POJEDYNEK: alchemik vs Gloinnen vs nie

Pojedynki indywidualne i grupowe
ODPOWIEDZ

Moim zdaniem lepszy jest tekst:

Czas głosowania minął 16 lis 2016, 10:06

pierwszy
0
Brak głosów
drugi
0
Brak głosów
 
Liczba głosów: 0

Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Patka
Posty: 4597
Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
Lokalizacja: Toruń
Płeć:
Kontakt:

POJEDYNEK: alchemik vs Gloinnen vs nie

#1 Post autor: Patka » 07 wrz 2016, 12:12

Informacje o pojedynku:
Temat: wpływ wiedzy tajemnej na siłę uczuć
Forma: proza poetycka
Czas pisania: miesiąc (do 7 października)

Teksty proszę przesłać do mnie na PW. Zostaną opublikowane anonimowo pod tym tematem, wtedy też rozpocznie się głosowanie za pomocą ankiety

Pozdrawiam
Patka

EDIT: Pojedynek przedłużony do 14 października.
EDIT2: Ponowne przedłużenie - do 31 października.

Awatar użytkownika
Patka
Posty: 4597
Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
Lokalizacja: Toruń
Płeć:
Kontakt:

Re: POJEDYNEK: alchemik vs Gloinnen vs nie

#2 Post autor: Patka » 02 lis 2016, 10:05

Po długim oczekiwaniu w końcu rozpoczynamy starcie nie z alchemikiem i Glo. Niestety, jeden z uczestników nie zdołał przesłać tekstu, toteż będziecie tradycyjnie oceniać dwa utwory dwóch autorów. Teksty są długie, więc głosujemy w ankiecie do 16 listopada, godziny 10:06. Zapraszam! :)


Tekst I

Truskawkowe Pola Na Zawsze
Pod Psem



Rzeka przelewała się, jak to rzeka, nurtem zmiennym, raz wartkim, raz leniwym niczym pierogi. Zgłodniałem. Sitowie muskało laminatowe, smukłe burty, bądź spoglądało z oddali oczami łypiącymi ze łba czapli, na długiej szyi dla dekoracji, albo zwiększenia zasięgu obserwacji. W oddali przemykał bór, meandrując wraz z rzeką. Za mną siedział niewydarzony, krępy balast. Nie będę nazywał po imieniu. Ja zaś, co chwila spoglądałem w stronę kajaka płomiennowłosej i piegowatej Oleńki, Aleksandry, Oli, oraz jej wnerwiającego przydupasa, Zbycha. Nie będę nazywał po imieniu.

I tak siedziałem, robiłem wiosłem leniwie (znowuż te pierogi) i milczałem, milczałem, milczałem.
A gdy się milczy, milczy, milczy, to apetyt rośnie wilczy
na poezję...


W jednej chwili uświadomiłem sobie, że mój głód wcale nie jest fizyczny i choć wynika skądeś z trzewi, to jednak bardziej z innych okolic niż z żołądka. Wskazałbym na serce,
ale to nie ono mnie właśnie uwierało.

Zagapiłem się, bo nurt tak sobie pluszczał, pluszczył, a nawet pluskał srebrną rybką, przecinającą powierzchnię. Zagapiłem się, ale to chyba nie tylko ja.
Cholera, pierogi!
Progi!!!


Zawirowało dośrodkowo, ustawiając kajak burtą do niewielkiej katarakty. U Oleńki i jej przydupasa, Zbycha, nie będę nazywał po imieniu, sytuacja miała się podobnie.
Fajt, fajt, plum, plum i dwa kajaczne, pokraczne kapotaże. Zdążyłem jeszcze pomyśleć głupio, że na tamtej łodzi sprzęty i ubrania są pieczołowicie upakowane w hermetycznej, plastykowej beczce, staraniem przydupasa, Zbycha. Nie będę nazywał po imieniu.
A ja cóż? Plecak w foliowym worku.

Wynurzyłem się, parskając bez otrząsania. Z niewydarzoną pomocą krępego balastu odwróciłem kajak, bo płytko było. A potem stałem wmurowany stopami w dno, po kolana w opływającej wodzie.

Zastygam, wpatrując się w osłonecznioną i rozognioną sylwetkę.

Wyprostowana, poddana lekko do przodu. Posąg sylfidy,
rusałki jakiej. W białym gieźle lekko rozpiętym, przezroczystym teraz,
jak na paradzie mokrego podkoszulka.
I już nie w utajeniu kwitnące te dwie, unoszone gorąco, unisono dyszące...

A jakby tego jeszcze było mało, za nią tęcza z rozbryzgów kipieli schwytanych w słoneczne zajączki. Magia, cholera.
No i deser przed obiadem. Warto było się zamoczyć.
Warto byłoby zamoczyć...

Płyniemy dalej, już widać ujście do jeziora. A ja zaczynam myśleć o magii.

Wczoraj. Na ryneczku jednej z mijanych miejscowości. Fałszywa, farbowana cyganka.
Daj rękę, panie, powróżę, powróżę.
Gwałtownie cofam dłoń, za którą mnie chwyta.
Tanio powróżę, panie.
Po kilku krokach znów podbiega do mnie.
Za darmo powróżę. To los przemawia przeze mnie.
Nie wierzę w takie bzdety, ale myślę sobie...
Jak za darmo, to mogę się zabawić, wysłuchując paru mętnych przepowiedni.

Nie spogląda mi nawet w oczy, unika wzroku, tylko patrzy w kurczowo ściskaną dłoń.

Jesteś jak nocny motyl, panie, jak ćma, która zmierza do płomieni.
Owoce odmienią twój los. Na zawsze.
Odrzucisz miłość niemego stworzenia i wpadniesz w objęcia ognia.
Jeszcze możesz to zmienić. Odstąp, panie.


Wyrywam się i udaję na przystań.

Na jeziorze musieliśmy trochę się pogimnastykować z wiosłami, bo pod wiatr, chłodzący
twarz, marszczący gładź skórzastymi refleksami. W końcu, trawiastą plażą nadpływa brzeg,
odsłaniając żółty, brudnawy piasek w niewielkiej zatoczce, ku której zmierzamy.
Tu rozbijemy obóz. Na dwa dni najwyżej, nie dłużej.

Dogasające ognisko, wokół poustawiane byle jak namioty, a poza kręgiem, coraz słabszej poświaty żaru, ćma. Zalegający mrok. Las zagarniający nas podkową cieni.
Żywych i ospale ruchomych, coś gaworzących po ichniemu.

Jaki tam las? Ścieżką, przesieką można go przejść w dziesięć minut, wychodząc na drogę prowadzącą do wsi. Ale kto by tam chodził po nocy?

A jednak wlepiam się w czerń, jakby kryła się w niej jakaś tajemnica niezgłębiona.

Dziewczyny posprzątały już walające się butelki, ustawiając je w równych rzędach wokół namiotów, niczym jakieś miniaturowe palisady z ciemnego szkła.

Spoglądam jeszcze w stronę, gdzie ma spocząć do snu Ola, Aleksandra, Oleńka.
Niestety, widzę tylko przydupasa, Zbycha, pieczołowicie pakującego swoją gitarę w pokrowiec.
Jego smętne zawodzenie uleciało, na szczęście, do gwiazd, które rozpanoszyły się niebywale
na czystym, nocnym niebie. Może tylko zbladły odrobinę wobec zdecydowanej konkurencji księżycowej tarczy.
Pełnia, czas wilkołaków.

I ten zapach znad jeziora. I przeczucie innych smaków, barw, aromatów.
Prządki księżycowe mają nowy motek do splatania losów ludzkich żywotów.
Kwadra po kwadrze.

Jestem cały zesztywniały, napięty i spięty z powodu bliskości Aleksandry przy ognisku.
Niemal ocierała się o mnie ramieniem. A ja czułem tylko jej zapach. Miałem wrażenie, że to słodki aromat dojrzałych truskawek. Z trudem zapanowałem nad odruchem, żeby
nie wgryźć się jej w szyję.


Zapadam w objęcia niewygodnej karimaty i chyba zasypiam.
Tego akurat nie jestem pewien, bo wciąż czuję pod plecami, a szczególnie w okolicach krzyża, nierówności, nieusunięte kamienie, a srebrna mgła wnika przez cienkie płótno namiotu, falując i wypierając mrok do kątów.

Z najgłębszej ciemności, z miejsca, gdzie zwykle chowam buty, dochodzi mnie głos.
Jesteś jak ta ćma, panie, nocny motyl zmierzający wprost w ogień.

Próbuję wymamrotać
Paszła won!
Próbuję, ale usta mam zlepione srebrną przędzą.

