylają rzędem głowy,
Patrzą, nie wierzą w ustach brak im mowy.

Zielone wyszły ogórki zza rurek,
Śmiech perlisty, winny kurek
Strzelił, trafił w ogóreczka.
Serce zielone nie sługą ogóreczków.
Podszedłeś lecąc w labiryncie powietrza.
Łapiąc marzenie, stracił sztucznych zieleńców.






7. Odezwa - Malwina (1)

Gałczyński zadał pytanie
odnośnie śpiewu ogórka
odpowiedź nie padła żadna
choć w lecie ogórków zbiórka

inaczej mówiąc jest sezon
w połowie każdego lata
wystarczy urządzić casting
niech będzie dobra zapłata

trzeba koniecznie zachęcić
z pewnością nie są to mrzonki
nie tylko widzieć go w occie
albo w postaci kiszonki

skoro rośliny dziś mówią
możliwe że też śpiewają
zachęćmy nasze ogórki
nie emigrujcie nam z kraju

gdy wszystko wokół pięknieje
nadchodzą zmiany na lepsze
nie zastygajcie w zalewie
z koperkiem chrzanem i pieprzem




8. A on wciąż nie chce śpiewać - Coobus (7)


Teraz wiem już, dlaczego ogórek nie śpiewa.
Myślałem o tym często, niemal każdej nocy,
kiedy senne dziwactwa schodziły po drzewach,
wypełniając szczeliny po twórczej niemocy.

Zapragnąłem spróbować, w akcie desperacji,
wspólny duet wyśpiewać z tym zielonym panem.
Butelka i kieliszek miały nam wystarczyć
zamiast strun i klawiszy. Miałem to ograne.

Wzniosłem pieśń o miłości w cygańskim taborze,
góralu czy ci nie żal i pierwszą brygadę,
a on żółty, skwaszony, czuł się coraz gorzej,
zniesmaczony do granic, milczący jak kamień.

Namawiałem, prosiłem, błagałem nieomal
o próbkę jego głosu, choć przez krótką chwilę,
obiecałem dozgonną wdzięczność mu darować
- odsuwał się skwaszony, zgorzkniały, i tyle...

Aż w końcu zrozumiałem, widząc jego mękę,
dlaczego mój wysiłek nie znalazł odzewu
i czemu kwaśniał w oczach po każdej piosence:
słuchając mego wycia - znienawidził śpiewu.




9. OGÓREK NA PREZYDENTA - Coobus (2)

Ach, czemuż to, ach czemu...
No, jakżeż tak, no jak...
Już różne dziwne rzeczy
na świecie się zdarzały,
lecz żeby aż tak przegiąć,
to chyba jakiś żart,
i trudno się tu dziwić,
że zadrżał stragan cały.

Popatrzcie na marchewkę,
z wściekłości aż zwiotczała,
straciła cały urok
a pewnie też i smak.
A seler, a pietruszka,
a tamta reszta cała,
zawyły rozwścieczone,
bo jakżeż to, no jak...

Żeby to rockman chociaż,
co rzuca mocnym słowem,
co w chęci rozwalania
z systemem jest na "...mać",
a nie to coś, zielone,
a nie to coś, surowe,
co już się na najwyższy
państwowy stołek pcha.

Nie przejdzie to tak łatwo,
nie przejdzie to, o nie,
że zgrabny jak kwaszeniak
- to prawda, tylko to,
a cała reszta... jakby
dopadła go anemia,
ni be, ni me, ni nic tam,
ni nikt to, ni to ktoś...

Warzywka, nasze drogie!
Naprawdę nie ma mowy,
żeby do czegoś doszło.
Już było tak nie raz.
To coś, co nazywamy
sezonem ogórkowym,
co mija równie szybko
jak płomyk, który zgasł.


10. w Ogórkowym Państewku - Henryk VIII (0)


w ćmieniu gwiezdnych latarek
nóż księżyca muska
chropawe kruche tynki
ogórkowych domów


dryfują zalążki snu
grządki zieloną rzeką –
noc pulsuje łagodnie
brodawkami wzruszeń


kiedy nastaje pełnia
pod skórką ogórka
pestkami się wylęga
zapowiedź sezonu


za murem liści błyska
wielka salaterka
ogórkowe memento –
kryształowy smętarz



11. Eco - Gajka (1)

Jedni to latem jedzą frykasy
hot dogi kawior w nim rozwielitki
a ja jak zwykle tylko warzywa
czasem przepijam żal okocimskim

raz czatowałem z Elką w ogrodzie
zadziorny krecik w ciemnej alejce
ciął ziemię rylcem jak rekin fale
ogórek krzyknął Elka tnij pejczem

a kiedy przyszła pora na finał
włożył garnitur pod brodę krawat
marsz do słoika krzyknęli wieszcze
tylko bez fochów to nie zabawa

admin już kupił ocet w markecie
przyprawy woda i trach do słoja
zawekowali zielone ludki
cóż perspektywa niezbyt wesoła

a z drugiej strony jak na to patrzę
eko mundurki w jednym słoiku
piszcie co chcecie a po północy
one prym wiodą obok kielichów


12. Zielona chwila - Alchemik (4)



Odnoszę wrażenie, wręcz mam pewność, że to już kolejny raz przedzieram się przez wszechogarniający gąszcz. Jakbym kręciła się w kółko, lub wciąż od nowa pojawiała cyklicznie na początku drogi. Jednak uparcie podążam za, raz za razem, objawiającą się i znikającą sylwetką. Drapieżne pnącza sięgają odsłoniętych ramion, zakwitając na skórze parzącymi bąblami. Szmaragdowe błyskawice jełczeją i żółkną na przemian, zwijając się i zamieniając w pomięte, cynfoliowe papierki opakowań po miętowych galaretkach. Zamiast grzmotów wywołują w uszach natrętny, pulsujący dźwięk…

