Dziękuję, Anno...
- skaranie boskie
- Administrator
- Posty: 13037
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
- Lokalizacja: wieś
Dziękuję, Anno...
Ponieważ poniższy tekst był jedynym w marcowej edycji "Antresoli literackiej" i - z braku kontrkandydatów - nie mógł wziąć udziału w ankiecie - postanowiłem przenieść go tutaj, gdzie jego naturalne miejsce.
Wieczór był bardzo gorący.
Powietrze przesycone słodką mieszaniną zapachów czeremchy, jaśminu i maciejki, zdawało się wdzierać do rozgrzanych płuc, dławiąc i wzbudzając dziwne, drażniące pożądanie, chęć wpisania się w radosne, późnowiosenne trwanie, w rozkrzyczany ptasimi trelami i szumem odległego miasta schyłek dnia. W taki wieczór chce się żyć o wiele bardziej, niż we wszystkie inne wieczory roku. Klemens też chciał żyć. Żyć pełnią życia, czuć całe szczęście, jakie go tego wieczoru spotkało. Szczęście, o jakim marzył od wielu miesięcy, od chwili, kiedy pierwszy raz się uśmiechnęła, kiedy w ogóle spojrzała w jego stronę.
Tak, to był chyba najpiękniejszy dzień w jego życiu. Jechali autokarem w nieznane. Trzydzieścioro młodych ludzi, niemal dzieci – jechali na jego pierwsze, samodzielne wakacje poza domem, pierwsze bez rodziców, dziadków, wujków… Czuł się naprawdę wolny, a poczucie owo wzmagała bliskość jej – najpiękniejszej z pięknych, złotowłosej, nad wiek wyrośniętej, powabnej Pipi. Może śmieszne, ale tak ją przezwali już w autobusie, choć naprawdę miała na imię Ania i w niczym nie przypominała słynnej Pipi Langstrumpf.
Pierwszego dnia stoczył o nią pojedynek. Przegrał. Przynajmniej tak mniemali jego koledzy, on jednak wiedział, że w jej oczach urósł do rangi niemal herosa. Zaciskała dłonie obserwując jego walkę na boisku. Krzyczała głośno: Klemens, nie daj się! Klemens, jesteś najlepszy!
To było tak dawno, a zdaje się, że zna ją od wczoraj. Każdego dnia, każdej nocy odkrywa ją od nowa, wciąż jest tą małą dziewczynką z twardymi piersiątkami. Pamięta, że były twarde. Kiedyś, niby w zabawie, przycisnął je dłonią. Musiał sprawdzić, bo koledzy mu wmawiali, że je sobie wypycha watą. Głupcy. Miała zawsze wspaniałe, pełne i jędrne piersi. Nieraz potem mógł się o tym przekonać. Tak, jak dziś, w ten upalny i rozbrajający zapachami wieczór. Zupełnie, jak kiedyś, może wieki temu, pieścił jej sutki. Powoli nabrzmiewały, gorące i pełne życia. Wciąż najpiękniejsze na świecie, wciąż tak samo reagujące na jego dotyk, wciąż te same.
Kochał je od zawsze. Uwielbiał jej pieszczoty, jej pocałunki, bicie jej serca doskonale wyczuwalne poprzez przytulone ciała, kiedy z nieopisaną namiętnością całował aksamitną skórę, kiedy podniecenie sięgało zenitu, a krew napływała gorącymi falami, czyniąc go twardym, wielkim i w pełni oddanym namiętności.
