Noc znowu zaklekotała dachówką i Szałaputek usiadł. Z nad fortepianu, na którym nikt nie grał odkąd Szałaputek został nazwany Szałaputkiem, patrzyły na niego z wyrzutem portrety pradziadków. Dziadka prapradziadków, prapraprapradziadka, prapradziadka i dziadka Szałaputka. A pustego miejsca, tuż za portretami, od czasu do czasu dotykał wskazujący palec księżyca. Szałaputek westchnął i wylazł z łóżka. Zapalił lampę, znalazł pod stosem kartek rozrzuconych na stoliku kawałki brązowej i złotej kredki i narysował nimi swój portret. Taki jaki powinien być. Stał na nim wsparty na miotle zadowolony Szałaputek i ogromnymi poczciwymi oczami patrzył z zadowoleniem na świeżo omieciony pokój. A obok jego głowy jarzył się herb wszystkich Szałaputków : złota pszczoła w błękitnym polu.
- Jeśli to konieczne – powiedział Szałaputek i powiesił swój portret za portretem dziadka. A potem już tylko było mu smutno, bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Słyszał pochrapywanie taty z pokoju, w którym wisiały portrety prababek i czuł intrygujący zapach nocy, która coś tam robiła na zewnątrz. Światło lampy oświetlało przede wszystkim brzegi kartek leżących na stoliku i nawet z miejsca, w którym stał teraz widać było okropnie wyraźnie wszystkie : „dlaczego” i „po co ?”, oraz bardzo mocno podkreślone „NIE !”. Te wszystkie myśli złośliwe i cierpkie, które pojawiają się właśnie wtedy, kiedy wcale nie mamy na nie ochoty i od których nigdy nie robi się weselej..
- Tak naprawdę, to ja jestem tutaj – szepnął krasnal dotykając kartek i niepewnie popatrzył na pradziadków, którzy chyba nigdy nie zastanawiali się nad tym wszystkim, co gnębiło Szałaputka.
- Tu jestem – powtórzył butnie. Ale mimo tego powtórzenia dom spał nadal, tylko portrety praprababek znowu zaczęły rozmawiać w pokoju tatusia o wrażeniach z przedwiecznej podróży do Karlsbadu.
- Więc to tak – mruknął Szałaputek. Ubrał się, upchał kartki po kieszeniach i otworzył drzwi. Zza krzaków bzu nadciągała pierwsza wiosenna burza. Chmury były małe, smutne jak Szałaputek i wcale nie miały ochoty o siebie uderzać, zupełnie nie miały ochoty błyskać i przede wszystkim było im zimno.
- No i znowu będzie wiosna – westchnął krasnal – Codziennie będzie teraz wiosna. Odwrócił się. Posępnie popatrzył na obojętny pokój wsłuchany w jednostajne tykanie zegara.
- -A więc dobrze – mruknął. Zdecydowanie przekreślił pszczołę na swoim portrecie i wyszedł.
W świetle mizernej błyskawicy zobaczył nieśmiało zieleniejącą, niespokojną kępkę trawy wciśniętej w podmurówkę domu.
- Acha –parsknął zjadliwie- zmieniasz się w ruinę, ty stara rudero! Wszystko się zmieni w ruinę i pozostaną tylko- portrety. Tak, tylko portrety – powtórzył pełnym łez głosem.
Dom wrzucił Szałaputkowi za kołnierz zlodowaciałą garść śniegu cierpliwie przechowywaną w rynnie. Ogrodowa furtka wypraszająco zaskrzypiała i otworzyła się na cała szerokość. Tuż za nią jakiś cień grał na flecie pieśń o historii z Hamelin i Szałaputek potknął się o ostatni jej fragment.
- Amadeusz – powiedział cień nie przerywając gry.
- Proszę? – zdziwił się Szałaputek.
- Jestem szczur Amadeusz – dopowiedział cień
- Ach tak, a ja Szałaputek – powiedział krasnal.
- Chyba dokądś idziesz?
- To nie ma znaczenia –westchnął – I tak czeka na mnie wszędzie ta sama noc. A potem dodał bardzo cicho – I ten sam dzień.