Przez uchylone powieki wdziera się znienawidzone światło dnia. Natarczywy sygnał domofonu.
Zsuwam się z przepoconej pościeli łóżka. Zimna podłoga otrzeźwia w kontakcie z bosymi stopami.
Podchodzę do drzwi, rozgarniając natrętne, wciąż kurczowo uczepione zasłony półsnu.
- Słucham – chrypliwie mamrocę do słuchawki przez ściśnięte gardło, z trudem rozlepiając wyschnięte usta.
- Dzień dobry pani. Firma Merkury. Zamówione zakupy.
- Proszę zostawić pod drzwiami.
Po chwili słyszę delikatne pukanie i oddalające się kroki. Uchylam zabezpieczone łańcuchem drzwi. Rzut okiem na korytarz klatki schodowej. Pusto. Zwalniam łańcuch i wnoszę do wnętrza zapakowaną firmowo torbę. Zapasy.
Od kiedy nie wychodzę z domu? Od jak dawna większość czasu spędzam w łóżku? W ciągu dnia w niecierpliwym, przerywanym półśnie, w oczekiwaniu na nadejście wieczoru i zielone objęcia nocy. Zielone objęcia nocy.

*

Z Arturem, moim niechlubnym byłym, pożegnałam się, bodajże, rok temu z okładem. Kroplą przepełniającą czarę były nawet nie butelki wymiecione spod wanny. (Czyżby gnojek popijał, siedząc na kiblu?) Ale głównie siniaki, których dorobiłam się w przepychankach z tym damskim bokserem. Kazałam mu spakować manatki. Te, których nie zdążył, wystawiłam przed drzwi.
Od tego czasu jestem samiusieńka jak palec - weterana tartaku. I niekiedy już nawet żałuję tej swojej decyzji. Jaki był, taki był, ale był. A ja ze swoim temperamentem, po prostu, potrzebuję faceta. Dałam się nawet wciągnąć w różnorodne fora randkowe typu: pani poszukuje pana na rżnięcie. I godzinami siedziałam przed kompem (Ginewra szuka Lancelota), prowadząc mniej lub bardziej obsceniczne, wirtualne pogaduszki.

*

Torbę z zakupami upuściłam niedbale na biurko z komputerem. Od dawna nie zaglądałam do netu. Chyba że po internetowe zakupy spożywcze, wprost pod próg. Praktycznie nie robiłam nic, oprócz wylegiwania się w pościeli.
Wyciągnęłam z paczki herbatnika i popiłam łykiem maślanki. Opakowanie rzuciłam na stos innych, walających się po podłodze. Właśnie tak odżywiam się ostatnio, uwolniona od przygotowywania posiłków i mycia naczyń, które i tak zalegają w zlewozmywaku. Na koniec grzecznie zapaliłam długo oczekiwanego papierosa, dopiero po jedzeniu.
W drodze do łóżka uważałam, aby nie zerkać na pnący się obok okna roślinny gąszcz, ciemnozielonym cieniem układający się na ścianie, przyczajoną, nieco amorficzną sylwetką. Gdzieś na granicy świadomości rejestrowałam niepokój przemieszany z pulsowaniem emocji promieniujących od podbrzusza.

*
Wiosna. Przed rokiem.
Wtedy ostatni raz widziałam Marysię. Wymieniliśmy kilka esemesów. A potem, ni stąd ni zowąd, nie byłam w stanie nawiązać świeżo odnowionego kontaktu. Nie odpowiadała na maile. Telefon wyświetlał - błąd połączenia.To były przypadkowe odwiedziny u dawno niewidzianej przyjaciółki ze studiów. Spotkałyśmy się w supermarkecie, bodajże w Tesco. Zresztą, nieistotne. Po rozpoznaniu i gorącym powitaniu, poszłyśmy na kawę. Koniec końców, Marysia zaprosiła mnie do siebie na kieliszeczek nalewki z pigwy. Nie potrafiłam odmówić, a to było tylko kilka kroków.
Mieszkała w nieco zapuszczonym bloku z wielkiej płyty. Dwa pokoiki urządzone skromnie lecz z gustem.
Moją uwagę zwróciło bujne pnącze obsypane żółtymi kielichami kwiatów, rozpięte na ścianie obok ramy okiennej. Wyglądało imponująco, i jakby w sposób swojski znajomo.
- Tak, to ogórek – oznajmiła z uśmiechem Maria. – Może nie taki zwykły, bo nasiona dostałam od znajomej zielarki z mojej rodzinnej wsi. A ludzie po opłotkach gadają, że to wiedźma - wzruszyła pogardliwie ramionami. - Ludziska! Pewne jest jednak, że jak nikt inny zna się na ziołach i nalewkach. Tę pigwówkę też otrzymałam od niej w prezencie – dodała, nalewając do kieliszeczków złocistego, aromatycznego napoju.

- A widzisz, chyba mam jeszcze jedno takie nasionko. Jeżeli masz ochotę, to posadzisz sobie, na przykład, na parapecie, – zakręciła się w poszukiwaniu.
- O, jest! - Odwinęła z płóciennej szmatki zwyczajnie wyglądającą, podłużną, żółtawą drobinę. - A tu masz specjalny nawóz, który dostałam w komplecie. – Wyciągnęła do mnie rękę ze słoiczkiem, zawierającym jakąś brunatną ciecz.
- Tylko musisz pamiętać, Gwen, żeby dozować po kropelce, nie więcej.


*
Budzę się ze snu. Naprzemienność. Biel – Czerń. Światło – Mrok. Nasycenie – Głód.
Mrok – Tęsknota. Noc – Obietnica. Głód. Budzę się do snu.