Wstań i idź! Za potrzebą, za głosem serca.

Faktycznie czuję potrzebę. Rozpiera mi pęcherz, napiera na ... Jak to po kilku piwach.
Narzucam coś na siebie, bo trochę się ochłodziło. Wyciągam z kącika buty. Delikatnie,
z obawą czy nie kryje się tam jakaś profetyczna wiedźma. Wszystko to automatycznie, niczym somnambulik.

Jeżeli wciąż śpię, tuląc się do nieprzytulnej karimaty, to moja złocista fontanna, co to niby pod drzewkiem, może się skończyć tragicznie.

Otrząsam ostatnie kropelki, które w poświacie księżyca zamieniają się w maleńkie gwiazdy,
z sykiem wypalające dziurki w mchu. Smużki dymu unoszą się, zmieniają w srebrne nici, splatające się z księżycowymi promieniami.
Na bogów impresjonistów, co za szmirowaty landszaft!

Bez zastanowienia nurkuję w ciemną ścianę lasu. Już po chwili tylko spojrzenie w niebo, skryte ponad konarami drzew, pozwala mi odnaleźć w zbitym gąszczu, gwiaździstą przecinkę. Ręce mam wysunięte daleko przed siebie. I bardzo dobrze, bo co chwilę obmacuję jakiś szorstki pień. Za sobą słyszę, chyba, cichy szmer, na który nie zwracam uwagi, a właściwie udaję, że nie zwracam, bo musiałbym zawrócić, a szmer szmerzy się tuż za mną.

Zaś przede mną, wpychając mi serce do gardła, coś przebiega w ciemności z tętentem
i trzaskiem łamanych gałązek. Dzik, ani chybi. Zatrzymuję się gwałtownie, ale ledwo uchwytne uchem powarkiwanie od tyłu, pcha mnie jednak do przodu. Właściwie nie wiem,
co mnie pcha, zmusza do tej nocnej wędrówki.

A jednak nie w dziesięć minut, tak na wyczucie w pół godziny, wyłaniam się ze szpaleru drzew. Jest i droga. Bita, tłuczniowa. Dosiadam polnego kamienia. To raczej niewielki głaz narzutowy na obrzeżu.

Siedzę i myślę, spowity w srebrną przędzę. Omotane zostało właściwie wszystko.
Jest niemal jasno, na ten upiorny, zalegający nocnymi lękami sposób.
Myślę, myślę, myślę, marszczę czoło, aby lepiej myśleć.
Myślę sobie, zastanawiam się, czy śnię jeszcze, czy też nie.
Żadnych nadnaturalnych ani onirycznych symptomów nie zauważam.
Och! Nie, nie, to nie faerie, ani wróżki, tylko ćmy w księżycowym świetle.

Wypomyślałem chyba w złą godzinę. Głuche warknięcie i ktoś, coś trąca mnie silnie w plecy. Nie poleciałem na twarz, tylko dlatego, że dosiadałem głazu mocno, okrakiem, dodatkowo oplatając go nogami. Struchlałem jednak, zesztywniałem, tworząc
z polodowcowym piedestałem, kamienną figurę godną mistrza Rodina.
Dwa kolejne, nieco słabsze szturchnięcia wyrywają mnie z katalepsji, katatonii, jak zwał...
Ześlizguję się na ugięte nogi i odwracam powoli, powoli, bardzo powoli.
O żesz, kurwa, za przeproszeniem, wilkołak!!! Cholerna pełnia!

Czarna bestia, o zmierzwionej, przetykanej srebrem sierści. Wlepione we mnie złotawe latarnie, w których również pełgają języczki srebra, a może rtęci, bo przelewają się
chwilami wokół bezdennej źrenicy.
Wilk! To raczej wilk. Chyba lepiej, że nie wilkołak!?

Kreatura, szeroko aż po gardziel, rozwiera paszczę, a ja mam nieodparte wrażenie, że uśmiecha się pogardliwie, prezentując imponujący garnitur kłów.
Przysiada na zadzie, koniec ogona drga ironicznie.
Czy to pies, czy to bies?!

Próbuję ruchu. Na razie na wstecznym. I tak wycofuję się rakiem, spoglądając w demoniczne ślepia, dopóki nie potykam się o miedzę, chyba. Oczywiście, padam w porośnięte jakimś zielskiem grządki. Wyraźnie czuję plecami, że to grządki.
Nosem zaś wyczuwam niepowtarzalny zapach dojrzałych, rozgniecionych truskawek.
Ola, Oleńka, Aleksandra.

A kiedy tak leżę w tych aromatycznych słodkościach, coś śliskiego i zarazem szorstkiego
przejeżdża mi kilkakrotnie po twarzy.
Fuj! Brzydki pies.
Ocieram ślinę, która kapie z pyska demona zawzięcie merdającego ogonem.
No dobra, podlizujesz się, a więc nie jesteś groźn.To ja nazbieram dla Oli odrobinę truskawek. Właściciel nie zbiednieje.

Zaczynam zrywać z pędów. Wszystkie dojrzałe i okazałe jedna w drugą.
O świcie pojawi się tu pewnie kohorta wynajętych zbieraczy.
Jakoś nie mogę się powstrzymać, żeby nie pakować ich do ust. Niemal zapomniałem o psie.
Daje mi jednak znać o sobie, szarpiąc za kurtkę i powarkując.
Daj spokój. Czyżbyś był psem ogrodnika? Sam nie zjesz, a drugiemu nie dasz.
Ni stąd i ni zowąd słyszę odpowiedź. Lekko warkotliwą, ale wyraźnie zrozumiałą.

Nie przepadam za owocami.

Odwracam się porażony.
To ty gadasz ludzkim głosem?

No teraz, to już całkiem rzuciło ci się na mózg. Jestem psem.

Ale przecież rozmawiamy.

Skądże znowu. To ty przemawiasz sam do siebie. Albo może inaczej.
Rozmawiasz ze mną w swojej imaginacji.

Że niby zwariowałem?


Parsknął tylko po psiemu w odpowiedzi. Odbiegł kilka kroków poza miedzę. Odwrócił łeb.

No dobra, chodź, zaprowadzę cię na miejsce prawdziwych upraw.
Truskawkowe Pola Na Zawsze. Należą do Pań Losu. Prządek Księżycowych.
Takiej nocy jak ta z każdego miejsca jest do nich blisko. Trzeba mieć tylko odpowiedniego przewodnika.


Teraz to ja parsknąłem prawie po psiemu.
Pies przewodnik się znalazł. A co, to niby ja ociemniały jestem?
Nie miałem pewności, czy chcę podążać za moim niesamowitym, nowym znajomym.

W takich sprawach jak ta, jesteś ślepy, jak kret. No chodź już. Przecież chciałeś nazbierać truskawek. Te będą magiczne. Dla tej twojej piegowatej Aleksandrii.

Poprawiam odruchowo.
Aleksandry. I nie jest moja, niestety. A ty, skąd znasz jej imię?

To ty znasz jej imię, a ja po prostu wiem. Och, z pewnością zostanie twoja, tylko będziesz musiał za to zapłacić.

Nieco naburmuszony, podążam jednak za nim. Odrobinę przerasta mnie ta sytuacja.
Zapłacić? Może truskawkami? W stosunku do Oleńki to twarda waluta.
A tak przy okazji. Jak się wabisz? Jak mam wołać na ciebie?

Odwraca się.
Ech, ta ludzka megalomania. Nie powie normalnie, miło mi, ja jestem Andrzej.
A twoja godność? Możesz mnie nazywać, po prostu, Psem. Wracając do opłaty. Zapłacisz duszą, a właściwie jej częścią. Spokojnie, to nie demoniczny cyrograf. Panie Losu wysnują i wplotą do tkaniny czasu wybrany według upodobania, maleńki fragment twojej duszy.
W tym zakresie nie będziesz miał wpływu na swoje dokonania. Decyzję podejmiesz teraz.

Pomyślałem sobie, że brzmi to bardzo niejasno i jednak podejrzanie.
Czyli, mogę zawrócić?

Stanął na wprost mnie, wpatrując mi się głęboko w oczy. Wewnątrz jego ślepi wirowały słońca, planety i inne światy na wyciągnięcie ręki.
A Oleńka? A ja?

Teraz to ja mu się przyglądnąłem z powątpiewaniem.
Oleńka, tak, to rozumiem. Ale co ty masz z tym wspólnego?

Jestem twoim przyjacielem.


Było coś smutnego wręcz nostalgicznego w jego głosie, choćby i powstał w mojej wyobraźni. Spojrzałem na niego uważnie. Odwrócił łeb, a ja podjąłem decyzję.
Prowadź, Psie.

