Re: POJEDYNEK: Patka kontra skaranie boskie (zakończony)

Pojedynki indywidualne i grupowe
ODPOWIEDZ

Według mnie lepszy jest tekst:

Czas głosowania minął 15 gru 2014, 17:50

pierwszy
0
Brak głosów
drugi
0
Brak głosów
 
Liczba głosów: 0

Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Patka
Posty: 4597
Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
Lokalizacja: Toruń
Płeć:
Kontakt:

Re: POJEDYNEK: Patka kontra skaranie boskie (zakończony)

#1 Post autor: Patka » 09 lis 2014, 12:33

Informacje o pojedynku:
Temat: Był taki lokal - kryptoreklama.
Forma: proza
Czas pisania: dwa tygodnie (do 23 listopada, godziny 23.59)

Teksty proszę przesłać do mnie na PW. Zostaną opublikowane anonimowo pod tym tematem, wtedy też rozpocznie się głosowanie za pomocą ankiety.


Pozdrawiam
Patka

Awatar użytkownika
Patka
Posty: 4597
Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
Lokalizacja: Toruń
Płeć:
Kontakt:

Re: POJEDYNEK: Patka kontra skaranie boskie

#2 Post autor: Patka » 23 lis 2014, 20:09

Z przyczyn technicznych i brakowenowych pojedynek zostaje przedłużony o 2 tygodnie - do 7 grudnia.

Awatar użytkownika
Patka
Posty: 4597
Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
Lokalizacja: Toruń
Płeć:
Kontakt:

Re: POJEDYNEK: Patka kontra skaranie boskie (zakończony)