Obudził go ostry szczęk rygla. Szara ściana celi szczerzyła zepsute zęby krat w szyderczym uśmiechu. Nie będzie happy endu, znów przyjdzie dokończyć marzenia pod prysznicem…
A niech to! Już niedługo wyjdzie z tego cholernego pierdla i wróci do swojej Ani. Będzie tak, jak każdej nocy we śnie. Tylko, czy ona czeka? Wszak to już prawie dziesięć lat. Ostatni raz była na widzeniu dwa lata temu i od tamtego dnia nie ma od niej żadnej wiadomości. Kurwa mać! Jak sobie pomyśli, że może się tam gzi, suka, z jakimś pierdolonym przydupasem. Zabije skurwysyna i wróci z powrotem do celi. Już na zawsze. Po co mu wolność, jeśli jego Pipi poszła w tango? Ją też ukatrupi! Przecież to dla niej poszedł na tę robotę, dla niej narażał życie i wolność. Chciał, żeby jej niczego nie brakowało, chciał jej dać wszystko, co tylko możliwe. Za jej miłość, za to, że była, że pozwalała mu cieszyć się swoją bliskością, ubóstwiać, nosić na rękach. Naprawdę ją nosił. Odkąd paskudny los odebrał jej władzę w nogach, nosił ją, układał na łóżku do spania i usadzał wygodnie na wózku. Woził ją na spacery, taszczył najpierw ją, a potem ten paskudny wózek po schodach i cieszył się każdym jej uśmiechem, każdą pieszczotą. Jak wyjdzie, też się będzie cieszył. Tylko czy ona na pewno czeka?
Dni wlokły się w śpiącym rytmie. Pobudki, posiłki, spacery… I ta wszechogarniająca niepewność. Co zastanie po wyjściu? A teraz ta wiosna i zapach kwiatów dobiegający przez otwarte okna, gdzieś zza więziennego muru. Znów siedzi w ogrodzie. Obok, na leżaku, owinięta kocem leży ona. Są szczęśliwi. Za chwilę wstanie, weźmie ją na ręce i zaniesie do sypialni…
A może nie zaniesie?
Ostatnio coraz mniej wierzy w szansę ozdrowienia. Ból staje się coraz trudniejszy do zniesienia. Pipi zasnęła obok na swoim wózku. Już niemal nie opuszcza szpitala, siedzi przy nim całe dnie i noce. A on nie śpi. Wybudził się po kolejnej dawce morfiny. Na razie ból jest znośny. Jeśli nie zmusza do odgryzania sobie języka, daje się wytrzymać. Był czas przywyknąć. Leży teraz i myśli. Wspomina. Kiedyś byli zdrowi, zakochani… Ach, kiedy to było? I czy to się działo naprawdę? A potem? Potem było już tylko źle. Najpierw jej wypadek, potem wyrok. No co? Dał się skusić na ten skok. Gdyby się udało, kupiłby jej nowy dom z wszelkimi wygodami, potrzebnymi w jej stanie. W końcu nie poszedł łupić biedaków, tej cholernej korporacji i tak by nie ubyło. Cóż, kiedy napatoczyli się ci ochroniarze. Psy ogrodnika, psiakrew – sami nie zjedzą i komuś się pożywić nie dadzą. Wpadli wszyscy na gorącym. Potem był areszt, sąd… Dziesięć lat. Już prawie miał wychodzić, już myślami wybiegał co dzień do Anny…
To przyszło, jak uderzenie pioruna. Okropny ból, ambulatorium, więzienny szpital i w końcu ta straszna diagnoza. Jak długo jeszcze? Jak długo zdoła wytrzymać te cholerne boleści? Ile dawek morfiny zniesie jeszcze jego serce?
- Siostro! Gdzie jest, do cholery, ta pielęgniarka? Kurwa, jak boli! Siostro! - jego głos przeszedł w skowyt. Obudzona Anna, poturlała swój wózek w pośpiechu w kierunku dyżurki pielęgniarek. Czemu tak długo?
W końcu wróciła. Sama.
- Już jestem, kochany. Już jestem.
Głos miała cichy, spokojny. Trochę drżały jej ręce, gdy napełniała strzykawkę. Chwilę się zastanawiał, czemu robi to ona, czemu nie przyprowadziła pielęgniarki. Chwilę. Potem delikatnie się uśmiechnął.