No to rób to co ja.


Tu puścił się nagle w pląs, goniąc własny ogon. Zgłupiałem przez chwilę, ja ogona nie posiadam, ale zrozumiałem, że wymaga ode mnie tylko, abym zawirował wokół własnej osi.
Naśladując go, zatrzymałem się skierowany twarzą w stronę ogromnej, księżycowej tarczy.
Chyba zakręciło mi się w głowie po tym piruecie, bo wszystko ruszyło wokół mnie w tan.
Baloniasty księżyc nagle tak jakoś rozpłaszczył się, rozciągnął w naleśnik, który otoczył mnie srebrną mgłą ze wszystkich stron. I nie wiem, czy stałem w miejscu, czy szedłem. Czy czas pędził, dłużył się, czy się zatrzymał. Prawdę mówiąc, to nie było ani czasu, ani przestrzeni., tylko intensywny, wręcz oszałamiający zapach truskawek. Z mgły wychynęła niewyraźna sylwetka. Rosła, tak jakby zbliżała się do nas, mimo to miałem wrażenie, że stoi w miejscu.
Ola, Aleksandra,, Oleńka.
A jednak to nie była ona, choć ze wszech miar ją przypominała. Młodsza jakby, a przecież bardziej dostojna, przy tym jednak swobodna. Jej postać zafalowała i po chwili widziałem przed sobą dojrzałą kobietę o ciężkich piersiach, pełnych matczynego mleka. Jeszcze jedna zmiana i pochylona ku ziemi starucha o długich, przetykanych srebrem włosach, w których, mógłbym przysiąc, kłębiły się pająki. Zachowywała się tak, jakby wcale mnie nie zauważała. Swoje intensywne spojrzenie skierowała na Psa.

Przybyłeś, Fenrisie Garmie, czyżbyś zdecydował się jednak pożreć mój księżyc?

To nie był głos, tylko szept w głowie na granicy słyszalności. Pies pochylił łeb z wyraźną pokorą.

Raczysz żartować ze mnie, dostojna Tiamat, Matko Bogów. Przecież to Ty oswobodziłaś mnie z więzów i splotów gleipnira, pod warunkiem, że wyzbędę się swojej wilczej natury.

Był jeszcze jeden warunek. Pokochasz śmiertelnika. Z wzajemnością. Ja tu widzę raczej wkradanie się do łask. Pamiętaj, Fenrirze, że moje sploty są mocniejsze od tych krasnoludowych.
W końcu spojrzała obojętnie w moją stronę.
On mnie nie widzi i nie słyszy.


Widziałem i słyszałem, a to znaczy, że nawet wszechpotężne boginie mogą się mylić, co wcale nie nastrajało mnie otuchą. Postać zafalowała i znikła wraz z otaczającą nas mgłą.

Rozejrzałem się. Znajdowaliśmy się z powrotem na polu gospodarza, któremu podbierałem truskawki. Rozczarowany zwróciłem się z pretensją w głosie do Psa.
Miałeś mnie zaprowadzić...

Przerwał mi.
Uwierz, jesteśmy na miejscu, Teraz to są Truskawkowe Pola Na Zawsze.

Faktycznie, niby nic się nie zmieniło, a jednak aromat był inny. To był zapach włosów i skóry Aleksandry.

Możesz nazbierać ile dasz radę udźwignąć. Nie wolno ci jednak skosztować nawet jednego owocu. Cena byłaby zbyt wysoka.

Nie oponowałem, przecież widziałem i słyszałem staruchę. Z przekory jednak zwróciłem się do Psa.
Wiesz, wydawało mi się, że w tej srebrnej kałuży z kimś rozmawiałeś.

Odwrócił się do mnie gwałtownie i podejrzliwie łypnął ślepiami.
Właśnie, wydawało ci się.

Na pewno mi się wydawało, przecież ty nie mówisz, to ja gadam sam ze sobą w swojej imaginacji.
Wziąłem się do roboty. Ściągnąłem z grzbietu cienką kurteczkę na zamek błyskawiczny.
Zawiązałem rękawy na supeł, a dół kurtki ściągnąłem paskiem. Otrzymałem dosyć poręczny i pakowny worek. Padłem na kolana i zacząłem napełniać zaimprowizowaną torbę dojrzałymi owocami.
A co zerwę to zaraz do ust i zatrzymuję garść przy tych ustach pomny przestrogi. Ale tylko na chwilę, bo za każdym razem mam wrażenie, że sięgam po wargi Aleksandry, Oli, Oleńki. No to całuję tylko te owoce, czasami muskając językiem. I robi mi się słodko niepomiernie, a spodnie mam za ciasne. Nim się spostrzegłem, worek był pełny. I nie zżarłem ani jednej truskawki. Ot, co znaczy zwycięstwo woli.

Skończyłeś?
Pies warknął, ale tak jakoś bez aprobaty.
No to zbieraj się do obozu.

Skrzywiłem się,
Znowu pół godziny przez ciemny las. W dodatku z obciążeniem.

Chyba nie myślałeś, że będę dźwigał dine eiendeler?

Zaoponowałem.
Czekaj, tego języka nie znam. Czy jesteś pewien, że mówię sam do siebie?

Spojrzał na mnie z odrazą.
Połóż tylko rękę na moim grzbiecie, a będziemy tam za chwilę.

Posłusznie dotknąłem jego karku. Zrobiliśmy jeden krok w stronę leśnej ściany .
Niski księżyc za plecami rzucił nasze cienie na czarny ekran, po czym wydłużył je w nieskończoność.

Było mi bardzo, ale to bardzo niewygodnie. Ale nie tylko z tego powodu się obudziłem. Kapeć w ustach, ćmienie pod czaszką, narastająca duchota, spowodowana słońcem penetrującym namiotowe płótno, oraz niezbyt rytmiczne pac, pac, pac. Niezły wybór czynników. Zwłaszcza to pac, pac nie dawało mi spokoju.
Przenosiło się z zewnątrz do wewnątrz, usadawiając zaskroniowo i nad oczami. No dobra, miewałem już kaca po sutej, piwnej libacji, urozmaiconej gorzałką. Ten jednak wydawał się zupełnie inny. W dodatku coś jeszcze nie dawało mi spokoju. Coś, co przed chwilą było jeszcze przy powierzchni, a teraz odchodziło, rozmywając się. Przypomniałem sobie. Sen! Koszmar! No, może niezupełnie koszmar, ale coś nieźle porąbanego.
Pić! Pić! Pić!
Sięgnąłem po butelkę z resztką gazowanego napoju, leżącą u wezgłowia. Błłe, ciepłe i mdłe.
Pac, pac, pac o ścianki namiotu. Kolejne pac, nieco silniejsze zachwiało całą konstrukcją, pochylając maszty. Jakieś osobliwe bombardowanie. Pozostało mi tylko sprawdzić czy to nalot, czy żywioły. Postanowiłem wyjrzeć na zewnątrz. Byłem całkowicie ubrany, łącznie z butami na stopach, co ułatwiało sprawę, ale nasuwało pewne, dziwaczne pytania.
Wejście nie było dopięte, więc wystawiłem głowę na zewnątrz. Natychmiast próbowałem się cofnąć, ale zaczepiłem o coś, może o szpilkę mocującą podłogę.

Niskie, drażniące słońce. Długie cienie stojących kilka metrów dalej towarzyszy wyprawy, wymachujących niezbornie rękami, jakby czymś rzucali w moją stronę. A juści, rzucali. Kępy trawy i drobne lub mniej drobne kamyki lądowały wokół namiotu i z rzadka na jego ściankach. Przede mną zaś wilk. W słonecznym świetle za cholerę nie pomyliłbym tej bestii z psem. Uniesiony w półprzysiadzie odwijał wargi, ukazując olśniewające kły moim, powiedzmy to sobie szczerze, prześladowcom, którzy próbowali mnie dobudzić i wywołać z namiotu. Nie powiem, żebym się zamienił w słup soli, ale zastygłem na moment.
Kurwa, co ty tutaj robisz, mój senny koszmarze!?
Odwrócił z wolna łeb w moją stronę. Jego krótki, wilczy ogon wykonał niespieszne, dwukrotne fajt, fajt. No cóż, jeżeli nie mogę się wycofać, to muszę się wyczołgać i stawić czoła sytuacji, co było bardzo trudne, bowiem owe czoło pulsowało mi i wypychało zbolałe oczy z ich normalnego umiejscowienia. Stanąłem na chwiejnych nogach. Wilk, to znaczy Pies, również uniósł zad i towarzyszył mi u boku na swoich silnych łapach. Jemu, raczej, nic nie dolegało. Postacie do tej pory znajdujące się o jakieś pięć metrów dalej, dość zgodnie wycofały się o co najmniej jeszcze jeden metr.

