Wiersze na KONKURS WAKACYJNY - LUDZIE,MIEJSCA, KLIMATY

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
e_14scie
Posty: 3303
Rejestracja: 31 paź 2011, 17:35
Lokalizacja: Warszawa

Wiersze na KONKURS WAKACYJNY - LUDZIE,MIEJSCA, KLIMATY

#1 Post autor: e_14scie » 16 wrz 2012, 0:14

WIERSZ NR 1


villan-alla deriva


kiedy zadnieje śpiewy syren zmilkną
trytony wrócą między skalne domy
rozpięte żagle popłyną donikąd

księżyc się wpełni ale już nad inną
ziemią horyzont zamknie w dwa kokony
wtedy zadnieje - śpiewy syren zmilkną

i brzask przeleje niebo niczym wino
wykrwawi chmury przeszłe sny rozgoni
rozpięte żagle popchnie znów donikąd

czuję ostatnie fale zanim zginą
gwiaździste róże ciepło morza w dłoni
później zadnieje śpiewy syren zmilkną

w końcu zupełnie zasłonią nam widok
zęby gór dachy las rozgrzane drogi
rozpięte żagle popłyną donikąd

w nasz brzeg te same wody znów się wbiją
- zawsze przychodzą tylko z innej strony
teraz już dnieje śpiewy syren milkną
złożone żagle przypływają znikąd



WIERSZ NR 2


villastella marina


noc przesypuje w wodę muszle planet
pod rozgwiaździstą tonią skłębia morze
wyrzuca błyski między szumofale

statki odnajdą zawsze swe latarnie
kierując dzioby ku świetlnej zatoce
(on jej przelewa wodę w muszle planet)

algi jak włosy syren zaplątane
(gdy szli wdeptali je w piasek po drodze
rzucając błyski między cichofale)

małże - źrenice narodzone w pianie
to ciemne wenus mokroczarne łodzie
sypią się z wody niczym muszle planet

widać maszt w dali - wystaje jak palec
sięga podbrzusza chmur rozcina zorze
wyrzuca błyski między sztormofale

wreszcie spokojnie w swoim porcie stanie
i oni przejdą pod jego nadprożem
tam noc przesypie ich sny w muszle planet
wyrzuci błyski między niebofale



WIERSZ NR 3


Dzisiaj, jutro, wczoraj



Czas zawsze wolno płynie na falach jeziora,
daleko od pośpiechu, natarczywych pragnień.
Wszystkie dni są podobne - dzisiaj, jutro, wczoraj.

Kiedy słońce wysoko, bo południa pora;
pokazują się muszle rozrzucone na dnie,
a czas wciąż wolno płynie na falach jeziora.

Bliski wieczór już toczy gregoriański chorał
- znak dla nocy, by rozpiąć granatowe żagle;
bo i zmierzchy podobne - dzisiaj, jutro, wczoraj.

Dzień się kończy dostojnie, woda lśni jak koral
i zrobiło się cicho w zarośniętym bagnie;
czas niezmiennie podąża na falach jeziora.

Milczy łąka sitowia do gawęd nieskora.
Niebo gwiazdy zapala, a wiatr zniknął nagle.
Gdyż i noce podobne - dzisiaj, jutro, wczoraj.

Wokół świat znieruchomiał w przyćmionych kolorach.
Posrebrzony przez księżyc, w lekki sen zapadnie,
kiedy czas wolno płynie na falach jeziora;
bowiem chwile są wieczne - dzisiaj, jutro, wczoraj.



WIERSZ NR 4


Podróż donikąd


Wakacyjny sezon, pełnia kanikuły.
A chociaż to samo słońce świeci wszędzie,
ogłupiałe myśli po głowie się snuły,
i malował plany marzycielski pędzel.

Musiały się spełnić. To aż nie do wiary!
Byłam wniebowzięta na ziemskim padole.
Plaża, złote piaski, hawajskie gitary,
fioletowe małpy i w kwiatach gondole.

Nie wiadomo było, czym się rozkoszować.
Wiszące ogrody, szmaragdowe morze.
Wciąż nowe pejzaże odkrywał czarodziej.
Szepnęłam do szczęścia – trwaj, ja się położę.

Zamknęłam powieki – znowu ten marzyciel.
Wiercił mi pod czaszką, ale gdzież twój miły,
żebyś mogła w pełni zachwycić się życiem.
To mi już na dobre odebrało siły.

W pewnej chwili czuję, ktoś mi liże oczy,
policzki i usta, językiem jak tarka.
Serce się kołacze, mało nie wyskoczy!
Jest mój ukochany! I na co tu sarkać?