*

Stopy grzęzną w piasku. Podrywam się do biegu. Po prawej stronie nitka horyzontu stapia się na granicy żywiołów. Morze, powietrze. Giną w poszarpanej zieleni chmur. Nadciąga wiatr, porywając drobne ziarenka i układając w kształty niewielkich zawirowań. Malachitowe, karłowate tornada. Podłoże staje się kamieniste. Potykam się, z mozołem wspinając po piargach ku seledynowym szczytom. Wierchy nagle nicują się do wewnątrz i przemieniają w sadzawki, mamiące z doliny kocimi oczami. Schodzę ku nim głębokim wąwozem, porośniętym świerkami o brunatno-zielonych igłach. Pod nogami chrzęszczą rozdeptywane ogórki. Skąd tu ogórki? Choć właściwie nic nie powinno mnie dziwić w tym śnie. Z jakiejś przyczyny zdaję sobie sprawę, że to sen.
Nachylam się, podnoszę. To szyszki, świerkowe szyszki. Nie wiem, dlaczego oddycham z ulgą, tym bardziej, że kolejnym moim uczuciem jest niewytłumaczalna tęsknota…


Wybudzam się z tym uczuciem. Wzrok mimowolnie kieruję w stronę parapetu, na którym z doniczki strzelają w górę świeże, zielone pędy. Sen rozwiał się i nie potrafię przypomnieć sobie żadnych szczegółów. Tak niechętnie wstaję dziś z łóżka, żeby rozpocząć nowy, nudny dzień.

*

O nasionku od Marysi przypomniałam sobie, gdzieś tak, po ośmiu miesiącach. W tym czasie miałam bowiem radosne urwanie głowy z przejmowaniem masy spadkowej po dosyć bliskim, ale praktycznie nieznanym mi, jedynym żyjącym krewnym. Ten, jakby wyczuwając moje kłopoty finansowe, uprzejmie kopnął w kalendarz, gdzieś w dalekiej Australii, zasilając przy okazji moje konto niebagatelną sumką. No, to byłam ustawiona. Teraz po załatwieniu wszelkich formalności, opłaceniu notariuszy i wszystkich innych przedstawicieli urzędów, w tym Urzędu Skarbowego, mogłam wreszcie spędzić resztę swojego żywota jako rentierka. Na razie nie potrafiłam wyskoczyć z dotychczasowych kolein przyzwyczajeń i nawyków. Jak zwykle, odpaliłam więc kompa z zamiarem wejścia na odwiedzany, coraz częściej, portal randkowy.
Jakaś nieuświadomiona myśl nie dawała mi jednak spokoju. Zupełnie automatycznie zaczęłam poszukiwać odpowiedniej doniczki. Odpowiedniej na co? Wyjęłam rzucone na dno szuflady zawiniątko. Naczynie wypełniłam ziemią kwiatową, a w zagłębienie wetknęłam otrzymane od Marysi nasionko. Wszystko to robiłam prawie bez udziału świadomości.
- Teraz jeszcze tylko kropla nawozu.
Upps, słoiczek wyśliznął mi się nagle i cała zawartość brunatnej breji wsiąkła w przygotowaną glebę.
- I po zawodach – pomyślałam przekonana, że nawóz w tej obfitości zeżre posadzoną drobinę.
Mimo to, postanowiłam poczekać na efekty. Kiedy się jednak pojawiły, były niesamowite.
Już na drugi dzień, z samego rana, po dziwnym, męczącym śnie, z którego pamiętałam tylko zieloną, chyba oceaniczną, głębię, pierwsze swoje kroki skierowałam, bez udziału woli, ku doniczce ustawionej na parapecie okiennym.
Poskręcane, zielone wąsy sterczały z łodyżki, strzelającej przynajmniej na trzydzieści centymetrów wzwyż.
Niespecjalnie znam się na botanice, ale wydało mi się to co najmniej dziwne i niepokojące.
Ciekawa dalszych fenomenów, obficie podlałam roślinkę wodą z plastykowej butelki po pepsi.

*
Znów biegnę. Z mglistym przekonaniem, że tym razem uciekam. Nie mam pojęcia przed kim ani przed czym. Przekraczam w bród nefrytowy strumień. Zielonkawa szarość rozjaśnia się, gdy na niebo wypływa słońce. Rozwija żółte, kwietne płatki. Mam wrażenie, że to oko spoglądające na mnie z niebios.
- Gwen, Gwen – wyraźnie słyszę dobiegający zewsząd głos.


Weszło mi w nawyk, że po przebudzeniu sięgam wzrokiem w kierunku rośliny na parapecie.
Coś nowego. Wśród bujnych pędów żółci się pojedynczy kwiat. Pnącze sięga już górnej ramy okna.
Nie mam ochoty wstawać z łóżka. Jakiś impuls każe mi jednak podejść, zestawić doniczkę na podłogę. Do karnisza przyczepiam kilka sznurków z pociętej na kawałki linki do bielizny. Chwytne wąsy prawie natychmiast przylegają i owijają się wokół nich.
Ta czynność wyczerpuje mnie niemal całkowicie. Wracam do łóżka, by po chwili zatonąć w niespokojnym półśnie.

Siedzi na omszałym kamieniu, naprzeciwko mnie. Jego twarz i sylwetka nikną chwilami, przesłaniane zielonkawym mrokiem. Znajdujemy się na skraju leśnej polany. Stoję, obejmując osikę. Całym ciałem drżę wraz z nią. Serce niemal wyrywa mi się z piersi, które przenika słodki ból. Moje sutki twardnieją. Czuję wilgoć sięgającą uda.
- Kim jesteś?
- Gwen, Gwen, jeszcze za wcześnie. Przyjdę do ciebie, gdy nadejdzie pora. Jesteśmy sobie przeznaczeni – słyszę szept w odpowiedzi.
Kurczowo chwytam się pnia.