Nieśmiało zamachałem do nich ręką, we wnętrzu jednak, pieniąc się jak niepasteryzowane piwo. Odmachała mi tylko jedna postać. Wyraźnie kobieca, płonąca w zawstydzonym słońcu aureolą ognistych włosów. Obraz zafalował, a ja,
klęcząc na truskawkowym polu, całowałem, zlizywałem słodycz z jej równie truskawkowych koniuszków piersi. Tylko kąsać coś mi przeszkadzało, ale poprzysiągłem sobie, że jeszcze do tego wrócę.
Wróciłem do rzeczywistości, chrapliwym głosem wykrzykując prośbę, groźbę.
A czy, do kurwy nędzy, ktoś mógłby mi przynieść zimne piwo?! Sam nic z tego nie rozumiem.
Nie znam bydlaka!

Skłamałem w dobrej wierze i w nadziei, że to prawda. Pies spojrzał na mnie z wyrzutem, a ja ze zdziwieniem spostrzegłem, że do zatoczki, w której chłodził się zapas browaru, wyrwał po flaszkę, nie kto inny tylko, przydupas, Zbych. No tak, byle tylko dalej od złego wilka. Ale dureń, przecież będzie musiał wrócić i jakoś mi ją podać. Faktycznie, wracał bardzo drobnymi tiptopkami.
Waruj!
Pies ignoruje komendę i po prostu wykłada się bokiem na trawie. Wychodzę naprzeciw przydupasa. Nie zapomniałem imienia. Spotykamy się bardziej niż w połowie drogi, licząc w tamtą stronę.

Wyrwałem chłodną butelkę z jego drżącej dłoni i zamarkowałem uśmiech, wydaje mi się, że znaczący. Kapsel zerwałem zębami, ignorując piekielny ból, który od szczęki przemieścił się
w miejsce tuż nad brwiami. Jednak kilka kolejnych łyków chłodnego piwa i stałem pewniej na nogach. W głowie też mi się przejaśniało, ale tak jakoś na srebrno. Wszystkie obrazy z sennego koszmaru przelatywały mi pod powiekami. A jeśli to nie był sen? Może lunatykowałem i poszedłem w tym stanie na truskawkowy szaber? Tam przyplątał się do mnie Pies. To byłoby bardziej racjonalne, a więc bardziej zadowalające wyjaśnienie obecności wilka. Czułem jednak, że złudne. Tym bardziej, że spoglądał na mnie ironicznie, śmiejąc się po psiemu, albo wilczemu. Przypomniałem sobie o truskawkach zakutanych w kurtkę.
To też jakiś dowód. Ruszyłem więc w stronę namiotu.

Były, cholera, a kiedy poruszyłem prowizoryczny worek, poczułem tak intensywny aromat, że aż zakręciło mi się w głowie. To nie był zwykły zapach, to były erotyczne obrazy zawarte w owocowych estrach, drażniących nie tylko mój nos.

Lśniące czerwonym zlotem włoski na karku Oli, Oleńki, Aleksandry.
Pochyla się nad wiosłami. Wokół słoneczne refleksy na przecinanym dziobem kajaka jeziorze. Ja pochylam się i całuję ją w szyję.

Leśna polana. Kotłujemy się przez chwilę wśród wonnych ziół i ostrych traw. A potem pospiesznie zdzieramy z siebie ubrania.. Nasze usta i dłonie docierają do najbardziej intymnych zakątków nagich ciał.

Niewielkie pomieszczenie z lustrem. Panel ze zmieniającymi się świetlnymi liczbami. Winda. Zmierza w górę. Około ósmego pietra Ola zrywa z siebie fikuśne majteczki. Dosłownie zrywa. Ja nadążam jedynie opuścić spodnie do kolan. Rzuca się na mnie, oplatając nogami w biodrach.
Oparty plecami o przyciski, wyhamowuję pęd windy w górę. Nam tych hamulców brakuje. Kabina staje między piętrami, ja również staję. Gwałtownym pchnięciem wchodzę w nią głęboko i niemal boleśnie..

Uchylam się przed lecącym w moją stronę talerzem. Roztrzaskuje się na ścianie. Szklanka, o dziwo, wytrzymuje uderzenie. Mocna, gdyby trafiła mnie w głowę? Ola rzuca się na mnie z pięściami i pazurami. Przytrzymuję jej ręce, a potem nagle kochamy się dziko i namiętnie.

Ty, kurwo, dziwko, bełkocę znad butelki wypełnionej przezroczystym płynem. Wciąż uciekasz i ciągle wracasz, śmierdząc potem i spermą innych facetów. Mam ochotę cię udusić, ale coś nie pozwala mi tego zrobić.
Nie potrafisz odejść ode mnie na dobre? Mam wrażenie, że jesteśmy związani ze sobą jakąś nierozerwalną przędzą.
Rzucam się na nią, przewracając flaszkę z wódką. W kałuży alkoholu biorę ją siłą i gwałcę brutalnie, bez sentymentów. Ona rozdrapuje moje policzki do krwi.

Wracam do świata realnego. Co to było? Czyżby jakieś halucynogeny wzmocnione afrodyzjakiem? Wizje blakną, zacierają się w pamięci.

Idę z prowizorycznym workiem owoców. Moja kurtka, chyba się nie dopierze.
Przy nodze, choć lekko wysforowując się do przodu, podąża Pies.
Od czasu do czasu odwija wargi, prezentując kły, co powoduje tylko, że wszyscy mnie omijają. Pewno właśnie o to mu chodzi. A jednak jest ktoś. kto zbliża się niemal odważnie w moją stronę. Ola, Aleksandra, Oleńka. Trochę niepokoi mnie wygląd jej oczu. Mam wrażenie, jakby była zahipnotyzowana. Nie, to chyba tylko maślany wzrok. Spotykamy się wpół drogi.

To dla ciebie, Olu.
Język mi wysechł i mamrocę te słowa dosyć niewyraźnie. Odchrząkuję i zaczynam trajkotać bez sensu jak katarynka.
Bo widzisz, jakoś tak nie mogłem zasnąć i w nocy poszedłem do lasu. Później spotkałem wilka, to znaczy psa, a on pokazał mi pole truskawek, bo wie, to znaczy ja wiem, jak je lubisz. Polubiliśmy się, dla tego jest tutaj ze mną. Nie bój się, on jest niegroźny, to przyjacielski wilk.
Na dowód Pies machnął leniwie ogonem. A ja zżymałem się w duchu, że pieprzę trzy po trzy. Aleksandra, jakby tego w ogóle nie zauważyła.

Nazbierałeś dla mnie, naprawdę? Poszedłeś sam do lasu. Andrzeju, jaki ty jesteś odważny.. A jak on się wabi?

No wiesz, ustaliliśmy wspólnie, że Pies. To pewnie ironia z jego strony, bo jak widzisz, raczej jest niemal stuprocentowym wilkiem.

Jak to wspólnie?


Gadałem do niego i wyobrażałem sobie, że mi odpowiada.
Pies spojrzał na mnie uważnie, a ja straciłem pewność, że to była tylko wyobraźnia.

Ola, Oleńka, Aleksandra przejęła ode mnie ciężar.
Mają cudowny zapach. Posiadam jeszcze trochę cukru, ale brak mi śmietany. Czy to nie twoja kolej na uzupełnienie zapasów obozowych?

Przypomniałem sobie, że według grafiku dyżurów, to faktycznie ja wraz z przydupasem, Zbychem miałem iść dzisiaj z listą potrzeb do sklepu.

Pójdę, ale sam. Towarzyszył mi będzie tylko Pies. Zrób listę swoich osobistych artykułów, Oleńko.

Oleńko? Nikt od dawna tak się do mnie nie zwracał.

Ja! Nieustannie, w myślach, Olu, Oleńko, Aleksandro.

Dosłownie zapłoniła się i podała mi na drżącej dłoni swoje truskawkowe odbicie.
To dla ciebie na drogę.

Zaniepokojony spojrzałem na Psa. Wciąż udając niekumatego, opuścił łeb, jakby w potwierdzeniu, że można. A więc uznałem, że za podarowane przez Oleńkę nie trzeba specjalnej zapłaty.