- Mógłbym więc być twoim przewodnikiem – roześmiał się Amadeusz.
- Mógłbyś być –przytaknął ostrożnie Szałaputek. W końcu – pomyślał- to przyjemniejsze niż samotna wędrówka ,ale zaraz przyszło zastanowienie: - Przecież to szczur! Tak, szczur. Więc to się jednak nie zaczyna najlepiej...
Zaczął padać bardzo drobny deszcz, taki, którego się nie widzi, ale o którym się dobrze wie, że właśnie pada.
Droga była jedną z miliona tych dróg, których się prawie nie zauważa. Jej początek i koniec rozmyły deszcze a potem porosły rdesty i pokrzywy. Z roku na rok coraz bardziej wbiegała w zapomnienie, jedyne możliwe miejsce odpoczynku wszystkich dróg, ale teraz szedł po niej jeszcze Amadeusz z wlekącym się za nim nikomu nieznanym osowiałym krasnoludkiem. Szczur niósł pod pachą swój marynarski kuferek i uważnie stawiał nogi w butach, z tego rodzaju butów, które lepiej jest nosić na ramieniu niż na stopach. Kuferek miał dziewięć urwanych zamków i jeden zupełnie nowy, do którego kluczyk leżał w nosku lewego buta i leciutko podźwiękiwał przez sen. A krasnoludek? Cóż , był to jeden z tych krasnoludków, które się widzi codziennie i niczym się nie wyróżniał poza tym, że wołano na niego Szałaputek.
Przed nimi właśnie w pierwsze trawy zapadał oroszony księżyc, a za nimi powolutku odchodziło miasto. Oczywiście spotkało naszych wędrowców, ale było wtedy jeszcze tak śpiące, że ich prawie nie zauważyło. Przyglądnęło się im jedynie oczami swych kotów wyciągniętych na murach, a koty na początku kwietnia jeszcze traktują wszystko bardzo poważnie i nie zajmują się krasnoludkami. Przechodzili właśnie obok miejsca, gdzie kiedyś droga odpoczywała zajazdem, a które teraz było tylko wielkim pustym placem, na którym czasami urządzano festyny. Jeden z nich miał się odbyć właśnie dzisiaj i na okolicznych drzewach porozwieszano kolorowe bibuły, które niecierpliwymi palcami zwijał i rozwijał wiatr, a na rozłożonych deskach podłogi w najlepsze jeszcze spał taniec, czekając na muzykantów.
- Coś mi się zdaje – powiedział zatrzymując się Amadeusz, - że będę musiał jednak zdjąć buty.Kiedy przechodzę nawet przez takie dopiero wyczekujące na święto miejsce, muszę je zdejmować, bo są nieobliczalne – pokiwał głową z rezygnacją siadając na poboczu.
Dotąd nie wiem skąd je wytrzasnął ten stary łajdak ,od którego je kupiłem, ale przypuszczam, że miały burzliwą przeszłość. A musisz wiedzieć, że kupiłem je za niezwykłą monetę.Jak się ją wyjęło z kieszeni pojawiał się nagle na niej brodaty król i wystawiał język. Na rewersie z kolei była wybita ręka wymownie pokazująca figę. Kiedy się więc zastanowię, to nie jestem wcale pewny, że zrobiłem dobry interes.
Nagle z drzew wrzasnęły sroki :
- Siooostro ! Hej siostroo! Co siosstrro? Co będzie ?Bal będzie! Bal będzie siostroo! Hej siooostry- Baaaaal!
- No no no ,tylko spokojnie, spokojnie – poklepał delikatnie noski butów.
- Z nimi tak jest zawsze – powiedział, gdy się uspokoiły.
- I w dodatku ze mną nie rozmawiają, chociaż robią to z każdym innym. Zamilkły kiedy natarłem je żmijowym jadem, bo uwierały. No i po tym zaczęły spadać -westchnął. Tak czy owak częściej muszę je nosić niż w nich chodzić. No, idziemy – zawołał ciągnąc je za sznurowadła – Tańców nie będzie.
- Co za zzzwierzę – szepnął lewy but prawemu.