Kurczowo ściskam poduszkę. Znów te zielone sny. Pamiętam tylko nieuchwytne reminiscencje, kolory, emocje.
Tym razem odczuwam podniecenie. Delikatnie… dotykam się. Wnikam palcami.
Po wszystkim…, wcale nie jestem odprężona. Zaczynam zdawać sobie sprawę, że coś jest ze mną nie w porządku. Nienaturalne zmęczenie, niechęć do jakiegokolwiek wysiłku, działania. Jakby moja wola zanikła lub została stłamszona, pozostawiając we mnie jedynie aktywność galarety.
Jakaś depresja? Ale przecież nie ma powodów? Nawet samotność nie powinna mi doskwierać. Teraz, kiedy otworzyły się przede mną nowe możliwości? Jestem zamożna. Na dobrą sprawę mogę sobie, choćby, kupić faceta. Jakiegoś jurnego byczka, który będzie robił wszystko to, co mu rozkażę. W tym rzecz, że nawet nie mam ochoty na wirtualne erotyczne pogaduszki. Wręcz otrząsam się ze wstrętem na uprawiany do niedawna seks przed kamerką. Akcesoria typu dilda i wibratory pokrywają się kurzem we wnętrzu specjalnej szuflady. A jednak wyraźnie czuję, że mój stan ma związek z jakąś seksualną obsesją.
Spojrzałam na krzewiące się coraz bardziej pnącze. Dziwne, zakwitło pojedyńczym kwiatem, który wyraźnie zaczyna się przekształcać w ogórka. Ale dlaczego odczuwam taki niepokój, kiedy tylko zwrócę nań swoją uwagę? Niewytłumaczalny niepokój, w którym coś jednocześnie odpycha mnie i przyciąga, a w podbrzuszu czuję pulsowanie i wilgoć.
Próbuję zebrać się do kupy. Zastanawiam się, od jak dawna nie wychodzę z domu? W lodówce pustki. Fakt, że w ogóle nie mam apetytu. Zdaję sobie jednak sprawę, że jeść muszę, niechby i na siłę.
Poszukałam w necie. Jest! Firma Merkury - zakupy spożywcze, wprost pod próg. Ustaliłam listę zakupów, opłaciłam przelewem za dwa miesiące z góry. Tę kwestię mam więc z głowy. Po większej części urojony wysiłek spowodował jednak, że natychmiast zawlekłam się z powrotem do łóżka. Nie byłam w stanie odwrócić wzroku i po drodze zauważyłam, że kwiat już zniknął. Jego miejsce zajmował zielony owoc o fallicznym kształcie.

*
Głód – tęsknota – głód. Światło w ciemności.
Gwen. Na imię ma Gwen.
Przez Jej rozwarte uda wcisnę się, aby ponownie narodzić z nich dla tego świata. Przez Jej światło rozświetlę swój mrok. Zapłonę ognikiem Jej duszy. Będzie mi kochanką i matką.
Strawą dla ciała i ducha.
Gwen. Na imię ma Gwen.


*

I znowu, i znów. Równocześnie uciekam i gonię za oddalającą się sylwetką, pogmatwanymi ścieżkami wszechzieleni, w niepokojącej cykliczności powracającej drogi.
Drapieżne pnącza sięgają odsłoniętych ramion, zakwitając na skórze parzącymi bąblami.
Tym razem, zupełnie nieoczekiwanie, rozmyta cieniem postać materializuje się, nabiera ciała, zatrzymuje i odwraca. Zaniepokojona zwalniam. Z ociąganiem podchodzę bliżej.
Nieznajomy o pięknej, delikatnej, choć niewątpliwie męskiej, jakby nieco okrutnej twarzy.
Jest coś rozpoznawalnego w skrzywieniu ust, uśmiechu, który pociąga i odpycha zarazem.
W smagłej naturalną opalenizną cerze, podświetlonej zielonkawym, ciepłym światłem, opalizują szmaragdowe, kocie oczy, w których bez trudu odgaduję swoje przeznaczenie.
- Już czas, Gwen, już czas - wyciąga ku mnie rękę. Ujmuje moją dłoń. Przez całe ciało przebiega dreszcz. Mimowolnie daję się prowadzić na malachitową plażę nad brzegiem lazurowego morza, które rozstępuje się wysokim, sięgającym pułapu zbitych obłoków, wąwozem. Schodzimy poza czas i przestrzeń, aby ułożyć się na posłaniu koralowej łąki.
Jestem tu…
Na dnie tropikalnego morza. W objęciach orlego gniazda, na skalistym szczycie. W szczelinie antarktycznego lodowca. Spoglądam w oblicze błękitnej planety z wnętrza księżycowego krateru.
Jestem tu…
Uwięziona w silnych, męskich ramionach.
Spleceni w uścisku kotłujemy się przez chwilę po posłaniu. Jest teraz nade mną, uśmiechając się drapieżnie. Mimo niepokoju, czuję niepohamowaną żądzę. Nie ma czułości między nami. Niemal siłą rozchyla mi uda. Po wewnętrznej stronie czuję twardość, próbującą wniknąć we mnie. Bronię się.
Chwyta mnie za ręce, kolanem ponownie rozwierając nogi. Przez chwilę odnoszę wrażenie, że jestem wiązana przez wijące się liany, oplatana przez szorstkie liście. Próbuję się wyrwać.
- To na nic, Gwen, jesteś moim przeznaczeniem. Jesteśmy przeznaczeni sobie nawzajem – tchnie mi oddechem w twarz.
Jednym mocnym uderzeniem wchod
zi we mnie głęboko i boleśnie. Znów próbuję się wyswobodzić, ale moje ciało zdradza mnie haniebnie. Zaczynam pulsować w rytmie nadawanym przez jego brutalne pchnięcia. Umysł wciąż zanurzony we śnie wyrywa się jednak z tego szaleństwa.
Przed sobą widzę kłąb splątanych łodyg i liści. W sobie czuję Jego. Raz za razem. Ciało reaguje na gwałt poddaniem i narastającym orgazmem. Opada na mnie zielony mrok małej śmierci. Tracę przytomność…