Pobrałem listę sprawunków. Zwinąłem w rulonik wspólną kasę. Na garba zarzuciłem największy plecak z obozowiska. Dodatkowo wziąłem dosyć pojemną torbę, zamocowaną na stelażu z dwoma kółkami. Uśmiechnąłem się. W drodze powrotnej zamierzałem wykorzystać wilka jako siłę pociągową. Chyba coś podejrzewał, bo łypał na mnie podejrzliwie. Zagłębiliśmy się w las. Natychmiast okazało się, że dzienny różni się od nocnego, jak noc od dnia. Nie znalazłem innego określenia na tę podwójną tożsamość. Noc i dzień, diabeł i anioł, ogień i woda. Aleksandra i przydupas Zbych.
Bez zdziwienia przyjąłem, że tym razem prowadzi Pies. Nie okazując wahania, kierował się w najbardziej zbity gąszcz splątanych, kolczastych jeżyn. Przy podejściu natychmiast okazywało się, że prowadzi tam wygodna, ubita ścieżka. Nie wiem dlaczego, ale tym razem byłem przekonany o jej magicznej proweniencji i, że jeszcze przed chwilą jej tam wcale nie było.
Nie dam się nabrać, Psie, na twoją niemotę! Gadaj, co tu jest grane!

Odwrócił łeb w moją stronę, ironicznie łypnął ślepiami i podniósł ze ściółki kijek. Suchy, wyślizgany patyk, który przytrzymywał obiema łapami, aby za chwilę podrzucać go delikatnie swoimi olbrzymimi szczękami. Udawał bydlak, jak nic udawał. Kiedy obiegł mnie w podskokach kilkakrotnie wokół, zrzucając patyk u moich stóp, postanowiłem udać, że biorę to za dobrą monetę.
Chcesz się bawić, Psie? Dobra, niech będzie aport.
Zamachnąłem się i wyrzuciłem kij w największy gąszcz.
Popędził w ślad za nim. I w tym samym momencie las, jakby zafalował, a ja znajdowałem się, nieco ogłupiały, przed wejściem do wiejskiego sklepiku typu mydło i powidło. Obok wyraźnie zadowolony z siebie i zupełnie niepasujący do otoczenia, stał wilk z patykiem w zębach. Paru chwiejących się na nogach klientów przezornie pierzchło na boki, kurczowo ściskając w dłoniach flaszki. Bydlę chciało wejść za mną do sklepu, ale mu to dokładnie wybiłem ze łba za pomocą słów i gestów. Jak dla mnie, neofity w sprawach magicznych, wystarczyłyby słowa, chyba że zfiksowałem. A to było jak najbardziej możliwe. Zrobiłem zakupy według listy ogólnej, następnie według listy Oli, Aleksandry, Oleńki, która nie wydawała się krótsza. Ja sam żadnej indywidualnej listy nie miałem.
Kupiłem więc na drogę puszkowane Tyskie. Dla Psa nabyłem worek suchej karmy, wpisując to na wspólny rachunek. A co?! Uśmiechałem się złośliwie, wychodząc ze sklepu.
Plecak miałem na ramionach, ale wózek …?! Zachęcająco skinąłem na wilka pokazując mu uprząż.
Nie chcesz zaprzęgu, to zrób, Psie, tak, żebyśmy od razu pojawili się na skraju obozowiska.
Mogą się nieco zdziwić naszym tempem przemieszczania się. Ale nie sądzę, żeby się nad tym rozwodzili.

Pies warknął, pogonił własny ogon i zrzucił kijek... na skraju lasu tuż przed naszym obozem.
Od razu spostrzegłem, że sytuacja jest napięta i dziwna. Do kajaka wnoszono bezwładnego przydupasa, Zbycha. W zasadzie, był tylko po części bezwładny, bo co chwila wstrząsały nim torsje, a z jego ust wypływała czerwona breja. Początkowo myślałem, że to krew, ale jakoś dziwnie przypominało mi to nieprzetrawione owoce.
Weszliśmy z wilkiem w krąg namiotów. Wszyscy byli tak zaaferowani, że nawet nie zareagowali na mojego towarzysza. Przypadła do mnie Oleńka, wtulając mi się w pierś.

Zatruł się truskawkami. Czyżby były czymś opryskiwane?

Częstowałaś go truskawkami, które ci podarowałem?

O to chodzi, że nie. Sama próbowałam i częstowałam innych. Nikt się nie pochorował.
A te, musiał mi wykraść z namiotu. Może ma na nie uczulenie?

To raczej uczulenie na kradzież.

Zacząłem powoli brać pod uwagę magię, czy też inne siły tajemne. Owszem, jestem realistą, ale również pragmatykiem i powtarzające się zjawiska niewytłumaczalne, a jednak w pewnym sensie realne, postanowiłem z oporami przyjąć do wiadomości. Widocznie są niewytłumaczalne tylko dla mnie. Z drugiej strony mogę mieć jakieś zwidy, odloty, halucynacje, co wcale by mnie nie uspokajało ze względu na zdrowie psychiczne.

Uczulenie na kradzież? Co chcesz przez to powiedzieć?

Ech, nic. Zaczynam rozumieć modus operandi stosowane przez Prządki Księżycowe.

Spojrzała na mnie dziwnie, ale nie przestała się przytulać. Było mi z tym bardzo przyjemnie, niemniej, chciałem poznać więcej faktów.
A dlaczego wloką go do kajaka?

Nie jest w stanie sam chodzić. Pogotowie już zawiadomione i karetka będzie czekała na niego we wsi. Trzeba zabrać go tam drogą wodną.

Pomyślałem, że gdybym dłużej zabawił w okolicach sklepu, to ani chybi doczekałbym się ambulansu. Przypomniałem sobie o karmie kupionej dla Psa. Z trudem oderwałem się od piersi Aleksandry, Oli, Oleńki. Wyciągnąłem ze stosu naczyń metalową miskę i obficie sypnąłem tego, co psy muszą żreć. Podstawiłem wilkowi pod nos.
Zawarczał i odsunął się. A ja w tej samej chwili spostrzegłem pióro przyklejone do pyska.
I to bynajmniej nie gołębie. To musiała być dorodna kwoka, albo nawet kogut. Pokręciłem tylko głową.
Kiedy zdążyłeś to upolować złodzieju, morderco drobiu? Wiesz, chodziło mi po głowie, czyby ciebie nie zabrać ze sobą do domu, do wielkiego miasta. Wcale byś tam się zbytnio nie wyróżniał jako wilk. To tylko na wiochach budzisz respekt i strach. Nie takie bestie ludzie prowadzają tam na smyczy. No i właśnie, ty jesteś wolnym wilkiem, a tam zmuszony byłbym założyć ci obrożę, smycz, a nawet kaganiec. Wiesz co to jest kaganiec? Musiałbyś chodzić na wizyty u weterynarza. Na początek szczepionka przeciw wściekliźnie. Uwierz mi, nie chciałbyś tego.
W trakcie tej przemowy zauważam, że Pies reaguje dziwnie i spontanicznie. Biega w kółko, zatrzymuje się nagle, skomli. W pewnym momencie opiera łapy o moją pierś. Uginam się pod ciężarem i ląduję na plecach. Pies zachłannie obślinia moją twarz swoim gorącym jęzorem. Otoczenie faluje, a ja znów zanurzony jestem w srebrnej przędzy promieni księżycowych. W przędzy, która unieruchamia i trzyma w pułapce jak pajęcza sieć.
No jasne. I to oczywiście jest przypadek, że zwolniło się miejsce w kajaku.

Podczas obiadu, panuje ponura cisza. Pies łasi się do każdego, pokazując jaki to on niegroźny i przyjacielski. Siedzę obok Oleńki, Oli, Aleksandry. Przysuwa się do mnie blisko, nieomal opierając się o mój bark. A ja przestaję widzieć cokolwiek wokół. Głównie słyszę. Puls krwi, a nawet dwa pulsy. I ten zapach. Truskawkowe pola na zawsze.

Ze względu na sytuację uzgodniono, że jednak nie zostaniemy tu do jutra. Wszyscy zabieramy się za likwidowanie obozowiska i pakowanie sprzętów do łodzi. Nawet Pies pragnie być pomocny i ściąga na kupę jakieś, istotne według niego, klamoty. Nadchodzi moment ustalenia obsady kajaków.

Aleksandra dyszy mi w kark truskawkowym aromatem. Najbardziej oszałamiający zapach na świecie.

Andrzejku, bardzo, baardzoo, aleee to baaardzo byyym chciaała, żeeebyyś poopłynął zeee mną., żeeeebyś...

Rzeczywistość, zwykły świat wokół mnie, zamiera na chwilę. Wszystko i wszyscy zastygają w pół gestu, w pół słowa. A potem polana i las zaczynają pulsować. Niby nic się nie zmienia, pulsowanie jest wewnątrz mnie, ale jestem pewien, że stroboskopowo nakładają się na siebie dwa światy jeszcze niedokonane. W tej chwili tożsame, ale wiem, skąd wiem, że to dwie różne rzeczywistości. Słyszę dźwięk rozpryskującego się kryształu. I świat wraca do normy.