#3 Post autor: Patka » 08 gru 2014, 17:50

Tekst pierwszy

Knajpa

S. huknął kieliszkiem o gębę, aż go zamroczyło. Dużo procentów zabulgotało w głowie. Same pyszne, zdrowe, leczące codzienność. Zawołał kelnerkę: Jeszcze!
- Przestań, przestań! - G. szturchała go za rękę. - Przestań!
- Nie! - krzyknął. - Basiu!
Kelnerka Basia podeszła ze zmęczoną twarzą wyrażającą ból z powodu długich godzin pracy na stojąco. Żałowała, że te trzy lata temu nie spadła ze schodów na przyjęciu u koleżanki ani nie wypadała z Pałacu Kultury. Wystarczyłoby z pierwszego piętra.
- Proszę napełnić. - S. podał dziewczynie kieliszek. - By się nie wylało. Doniesie pani?
- Tak, oczywiście.
L. podpierał głowę ręką. Myślał o niebieskich migdałach.
- Jeśli kogoś zabiję - powiedział bardziej do siebie niż do reszty - przeznaczę milion dolarów na cele charytatywne.
- Ale ty nie masz tyle kasy!
- Dlatego nikogo nie zabiję.
- Biedne dzieci - westchnął S. - Będą dalej przez ciebie biedować.
L. wychylił swój kieliszek. Kilka kropel trunku zostało na dnie kieliszka. Spojrzeli na niego z wyrzutem.
- Wódkę marnujesz.
Dopił.
- Może porozmawiamy o czymś? - zagadnęła po chwili milczenia G. - O dzieciach? O polityce? Ekonomii?
- Same banały. Pogadałbym o wpływie planety Uran na życie mieszkańców wsi. Bo na miastowych nie działa. Wiem, bom miastowy, i wy też. A ci ze wsi? Myślę, że na wsiowych działa.
- Uran? No błagam - L. załamał ręce. - Saturn, nie Uran. Uran za daleko.
- Pluton jest jeszcze dalej, a też działa!
- Pluton to nie planeta - rzekła G.
- Podobno od niedawna znów jest. Albo będzie. - S. wybuchnął śmiechem. - Widzisz, L. jest dla ciebie nadzieja. Może znów będziesz piękny i bogaty.
Wróciła kelnerka Basia z pełniutkim kieliszkiem. Postawiła na stole; S. oglądał, zachwycał się, w końcu wyrzucił z siebie krótkie "dziękuję" i uśmiechnął się do dziewczyny. Odwzajemniła uśmiech opadniętymi ustami i odeszła.
- Na nią Pluton działa - powiedział S. - Podkrążone oczy, wymuszony uśmiech, wolne ruchy.
- Ale działa i Wenus.
- No, i to całkiem dobrze.
G. spojrzała na nich z oburzeniem.
- Na ciebie też, na ciebie też - powiedzieli zgodnie.
Dojedli co mieli dojeść - z półmiska wszelkiego rodzaju mięsa, wędlin i warzyw niewiele zostało. Zjedliby i sam półmisek, gdyby mogli. Ale nie próbowali, obawiając się, czy gdzieś w pobliżu nie siedzi żona L. Ona by doniosła.
- Całkiem przyjemna knajpka - rzucił niespodziewanie S. - Jedzenie dobre, obsługa miła i szybka. Tylko siedzenia niewygodne.
- Na twoje stare plecy nic nie pomoże, haha! - G. odzyskała radość życia straconą po zjedzeniu zbyt dużej ilości śledzia.
- No wiesz co... A może coś P. powie? - S. czekał chwilę na reakcję. - No, nie powie.
- Daj jej spokój. Knajpie się przygląda, ogląda ściany, wodzi wzrokiem za przystojnymi kelnerami.
- Dobrze, że nas obsługuje kelnerka Basia.
Mężczyźni kiwnęli zgodnie głowami. G. też kiwnęła, tylko już mniej zgodnie. P. właśnie znalazła pierwszego przystojnego - według niej - kelnera.
- Trzeba będzie tu jeszcze kiedyś przyjechać - kontynuował rozmowę S. - Zapamiętać nazwę, moi mili! Kompania piwna! Warszawa! Boże, dobrze, że nie na jakimś zadupiu. Blisko mamy. Ty, P. trochę dalej, ale pociągi kursują, w taksówkach nie gwałcą, więc dasz radę. - Wypiął dumnie pierś. - Kolegom powiem, że do takich fajnych knajp chodzę. I to z dwiema dziewczynami.
- O mnie nie wspomnisz? - spytał L.
- I z psem.
S. po raz drugi ryknął śmiechem. Tym razem śmiał się dwa razy dłużej i dwa razy głośniej, tak że po chwili do stolika zbliżyła się mini orkiestra: ona i ich dwóch. Długopalczasta blondynka grała na grzebieniu, jeden z mężczyzn na cymbałkach, a drugi - na bębenku. S. natychmiast stracił humor.
- Przeklęte grajki - powiedział szeptem. Już na głos dodał: - Proponuję zagrać przy tamtym stoliku, czuję, że szykują się oświadczyny.
Odeszli we wskazanym kierunku.
- Oświadczyny? - zdziwiła się G. - W takim miejscu?
- Nie dyskryminuj knajp z piwem! Że co, że gorsze od wykwintnych restauracji? P. ty byś chciała, żeby tutaj chłopak poprosił cię o rękę?
- Eee...
- Widzisz?
- Ja też bym się oświadczył - rzekł L. któremu niebieskie migdały się znudziły. Zaczął rozmyślać o cieple domowym. Spojrzał na zegarek. - Już ta godzina? Powinniśmy się zbierać.
- A tak miło się siedzi i rozmawia.
- Rozmawia? Nazywasz nasze krótkie wymiany zdań rozmową? - G. prychnęła. - O niczym wartościowym nie porozmawialiśmy!
- Porozmawiamy u ciebie.
- Ja od razu mówię, że odpadam, muszę wracać do domu - odparł L.
- Dobrze. Zostanie więcej wina.
Przy stoliku zakręciła się kelnerka Basia.
- Możemy prosić rachunek?
- Oczywiście.
- Jak myślicie - zaczął S. ze skupieniem na twarzy. - Zapłacę więcej niż dwieście złotych czy nie?
- Ceny nawet w miarę, nie powinno przekroczyć - powiedział L.
- A jeśli Mars wpłynie...
- Oj, przestań - G. trzepnęła S. ręką. - Ile kosztowało, tyle zapłacisz.
- No, zapłacę, zapłacę. Jako jedyny człowiek z tego stolika posiadam aż trzy karty!
Wróciła kelnerka z rachunkiem. S. spojrzał, pomasował się z zadowoleniem po brzuchu i zapłacił. Wyszli - było grubo po dwudziestej trzeciej.
- Dajesz radę, młoda? - spytał P. S.
- Tak.
- To dobrze. Kiedy następna popijawa? Przed świętami?
- Zobaczymy - powiedzieli L. i G.
- Ale na pewno nie tutaj - rzekła G. - Chyba że dadzą nam fajnego kelnera, prawda, P.?
Dziewczyny uśmiechnęły się tajemniczo.