Odzyskuję przytomność, powoli wybudzając się z głębokiego uśpienia. Leżę w przepoconej skotłowanej pościeli. Ogarnia mnie ogromna ulga.
- To sen, tylko sen.
Nie potrafię sobie przypomnieć szczegółów. I chyba jestem z tego powodu zadowolona. Moja pamięć odrzuca je nie bez powodu. I w tym momencie zaczynam odczuwać dyskomfort. W całym ciele. Czuję się jak zmaltretowany worek kości i ścięgien. Uchylam z wysiłkiem kołdrę. Na ramionach i piersiach mam siniaki. Wyraźne, granatowe, przechodzące w żółć odciski dłoni. Pieczenie w podbrzuszu i pulsujący ból niemal mnie rozrywa. Nachylam się z wysiłkiem. Obrzmiała, splamiona krwią płeć, obtarcia na udach. Zastygam, a moją głowę wypełnia kaskada obrazów. Niemal sparaliżowana strachem, z trudem spoglądam w kierunku pnącza, zajmującego całą ścianę i przesłaniającego okno. Światło dnia przesącza się zielonym powidokiem. Wzrok przyciąga obsceniczny, nabrzmiały owoc w kształcie członka, pokryty lśniącym śluzem i rdzawymi plamami krwi.
W tej chwili pryska czar. Zaczynam zdawać sobie sprawę z nienormalności ostatnich dni. Choćby to było najbardziej nieprawdopodobne muszę przyjąć, że dostałam się pod władzę rośliny. Pierdolonego ogórka.
Z trudem wytoczyłam się z pościeli.
- O nie! Nie będzie mi jakaś wegetująca flanca robić z mojego życia mizerii.
Na drżących nogach, uginających się z wysiłku kolanach podeszłam do zielonego koszmaru.
Zaczęłam rwać łodygi, póki co, skrzętnie omijając obrzydliwego fallusa. W dłoniach czuję jakby uderzenia prądu.
-Broni się skurwiel.
Zaczęłam rozglądać się za jakim narzędziem. Jest, duży nóż leżący na stercie brudnych naczyń w zlewozmywaku.
- No, to teraz cię wykastrujemy bydlaku!
Wzięłam zamach (…)
(…) powstrzymał mnie dzwonek do drzwi.
- A kogóż tam znowu diabli niosą!?
Spoglądam przez wziernik. Na korytarzu stoi elegancki mężczyzna z bukietem róż. Odnoszę wrażenie, jakbym o czymś zapomniała. Wygładzam elegancką sukienkę, którą włożyłam na to spotkanie. Uśmiecham się w duchu – długo nie będzie potrzebna. Uchylam drzwi. Nieznajomy wyciąga w moją stronę kwiaty.
- Jerzy – przedstawia się. - Byliśmy umówieni.- Jurek Ogórek z portalu – dodaje na widok mojej zdziwionej miny. Przez chwilę czuję zamęt. Coś jest nie tak…
Jak mogłam zapomnieć? Przecież zdecydowałam się na spotkanie. Odbieram bukiet, wręczając w zamian wiecheć łodyg i zielonych liści.
- To dla mnie? – Jerzy uprzejmie wyciąga rękę po nieoczekiwanego fanta.
- Bardzo przepraszam – sumituję się.- Postanowiłam właśnie pozbyć się pewnego zielska.
- Z przyjemnością pomogę.
We dwójkę bardzo szybko uporaliśmy się z nadmiernie rozrosłym chaszczem, pakując poszatkowaną zieleninę do plastykowego worka na śmieci.
Siedzimy przy nakrytym stole, delektując się dobrym winem.
- Może zaczniemy od deseru – uśmiecha się Jerzy.
Doskonały pomysł. W drodze do łóżka zrywamy z siebie ubrania.
Więzi mnie w swoich silnych, męskich ramionach.
Spleceni w uścisku kotłujemy się przez chwilę po posłaniu. Jest teraz nade mną uśmiechając się drapieżnie. Mimo niepokoju, czuję niepohamowaną żądzę. Nie ma czułości między nami. Niemal siłą rozchyla mi uda. Po wewnętrznej stronie czuję twardość, próbującą wniknąć we mnie. Bronię się przez chwilę.
Chwyta mnie za ręce, kolanem ponownie rozwierając nogi. Przez chwilę odnoszę wrażenie, że jestem wiązana przez wijące się liany, oplatana przez szorstkie liście. Próbuję się wyrwać.
- To na nic, Gwen, jesteś moim przeznaczeniem. Jesteśmy przeznaczeni sobie nawzajem – tchnie mi oddechem w twarz.
Jednym mocnym uderzeniem wchodzi we mnie głęboko i boleśnie.
Moje myśli zachodzą turkusową mgłą. Zielona chwila rozciąga się na wieczność. Spalam się w szafirowych płomieniach. Nie zdawałam sobie sprawy, że piekło ma kolor zielony.

*

Rozglądam się wokół. Ten świat obecnie należy do mnie.
- Gwen, Gwen, jesteś teraz moją częścią. Twoja pamięć jest moją pamięcią.
Podszedłem do posłania, na którym spoczywa garstka popiołu. Na dobrą sprawę mogę rozróżnić pojedyncze kosteczki. Ujmując ostrożnie prześcieradło, wsypałem prochy do puszki po kawie Jacobs. Urna jak się patrzy. Postawię ją sobie na półce. Może zbiorę całą kolekcję? Czuję głód.
Rozciągam zmysły w przestrzeń. Wszędzie delikatne pulsowanie życiowej energii.
Ale bałagan. Muszę trochę posprzątać ten bajzel, jaki po sobie zostawiła. Podszedłem do biurka i odpaliłem kompa. Zarejestrowałem się na portalu randkowym.
Jerzy szuka smoczycy.
To ja, Jurek Ogórek.