Objęłam go mocno, przyciągam do siebie.
Dłonie zatonęły w skudłaconej sierści.
Otworzyłam oczy, wszyscy święci w niebie!
Krasula mnie liże, w głowie się nie mieści!

A między stopami zielonkawe placki,
nie takie jak Taje sprzedają na kramach.
Pytam, gdzie te palmy, oszukańcu chwacki.
Palmy dla bogaczy – dla biedaków blamaż.



WIERSZ NR 5


Pod gruszą


Nareszcie lato, czas na przygody.
Nadeszła pora zmiany klimatu.
Wyjechać w góry, czy gdzieś nad wody?
Trzeba porównać korzyść ze stratą.

Może wybiorę wczasy pod gruszą.
Będzie najtaniej i pewnie miło.
Przecież sąsiedzi wiedzieć nie muszą,
Powiemy, że się w Egipcie było.

W przyczepę wejdą wszelkie wygody;
Jedzenia, picia mnóstwo zabierzem.
Po co narażać się według mody
na zagranicznych kosztów grabieże.

Obóz rozbity, sąsiedzi mili,
a przyjechali aż spod Kijowa.
Wieczór przy grillu wszyscy zapili,
tylko ten młody coś nie ucztował.

Ale balanga była udana!
Pozasypiali wszyscy na trawie.
Chłód mnie obudził z samego rana
i szybko wybił z głowy zabawę.

Gdzie nasz samochód razem z przyczepą,
wiktem, gotówką na dwa tygodnie?
Stary powiedzieć chciał chyba nie to -
zapytał tylko - zdjęłaś mi spodnie?

Z tego zdarzenia nauka płynie -
co ma cię spotkać, spotka cię wszędzie.
W domu, w Egipcie, na Ukrainie,
Gdy nazbyt ufny wśród ludzi będziesz.


WIERSZ NR 8


Możliwe, że było to latem


Z moich letnich wojaży niewiele wynika;
jakiś strzęp retrospekcji pod butelkę wina,
drobny gest przytulenia, monolog w malinach,
wyśniony taniec dziewic w liliowych tunikach.

Oświetlałem zmartwiałe, nagie dekoracje
w pokazach tego czasu którego nie było,
złote rybki czepiałem starym moczykijom
i przypadkiem zwiedziłem kilka marnych hacjend.

Rozpuszczając ciemności zanurzałem oko
w przedświat albo w zaświaty (to już jak kto woli),
i przywłaszczyłem sobie cudzą lekkość bytu.

Poczytałem. Wizjami ujął mnie Nabokov,
sąsiad się dziś dla gości dokładnie ogolił.
Lecz wracając do lata – za dużo w tym mitów.



WIERSZ NR 9


Grunt to dobrze spędzony urlop


Nawalony jak stodoła
w poprzek leżąc przy namiocie,
coś tam jęczę, kogoś wołam:
- No powiadam wam - sto pociech.

Z rana trzeba coś na kaca
(dość zimnego, przecież upał)...
no i znowu się przewracam
i ogólnie mówiąc - dupa.

Chciałem sobie na kajaku
jakiś miły spędzić ranek,
no, aliści z braku braków,
miałem rano - przerąbane.

Jeszcze jakaś panna Szefa...
(byłem do niej nazbyt rączy),
dowiedziałem się (mam pecha),
że mój urlop już się skończył.

A, że nikną już zapasy
to nie powiem nic dziś złego,
jeszcze skoczę tam, za nasyp;
trzeba łyknąć - strzemiennego.



WIERSZ NR 10


Sierpień


Paprocie płyną jak rozgwiazdy.
Zanurzam stopy w noc sierpniową.
Niebo sypnęło pyłem jasnym,
chcę stąpać po nim razem z tobą.

Możemy się tu ukryć, schować,
okryć ciemnością tak jak kocem,
znam takie światłoczułe słowa
które się szepcze tylko nocą .

Księżyc strumieniem pełnym blasku
wysrebrza w mroku ciała złote,
spłukuje na przybrzeżne piaski
gorący wstyd zmieszany z potem.

Czas się zatrzymał tu i teraz,
znów go dotykam, znów go czuję,
znów własnym kluczem noc otwieram
i znów się sama zatrzaskuje.

Przyszłość z gwiazdami wchodzi w zmowę,
wróżbami karmi nas nieszczerze.
Sam chcę wytyczać ścieżki nowe,
jeszcze próbuję, jeszcze wierzę.

Jeszcze okruchy marne składam
w siłę, by wracać tu czasami,
bo moją ścieżką własne ślady
i noc sierpniowa pod stopami.