...żebyś popłynął ze mną.

Let me take you down
Cause I'm going to Strawberry Fields
Nothing is real
And nothing to get hung about
Strawberry Fields forever


A jak ja bym chciał? Właściwie nic innego się nie liczy. Zapominam o Psie. To nawet nie jest zdrada, to oszołomienie narkotykiem. Paplę więc jak najęty.
Olu, Oleńko, niczego innego nie pragnę. I tak, cieszę się bardzo, bardzo, ale to bardzo.

Kątem oka zauważam, że wilk ze smutkiem opuszcza łeb. Przecież i tak nie wiem, czy dostałbym zgodę na zabranie go ze sobą. A poza tym od czasu, kiedy mój owczarek zginął pod kołami ciężarówki, postanowiłem, że już żadnego psa nie adoptuję do grona rodziny. To było zbyt bolesne przeżycie.

Ostatnie przygotowania do spuszczenia łodzi na wodę. Wilk biega niespokojnie po plaży.
Na kajak z jedną obsadą, czyli krępym balastem, ładujemy część sprzętu obozowego.
Łódź będzie nieźle wytrymowana.

Pies zaniepokojony, co chwila szarpie mnie za nogawkę. Podnosi kijek i upuszcza mi go do stóp. Owszem, czuję żal, że będę musiał go pozostawić, ale taki jakiś stłumiony. W końcu dopiero co poznałem przybłędę.
Ola, Oleńka, Aleksandra.
Coś uwięzionego we wnętrzu jednak krzyczy do mnie, próbuje, wyswobodzić się na powierzchnię.
Zapominam.

Spychając kajak na wodę, umiejscawiam się za Olą, Oleńką, Aleksandrą. Odpływamy i brzeg też odpływa.
Pies biega po plaży jak oszalały.
Próbuje wskakiwać do wody i płynąć, ale coś go zatrzymuje. Myślę głupio, że magiczne stworzenia nie mogą przekroczyć bieżącej wody, a jezioro jest przepływowe.
Dlaczego pomyślało mi się, magiczne?
W pewnej chwili w niebo wzbiera, z początku urywany, skowyt, a potem żałosne wilcze wycie.

Przez chwilę zamiast słońca widzę baloniasty srebrny księżyc opleciony przędzą promieni.
Przypominam sobie.
Na wpół stoję, a łzy ciurkiem płyną mi po policzkach. Żegna mnie wilczy zew. Zrozumiałem nagle, że decyzję o części duszy przeznaczonej na nici dla Prządek, podjąłem dopiero teraz.
Nie chcę odwracać się w kierunku Oleńki w takim stanie. W końcu łzy obsychają, oprócz jednej.
Tę scałowuje mi Aleksandra, Ola, Oleńka.

Płyniemy.
Lśniące czerwonym zlotem włoski na karku Oli, Oleńki, Aleksandry.
Pochyla się nad wiosłami. Wokół słoneczne refleksy na przecinanym dziobem kajaka jeziorze. Ja pochylam się i całuję ją w szyję.


Mam cholerne wrażenie Déjà vu.

KONIEC
Ale czy na pewno?



Tekst II

Japońska Myszka

***
Posiadłem wiedzę tajemną. Skąd? A bo ja wiem? Po prostu ona we mnie tkwi chyba od zawsze, żywa i niezawodna niczym głos ananke, który nigdy się nie myli i który zawsze wskazuje najprostszą drogę do celu. Mógłbym powiedzieć, że to dar ze wszech miar wyjątkowy, ponieważ niewielu ludzi wie, co - w rzeczy samej - jest dla nich właściwe. Mało tego, niewielu ludzi potrafi również odnaleźć, podążając za głosem intuicji, odpowiednią dla nich samych trajektorię. A przecież człowiek tylko wtedy jest prawdziwie szczęśliwy, gdy posłusznie i z wiarą realizuje to, co dla niego zostało przewidziane przez moce, o których ma zazwyczaj pojęcie tak mgliste, jak listopadowe popołudnie rozpływające się w wilgotnym zmierzchu.

***
Jesteś dla mnie przeznaczona. Mam co do tego niezachwianą pewność. O owej cudownej prawdzie przekonują mnie wszystkie zmysły, wpadające w cudowne odurzenie, gdy tylko pojawiasz się przed moimi oczami, realnie, czy też we śnie lub we wspomnieniu. I niech nikt nie próbuje mi wmówić, że to nieprawda. Dawno temu urodziliśmy się tylko po to, aby być razem. Wiesz o tym równie dobrze, jak ja. W gwiazdozbiorach tak dalekich, że nawet najczulszy i najmocniejszy teleskop ich nie dostrzeże, zostałaś mi zapisana przez bogów jako najświętszy legat. Przeczuwam to, kiedy zbliżasz się do mnie i otulasz moją głowę migotliwym, niepewnym spojrzeniem. Być może jeszcze nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo jesteś moja, jak bardzo należysz do mojej miłości.

***
Nie ulega wątpliwości, że przeznaczeniu trzeba pomagać, toteż nieustannie nasycam mój umysł kolejnymi porcjami wiedzy tajemnej, aby udaremnić ci jakiekolwiek zboczenie z kursu, najdroższa. Zapewniam uroczyście, że to przejaw najgłębszej troski z mojej strony. Nazwałem cię Myszką, bo często przypominasz mi małą, szarą, spłoszoną mysz, którą chciałbym wyrwać z rąk nierozumiejącego nas, nieprzyjaznego świata i zamknąć w bezpiecznym, przytulnym azylu. Tylko ty i ja, i żadnych obcych sił z zewnątrz, rozumiesz? Ty i ja, z dala od zgiełku oraz od nienawistnych ludzi, którzy być może będą próbowali nas rozdzielić. Zetrzeć z kart kosmicznej kroniki naszą wspólna baśń, unicestwić nasze szczęście, pozbawić nasze dusze domu. Już teraz widzę intrygi twoich głupich przyjaciół, słyszę zrzędzenie twoich rodziców, wyczuwam wahanie w twoim głosie, gdy rozmawiamy o wspólnej przyszłości. Przysięgam, Myszko, że nie pozwolę, aby cokolwiek stanęło na drodze naszemu szczęściu. Możesz być o to spokojna.

***
Bez ciebie, Myszko, byłbym nikim. Stoczyłbym się na samo dno otchłani. Czy ktokolwiek pojmie, jakie głębie i przepaście kryje w sobie każda minuta rozłąki z ukochaną osobą? Gdy ciebie przy mnie nie ma, przestaję istnieć; w miejscu, gdzie jeszcze chwilę temu staliśmy razem, obecnie szaleją jedynie samotne, oszalałe z bólu widma. Myszko, jesteś przecież świadoma, że jeśli teraz odejdziesz, zabijesz mnie. Tak, na pewno przyjdzie mi do głowy coś głupiego, nie potrafiłbym już przetrwać w oderwaniu od twojego ciepła, od zapachu twoich włosów, od łagodności twoich słów. Pomyśl, nikt nigdy cię tak nie uwielbiał, jak ja. Opiekuję się tobą, odprowadzam po pracy do domu, robię ci zakupy. Nie ma dnia, w którym nie otrzymałabyś ode mnie jakiegoś prezentu. Buduję cierpliwie gniazdo, chwila po chwili, zaklęcie po zaklęciu. To gniazdo wkrótce ożywi jeden krwiobieg, a ty znasz doskonale jego mistyczne imię.