kwiat ogórka




13. Uprawa - Patka (4)


Adam wyprostował się, otarł pot z czoła i ciężko westchnął, na razie bowiem nie znał słów, które bardziej pomogłoby mu w wyładowaniu emocji. Ewa, siedząca pod jednym z licznych drzew, przyglądała się mężczyźnie z lekkim rozczarowaniem. Uprawa warzyw i owoców, na którą sam wpadł pewnej nocy, jakby po olśnieniu, sprawiła, że więcej uwagi zaczął poświęcać nowemu zajęciu niż jej. A przecież miała swoje argumenty, widoczne na pierwszy rzut oka. Nie ukrywała ich, były dostępne dwadzieścia cztery godziny na dobę, dziewięć...
- Adam! - zawołała o wiele głośniej niż było trzeba.
- Słucham, kochanie?
- Ile tydzień ma dni? Ciągle zapominam.
- Siedem, kochanie, siedem. Bóg, kochany ojciec, obdarzył nas siedmioma dniami tygodnia - poniedziałek, wtorek, środa...
- Dobra, dobra, pamiętam.
- Więc po co pytasz?
- Bo... - zaczęła niepewnie Ewa, wstając i zbliżając się do pola z truskawkami - pomyliło mi się i do dni tygodnia doliczyłam marzec i kwiecień. Tak, wiem, to miesiące. - Podeszła do Adama i przytuliła go z całej siły. - Piękny mamy maj. Truskawki dojrzewają. To prawda, co Bóg mówił? Że pod koniec roku zrobi się biało?
- No, obiecał zupełną odmianę. A wcześniej pospadają liście z drzew. Same pnie i gałęzie, wyobrażasz to sobie? - Adam nagle spochmurniał. - Moje uprawy też przepadną. Bóg powiedział, że nic nie będzie rosnąć. Taka pora. Ale na wiosnę znów wyjdzie słońce...
Ewa długim pocałunkiem nie pozwoliła mu dokończyć.

*

W ogródku Adama rosły przeróżne owoce i warzywa - słodkie, gorzkie, duże, małe, okrągłe, podłużne, zielone, czerwone. Każdego wieczoru, po skończonej pracy, mężczyzna z zadowoleniem spoglądał na dzieło swoich rąk i jeszcze długo, w ramionach ukochanej Ewy, rozmyślał o gatunkach, które sam nazwał i pierwszy spróbował. Ewa mu co prawda trochę pomagała, bardziej jednak interesowała ją inna część ogrodu, gdzie biegała wśród kwiatów, kołysząc swym bujnym biustem. A niech biega, myślał mężczyzna, byle nie deptała upraw. Często widział, jak podchodziła do wielkiego drzewa, którego owoców Bóg zabronił im jeść, i rozmawia z długim i beznogim zwierzęciem nazwanym "wąż" - sam nie wiedział, czemu wybrał właśnie taką nazwę, jakoś mu najbardziej pasowała. Zwierzę nie wyglądało przyjaźnie i wyraźnie do czegoś namawiało kobietę, Adam był jednak o nią spokojny - umiała odmówić, ba, przekonać rozmówcę, że się myli. Wąż zawsze więc odchodził niezadowolony.
- I jak tam? - zagadnął Adam pewnego lipcowego wieczoru. - Wąż znów cię kusił?
- Oj, kusił, kusił - odbąknęła zmęczona Ewa. - Ciągle tak mówisz, jeszcze następni ludzie zaczną powtarzać i się utrwali.
- Następni? Myślisz, że będzie nas więcej? Kolejnego żebra nie oddam!
- Bóg z pewnością coś wymyśli. Zauważyłeś, że mi się brzuch powiększył?
- Wyglądasz jak zawsze pięknie, kochanie. - Adam pocałował Ewę w czoło.
- Dziękuję. - Kobieta uśmiechnęła się. - Chodźmy spać, jutro czeka nas kolejny pracowity dzień. Znaczy ciebie, hihi.

*

Po przebudzeniu Adam od razu zauważył, że coś jest nie tak - w ogródku pojawiła się nowa roślina. Bujnie kwitła, tuż przy ziemi, miała delikatne i przyjemne w dotyku liście, pod którymi ukrywała podłużne owoce (warzywa?) koloru zielonego. Nie spróbował ich od razu - wolał najpierw porozmawiać z Bogiem.
- Boże! - krzyknął, choć wiedział, że nie musi.
- Cze... to znaczy: słucham cię, Adamie?
- Coś mi wyrosło nowego na polu. Zielone i długie. Co to jest?
- Ty mi powiedz.
- Racja, ja wymyślam nazwy. Hm... - spojrzał na roślinę. - To raczej warzywo, nie? Nie pachnie słodko.
- Tak, to warzywo, tak jak pomidor czy rzodkiewka.
- Jest zielone więc... - Adam zawahał się na moment. - Niech mu będzie zielenik.
Choć mężczyzna tego nie widział, poczuł, jak Bóg podrapał się z zakłopotaniem po głowie,
- Cóż - odrzekł Stwórca po chwili - może się przyjmie. Próbowałeś?
- Jeszcze nie. Mogę?
- No jasne. Inaczej bym nie stwarzał nowej rośliny na twoim polu.
- Ale dlaczego dopiero teraz? Czy szykujesz dla mnie, Boże, inne warzywa lub owoce? Czy starczy Edenu na moje uprawy?
Bóg głęboko się namyślił. Adam czekał na słowa wyjaśnienia, nie spodziewał się bowiem niczego innego, a już zwłaszcza oburzonego głosu Ojca.
- Adamie, czy wiesz, że stworzyłem ciebie i Ewę i dałem wam ten piękny ogród, byście mogli żyć w spokoju, nie lękając się niczego i podziwiając wszelkie uroki świata?
- Tak, Boże, wiem to - odpowiedział cicho mężczyzna, nagle zawstydzony.
- Dałem wam piękne i wysokie drzewa, różnolistne krzewy, bujną trawę, zwierzęta nierobiąca wam krzywdy. Wszystko macie, nie musicie nawet kiwać palcem. Tymczasem ty postanowiłeś zająć się czymś, czego nie zamierzałem was uczyć - pracą.
- Uprawa warzyw i owoców jest pracą? - zdziwił się Adam, zaraz jednak przyznał rację Stwórcy. - Rzeczywiście, dobra nazwa. Czy to źle, że zajmuję się pracą?
Bóg załamał ręce.
- Nie, skąd, ale co pomyślą inni? Jak będzie wyglądać historia? Następni ludzie mają czytać opowieści o pierwszym człowieku, który pracował w raju, który wstawał wcześnie rano i szedł późno spać, który w pocie czoła pochylał się nad ziemią, który dziabał ją jakimś patykiem...
- Nazwałem ją motyką.
- Wspaniale! Ale nie tak to miało wyglądać! - Głos Boga stał się bardzo doniosły. - Znając życie, pewnie mnie najbardziej się oberwie. Że cię zmusiłem, zagoniłem do roboty... potoczna nazwa pracy - też czasem wymyślę jakieś słowo. Spójrz, Ewy nie ciągnie do obowiązków, biega beztrosko wśród drzew. Nie pomyślałeś, że ją trochę zaniedbujesz?
- Nie, skąd. Ewa rozumie. Ja natomiast nie mogę pojąć, dlaczego Ojciec bardziej nie zainteresuje się jej wycieczkami pod zakazane drzewo i rozmowy z wężem?
- Wierzę, że moje pierwsze dzieci nie popełnią błędów. Że nie stracą swojego raju.
- Ja na pewno nie popełnię - powiedział stanowczo Adam i od razu poczuł, że twarz Boga się rozpromienia - Proszę mi powiedzieć, Boże, co z nowym warzywem? Do czego ma służyć?
- Postanowiłem stworzyć przeciwieństwo pomidora. By ludzie w przyszłości kłócili się, które z nich jest lepsze.
- Co to znaczy "kłócić się"?
- Ech, nieważne. Wiedziałem, że pierwszy człowiek będzie ciekawski, ale nie sądziłem, że aż tak. Mogłem zrobić na odwrót i stworzyć najpierw Ewę, a potem ciebie.
Adam uśmiechnął się tylko i wyszukał wśród delikatnych liści nowej rośliny niewielkie warzywo. Ugryzł kawałek i natychmiast wypluł.
- Chyba będziesz musiał obrać swój zielenik - zaśmiał się Bóg.