- No! – przytaknął prawy.
- Przed wrzaskiem srok i niepokojącym wszystkim innym droga schroniła się w malutkim lasku i przysypała szyszkami. Nawet resztki śniegu zmieszanego z igliwiem starannie nagarnęła na siebie.
- A teraz je chyba znowu założę – powiedział szczur, kiedy weszli w ten właśnie lasek- bo tu kłuje.
- Podtrzymuję to, co wcześniej powiedziałem – wyskrzypiał lewy but gdy się przypadkiem zetknął z prawym.
Ale zaraz za laskiem droga zmieniała się beztrosko w szeroką ciepłą miedzę, która pięła się prosto do wesołego wiatraka na wzgórzu. A przed wiatrakiem leżał olbrzymi płaski kamień, taki w sam raz do odpoczynku, dla tych , którzy go koniecznie potrzebują. No i właśnie na nim spał teraz w najlepsze zbieracz butelek, przykryty porannym słońcem. Cała noc spieszył , byleby tylko nie spóźnić się na festyn, po którym wiele się spodziewał dobrego, no i zdrzemnął się tutaj zupełnie niechcący.
A wiatrak czuwał. Oczywiście każdy inny dzień przespałby co najmniej do południa wtuliwszy głowę w skrzydła, ale dzisiaj nie mógł sobie na to pozwolić. Słyszycie te szmery w jego wnętrzu? Wsłuchajcie się w nie dobrze :
Głos I: - Matyldo ! Maaaaatyyyyldddoo! No ile ja mam wołać?! A, jesteś. Musisz niestety posprzątać zaraz w gościnnym.
Głos II: - Znaczy, na pięterku?
Głos I: -/ niechętnie/No tak. Oczywiście. Pochowaj srebra. Piszczele i łańcuchy/ z wahaniem/włóż na razie do nocnej szafki przy moim łóżku. A... i jeszcze...Możesz to wszystko Matyldo oprószyć mąką.
- A wy idźcie się bawić gdzie indziej. Zawsze mówiłam, że tu jest za ciasno. W końcu to tylko jeden wiatrak...Cała moja rodzina śpi w zetlałych workach licho wie po czym...
Bas: - Jak to po czym, jak to po czym. Po zbożu przecież.
Głos I: - A cicho mi tam!
Bas: - Jak to cicho...Jak to cicho?! Aaaa.../ głośne ziewnięcie/
Głos I: Uch! Utrapienie z tym tu...No więc , nie ma miejsca , a Eleonora chciała tu jeszcze zapraszać tego swojego kuzyna z bagien. No jak tak można?Jak?
Głos III: Ach Ludwisiu, żebyś ty wiedziała, co...
Zbieracz butelek/ rozkosznie/: Ram! Tam! Ram ! Tam ! Tam! Poooobudka ! Wstać!No wstawać! Cha cha cha ,ależ piękny dzień!
Głos I:- A ten co tu właściwie robi? Kto on?
Bas:- Jakie wstawać? Czemu wstawać?/ nagle /Aa! Aaauuu!! O nie! No nie, no nie.Nie!
Głos II: Zdaje się dzieci go wczoraj zwiodły tutaj. Butelki cheba zbiera, czy tez cuś takiego. Mogę już iść?
Głos I: - Naturalnie że możesz Matyldo.
Głosik:- Babciu, babciu. Chciałem namalować słonia , ale ta kartka jest dla niego za mała.
Głos III: To namaluj coś, co się na niej zmieści.
Głosik: - Ale ja chcę słonia i już.
Bas:- Po raz ostatni mówię ,że was stąd powyrzucam. Won mi do wierzb, albo na pola, do tych swoich strachów na wróble./ w bezsilnej wściekłości /Ooo! Za cóż mnie skazano na takie towarzystwo?!/ wściekłe trzaśnięcie drzwiami /
Głos III:-/ z westchnieniem /No i co wyście tam znowu zmajstrowali temu duchowi nieszczęsnego młynarza? Przecież wiecie, że miał kolejną ciężką noc i wrócił prawie zamarznięty.