- Pipi. – Błądził oczami po suficie, nie bardzo wiedząc, czy chce napotkać jej wzrok. W końcu ich spojrzenia się spotkały. Płakała, a jej załzawione oczy powiedziały mu wszystko.
- Dziękuję, Anno…
Wieczór był bardzo gorący.
Powietrze przesycone słodką mieszaniną zapachów czeremchy, jaśminu i maciejki, zdawało się wdzierać do rozgrzanych płuc, dławiąc i wzbudzając dziwne, drażniące pożądanie, chęć wpisania się w radosne, późnowiosenne trwanie, w rozkrzyczany ptasimi trelami i szumem odległego miasta schyłek dnia. W taki wieczór chce się żyć o wiele bardziej, niż we wszystkie inne wieczory roku. Klemens też chciał żyć. Żyć pełnią życia, czuć całe szczęście, jakie go tego wieczoru spotkało. Szczęście, o jakim marzył od wielu miesięcy, od chwili, kiedy pierwszy raz się uśmiechnęła, kiedy w ogóle spojrzała w jego stronę.
Tak, to był chyba najpiękniejszy dzień w jego życiu. Jechali autokarem w nieznane. Trzydzieścioro młodych ludzi, niemal dzieci – jechali na jego pierwsze, samodzielne wakacje poza domem, pierwsze bez rodziców, dziadków, wujków… Czuł się naprawdę wolny, a poczucie owo wzmagała bliskość jej – najpiękniejszej z pięknych, złotowłosej, nad wiek wyrośniętej, powabnej Pipi. Może śmieszne, ale tak ją przezwali już w autobusie, choć naprawdę miała na imię Ania i w niczym nie przypominała słynnej Pipi Langstrumpf.
Pierwszego dnia stoczył o nią pojedynek. Przegrał. Przynajmniej tak mniemali jego koledzy, on jednak wiedział, że w jej oczach urósł do rangi niemal herosa. Zaciskała dłonie obserwując jego walkę na boisku. Krzyczała głośno: Klemens, nie daj się! Klemens, jesteś najlepszy!
To było tak dawno, a zdaje się, że zna ją od wczoraj. Każdego dnia, każdej nocy odkrywa ją od nowa, wciąż jest tą małą dziewczynką z twardymi piersiątkami. Pamięta, że były twarde. Kiedyś, niby w zabawie, przycisnął je dłonią. Musiał sprawdzić, bo koledzy mu wmawiali, że je sobie wypycha watą. Głupcy. Miała zawsze wspaniałe, pełne i jędrne piersi. Nieraz potem mógł się o tym przekonać. Tak, jak dziś, w ten upalny i rozbrajający zapachami wieczór. Zupełnie, jak kiedyś, może wieki temu, pieścił jej sutki. Powoli nabrzmiewały, gorące i pełne życia. Wciąż najpiękniejsze na świecie, wciąż tak samo reagujące na jego dotyk, wciąż te same.
Kochał je od zawsze. Uwielbiał jej pieszczoty, jej pocałunki, bicie jej serca doskonale wyczuwalne poprzez przytulone ciała, kiedy z nieopisaną namiętnością całował aksamitną skórę, kiedy podniecenie sięgało zenitu, a krew napływała gorącymi falami, czyniąc go twardym, wielkim i w pełni oddanym namiętności.