*

Wąż lubił patrzeć na Ewę, która bez wstydu chodziła po ogrodzie. Często zaczepiał ją i zaczynał rozmowę, która zawsze toczyła się nie po jego myśli. Tym razem jednak było inaczej.
- Ewuś, Ewuś droga, nie chciałabym skosztować owocu z wielkiego drzewa? Spójrz, jakie okrągłe, błyszczące...
- Nie, dziękuję. Bóg zakazał jeść czegokolwiek z tego drzewa. Nie możemy ruszyć nawet listka czy gałązki.
- Czemu więc codziennie zbliżasz się do niego i na nie patrzysz?
- Bo jest ładne - odparła bez wahania Ewa. Wąż od razu poznał, że nie mówi całej prawdy. - Zresztą, Bóg akurat patrzenia nie zabronił. Nic złego nie robię.
- Więc wiesz, co to jest zło?
- Zło to robienie tego, czego Bóg zabronił. Sprzeciwianie się jego woli - wyrecytowała niczym wyuczoną formułę kobieta.
- Doskonale... - zasyczał wąż. - Z Adamem czynicie tylko dobro?
- Staramy się. Nie znamy żadnych pokus. No, oprócz ciebie - zachęcasz mnie, bym skosztowała zakazanego owocu. Jestem ciekawa, co będziesz z tego miał?
- Ciekawość to pierwszy... ehm, nieważne. Co będę miał, gdy zjesz owoc z wielkiego drzewa? Prawdopodobnie wszystko.
Ewa spojrzała bacznie na węża.
- Czy ty przypadkiem nie uważasz się za lepszego od Boga?
- Oczywiście, że nie. Bój jest wszechmogący, jedyny, potężny.
Ewa wyczuła w głosie zwierzęcia nutkę fałszu, nie zareagowała jednak. Odwróciła się na pięcie i zaczęła iść w stronę Adamowego ogródka.
- Zaczekaj - zawołał wąż. - Czy Adam wystarczająco się tobą zajmuje?
- Dlaczego pytasz? To nasza sprawa. Ja... ja nie narzekam.
- Czyżby?
- Jesteś bardzo natrętnym stworzeniem - niemal krzyknęła Ewa. - Co, nie możesz przeboleć, że Bóg nie dał ci łap jak innym zwierzętom?
- Już dawno się z tym pogodziłem. Ty zaś, Ewo, czy przyzwyczaiłaś się do Adama, który niemal cały dzień pracuje - o tak, tak to się nazywa - w polu, na rozmowę z tobą przeznaczając jedynie krótkie chwile?
- On - kobieta szukała wzrokiem pomocy wśród drzew - on mnie kocha. Śpi ze mną każdej nocy.
- Och, co to za spanie, pewnie od razu zasypia.
- Nie, my... - Chciała powiedzieć, że długo rozmawiają i śmieją się, ale wiedziała, że to kłamstwo.
- Sądzisz, że kochałby cię i spał z tobą, gdyby w raju pojawiły się inne kobiety? - Wąż już czuł nadchodzący triumf. - Pomyśl, Ewo...
- Nie muszę myśleć, bo nikogo poza nami Bóg nie stworzył. Adam jest mój, ja jestem jego.
- Ale może zacząć stwarzać. Adamowi pozostało jeszcze trochę żeber.
- Nie, na pewno nie teraz.
Wąż zbliżył się do nóg Ewy i oparł głowę o jej uda.
- Dziś stworzył dla Adama nowe warzywo.
Reakcja Ewy była dokładnie taka, jakiej się spodziewał - kobieta cofnęła się gwałtownie, złapała za głowę i jęknęła. Sama nie wiedziała, dlaczego, w końcu chodziło o jakieś warzywo, a nie nową ludzką postać, uświadomiła sobie jednak, że zawsze zaczyna się od najmniejszych rzeczy. Bóg być może szykuje dla swojego syna coś wyjątkowego - kobietę, która pomoże mu w uprawie? Dobrze widział, że Ewa nie przepada za robieniem czegokolwiek, co wymagałoby wysiłku, Adam zaś coraz bardziej się męczył i wyraźnie potrzebował dodatkowych rąk do pracy. Nie, Ojciec mi tego nie zrobi - myślała Ewa - nie odbierze mi mojego Adama! Ale stworzył nowe warzywo, choć przecież mówił na początku, że wszystko już wymyślił, że wszystko już jest w ogrodzie... Wąż z zadowoleniem patrzył, jak Ewa zbliża się do zakazanego drzewa i wyciąga rękę po owoc.
- Weź... - zasyczał. - Śmiało. Bóg tylko tak żartuje, że coś się złego stanie. Raj się nie zmieni...
- Zjem - odparła pewnie Ewa. - Zjem i zniszczę tę nową roślinę. Nie będzie nikt jej już jadł, zostanie zapomniana raz na zawsze.
Zerwała owoc i bez chwili zastanowienia skosztowała. Zjadła cały, wyrzucając ogryzka daleko za siebie, po czym ruszyła zdecydowanym krokiem w stronę ogródka Adama.