Głos I: - Wiedząc w dodatku, że skarb którego pilnuje jest niewart guzika/ złośliwie /Prawdziwy biedaczyna z niego.
Głosik: -Nic wielkiego babciu. To był jeż. Całkiem malutki jeż .
Głos III:- Ach...jeż...No tak...
Głosik: -Ale chyba jednak jeże nie lubią sypiać z młynarzami.
Głos III:- Zdecydowanie nie lubią.
/ skrzyp schodów /
Głos I:- Już posprzątałaś Matyldo?
Głos II:- Tak, prosze pani. Teraz to tam wygląda tak jakby nikt nie wchodził do pokoiku przez jakie sto lat.
Głos I:- To dobrze. A przed zmrokiem nie zapomnij rozsypać pieniędzy na rozstajach i to w taki sposób, żeby je oświetlał księżyc. Noc ma być dziś księżycowa. I przetrzyj je przedtem do połysku.
Głos II: - Aa, to jeszcze czas na to.
Głos I:- Czas nie czas, planować trzeba, bo inaczej o wszystkim się zapomni.
Głos III:- Ja to jeszcze Ludwisiu pamięć mam niezgorszą, ale ty...
Głos I:-/ słodko /No co ja , co - ja...Co?
Głos II:- No pani , to się czasem wszystko popląta. Jak przedwczoraj, kiedy powiedziałam, że...
Głos I:-/ bardzo nieprzyjemnie/A pytałam cię o coś?
Głos II:- A bo ja wiem. No pytała chyba, jak odpowiadam. Mówiła , o tak – „Co?”. To jak pani do mnie –co?, to ja odpowiadam, bo tak ma przecież być.
Głos I:- A poszła mi stąd. Już!
Głos II:- Doprawdy... No z panią , to nic nie wiadomo. Nic.
/ odchodzi/
Zbieracz butelek: - Żegnaj wiatraczku. Jak będziesz grzeczny, he he he, to może wrócę do ciebie wieczorem. Tylko/ grozi mu palcem/stój mi tutaj spokojnie, bo mogę do ciebie nie trafić./ patrzy na swoje spodnie/A gdzież to ja się tak ubłociłem i kiedy? Oj będę się musiał trochę opłukać/ zarzuca worek na plecy i odchodzi pogwizdując. /
Głosik:/ ze śmiechem /Wróci, wróci. No pewnie ,że wróci.
Głosik II: I trafi też na pewno!/ śmiechy /
Głos III: Po co on wam potrzebny?
Głosik II: - Oj, babciu, no przecież jest taki zabawny...Żebyś ty widziała jak lazł za naszym światełkiem.
Głosik I: - We wszystko właził ! Nawet na czworakach.
/ śmiechy /
Głos III :-/ głośno wzdycha /
Głos I: - A no niech tam dzieci mają trochę rozrywki.
Głos III:- Ale co też z nich wyrośnie Ludwisiu...
Głos II:-/ z oddali /To samo co i z was wyrosło.
Głos I:- Zobacz no jaka to bezczelna się teraz służba porobiła.
Głos II:- Ja to tam mogę od zaraz całkiem nie służyć - i radźta sobie same !
Głos III:-/ z wyraźnym niepokojem /Ależ Matyldo...
Głos II:- Eche...Patrzajcie no państwo...Coś tu lezie od lasu. Widze wyraźnie. Małe i czerwone jakieś.
Głos III:-/ płaczliwie /Och! Znowu myszy!
Głos I: -/ wątpiąco /E tam. Zwidy ma i tyle.
Głos II:- Jaaa. Zwidy!? No kto tu ma zwidy to ja już nie powiem. Cha cha cha... Niby to ziółka pije. A od tych ziółek na kilometer jedzie...
Głos III:- Och!
Głos I:- Bo to nalewka. Na-lew-ka! Rozumiesz tłumoku jeden?!
Głos II: - Jak go tam zwał tak go zwał. Wóda czy nalewka, co za różnica?
Głos III:-/ z wyrzutem /Czemu ty mnie Ludwisiu nigdy na te ziółka nie zaprosisz?
Głos I:- Przecież to krasnoludek idzie.