Tekst drugi

Rosamunda w kompanii piwnej

- Dobry wieczór. Mam na imię Ola i będę państwa obsługiwać – oznajmiła ciepłym głosem ładna, na oko dwudziestoletnia blondynka, podając nam karty dań. – Czego państwo sobie życzą?
Spojrzałem na dziewczynę. Odpowiedziała zniewalającym, zapewne służbowym uśmiechem.
- A da nam pani chwilę do namysłu? – odpowiedziałem pytaniem.
- Oczywiście. Zaraz do państwa wrócę.
Oddaliła się śpiesznym krokiem, zostawiając na stole cztery karty dań.
- Na co masz ochotę, córuś? – zwróciłem się do Ady.
Trochę miałem ubaw, ale ogólnie spodobał mi się jej pomysł zaproszenia nas do knajpy z okazji dnia ojca. Moja wspaniała córka, do spółki ze swoją przyjaciółką, Celiną, zaprosiły nas obu – tatusiów – do piwnej kompanii. Z początku myślałem, że chodzi o kompanię, znaczy towarzystwo przy browarku, okazało się jednak, że całą czwórką trafiliśmy w objęcia przytulnej knajpy na warszawskiej starówce, o wdzięcznej nazwie Kompania Piwna.

Już sam wjazd do lokalu był zabawny. Wyglądało na to, jakbyśmy obaj z Wiktorem zorganizowali jakieś małolaty z miasta i poszli z nimi w tango. Ale co kogo obchodzi, jak co wygląda? Nasze córki zaprosiły nas do knajpy na dzień ojca. I to jest super.
Tymczasem śliczna pani Ola przyszła przyjąć zamówienie.
- To co? Śledzik na dobry początek? – zapytałem. Tylko moje kochane dziecko poparło tę ideę, pozostali obstawali przy czymś konkretniejszym.
- W takim razie dwa razy śledź w oleju i po lufce śliwowicy, tylko tej prawdziwej – zamówiłem.
- Znaczy siedemdziesiąt procent? – zapytała kelnerka, uśmiechając się zagadkowo.
Zamówiliśmy jeszcze deskę z różnymi mięsami i sałatkami, po piwie i zaczęła się zabawa. Nasze śledzie okazały się tak wielkie, że ledwo je zmęczyliśmy we czwórkę, a potem podjechała olbrzymia decha z najróżniejszymi, grillowanymi mięsiwami. To mi się spodobało. Z ogromnym kuflem w ręku – a jak przystało na najstarszego w ekipie, dostałem litrowy – wzniosłem pierwszy toast. Wokół było trochę głośno, ale uznałem, że to nawet dobrze, bo przynajmniej nikt nie podsłuchuje, każdy z gości bowiem zajęty był przekrzykiwaniem ogólnego rozgardiaszu. I w ogóle nie było słychać, zwykłego w takich miejscach, mlaskania biesiadników. Normalnie sielanka.