WIERSZ NR 11


Mój Szopen


Aurora Dupin decyduje –
tu stanie się słynny c-moll,
polonez - podniebny jak tuje,
ballada F-dur i ten ton.*

Mallorca, choruje z wilgoci.
a miała być lekiem, na strach,
chorobę, w klasztornej ciasnocie,
gdzie stropy trumienne – po dach.

tego lata cię poznałam bliżej, mistrzu
arcydzieła, co przetrwało wątłe ciało.
w ciasnej celi u kartuzów kornie milczę,
a ty grasz. tyś umarł – sztuka pozostała.



*Na Majorce Szopen skomponował ponadto „Preludium deszczowe”(op.15) i poloneza zwanego „Militarnym” (op. 40.1)



WIERSZ NR 12


Koniec lata


jesień idzie, ale to nie moja wina.
wolisz śliwki-robaczywki od romansu.
coś się kończy, nic się jednak nie zaczyna.
oprócz sennych, przedjesiennych kontredansów.

jabłoniami obrzmiałymi od owocu,
śliwowicą, granatową w oku słońca,
pod wrzosami wrze marzenie, a na końcu
kosiarkami zamiast świerszczy – gra się koncert.

jesień lubi podomykać, co zaczęła
płocha wiosna, niedostatnia od dziewictwa.
mam na ustach smak popiołu i orzecha.
węgiel słów, ogniska prawd na kartoflisku.

jesień idzie, ale to nie twoja sprawka.
nic przez ciebie się ostatnio nie zdarzyło.
może jedno: tuż nad skronią srebrne pasmo
w nowej porze, co nazywa się niemiłość.


WIERSZ NR 13


Może był kiedyś raj


jeżeli był na świecie raj, to był na pewno właśnie tam,
tak wiele barwnych wspomnień z Gruzji mam...

- - -

Nie widziałem tam raju, nie widziałem aniołów,
i nie było spokoju i ciszy.
Może tylko jabłonie przeciążone czerwienią
i winnice schylone nad ziemią.

Może tylko żyjące swą świetnością minioną
chore domy dawnego Tiflisu,
albo wina dzikiego zakrzywione pazury,
desperacko wczepione w ich mury.

Nie, nie było tam raju, tylko echo Kolchidy,
już odległe, zgłuszone, przebrzmiałe.
Były krzewy Kachetii, przykurczone i krzywe,
pod kaukaskim białym masywem.

Były kvevri w piwnicach, były też pełne dzbany
na tarasie gościnnej Tisany,
gdzie khvanchkarę do rana toastami się piło
za przyjaciół, za szczęście, za miłość.

Za tych co już odeszli, za tych co pozostali,
za bezpieczne niebo nad głową,
za to miasto skulone gdzieś u stóp Narikali,
za Samebę, za Sioni, za Jvari.

Za te mury boleśnie postrzępione wojnami,
za kobiety lepiące chinkali,
za tych mężczyzn, co pieśni chórem w parkach śpiewają,
którym pewnie daleko do raju.

Pozostaną w pamięci staromiejskie ogródki,
chłodny oddech Żółwiego Jeziora,
chudożnicze obrazy, co jak liście obrosły
mały skwerek na Suchym Moście.

Może był kiedyś raj, ale chyba nie tam,
gdzie się czaczę zapija tarchunem,
bo czy może bezkarnie nazywany być rajem
kraj, gdzie ciągle coś piją, śpiewają.

Nie spotkałem tam Ewy, nie spotkałem Adama,
ani cienia boskiego gdzieś obok.
Tylko góry strzeliste pod niebieską kopułą,
biednych ludzi, co chlebem częstują.



WIERSZ NR 14


Wspomnienie z Murano


w szkle bóg wydmuchał świat kruchy
rzeczy nietrwałych choć pięknych
przejrzyste lśnienie tak kusi
bierzesz nieśmiało do ręki

oczy zastygły w kameach
kulki od zabaw dziecinnych
blask wśród witraży otwiera
niepokój - z każdym dniem inny

gdy butelkową zielenią
stukają liście o chodnik
złudzenia pędzą przez wieczność
z jednej do drugiej samotni

wystarczy lekko potrącić
spadają gwiazdy i globy
a szklane serce czas rozbił
śmiejąc się - w pył kolorowy


WIERSZ NR 16


Wakacje

Poznałam raz chłopaka
miał niebieskie oczy
plany dalekosiężne
tym mnie zauroczył

pełnia lata w Krakowie
i zajęcia z „jazdy”
byłam w dołku psychicznym
mógł to widzieć każdy

zaprosił mnie na żagle
nie umiałam pływać
nie było to przeszkodą
w życiu też tak bywa

Giżycko i regaty
wieczorne spotkania
szanty piwko i księżyc
i fala wezbrana

wbrew pozorom nie byłam
dziewczyną żeglarza
teraz myślę że szkoda
nic się nie powtarza

myślę gdy go odszukam
kiedyś w wielkim świecie
to powiem ze wzruszeniem
tchnąłeś we mnie życie



WIERSZ NR 18


Studenckie wakacje 1932


A wcześniej były studenckie wakacje.
Na chłopskim wozie z teczką szkicownika,
przegapialiśmy piaszczyste pejzaże.
Wpatrzonych w siebie, sosnowy las witał.