Głos III:- Krasnoludek ! Och! To gorsze niż mysz !
Głos I:- No ty to już się wszystkiego boisz. Wszystkiego.
Bas:-/ szyderczo /Cha cha...ale wiedźma...kurza paka!
Głos I: - A ten czego znowu ?
Głos V:- Ciii ! Ciichoo tam ! Nie widzicie, czy co? To szare przy krasnalu, to Amadeusz !
Echo:-/ z głębi wiatraka /- uuuuuszsz – usz – szsz...
- Tutaj możemy odpocząć – powiedział Amadeusz z ulgą zdejmując buty i zgarniając z kamienia resztki skorupek jaj wymiecionych właśnie przez wróble z gniazda .
- Jak myślisz, skąd on tu przyszedł? – spytał Szałaputek delikatnie dotykając głazu.
- Raczej przytoczył - promienne uśmiechnął się Amadeusz - Myślę, że to wie chyba tylko wiatr,ale nie mamy się czym martwić , bo to jest tak stara historia, że można na niej spokojnie zjeść śniadanie - dodał.
Głos VI:- Przyszli jacyś nasi Cecylko?
- Przynieśli co do jedzenia? Przynieśli Ludwisiu? Bo śniadania jak nie ma tak nie ma.
Głos II:- Jak ma być kiedy pieniądze musze tera przecierać. Starsza pani zaczeka.
Głos III:- Och! Tak... to ten szczur co gra na flecie...
Głos I:- Ożesz ty!
Opowieść o wędrówce / 1 /
Moderatorzy: skaranie boskie, eka
- Ryszard Sziler
- Posty: 168
- Rejestracja: 04 cze 2013, 9:00
Opowieść o wędrówce / 1 /
Ostatnio zmieniony 05 wrz 2013, 20:07 przez Ryszard Sziler, łącznie zmieniany 2 razy.
- skaranie boskie
- Administrator
- Posty: 13037
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
- Lokalizacja: wieś
Re: Opowieść o wędrówce /fragment bajki/
Interesująca ta opowieść, Ryszardzie.
Mam kilka zastrzeżeń, co prawda, ale to raczej szczegóły.
Zacznę od tytułu. A właściwie od podtytułu.
Moim zdaniem to jest fragment baśni.
Bajka to krótki utwór (często wierszowany), zawierający morał, alegoryczny, którego bohaterami mogą być ludzie, zwierzęta, albo przedmioty. Tę ostatnią cechę utwór spełnia.
Mimo wszystko optuję za nazwaniem go fragmentem baśni.
Poza tym, pisanie dla dzieci wymaga ogromnej staranności.
A u Ciebie z tym jest mały kłopot. Piszesz nieuważnie. Masz nadwyżki, albo - dla odmiany- braki spacji, nawet jakiś błąd ortograficzny zauważyłem. A dzieci mają się uczyć na czytanych tekstach.
Pomimo wszystkich mankamentów, opowieść mi się podoba. Przeczytałem ją z zainteresowaniem i uważam, że na pewno zadowoli dziecięcą wyobraźnię.

Mam kilka zastrzeżeń, co prawda, ale to raczej szczegóły.
Zacznę od tytułu. A właściwie od podtytułu.
Moim zdaniem to jest fragment baśni.
Bajka to krótki utwór (często wierszowany), zawierający morał, alegoryczny, którego bohaterami mogą być ludzie, zwierzęta, albo przedmioty. Tę ostatnią cechę utwór spełnia.
Mimo wszystko optuję za nazwaniem go fragmentem baśni.
Poza tym, pisanie dla dzieci wymaga ogromnej staranności.
A u Ciebie z tym jest mały kłopot. Piszesz nieuważnie. Masz nadwyżki, albo - dla odmiany- braki spacji, nawet jakiś błąd ortograficzny zauważyłem. A dzieci mają się uczyć na czytanych tekstach.
Pomimo wszystkich mankamentów, opowieść mi się podoba. Przeczytałem ją z zainteresowaniem i uważam, że na pewno zadowoli dziecięcą wyobraźnię.



Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
skaranieboskie@osme-pietro.pl