Przegryzając śliwowicę śledzikiem, zaczęliśmy ożywioną dyskusję na temat różnych lokali gastronomicznych. Tych polskich i tych zagranicznych. Jako człowiek światowy, bywalec wielu pubów, tawern, czy trattorii, miałem, rzecz jasna najwięcej do powiedzenia. Opowiedziałem kilka anegdotek, a to o zabawnych gafach strzelanych w obcych knajpach, a to o nieporozumieniach wynikających z niedostatecznej znajomości języka, bądź samych dań. Nieraz przecież zdarzało mi się zamawiać, sugerując się jedynie brzmieniem nazwy. Snułbym pewnie te swoje opowieści aż do zamknięcia lokalu, gdyby w pewnej chwili na sali nie pojawili się dwaj muzykanci zbrojni w akordeon i tubę. Interesujący zestaw – pomyślałem sobie i na tym pewnie by się ich wejście zakończyło. Jednak nie. Wiktor zainteresował się nimi bliżej.
- Tylko im czasem nie dawaj kasy – przestrzegłem, - jak poczują gościa płacącego, nie uwolnisz się od nich.
- Ale ja mu muszę wrzucić dychę do tej tuby. Ciekawe, czy się zatka – odpowiedział, a nie chcąc być gołosłowny wyciągnął banknot i wrzucił do wylotu instrumentu.
Pomimo sporego gwaru, pan muzykant usłyszał jego słowa, bo zaczął nam demonstrować budowę tuby, po kolei rozmontowując ją na poszczególne części. Gdy doszedł do ustnika, zapytałem, czy w niego się tak samo pierdzi, jak w trąbkę. Potwierdził, nawet zademonstrował dźwięk wydawany ustami przez trębacza. Po tej demonstracji panowie zaczęli grać. Nawet zgrabnie im to poszło. Zagrali nam krótką wiązankę starych melodii, które skojarzyły mi się ze słynną kapelą czerniakowską. W trakcie tego grania cichym głosem wyraziłem nadzieję, że nie zagrają nam tu zaraz Rosamundy, starego, niemieckiego szlagieru, który od zawsze kojarzy mi się z akordeonem. Nie chcąc być gorszy od przyjaciela, też wyskoczyłem z dychy. Panowie jeszcze chwilę zabawiali nas wykładem o muzyce i instrumentach, po czym akordeonista, zwracając się do mnie, powiedział:
- To jeszcze coś zagramy, specjalnie dla pana.
Po chwili przez zatłoczone sale lokalu o wdzięcznej nazwie Kompania Piwna pomknęły w tłum gości dźwięki niezapomnianego przeboju sprzed wieku…


Rosamunde schenk mir dein Herz und sag ja
Rosamunde frag doch nicht erst die Mama
Rosamunde glaub mir auch ich bin dir treu
denn zur Stunde Rosamunde ist mein Herz gerade noch frei


- Pani Olu! – zawołałem w głąb sali, widząc przechodzącą nieopodal kelnerkę. – Pani Olu, niech nam pani poda jeszcze po lufce, bo na sucho się tego nie da słuchać.
Kolejny kieliszek śliwowicy przywrócił mi zdolność myślenia. No i pomyślałem. O tym, że w życiu bym się nie spodziewał w knajpie na warszawskiej starówce usłyszeć akurat ten kawałek. Ale cóż zrobić, nie zawsze klient jak płaci, to sobie może powymagać.
Kiedy panowie od instrumentów, już zniechęceni, oddalili się ku innym stolikom, zaczęło się, normalne w takich razach, sypanie dowcipami. Biorąc pod uwagę, iż towarzystwo nieco już sobie podchmieliło, wiele z nich było niewyszukanych, a już na pewno wszystkie pikantne. Jako stetryczały sklerotyk, dobrze już zaprzyjaźniony z pewnym Niemcem o nazwisku Alzheimer, z całego cyklu zapamiętałem tylko jeden. O lwie i innych zwierzętach.
To było tak:
Lew zarządził ogólne zebranie poddanych, na którym ogłosił, że odtąd zaprzestaje polowania i życzy sobie, żeby każde ze zwierząt codziennie przynosiło mu coś do jedzenia. Zastrzegł jednak, że jeśli mu nie będzie smakowało, delikwent zostanie solidnie obity lwim penisem po grzbiecie.
Pierwszy przyszedł zając z główką kapusty. Oczywiście załapał się na lanie. Jakież było jednak zdziwienie lwa, kiedy bity zając zaczął się pokładać… ze śmiechu.
- Co? – zapytał gniewnie – Nie boli?
- Boli – odpowiedział zając krztusząc się ze śmiechu.
- To czemu się śmiejesz?
- Ba jeż idzie z jabłkiem…