Obudził go ostry szczęk rygla. Szara ściana celi szczerzyła zepsute zęby krat w szyderczym uśmiechu. Nie będzie happy endu, znów przyjdzie dokończyć marzenia pod prysznicem…
A niech to! Już niedługo wyjdzie z tego cholernego pierdla i wróci do swojej Ani. Będzie tak, jak każdej nocy we śnie. Tylko, czy ona czeka? Wszak to już prawie dziesięć lat. Ostatni raz była na widzeniu dwa lata temu i od tamtego dnia nie ma od niej żadnej wiadomości. Kurwa mać! Jak sobie pomyśli, że może się tam gzi, suka, z jakimś pierdolonym przydupasem. Zabije skurwysyna i wróci z powrotem do celi. Już na zawsze. Po co mu wolność, jeśli jego Pipi poszła w tango? Ją też ukatrupi! Przecież to dla niej poszedł na tę robotę, dla niej narażał życie i wolność. Chciał, żeby jej niczego nie brakowało, chciał jej dać wszystko, co tylko możliwe. Za jej miłość, za to, że była, że pozwalała mu cieszyć się swoją bliskością, ubóstwiać, nosić na rękach. Naprawdę ją nosił. Odkąd paskudny los odebrał jej władzę w nogach, nosił ją, układał na łóżku do spania i usadzał wygodnie na wózku. Woził ją na spacery, taszczył najpierw ją, a potem ten paskudny wózek po schodach i cieszył się każdym jej uśmiechem, każdą pieszczotą. Jak wyjdzie, też się będzie cieszył. Tylko czy ona na pewno czeka?
Dni wlokły się w śpiącym rytmie. Pobudki, posiłki, spacery… I ta wszechogarniająca niepewność. Co zastanie po wyjściu? A teraz ta wiosna i zapach kwiatów dobiegający przez otwarte okna, gdzieś zza więziennego muru. Znów siedzi w ogrodzie. Obok, na leżaku, owinięta kocem leży ona. Są szczęśliwi. Za chwilę wstanie, weźmie ją na ręce i zaniesie do sypialni…
A może nie zaniesie?
Ostatnio coraz mniej wierzy w szansę ozdrowienia. Ból staje się coraz trudniejszy do zniesienia. Pipi zasnęła obok na swoim wózku. Już niemal nie opuszcza szpitala, siedzi przy nim całe dnie i noce. A on nie śpi. Wybudził się po kolejnej dawce morfiny. Na razie ból jest znośny. Jeśli nie zmusza do odgryzania sobie języka, daje się wytrzymać. Był czas przywyknąć. Leży teraz i myśli. Wspomina. Kiedyś byli zdrowi, zakochani… Ach, kiedy to było? I czy to się działo naprawdę? A potem? Potem było już tylko źle. Najpierw jej wypadek, potem wyrok. No co? Dał się skusić na ten skok. Gdyby się udało, kupiłby jej nowy dom z wszelkimi wygodami, potrzebnymi w jej stanie. W końcu nie poszedł łupić biedaków, tej cholernej korporacji i tak by nie ubyło. Cóż, kiedy napatoczyli się ci ochroniarze. Psy ogrodnika, psiakrew – sami nie zjedzą i komuś się pożywić nie dadzą. Wpadli wszyscy na gorącym. Potem był areszt, sąd… Dziesięć lat. Już prawie miał wychodzić, już myślami wybiegał co dzień do Anny…
To przyszło, jak uderzenie pioruna. Okropny ból, ambulatorium, więzienny szpital i w końcu ta straszna diagnoza. Jak długo jeszcze? Jak długo zdoła wytrzymać te cholerne boleści? Ile dawek morfiny zniesie jeszcze jego serce?
- Siostro! Gdzie jest, do cholery, ta pielęgniarka? Kurwa, jak boli! Siostro! - jego głos przeszedł w skowyt. Obudzona Anna, poturlała swój wózek w pośpiechu w kierunku dyżurki pielęgniarek. Czemu tak długo?
W końcu wróciła. Sama.
- Już jestem, kochany. Już jestem.
Głos miała cichy, spokojny. Trochę drżały jej ręce, gdy napełniała strzykawkę. Chwilę się zastanawiał, czemu robi to ona, czemu nie przyprowadziła pielęgniarki. Chwilę. Potem delikatnie się uśmiechnął.
- Pipi. – Błądził oczami po suficie, nie bardzo wiedząc, czy chce napotkać jej wzrok. W końcu ich spojrzenia się spotkały. Płakała, a jej załzawione oczy powiedziały mu wszystko.