***
Moja wiedza tajemna to ty i wszystko to, co ciebie dotyczy, Myszko. Znam najskrytsze pragnienia twojego serca. Uwielbiasz muzykę sakralną, zabieram cię więc na wszystkie koncerty organowe w mieście. Wiem, czego się boisz. Boisz się utraty pracy, zatem obiecuję ci, że zawsze będziesz miała zagwarantowaną posadę u mojego szwagra w hurtowni. Wprawdzie hurtownia stoi na skraju upadłości, ale przecież ważniejsze jest, abyś przy mnie czuła się bezpieczna. Popatrz, jaki staram się być uczynny. Wysłałem kolegę po twoich rodziców na lotnisko, gdy wracali z urlopu w Chorwacji. Stopniowo zdobywam coraz więcej zaufania, a zarazem coraz więcej informacji o tobie. Przecież, odkąd połączyła nas żarliwa miłość, twoje życie należy do mnie, czyż nie? Wiem, że twój brat ma kłopoty ze skarbówką, wiem, że twoja siostra usunęła ciążę, twoja babcia choruje na Alzheimera, a twoja najbliższa przyjaciółka zdradza swojego chłopaka. On, patafian jeden, oczywiście niczego się dotychczas nie domyśla. Znalazłem w internecie nieprzyzwoite rysunki, które kiedyś opublikowałaś na jakimś zapomnianym blogu. Tak, Myszko, to dlatego jest nam teraz tak dobrze w łóżku, bo odgadłem, co najbardziej cię kręci. A w liceum podpalałaś marihuanę i nawet dziś wolałabyś zachować to dla siebie, w obawie aby czasem twoja pruderyjna, ortodoksyjna i bezkompromisowa matka nie wyrzekła się ciebie za to. Marzysz o podróży do Japonii, no cóż, obiecałem ci ją kilka tygodni temu. To bzdura, naturalnie, po co ci jakaś Japonia, skoro masz mnie? No ale kupiłem ci ten wymarzony album o japońskiej przyrodzie i pozwalam ci wierzyć, że skrzętnie odkładam pieniądze na ów kaprys. Zacząłem też nazywać cię Japońską Myszką. Ładnie, prawda? Mówisz, że jestem jedynym facetem, który ciebie rozumie. Och, słońce, a czyż kiedykolwiek mogłoby być inaczej?

***
Nieładnie, Japońska Myszko. Zaczynasz myśleć o rozstaniu? Ależ to niemożliwe. Nawet nie próbuj, przecież to zniszczyłoby nas oboje. Czy nie pojmujesz, czym jest prawdziwe uczucie, nie dociera do ciebie jego nierozerwalność? To nie ludzie i nie rzeczywistość mają nam zezwolić na ostateczne połączenie się w jedno ciało i w jednego ducha. Ośmieszasz się, licząc na otaczający nas świat i na jego fałszywe błogosławieństwo. Owe zaślubiny odbyły się już miliardy lat temu, zanim jeszcze ukształtował się kosmos, zanim powstało pojęcie czasu, zanim bóstwa wymyśliły nasze dusze. Żadna siła nie jest w stanie rozszarpać tych świętych więzów. Nie buntuj się przeciwko miłości. Bez niej zginiemy, nędzni rozbitkowie pozbawieni tratwy ratunkowej, bezsilni i osamotnieni na wezbranym morzu.

***
A zatem postanowiłaś się sprzeniewierzyć! Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, co zrobiłaś! Ile cierpienia ściągnęłaś na nas oboje! Lecz zbyt naiwna jesteś, Myszko. Oto nadeszła odpowiednia pora, by uciec się do wiedzy tajemnej, wykorzystać jej bogate zasoby. Ona mnie nie zawiedzie. Nigdy. Hmmm... Nie odpowiadasz na moje żarliwe esemesy, nie chcesz odbierać telefonu, wykręcasz się od spotkań. Po pracy wychodzisz teraz z koleżanką, która odwozi cię samochodem do domu. Mylisz się sądząc, że w ten sposób się mnie pozbędziesz. Wkrótce zrobię z twoim życiem porządek, raz na zawsze. Narzeczony tej idiotki kiedyś leczył się na depresję (hehe, wiedza tajemna zawsze do usług). Myślę, że jeśli odkryje to jego szef... A w transporcie publicznym muszą, naturalnie, pracować ludzie zrównoważeni psychicznie, nieprawdaż? Aha, wydaje mi się również, że właścicielka przedszkola, w którym uczysz angielskiego, nie chciałaby, aby dzieciakami opiekowała osoba, która kiedyś pozowała do nagich zdjęć. Tak, tak, popatrz, jak daleko sięga moja wiedza tajemna. Zakochałaś się w tym dupkowatym fotografie, a on wrzucił na pewien szemrany portal artystyczny katalog z owej słynnej żałosnej wystawy sprzed czterech lat. Pewnie nawet dla ciebie ten fakt okaże się nie lada niespodzianką. No i wreszcie twoja siostra... Odnoszę wrażenie, iż jej mąż to bardzo zasadniczy i religijny człowiek, przecież chodzą co tydzień na spotkania oazowe. I sądzisz, że uszczęśliwiłaby go nowina o tej nieszczęsnej skrobance?
Słyszę w słuchawce twój przyspieszony oddech... Domyślam się, jak bardzo mocno wali twoje serce, gdy ostrzegam cię, co może się niedługo wydarzyć. Zastanów się, Myszko, masz jeszcze trochę czasu, przemyśl sobie wszystko, dopóki nie będzie za późno.

***
Wystarcza kilka esemesów, maili, wieczornych telefonów, i świat powoli zaczyna ulegać sile wiedzy tajemnej. Teraz z pracy wracasz taksówką, czasem odbiera cię ojciec, ale to też niedługo się skończy. Właśnie, twój ojciec... Chodzi o jakieś nieprawidłowości w dokumentach, jakiś przekręt, czy coś w ten deseń, hę? To z czasów, gdy udzielał się jeszcze w zarządzie spółdzielni mieszkaniowej, tak? Nie byłby zachwycony, gdyby wspomniane sprawki wyszły na jaw. A ta historia, gdy na czterdziestych urodzinach kolegi z pracy zaszalał – jak inni zresztą – z panienkami? No dobra, niby nic takiego nie zrobił, szybko wyszedł z imprezy, nawet pić wódki nie chciał, no ale aparat fotograficzny nie jest aż tak skrupulatny. Wyobrażam sobie minę twojej matki, gdybym przyniósł jej tamte fotki... Powiedz mu więc lepiej, żeby się od nas odczepił. Japońska Myszko, dlaczego patrzysz na mnie z taką niechęcią? Skąd w tobie tyle chłodu i tyle buntu? Co ja ci takiego zrobiłem? Przecież ja ciebie tak szaleńczo kocham! A wszyscy są przeciwko nam. Niech do ciebie w końcu dotrze, że to ludzie okazali się właśnie naszymi bezlitosnymi wrogami. Krzywdzą nas z premedytacją w swojej beznadziejnej ignorancji. Zależy im na zburzeniu słodkiego gniazda, które trzeba było tak długo wić. Ale ja się nie poddam. Serce i przeznaczenie muszą w końcu zwyciężyć. Zrozum, ile potrzeba siły i determinacji, aby zawalczyć o najważniejszą rzecz w życiu – o ciebie. I ja, w przeciwieństwie do innych, nie mam – oprócz ciebie - nic do stracenia.

***
Siła uczuć... Tak, one potrafią być niezwykle gwałtowne. To oburzenie, ta złość, ta histeria... A jeszcze nie tak dawno miałaś dla mnie wiele delikatności. Ach, przypominam sobie radosne zaskoczenie, które mnie tak zauroczyło, gdy po raz pierwszy przyniosłem ci kosz kwiatów. Nie kryłaś się wtedy przede mną po ulicznych zaułkach. Na progu twojego domu, teraz zamkniętego na zawsze, witał mnie zapach grzanego wina i pieczonej kaczki. A gdy mówiłem o twojej ukochanej Japonii, całowałaś mnie namiętnie, po to, abyśmy jak najszybciej mogli na sofie w salonie realizować sekretne fantazje z twoich obrazków. Mała bezwstydnica z ciebie, to fakt! A ja zapamiętywałem, notowałem, robiłem zdjęcia, gromadziłem zrzuty z ekranu, przeszukiwałem, gdy nie patrzyłaś, twoje papiery i pliki w twoim kompie... Znam dokładnie zawartość każdej półki w twojej szafie i każdego zakamarka w twoim umyśle. Znam plan twojego dnia, rozkład autobusów na twoim przystanku, adres twojego ginekologa... Wieczorami stoję pod twoim blokiem i patrzę w okna, abyś wiedziała, że jestem blisko. Nawet teraz potrafię wymienić bez pudła zawartość twojego kosza na śmieci: butelka wina, kilka podpasek, wyciśnięte i spleśniałe już resztki limonek, puste opakowania po zupkach chińskich, szkic do kolejnego lubieżnego rysunki, bilety do kina na film „Fru!” (przecież pasjami oglądasz wszystkie komediowe superprodukcje dla dzieci), waciki do demakijażu, torebki po kawie 3 w 1, kulki gejszy (prezent ode mnie)... Te ostatnie, tuż przed spacerem do altanki śmietnikowej, wyjmiesz jednak z kosza, bo mimo wszystko będzie ci szkoda codziennych, jakże przyjemnych ćwiczeń, których cię nauczyłem.
Myszko, dotarłem wszędzie, gdzie pozostawiłaś po sobie ślad. Internet, knajpy, byłe miejsca pracy, uczelnia, dawni znajomi, którzy bardzo ciebie nie lubią...Teraz wystarczy tylko garściami wykorzystywać tę wiedzę tajemną, żeby przypominać ci na każdym kroku, że jesteśmy ze sobą zespoleni aż do śmierci. I nie miej złudzeń, będę z każdym dniem wiedział coraz więcej i więcej.