Nikt nas nie widział w lipcowe południe.
Woźnica drzemał. Jak statek bez steru,
wóz się rozbujał w spowolnionym rytmie
- czas, kołysaniem i skrzypieniem dzieląc.

Chciałbym zatrzymać zastygłą w upale,
pachnącą zbożem, wyciszoną chwilę;
o której przecież, tak dobrze wiedziałem,
że nim się spełni, bezpowrotnie minie.

Nagle przeleciał mały dwupłatowiec,
rzucił cień skrzydeł na dachy miasteczka,
wieży kościoła ostrosłup surowy,
drogę pod lasem, ktorą wóz przejeżdżał.

Stąd, kamerzysta - czarno - białą scenę,
zamknął w sekundach niewyraźnych mignięć.
Na kilku klatkach - jedno oka mgnienie,
ślad naszych twarzy w amatorskim filmie.


WIERSZ NR 20


Chwila pomiędzy


powraca w kroplach wystukujących
wczorajsze lato gdy zmierzch gasnący
w migotliwych źdźbłach skrzętnie ukrywa
pod powiekami niewygasły sen

skrzydłami orła otwiera Giewont
spiżowe wrota gdy pochylony
przekraczasz progi czując, że jesteś
chwilą pomiędzy dotykiem ziemi

w milczenie śniegu spowite szczyty
cienie się kładą w ciepłe doliny
czerwienią znaczą kamienne ślady
podniebnym szlakiem kurierów Tatr

płaszcz sit skuciny* szczelnie okrywa
dumną matronę Kopę Kondracką
oplata szalem późnego lata
karnie stojące w szeregu góry

płochliwy Ciemniak patrzy z ukosa
na Krzesanicę strojną w boimkę*
ona zaś zerka na niesfornego
Małołączniaka w kosmatej czapie

wietrzny Kasprowy szorstkimi dłońmi
wygładza stoki zielenią trawy
gromkim oddechem chciałby wykurzyć
widmo Brockenu ze Śnieżnej Studni

aż echo niesie i spływa z grani
potokiem Bystrej gawędą Cichą
wędruje z Ujkiem* przez Kondratową
na Kalatówki gdzie jego chata

i niedźwiedź mruczy pod strzechą gór



* sit skucina, boimka - rośliny porastające Czerwone Wierchy
* Ujek - Józef Krzeptowski - kurier tatrzański, przewodnik gór, gawędziarz



WIERSZ NR 21


Na moście de l'Alma

odkąd tutaj jestem
widzę cię

w świetle reflektorów
wpatrzony w nurt Sekwany
chirurg bez tożsamości
z białą różą w szczupłych palcach

odebrałeś rzece
tamtą dziewczynę o imieniu Joanna

gdy wszystko dawno przegrane
ukryci w podcieniach miasta
kochaliście łapczywie

w Szeherezadzie jej niski głos
opowiadał o miłości
takim jak ty
bez twarzy i adresu

tylko tobie lśniły jej oczy
w kolorze calvadosu

uwięziony w tamtej rzeczywistości
patrzyłeś w przyszłość dławiących się krwią

sześćdziesiąt lat później nie zdążyłeś

ostatnim gołębiem spod mostu
odfrunął oddech Diany

mnie pan nigdy nie widział
doktorze Ravic
jestem tylko dziewczyną z portu
cieniem ulicy

usiądźmy w barze przy moim stoliku
napijemy się razem calvadosu

a potem popatrzymy
jak na rozpostartych skrzydłach wróbelka
przysiadają gołębie

gdy gardłowym głosem
śpiewa tamtą piosenkę

i w ramionach zatrzyma nas Paryż


WIERSZ NR 22

Na dobre

codzienność zostawia
tak mało miejsca na miłość
lawina słów czasem nic nie znaczy
wszystko dzieje się tak szybko
teraz…
nawet wiatr ucichł

została mi tylko garść
białych muszelek z kroplami morza
i ziarenka piasku…
Każdy świt jest prowokacją do nowych nadziei. Skreślić świty!

Stanisław Jerzy Lec

_______________________
e_14scie@osme-pietro.pl

ODPOWIEDZ

Wróć do „KONKURSY”