*
Gdy niebo wyraźnie poczerniało, Adam dojadał trzeciego zielenika. Bez skórki smakował wybornie. Początkowo nie wystraszył się nagłej zmiany pogody, sądził bowiem, że po prostu zbiera się na duży deszcz, po chwili jednak usłyszał gniewny głos Boga.
- Ewa się zbliża!
Mimo że same słowa nie oznaczały niczego złego, wręcz przeciwnie, ton wypowiedzi Ojca kazał mu wypatrywać ukochanej ze strachem. Czy ona...
- Ewa się zbliża! - zawołał głośniej Bóg.
Adam ujrzał w oddali biegnącą kobietę. Nie biegła jak zawsze, delikatnie i z radością na twarzy, ale twardo, szybko, z iskrzącym się od zła wzrokiem.
- Boże, czy ona...?
- Tak, Adamie, zjadła zakazany owoc. Teraz szaleje z zazdrości o nową roślinę. Odsuń się, Adamie, mam na to sposób.
Adam cofnął się o kilka kroków. Wkrótce zobaczył, jak gładkie łodygi zielenika pokrywają się drobnymi kolcami, a liście stają się szorstkie i nieprzyjemne w dotyku - nawet nie musiał ich dotykać, by to wiedzieć. W tej samej chwili Ewa wpadła na pole, wprost w środek zielonych warzyw. Zaraz zawyła z bólu i rzuciła się do ucieczki.
- Ewo, zaczekaj! - krzyknął Adam.
- Już jej nic nie pomoże. Popełniła wielki grzech. Nie może już przebywać w raju.
- Co? Gdzie się więc podzieje? Gdzie sama pójdzie?
- Tam, gdzie praca będzie nie tylko chęcią, ale i obowiązkiem.
Adam patrzył na Ewę kulącą się pod drzewem i zakrywającą liśćmi piersi i miejsca intymne. Również i on poczuł się zawstydzony wystawionym na pokaz członkiem, który zakrył rękami.
- Ja nie mogę jej zostawić - powiedział i pobiegł pod zakazane drzewo. Zjadł owoc i wrócił do Ewy, która drżała ze strachu i z zimna.
- Wszystko będzie dobrze. Też spróbowałem. - Adam próbował się uśmiechnąć.
- Moje nogi...
- Bardzo bolą? Pokaż...
- Dosyć! - zagrzmiał Bóg. - Nie możecie dalej przebywać w Edenie. Wypędzam was, byście odtąd lękali się o przyszłość. Natura nie będzie już wam łaskawa. Strzeżcie się wszystkiego, co chodzi po ziemi. Wynoście się!
Pierwsi ludzie wstali i ruszyli w pierwszym lepszym kierunku. Nim minęła minuta, znane im widoki zniknęły, pojawiło się zaś szare niebo i pożółkła trawa z drzewami bez liści.
- Macie swoje nagie drzewa, hahahaha! Śnieg wkrótce spadnie. A nowe warzywo, które uchroniłem przed gniewem Ewy, nie będzie zielenikiem. To jest ogórek!

Awatar użytkownika
alchemik
Posty: 7009
Rejestracja: 18 wrz 2014, 17:46
Lokalizacja: Trójmiasto i przyległe światy

Re: Wakacyjny konkurs ogórkowy - teksty

#2 Post autor: alchemik » 05 wrz 2015, 15:44

Jedenaście wierszy i dwa utwory prozatorskie.
No i jak tu głosować?

Nawet zaowocowało ogórkami. Mam nadzieję, że nie na mizerię.
Wybrałem sobie już jeden, na który zaglosuję.
* * * * * * * * *
Jak być mądrym.. .?
Ukrywać swoją głupotę!

G.B. Shaw
Lub okazywać ją w niewielkich dawkach, kiedy się tego po tobie spodziewają.
J.E.S.

* * * * * * * * *
alchemik@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Re: Wakacyjny konkurs ogórkowy - teksty

#3 Post autor: eka » 06 wrz 2015, 8:47

alchemik pisze:Wybrałem sobie już jeden, na który zaglosuję.
Zgłoszenie przyjęte.
:)

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: Wakacyjny konkurs ogórkowy - teksty

#4 Post autor: skaranie boskie » 06 wrz 2015, 12:29

Ale chyba mamy ogólną zasadę, że pod tekstami konkursowymi nie prowadzimy rozmówek.
To coś, jak cisza wyborcza. ;)
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
jaga
Posty: 578
Rejestracja: 02 gru 2011, 19:33

Re: Wakacyjny konkurs ogórkowy - teksty

#5 Post autor: jaga » 06 wrz 2015, 18:16

ogórkowy sezon dobiega końca jeszcze tylko wskazać
tego naj - i jak tu wybrać jeden jak wszystkie ładne
:myśli:
Jestem jaka jestem. Niepojęty przypadek, jak każdy przypadek.
Wisława Szymborska

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: Wakacyjny konkurs ogórkowy - teksty

#6 Post autor: skaranie boskie » 06 wrz 2015, 21:16

Prosiłem, żeby nie urządzać pogaduszek pod tekstami.
Temat zamykam, a chętnych do dyskusji odsyłam na czata.
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Zablokowany

Wróć do „KONKURSY”