Tymczasem mięsiwa zaczęły coraz wyraźniej znikać ze stołów a piwo z kufli. Po krótkiej naradzie postanowiliśmy opuścić ten sielski przybytek, w domu bowiem czekała flaszka francuskiego szampana, zakupiona na okoliczność sukcesu artystycznego jednej z naszych małolat. Jeszcze rachunek – dyskretnie, kartą – i do domu. Już w drodze odruchowo rzuciłem okiem na paragon. Zatkało mnie. Pani Ola się chyba pomyliła, albo trafiliśmy na wyjątkową promocję. Dwieście siedem złotych. Mam nadzieję, że jej nie potrącą z wypłaty, bo szkoda dziewczyny. W końcu była bardzo miła i tak ślicznie się uśmiechała…


________

Zapraszam serdecznie do głosowania. Czas - do 15 grudnia.

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Re: POJEDYNEK: Patka kontra skaranie boskie

#4 Post autor: eka » 18 gru 2014, 20:27

Brawo Patko i Skaranie!
:bravo:
Można liczyć na dogrywkę?
:bee: :) :) :)

Awatar użytkownika
Patka
Posty: 4597
Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
Lokalizacja: Toruń
Płeć:
Kontakt:

Re: POJEDYNEK: Patka kontra skaranie boskie

#5 Post autor: Patka » 18 gru 2014, 21:18

Nie wiem, czy na dogrywkę miałabym siłę (sesja), skaranie tak samo, więc myślę, że można by spokojnie zakończyć pojedynek na remisie. Ot, lepszego ani gorszego nie było. ;)

Gratulacje, szanowny Adminie. :)

I dziękuję wszystkim za oddanie głosu w ankiecie. :) Cieszy mnie dość wysoka, jak na prozę, frekwencja. :)

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: POJEDYNEK: Patka kontra skaranie boskie

#6 Post autor: skaranie boskie » 18 gru 2014, 22:44

W takim razie i ja Ci gratuluję, Siostro Oddziałowa.
Miło było się zmierzyć, a i remis z taką przeciwniczką ujmy nie przynosi, prędzej zaszczyt.
Za remis!
:beer: :beer: :beer:
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
lczerwosz
Administrator
Posty: 6936
Rejestracja: 31 paź 2011, 22:51
Lokalizacja: Ursynów

Re: POJEDYNEK: Patka kontra skaranie boskie

#7 Post autor: lczerwosz » 19 gru 2014, 0:34

Remis ukartowany, podobnie jak jedność miejsca, osób, akcji. Ale gratuluję obojgu. Czytając oba teksty czułem, jakbym tam był.
No i problem formalny. Kto napisał pierwszy a kto drugi utwór. Ja i tak wiem. Po znamionach.
Gratuluję Wam ponownie!

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: POJEDYNEK: Patka kontra skaranie boskie

#8 Post autor: skaranie boskie » 21 gru 2014, 23:26

Trzeba ładnie poprosić Patkę, może ujawni...
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Patka
Posty: 4597
Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
Lokalizacja: Toruń
Płeć:
Kontakt:

Re: POJEDYNEK: Patka kontra skaranie boskie

#9 Post autor: Patka » 22 gru 2014, 15:23

A tak, zapomniałam, dużo spraw na głowie. ;)

Pierwszy tekst - Patka
Drugi tekst - skaranie

Myślę, że łatwo poznać. :jez:

Awatar użytkownika
lczerwosz
Administrator
Posty: 6936
Rejestracja: 31 paź 2011, 22:51
Lokalizacja: Ursynów

Re: POJEDYNEK: Patka kontra skaranie boskie

#10 Post autor: lczerwosz » 22 gru 2014, 20:34

Patka pisze:A tak, zapomniałam....Myślę, że łatwo poznać
Dziękuję. Biesiadnikom, autorom łatwo. ;)

ODPOWIEDZ

Wróć do „POJEDYNKI”