- Dziękuję, Anno…
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
skaranieboskie@osme-pietro.pl
- Patka
- Posty: 4597
- Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
- Lokalizacja: Toruń
- Płeć:
- Kontakt:
Re: Dziękuję, Anno...
Niewiele tu wiosny, która była tematem marcowej antresoli, z drugiej strony tekst już się od niej oderwał, więc to żaden minus w sumie.
Najgorszy w tekście jest tytuł, mówię stanowcze "nie" takim tytułom i to jeszcze zakończonym wielokropkiem. A raczej trzema kropkami.
Podobne zdania z czasem teraźniejszym są wcześniej, dopiero teraz zauważyłam.
- Pipi.
Błądził (...) wszystko.
- Dziękuję, Anno...
Sama historia nie zdobyła mojego serca. Nic specjalnego. Napisane sprawnie, ale nie zatrzymuje na dłużej, nie wciąga. Jestem już po prosta odporna na takie teksty. Ale są osoby na forum, którym pewnie się spodoba.
Pozdrawiam
Patka
Najgorszy w tekście jest tytuł, mówię stanowcze "nie" takim tytułom i to jeszcze zakończonym wielokropkiem. A raczej trzema kropkami.
Nie rozumiem tej zmiany czasu, spokojnie można było ciągnąć czasem przeszłym, który w literaturze przecież nierzadko pełni funkcję czasu teraźniejszego (że coś się dzieje tu i teraz).skaranie boskie pisze:Ostatnio coraz mniej wierzy w szansę ozdrowienia. Ból staje się coraz trudniejszy do zniesienia.
Podobne zdania z czasem teraźniejszym są wcześniej, dopiero teraz zauważyłam.
Przerzucenie ostatnich słów sprawia, że wyglądają jak z ust innego bohatera. Wiem, że miały być wyeksponowane, dlatego proponuję również całą wstawkę narratora przerzucić do osobnej linijki.skaranie boskie pisze:- Pipi. – Błądził oczami po suficie, nie bardzo wiedząc, czy chce napotkać jej wzrok. W końcu ich spojrzenia się spotkały. Płakała, a jej załzawione oczy powiedziały mu wszystko.
- Dziękuję, Anno…
- Pipi.
Błądził (...) wszystko.
- Dziękuję, Anno...
Sama historia nie zdobyła mojego serca. Nic specjalnego. Napisane sprawnie, ale nie zatrzymuje na dłużej, nie wciąga. Jestem już po prosta odporna na takie teksty. Ale są osoby na forum, którym pewnie się spodoba.
Pozdrawiam
Patka
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Dziękuję, Anno...
Aleś mnie zaskoczył!
Po pierwsze - ta przecukrzona "wiosna", jakby pisał nie facet, a pensjonarka, taka - w moim słusznym wieku, dla naprzykładu.
Później - gładko przeszedłeś do "epizodu więziennego" - i była retoryka w moim guście.
No i część trzecia - szpitalna, nawet dość-dość to pokazałeś, choć - na ile się orientuje w przedmiocie - nie widziałeś "na żywo" nikogo, kto wymaga kilku dawek morfiny dziennie, i dobrze - dla Ciebie, a dla Czytelników - cóż, nie wszyscy muszą wiedzieć, jak TO wygląda na prawdę.
Spodobał mi się "złoty strzał", choć obawiam się, że...
z serdecznością...
Ewa
Po pierwsze - ta przecukrzona "wiosna", jakby pisał nie facet, a pensjonarka, taka - w moim słusznym wieku, dla naprzykładu.
Później - gładko przeszedłeś do "epizodu więziennego" - i była retoryka w moim guście.
No i część trzecia - szpitalna, nawet dość-dość to pokazałeś, choć - na ile się orientuje w przedmiocie - nie widziałeś "na żywo" nikogo, kto wymaga kilku dawek morfiny dziennie, i dobrze - dla Ciebie, a dla Czytelników - cóż, nie wszyscy muszą wiedzieć, jak TO wygląda na prawdę.