***
Widzisz, Japońska Myszko, zostałaś sama. Skończ już wreszcie te fanaberie. Dokąd teraz pójdziesz? Do kogo się zwrócisz? Ludzie mają swoje wstydliwe tajemnice, którymi tak łatwo jest ich odstraszyć, pokazać im, gdzie ich miejsce, dać do zrozumienia, żeby się nie wtrącali i nie budowali barier przed prawdziwą miłością. A każdy czegoś się obawia, każdy gra o jakąś stawkę, każdy lęka się strat. To może być dorobek życia, reputacja, udane małżeństwo... Tak zwani koledzy, rodzina, przyjaciele - nie poświęcą swoich małych szczęść dla twojego wyimaginowanego dobra. Nie płacz. Dlaczego znowu płaczesz? Nie pojmujesz, jak bardzo mnie to boli? Głupia gęś! Wszak nie mam nic na sumieniu, nigdy nie chciałem nikogo skrzywdzić, a ciebie, kochanie, w szczególności. Czy to moja wina, że tyle osób spiskowało przeciwko nam? Czemu twój ojciec nazywał mnie psychopatą, po co twój brat prosił się o kłopoty, gdy starał się mi grozić przez telefon, czemu twoja przyjaciółka nierozważnie pomagała ci uciekać przede mną? To ich, a nie mnie, powinnaś zacząć oskarżać i znienawidzić. To oni swoimi knowaniami usiłowali mi ciebie ukraść, unicestwić tyle nadziei i tyle starań. Wtrącali się, toteż zmuszony byłem utrzeć im nosa. Zająłem się skutecznie wszystkimi zawistnikami; istnieją przecież odpowiednie służby, prokuratura, wreszcie pręgierz opinii społecznej. A ja jestem silny, mam swoją wiedzę tajemną, dzięki czemu nigdy się ostatecznie nie poddam. Dotyk tej wiedzy czujesz teraz na karku, w który zawsze uwielbiałem się zachłannie wgryzać. Ona wywiera potężny wpływ na siłę naszych wzajemnych uczuć, a ten wpływ będzie nieustannie rósł. Kiedyś nie mogłem żyć bez twojej miłości, dzisiaj nie mogę żyć bez twojego strachu. I uwierz, Myszko, że to mi na razie wystarcza.

Awatar użytkownika
alchemik
Posty: 7009
Rejestracja: 18 wrz 2014, 17:46
Lokalizacja: Trójmiasto i przyległe światy

Re: POJEDYNEK: alchemik vs Gloinnen vs nie

#3 Post autor: alchemik » 16 lis 2016, 16:30

Głosowanie zakończone.
Pojedynek rozstrzygnięty, a ja wciąż nie mogę się nadziwić, że niemal dotrzymałem kroku takiemu świetnemu tekstowi i przecież niosącemu tak istotne, niepokające, autentyczne treści jak Japońska myszka.

Gratuluję zwycięzcy pojedynku.
I niech autor może sam się objawi.

Naprawdę, jest czego gratulować :bravo: :vino:

Jerzy
* * * * * * * * *
Jak być mądrym.. .?
Ukrywać swoją głupotę!

G.B. Shaw
Lub okazywać ją w niewielkich dawkach, kiedy się tego po tobie spodziewają.
J.E.S.

* * * * * * * * *
alchemik@osme-pietro.pl

Gajka
Posty: 1917
Rejestracja: 21 gru 2011, 16:10

Re: POJEDYNEK: alchemik vs Gloinnen vs nie

#4 Post autor: Gajka » 16 lis 2016, 17:42

Kto zwyciężył ?

Awatar użytkownika
alchemik
Posty: 7009
Rejestracja: 18 wrz 2014, 17:46
Lokalizacja: Trójmiasto i przyległe światy

Re: POJEDYNEK: alchemik vs Gloinnen vs nie

#5 Post autor: alchemik » 16 lis 2016, 17:53

Zwycięski tekst to
Japońska myszka. Tekst nr 2

Ja przegrałem jednym głosem, co jest dla mnie zaszczytem wobec takiego tekstu, a przede wszystkim autora/autorki.

Niechże autor sam się objawi.

Wobec niedotrzymania terminu przez jednego z pojedynkowiczów, sam pojedynek stał się nieco bardziej tajemniczy.

Na razie, Gajko, możesz się tylko domyślać, kto napisał zwycięski utwór.
Dla mnie to nie było trudne, choć i ja nie zostałem poinformowany, kto nie dosłał swojej pracy.
* * * * * * * * *
Jak być mądrym.. .?
Ukrywać swoją głupotę!

G.B. Shaw
Lub okazywać ją w niewielkich dawkach, kiedy się tego po tobie spodziewają.
J.E.S.

* * * * * * * * *
alchemik@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Gloinnen
Administrator
Posty: 12091
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:58
Lokalizacja: Lothlórien

Re: POJEDYNEK: alchemik vs Gloinnen vs nie

#6 Post autor: Gloinnen » 16 lis 2016, 17:58

Alchemiku, dziękuję za interesującą literacką rywalizację i gratuluję bardzo dobrej prozy poetyckiej.
Pojedynek z Tobą był dla mnie naprawdę dużym wyzwaniem.

:vino:

Wdzięczna też jestem wszystkim, którzy oddali głosy na mój tekst. Pozdrawiam serdecznie,
:)
Glo.
Niechaj inny wiatr dzisiaj twe włosy rozwiewa
Niechaj na niebo inne twoje oczy patrzą
Niechaj inne twym stopom cień rzucają drzewa
Niechaj noc mnie pogodzi z jawą i rozpaczą

/B. Zadura
_________________
E-mail:
glo@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
alchemik
Posty: 7009
Rejestracja: 18 wrz 2014, 17:46
Lokalizacja: Trójmiasto i przyległe światy

Re: POJEDYNEK: alchemik vs Gloinnen vs nie

#7 Post autor: alchemik » 16 lis 2016, 18:09

Wobec tego serdeczne gratulacje dla Ciebie, Emilio

:rosa: :vino:

Jerzy

Wciąż jestem pod wrażeniem Twojego opowiadania i sposobu w jakim utrzymałaś jego istotną treść w konwencji mrocznej, poetyckiej prozy.
* * * * * * * * *
Jak być mądrym.. .?
Ukrywać swoją głupotę!

G.B. Shaw
Lub okazywać ją w niewielkich dawkach, kiedy się tego po tobie spodziewają.
J.E.S.

* * * * * * * * *
alchemik@osme-pietro.pl

Gajka
Posty: 1917
Rejestracja: 21 gru 2011, 16:10

Re: POJEDYNEK: alchemik vs Gloinnen vs nie

#8 Post autor: Gajka » 16 lis 2016, 18:40

GLO - GRATULUJĘ :rosa: :rosa: :rosa: :rosa: :rosa:

Awatar użytkownika
anastazja
Posty: 6176
Rejestracja: 02 lis 2011, 16:37
Lokalizacja: Bieszczady
Płeć:

Re: POJEDYNEK: alchemik vs Gloinnen vs nie

#9 Post autor: anastazja » 16 lis 2016, 19:03

To sie ubawilam! Dumna jestem z siebie, ze dalam rade przeczytac takiego tasieeemca. Ale, w zyciu nie pomyslalabym ze to pisala kobieta :bravo: Jestes swietna! - nie tylko w poezji.
Kapitalne oowiadanie :ok:
A ludzie tłoczą się wokół poety i mówią mu: zaśpiewaj znowu, a to znaczy: niech nowe cierpienia umęczą twą duszę."
(S. Kierkegaard, "Albo,albo"

Awatar użytkownika
Patka
Posty: 4597
Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
Lokalizacja: Toruń
Płeć:
Kontakt:

Re: POJEDYNEK: alchemik vs Gloinnen vs nie

#10 Post autor: Patka » 17 lis 2016, 21:25

Jak już wiele osób zdążyło zauważyć, pojedynek się zakończył nieznacznym zwycięstwem tekstu drugiego, który - co też już zostało powiedziane - należy do Gloinnen. Pierwszy tekst jest alchemika.

Gratulacje serdeczne dla Glo, nieco mniejsze dla Jurka, a głosującym bardzo dziękuję. :)

(niedostaje baty, hihi)

:vino:

ODPOWIEDZ

Wróć do „POJEDYNKI”