Spodobał mi się "złoty strzał", choć obawiam się, że...

z serdecznością...
Ewa
- skaranie boskie
- Administrator
- Posty: 13037
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
- Lokalizacja: wieś
Re: Dziękuję, Anno...
Masz rację, Patko.Patka pisze:Przerzucenie ostatnich słów sprawia, że wyglądają jak z ust innego bohatera. Wiem, że miały być wyeksponowane, dlatego proponuję również całą wstawkę narratora przerzucić do osobnej linijki.
Zaraz poprawię.
Dziękuję, za podpowiedź.
Tego chciałem.Ewa Włodek pisze:Aleś mnie zaskoczył!
Nie wiem, na ile się orientujesz, ale dawno temu (ok. ćwierci wieku), byłem kierowcą karetki pogotowia. Bywałem w różnych miejscach i widywałem rzeczy, których zwykły pacjent i jego bliscy nigdy nie zobaczą. Między innymi miałem do czynienia z pacjentami z onkologii. Już wtedy utwierdziłem się w przekonaniu, że eutanazja powinna być zapisana w karcie praw człowieka. Ewo, naprawdę widziałem koszmary. A, że tutaj napisałem o tym tylko zdawkowo?Ewa Włodek pisze:na ile się orientuje w przedmiocie - nie widziałeś "na żywo" nikogo, kto wymaga kilku dawek morfiny dziennie
A czy jesteś pewna, że chciałabyś czytać więcej?
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
skaranieboskie@osme-pietro.pl
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Dziękuję, Anno...
no, to widywałeś niejako zawodowo to, co mnie się zdarzało widywać w moim "domowym hospicjum". Nie zazdroszczę...skaranie boskie pisze: Ewa Włodek pisze:
na ile się orientuje w przedmiocie - nie widziałeś "na żywo" nikogo, kto wymaga kilku dawek morfiny dziennie
Nie wiem, na ile się orientujesz, ale dawno temu (ok. ćwierci wieku), byłem kierowcą karetki pogotowia. Bywałem w różnych miejscach i widywałem rzeczy, których zwykły pacjent i jego bliscy nigdy nie zobaczą. Między innymi miałem do czynienia z pacjentami z onkologii. Już wtedy utwierdziłem się w przekonaniu, że eutanazja powinna być zapisana w karcie praw człowieka. Ewo, naprawdę widziałem koszmary.
nie, nie chciałabym, wystarczy mi to, co widziałam, i to, co - nie daj, Boże - mogę jeszcze zobaczyć, lub - doświadczyć, niestety...skaranie boskie pisze: A, że tutaj napisałem o tym tylko zdawkowo?
A czy jesteś pewna, że chciałabyś czytać więcej?


serdeczność z uśmiechem posyłam...
Ewa
Re: Dziękuję, Anno...
Skondensowane w treści.
Dobrze napisane, z zaskakującymi zwrotami sytuacji.
Bez zadęcia na wielkość.
I najważniejsze - chce się przeczytać do końca.
Skaranie Boskie

Dobrze napisane, z zaskakującymi zwrotami sytuacji.
Bez zadęcia na wielkość.
I najważniejsze - chce się przeczytać do końca.
Skaranie Boskie






Re: Dziękuję, Anno...
No i dla kogo to wszystko? Dla kobiety, Ech... Kto jest główna postacią w jego marzeniach? - ONA. Kto wreszcie skraca jego męki - też ONA.
Trochę "razi" mnie niespójność języka - raz subtelny - we wstępie, innym razem - bardzo potoczny.
Smutna historia, widać, że pisana z mocnym zaangażowaniem emocjonalnym.

Trochę "razi" mnie niespójność języka - raz subtelny - we wstępie, innym razem - bardzo potoczny.
Smutna historia, widać, że pisana z mocnym zaangażowaniem emocjonalnym.

- 411
- Posty: 1778
- Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
- Lokalizacja: .de
Re: Dziękuję, Anno...
Witaj, skaranku.
I mnie tu przynioslo, a wlasciwie - znowu przynioslo. Czytalam w antresoli, mialam w planach glosowanie.
I nie dlatego, ze tekst jest wybitny, ale dlatego, ze napisal go mezczyzna. Ladnie napisal.
Jest na tyle meski, na ile powienien i na tyle subtelny, by plec zwana piekna wytarla rozmazany tusz. Ukradkiem.
Najgorsze jest jednak to, ze bólu nie widac. Ktos z boku nie ma bladego pojecia, co oznacza bladosc, pot, grymasy twarzy...
Podobalo sie.
Napisane sprawnie, a bez ckliwosci.
Klaniam sie,
J.
I mnie tu przynioslo, a wlasciwie - znowu przynioslo. Czytalam w antresoli, mialam w planach glosowanie.
I nie dlatego, ze tekst jest wybitny, ale dlatego, ze napisal go mezczyzna. Ladnie napisal.
Jest na tyle meski, na ile powienien i na tyle subtelny, by plec zwana piekna wytarla rozmazany tusz. Ukradkiem.
No... Ja bym tu walnela pogadanke nt pedofilii, ale nie walne. Nie tym razem.skaranie boskie pisze:Każdego dnia, każdej nocy odkrywa ją od nowa, wciąż jest tą małą dziewczynką z twardymi piersiątkami.
Bardzo podoba mi sie to zdanie - cale SZemrzy i SZelesci - ale bez zaplucia przeciwleglej sciany.skaranie boskie pisze:Szara ściana celi szczerzyła zepsute zęby krat w szyderczym uśmiechu.
O, tak. Do bólu mozna sie przyzwyczaic. Nauczyc sie z nim zyc (przypomina mi sie wlasny Sukulent).skaranie boskie pisze:Jeśli nie zmusza do odgryzania sobie języka, daje się wytrzymać. Był czas przywyknąć.
Najgorsze jest jednak to, ze bólu nie widac. Ktos z boku nie ma bladego pojecia, co oznacza bladosc, pot, grymasy twarzy...
Podobalo sie.
Napisane sprawnie, a bez ckliwosci.
Klaniam sie,
J.
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.
- skaranie boskie
- Administrator
- Posty: 13037
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
- Lokalizacja: wieś
Re: Dziękuję, Anno...
No i to jest najlepsza wiadomość dla każdego chyba autora.EwaMagda pisze:I najważniejsze - chce się przeczytać do końca
Dziękuję EwoMagdo.



Toż właśnie ta niespójność jest tutaj kluczowa!karolek pisze:Trochę "razi" mnie niespójność języka - raz subtelny - we wstępie, innym razem - bardzo potoczny.
Dzięki, że ją dostrzegłeś.



Wow!411 pisze:napisal go mezczyzna. Ladnie napisal.
Czuję się dopieszczony emocjonalnie.411 pisze:Jest na tyle meski, na ile powienien i na tyle subtelny, by plec zwana piekna wytarla rozmazany tusz. Ukradkiem.
Dzięki.



Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
skaranieboskie@osme-pietro.pl
- zdzichu
- Posty: 565
- Rejestracja: 06 lip 2013, 0:06
- Lokalizacja: parking pod supermarketem
Re: Dziękuję, Anno...
Zaimponowałeś mi, panie Adminie.
Już myślałem, że jesteś z tych, którzy tylko krytykować potrafią, a tymczasem widzę, że pan potrafisz. Gratuluję. To wszystko, co napisali moi szanowni przedmówcy, jest ze wszech miar godne poparcia. Popieram więc.
Już myślałem, że jesteś z tych, którzy tylko krytykować potrafią, a tymczasem widzę, że pan potrafisz. Gratuluję. To wszystko, co napisali moi szanowni przedmówcy, jest ze wszech miar godne poparcia. Popieram więc.
kurna po piersze
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie