Koniec Świata
- Gorgiasz
- Moderator
- Posty: 1608
- Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51
Koniec Świata
- O, jesteś.
- Jestem.
- Jak spacer?
- W porządku. Ale mógłbyś wreszcie dać mi śniadanie.
- Zjadłeś już dwa.
- Tylko? No popatrz, zapomniałem.
Spojrzał z wyrzutem i rozsiadł się w fotelu. Zapadła chwila milczenia. Byłem ciekaw jego opowieści, wyczuwałem, że coś się wydarzyło. Trudno, trzeba wstać i pójść do lodówki. Ze źle skrywaną obojętnością odprowadzał mnie wzrokiem. Gdy wróciłem, starannie mył i tak śnieżnobiałą łapę.
- Proszę. – Postawiłem miseczkę na dywanie. Przenikliwym spojrzeniem ocenił zawartość, zlazł niespiesznie i jakby przypadkiem odwróciwszy się czarnym grzbietem w moją stronę, całą uwagę skoncentrował na jedzeniu.
Znając jego humory, czekałem cierpliwie. Dzień był ponury, powietrze duszne, przygniatające, wokół przyczajona cisza, tylko powiew lekkiego wiatru gładził i wydymał zasłonę w oknie. Skończył wreszcie, chwilę spoglądał w pustkę naczynia jak w otchłań czarodziejskiego zwierciadła, kombinując, czy nie zamiauczeć o więcej. Doszedłszy do słusznego wniosku, że byłaby to kolejna przesada, zgrabnie powrócił na fotel i oznajmił z głęboką powagą.
- Doszedłem dziś do końca świata.
Wiadomość brzmiała ekscytująco, ale należało starannie rozważyć jej treść. Co rozumiał pod pojęciem świata oraz co mogło stanowić granicę? Uwzględniając możliwy zasięg jego łapek oraz pozostałe uwarunkowania, odległość liczona w miliardach lat świetlnych wydawała się mało prawdopodobna.
- I jak tam jest? - zapytałem ostrożnie.
- Niezbyt. Podobnie jak tutaj, tylko dom ma brudnoczerwony kolor, dwa ciemne, brzydkie okna, drzewa, krzaki, zwiędnięte kwiaty, nieskoszona trawa, no i siatka graniczna. Trochę zardzewiała, paskudna.
- Zaraz, zaraz – usiłowałem zlokalizować podany opis – czy to nie jest za ogrodem sąsiadów z lewej, po drugiej stronie ulicy?
- Owszem.
- A czemu sądzisz, że jest to koniec świata?
- Bo nie można tam dojść, ulica oddziela, a na niej polują samochody.
- Polują samochody?
- Nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi – spojrzał na mnie z urazą. - Sam hodujesz takiego w ogrodzie, stoi przecież pod drzwiami na tych zabójczych okrągłych łapach.
- Zabójczych? - Nie bardzo rozumiałem.
- No tak. Jeśli chcemy przejść przez ulicę, to taki wyskakuje i wbija nas w asfalt. Nie wiedziałeś? Stoją wzdłuż chodnika, czekają tylko, łypiąc tymi wielkimi ślepiami, aż ktoś się ośmieli. – Pazury instynktownie wysunęły się w obronnym geście.
- Ale ja przecież często tam przechodzę!
- Bo ty jesteś dużym kotem. - Przytoczywszy ten oczywisty argument zajął się myciem futra na piersi.
- Ale skoro ja tam dochodzę, to znaczy, że tam świat się nie kończy.
- Twój może nie, ale mój tak. Od kiedy to żyjemy w tym samym? - Spojrzał na mnie, jakbym był najgłupszą istotą w jakimkolwiek świecie.
No cóż, na to nie miałem argumentu. Nauczył mnie przewidywać pewne odpowiedzi. Co bym nie powiedział lub zrobił, miałoby miejsce tylko w moim świecie. Spróbowałem inaczej.
- Ale przecież widzisz, że ten dom istnieje, drzewa obok, nasza siatka wokół, którą kilkakrotnie w ciągu dnia pokonujesz, niezbyt zgrabnie ostatnio, przytyłeś, wszystko to stanowi dalszy ciąg także twojego świata.
- Nie, to tylko dekoracje. Żeby nie było widać nicości. Tobie też ktoś poustawiał, inne tylko i trochę dalej.
- Jakie dekoracje?
- Błękitna taka na górze, nie widziałeś? Warto czasem podnieść łebek. Niekiedy chmury ją zasłaniają, tak jak dziś, popatrz, nadciągnęły, może woda z nich spadnie. Albo puszczają po niej świecąca kulę, przyjemną nawet, cieplutką. W nocy zmieniają na ciemny granat i zapalają migocące lampki. Gwiazdami je nazywacie, czy jakoś tak... Wszystko po to, żeby oszukać. A w naszym świecie chcą nakarmić te jeżdżące potwory – aż prychnął z oburzenia.
- Ale przecież one was nie jedzą, zostajecie na... ulicy. – Nie zabrzmiało to najlepiej, ale nie zwrócił na to uwagi.
- Jak to nie? Zabierają nam jedno życie i tym się żywią. A wiesz przecież, że mamy ich tylko siedem. Ty w swoim świecie też masz takich strażników.
- A na przykład?
- Prawo grawitacji, prędkość światła. Nie przekroczysz. Jak ja tej siatki, dziś pierwszy raz udało mi się oszukać samochody, znalazłem sposób żeby do niej dojść, ale przejść nie byłem w stanie. I nigdy nie będę.
- Jaki sposób? - zapytałem.
- Nie powiem, bo możesz mnie zdradzić, przyjaźnisz się z nimi, jeden taki cię wozi.
- Ale nie karmię go kotami!
- To prawda. Nie wiem jeszcze co mu dajesz do jedzenia, ale się dowiem – popatrzył z wyrzutem przechodzącym w nadzieję – ale gdybyś przestał...
- … To byś nie miał ciepłego miejsca na jego brzuchu, który zresztą drapiesz i rysujesz pazurami. Skarżył się.
- Mm. No tak, jakiś pożytek z niego jest. A że rysuję? To moja wina, że taki gładki i śliski? A poza tym niczego konkretnego jeszcze nie narysowałem. – Zrobił obrażoną minę.
Temu trudno było zaprzeczyć. Bardziej jednak interesował mnie problem nieprzekraczalnej siatki.
- Posłuchaj, a gdybym ci pokazał, że za tamtą siatką świat także istnieje?
- W jaki sposób?
- Wsadzę cię do torby i zaniosę, aż za nią. Przekroczysz ją. I będzie tam dalej istnieć trawa, krzaki, drzewa. Zobaczysz.
- To niemożliwe. I torba mi się nie podoba. Poza tym to będzie twój świat, nie mój.
Znów ta jego logika. Trzeba pragmatycznie.
- Pomyśl jednak. Oba nasze światy muszą się stykać i to na sporym obszarze. Bo inaczej nałożone przeze mnie do miseczki śniadanie w moim świecie, nie mogłoby przeniknąć do twojego.
- Mrrr... – Gwałtowne drapanie za uchem świadczyło o konsternacji. Ogon poruszył się niespokojnie. Ciągnąłem więc.
- I nie mógłbym cię głaskać. I brać na ręce. No i najważniejsze, przecież każdy z nas istnieje w tym drugim świecie, bo inaczej jak rozmawialibyśmy ze sobą?
Drapanie ustało. Patrzył na mnie poważnie i w zamyśleniu.
- Tak, masz słuszność. Nie pomyślałem o tym. Muszą być połączone. Dziwne. Ale wiem, wiem na pewno, że mogę żyć tylko w swoim świecie, a tam on się kończy. I nie przekroczę jego granic, tak samo jak ty swojego, gdzieś tam – jak to kiedyś nazwałeś – w kosmosie. Pamiętasz?
Pamiętałem, ale chciałem mu pokazać, że to nie tak, że jego świat może być jednak większy.
- Wejdziesz do torby? - Propozycja była zdecydowana i konkretna. Torba też. Patrzył na mnie teraz w niepojętej zadumie. Jakiś dreszcz przemknął po karku, coś jakby chciało chwycić za gardło, zatrzymać te słowa, a nawet je cofnąć, ale nie chwyciło. Nagły podmuch wiatru wzdął barwną zasłonę, zagruchał gołąb, w oddali ostrzegawczo zaszczekał pies. Zeskoczył, podszedł, zajrzał do środka, odwrócił wzrok w moją stronę. Zmieniony i smutny nagle, jakby proszący i pełen niewysłowionego uczucia. Nie odezwał się, zrozumiałem jednak, o co chodzi.
- Na pewno przyniosę cię do domu, obiecuję.
- Na pewno, nawet jeśli odejdę?
- Nie odejdziesz. W jaki sposób? Zamknę torbę, będziesz tylko wyglądał przez szparę. – Jestem przekonany, że niczego jeszcze wtedy nie przeczuwałem. - A gdyby coś zaszło niespodziewanego, spotkamy się w następnym żywocie. – To miało zabrzmieć jak żart. Nie zabrzmiało.
- Tylko widzisz... - mówił cicho, przygnębiony, patrząc na mnie z nieodgadnionym wyrazem. - To jest mój siódmy, nie mam ich więcej.
- To nie możesz załatwić? Taki sprytny jesteś, przypomnij sobie tam, ile śniadań i obiadków potrafisz wydębić, a w tak ważnej sprawie odpuścisz?
- Rzeczywiście – poweselał nagle – czekaj... to się da... mam już pomysł, świetnie, że też nie pomyślałem wcześniej, ale... jeśli odejdę, to na pewno przyjmiesz mnie później z powrotem? - Żółtozielone światło oczu zabłysło mocniej, obejmując mnie prośbą i tęsknotą.
- Obiecuję. - Co prawda nie bardzo rozumiałem o co mu chodzi. - Ale skąd będę wiedział, że to ty? Nieważne, przecież nic złego nie może się wydarzyć, niepotrzebnie o tym mówię.
- Będziesz wiedział.
Podniosłem go przy akompaniamencie głośnego mruczenia. Pazurki wpiły się kurczowo w wypłowiały sweter, jakby chciały mnie zatrzymać, zatrzymać na zawsze we wszystkich możliwych światach, we wszystkich snach i pamięciach, miękki, puszysty pyszczek otarł się o policzek, przywarł na mgnienie, załaskotały wąsy, wilgoć spływającej kropli. Głaskałem przez chwilę wywołując eksplozję dźwięków. Później włożyłem do torby. Coś, jakby skurcz serca, przygięło mnie do podłogi, odbiło bolesnym grymasem na twarzy. Minęło. On raptownie ucichł, znów nastała chwila ciszy, ciszy, którą będę pamiętał.
- No, to chodźmy do tego innego świata – rzuciłem wesołym w zamierzeniu tonem. Wypadło sztucznie i płasko.
Szedłem szybkim krokiem. Minąłem ogród, sąsiedni budynek, przeszedłem przez jezdnię. Siedział cicho, schowany, w pozostawionej szparze nic się nie ukazywało, jakby cała sytuacja przestało go interesować. Obszedłem ciemnoczerwony dom z drugiej strony. Przystanąłem. Postawiłem torbę na chodniku i otworzyłem. Nie była pusta. Jakiś niewyraźny, zatarty, jasnobrązowy, zaokrąglony kształt nadawał jej jeszcze ciężar, szybko zmieniając znikającą formę. „I tych chlebów zmienianych w kamienie” - przemknął mi przez głowę dawno zasłyszany wiersz. Uniosłem i odruchowo potrząsnąłem torbą. Nie było już ani kota, ani kamienia, żadnego kształtu ani ciężaru. Wewnątrz wszystko zniknęło. Została bezpostaciowa pustka, nicość. Dokonało się, choć wiedziałem, że to niemożliwe, ale tamten świat tutaj nie sięgał. Granica została przekroczona.
Wracałem oszołomiony i wstrząśnięty, nie pojmując jeszcze do końca, co zaszło. Mijane domy zdawały się być ruinami zamków o ciemno purpurowych murach i złowrogo patrzących czarnych oczach okien, w których mieszkali źli czarodzieje i okrutni władcy, pragnący wedrzeć się do tego świata. Przyczajone widma samochodów szczerzyły kły, usiłując pochwycić moje ciało, mijane siatki wyrywały się ze słupków, by je oplątać i zdusić, a uliczne drzewa wyciągały gałęzie, chcąc mnie pochwycić i przygnieść do ziemi. Podniosłem głowę. Ciemne, przytłaczające chmury przesłaniały niebo, ukrytą za nimi błękitną granicę mojego świata, której fizyczną obecność odczuwałem coraz silniej.
- Cześć. – Głos sąsiada przywracał znaną rzeczywistość.
- Cześć.
- Coś taki zmarniały? Słuchaj, wiem że masz, ale moja kotka będzie rodzić... nie wziąłbyś jednego?
- Jestem.
- Jak spacer?
- W porządku. Ale mógłbyś wreszcie dać mi śniadanie.
- Zjadłeś już dwa.
- Tylko? No popatrz, zapomniałem.
Spojrzał z wyrzutem i rozsiadł się w fotelu. Zapadła chwila milczenia. Byłem ciekaw jego opowieści, wyczuwałem, że coś się wydarzyło. Trudno, trzeba wstać i pójść do lodówki. Ze źle skrywaną obojętnością odprowadzał mnie wzrokiem. Gdy wróciłem, starannie mył i tak śnieżnobiałą łapę.
- Proszę. – Postawiłem miseczkę na dywanie. Przenikliwym spojrzeniem ocenił zawartość, zlazł niespiesznie i jakby przypadkiem odwróciwszy się czarnym grzbietem w moją stronę, całą uwagę skoncentrował na jedzeniu.
Znając jego humory, czekałem cierpliwie. Dzień był ponury, powietrze duszne, przygniatające, wokół przyczajona cisza, tylko powiew lekkiego wiatru gładził i wydymał zasłonę w oknie. Skończył wreszcie, chwilę spoglądał w pustkę naczynia jak w otchłań czarodziejskiego zwierciadła, kombinując, czy nie zamiauczeć o więcej. Doszedłszy do słusznego wniosku, że byłaby to kolejna przesada, zgrabnie powrócił na fotel i oznajmił z głęboką powagą.
- Doszedłem dziś do końca świata.
Wiadomość brzmiała ekscytująco, ale należało starannie rozważyć jej treść. Co rozumiał pod pojęciem świata oraz co mogło stanowić granicę? Uwzględniając możliwy zasięg jego łapek oraz pozostałe uwarunkowania, odległość liczona w miliardach lat świetlnych wydawała się mało prawdopodobna.
- I jak tam jest? - zapytałem ostrożnie.
- Niezbyt. Podobnie jak tutaj, tylko dom ma brudnoczerwony kolor, dwa ciemne, brzydkie okna, drzewa, krzaki, zwiędnięte kwiaty, nieskoszona trawa, no i siatka graniczna. Trochę zardzewiała, paskudna.
- Zaraz, zaraz – usiłowałem zlokalizować podany opis – czy to nie jest za ogrodem sąsiadów z lewej, po drugiej stronie ulicy?
- Owszem.
- A czemu sądzisz, że jest to koniec świata?
- Bo nie można tam dojść, ulica oddziela, a na niej polują samochody.
- Polują samochody?
- Nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi – spojrzał na mnie z urazą. - Sam hodujesz takiego w ogrodzie, stoi przecież pod drzwiami na tych zabójczych okrągłych łapach.
- Zabójczych? - Nie bardzo rozumiałem.
- No tak. Jeśli chcemy przejść przez ulicę, to taki wyskakuje i wbija nas w asfalt. Nie wiedziałeś? Stoją wzdłuż chodnika, czekają tylko, łypiąc tymi wielkimi ślepiami, aż ktoś się ośmieli. – Pazury instynktownie wysunęły się w obronnym geście.
- Ale ja przecież często tam przechodzę!
- Bo ty jesteś dużym kotem. - Przytoczywszy ten oczywisty argument zajął się myciem futra na piersi.
- Ale skoro ja tam dochodzę, to znaczy, że tam świat się nie kończy.
- Twój może nie, ale mój tak. Od kiedy to żyjemy w tym samym? - Spojrzał na mnie, jakbym był najgłupszą istotą w jakimkolwiek świecie.
No cóż, na to nie miałem argumentu. Nauczył mnie przewidywać pewne odpowiedzi. Co bym nie powiedział lub zrobił, miałoby miejsce tylko w moim świecie. Spróbowałem inaczej.
- Ale przecież widzisz, że ten dom istnieje, drzewa obok, nasza siatka wokół, którą kilkakrotnie w ciągu dnia pokonujesz, niezbyt zgrabnie ostatnio, przytyłeś, wszystko to stanowi dalszy ciąg także twojego świata.
- Nie, to tylko dekoracje. Żeby nie było widać nicości. Tobie też ktoś poustawiał, inne tylko i trochę dalej.
- Jakie dekoracje?
- Błękitna taka na górze, nie widziałeś? Warto czasem podnieść łebek. Niekiedy chmury ją zasłaniają, tak jak dziś, popatrz, nadciągnęły, może woda z nich spadnie. Albo puszczają po niej świecąca kulę, przyjemną nawet, cieplutką. W nocy zmieniają na ciemny granat i zapalają migocące lampki. Gwiazdami je nazywacie, czy jakoś tak... Wszystko po to, żeby oszukać. A w naszym świecie chcą nakarmić te jeżdżące potwory – aż prychnął z oburzenia.
- Ale przecież one was nie jedzą, zostajecie na... ulicy. – Nie zabrzmiało to najlepiej, ale nie zwrócił na to uwagi.
- Jak to nie? Zabierają nam jedno życie i tym się żywią. A wiesz przecież, że mamy ich tylko siedem. Ty w swoim świecie też masz takich strażników.
- A na przykład?
- Prawo grawitacji, prędkość światła. Nie przekroczysz. Jak ja tej siatki, dziś pierwszy raz udało mi się oszukać samochody, znalazłem sposób żeby do niej dojść, ale przejść nie byłem w stanie. I nigdy nie będę.
- Jaki sposób? - zapytałem.
- Nie powiem, bo możesz mnie zdradzić, przyjaźnisz się z nimi, jeden taki cię wozi.
- Ale nie karmię go kotami!
- To prawda. Nie wiem jeszcze co mu dajesz do jedzenia, ale się dowiem – popatrzył z wyrzutem przechodzącym w nadzieję – ale gdybyś przestał...
- … To byś nie miał ciepłego miejsca na jego brzuchu, który zresztą drapiesz i rysujesz pazurami. Skarżył się.
- Mm. No tak, jakiś pożytek z niego jest. A że rysuję? To moja wina, że taki gładki i śliski? A poza tym niczego konkretnego jeszcze nie narysowałem. – Zrobił obrażoną minę.
Temu trudno było zaprzeczyć. Bardziej jednak interesował mnie problem nieprzekraczalnej siatki.
- Posłuchaj, a gdybym ci pokazał, że za tamtą siatką świat także istnieje?
- W jaki sposób?
- Wsadzę cię do torby i zaniosę, aż za nią. Przekroczysz ją. I będzie tam dalej istnieć trawa, krzaki, drzewa. Zobaczysz.
- To niemożliwe. I torba mi się nie podoba. Poza tym to będzie twój świat, nie mój.
Znów ta jego logika. Trzeba pragmatycznie.
- Pomyśl jednak. Oba nasze światy muszą się stykać i to na sporym obszarze. Bo inaczej nałożone przeze mnie do miseczki śniadanie w moim świecie, nie mogłoby przeniknąć do twojego.
- Mrrr... – Gwałtowne drapanie za uchem świadczyło o konsternacji. Ogon poruszył się niespokojnie. Ciągnąłem więc.
- I nie mógłbym cię głaskać. I brać na ręce. No i najważniejsze, przecież każdy z nas istnieje w tym drugim świecie, bo inaczej jak rozmawialibyśmy ze sobą?
Drapanie ustało. Patrzył na mnie poważnie i w zamyśleniu.
- Tak, masz słuszność. Nie pomyślałem o tym. Muszą być połączone. Dziwne. Ale wiem, wiem na pewno, że mogę żyć tylko w swoim świecie, a tam on się kończy. I nie przekroczę jego granic, tak samo jak ty swojego, gdzieś tam – jak to kiedyś nazwałeś – w kosmosie. Pamiętasz?
Pamiętałem, ale chciałem mu pokazać, że to nie tak, że jego świat może być jednak większy.
- Wejdziesz do torby? - Propozycja była zdecydowana i konkretna. Torba też. Patrzył na mnie teraz w niepojętej zadumie. Jakiś dreszcz przemknął po karku, coś jakby chciało chwycić za gardło, zatrzymać te słowa, a nawet je cofnąć, ale nie chwyciło. Nagły podmuch wiatru wzdął barwną zasłonę, zagruchał gołąb, w oddali ostrzegawczo zaszczekał pies. Zeskoczył, podszedł, zajrzał do środka, odwrócił wzrok w moją stronę. Zmieniony i smutny nagle, jakby proszący i pełen niewysłowionego uczucia. Nie odezwał się, zrozumiałem jednak, o co chodzi.
- Na pewno przyniosę cię do domu, obiecuję.
- Na pewno, nawet jeśli odejdę?
- Nie odejdziesz. W jaki sposób? Zamknę torbę, będziesz tylko wyglądał przez szparę. – Jestem przekonany, że niczego jeszcze wtedy nie przeczuwałem. - A gdyby coś zaszło niespodziewanego, spotkamy się w następnym żywocie. – To miało zabrzmieć jak żart. Nie zabrzmiało.
- Tylko widzisz... - mówił cicho, przygnębiony, patrząc na mnie z nieodgadnionym wyrazem. - To jest mój siódmy, nie mam ich więcej.
- To nie możesz załatwić? Taki sprytny jesteś, przypomnij sobie tam, ile śniadań i obiadków potrafisz wydębić, a w tak ważnej sprawie odpuścisz?
- Rzeczywiście – poweselał nagle – czekaj... to się da... mam już pomysł, świetnie, że też nie pomyślałem wcześniej, ale... jeśli odejdę, to na pewno przyjmiesz mnie później z powrotem? - Żółtozielone światło oczu zabłysło mocniej, obejmując mnie prośbą i tęsknotą.
- Obiecuję. - Co prawda nie bardzo rozumiałem o co mu chodzi. - Ale skąd będę wiedział, że to ty? Nieważne, przecież nic złego nie może się wydarzyć, niepotrzebnie o tym mówię.
- Będziesz wiedział.
Podniosłem go przy akompaniamencie głośnego mruczenia. Pazurki wpiły się kurczowo w wypłowiały sweter, jakby chciały mnie zatrzymać, zatrzymać na zawsze we wszystkich możliwych światach, we wszystkich snach i pamięciach, miękki, puszysty pyszczek otarł się o policzek, przywarł na mgnienie, załaskotały wąsy, wilgoć spływającej kropli. Głaskałem przez chwilę wywołując eksplozję dźwięków. Później włożyłem do torby. Coś, jakby skurcz serca, przygięło mnie do podłogi, odbiło bolesnym grymasem na twarzy. Minęło. On raptownie ucichł, znów nastała chwila ciszy, ciszy, którą będę pamiętał.
- No, to chodźmy do tego innego świata – rzuciłem wesołym w zamierzeniu tonem. Wypadło sztucznie i płasko.
Szedłem szybkim krokiem. Minąłem ogród, sąsiedni budynek, przeszedłem przez jezdnię. Siedział cicho, schowany, w pozostawionej szparze nic się nie ukazywało, jakby cała sytuacja przestało go interesować. Obszedłem ciemnoczerwony dom z drugiej strony. Przystanąłem. Postawiłem torbę na chodniku i otworzyłem. Nie była pusta. Jakiś niewyraźny, zatarty, jasnobrązowy, zaokrąglony kształt nadawał jej jeszcze ciężar, szybko zmieniając znikającą formę. „I tych chlebów zmienianych w kamienie” - przemknął mi przez głowę dawno zasłyszany wiersz. Uniosłem i odruchowo potrząsnąłem torbą. Nie było już ani kota, ani kamienia, żadnego kształtu ani ciężaru. Wewnątrz wszystko zniknęło. Została bezpostaciowa pustka, nicość. Dokonało się, choć wiedziałem, że to niemożliwe, ale tamten świat tutaj nie sięgał. Granica została przekroczona.
Wracałem oszołomiony i wstrząśnięty, nie pojmując jeszcze do końca, co zaszło. Mijane domy zdawały się być ruinami zamków o ciemno purpurowych murach i złowrogo patrzących czarnych oczach okien, w których mieszkali źli czarodzieje i okrutni władcy, pragnący wedrzeć się do tego świata. Przyczajone widma samochodów szczerzyły kły, usiłując pochwycić moje ciało, mijane siatki wyrywały się ze słupków, by je oplątać i zdusić, a uliczne drzewa wyciągały gałęzie, chcąc mnie pochwycić i przygnieść do ziemi. Podniosłem głowę. Ciemne, przytłaczające chmury przesłaniały niebo, ukrytą za nimi błękitną granicę mojego świata, której fizyczną obecność odczuwałem coraz silniej.
- Cześć. – Głos sąsiada przywracał znaną rzeczywistość.
- Cześć.
- Coś taki zmarniały? Słuchaj, wiem że masz, ale moja kotka będzie rodzić... nie wziąłbyś jednego?
Ostatnio zmieniony 01 cze 2015, 20:20 przez Gorgiasz, łącznie zmieniany 1 raz.
- Gorgiasz
- Moderator
- Posty: 1608
- Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51
Re: Koniec Świata
Dzięki Karolku za odwiedziny i przedstawioną interpretację. 

- eka
- Moderator
- Posty: 10470
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
Re: Koniec Świata
Witaj.
Świetne opowiadanie, dwa razy pod rząd sobie poczytałam, bo bardzo dopracowane stylistycznie i narracyjnie. A przede wszystkim rewelacyjny pomysł, najpierw pomyślałam o tym najsłynniejszym kotku kwantowym, ale to nie ten trop.
Mieszanie się światów równoległych i reinkarnacja - teorie wpisane w fabułę. Wzruszającą, bo oddałeś (chyba lepiej niż człowiecze) emocje czworonożnego przyjaciela.
Pewnością swojego zniknięcia zaraża "właściciela", a ten koci smutek udziela się czytelnikom. Nie miałam wątpliwości, że tam, gdzie nakreślił jest koniec jego świata. Tam, gdzie kończy się nasze i jego postrzeganie bezpiecznego lądu. Tutaj:
A gdzie nieskończoność? Czyżby narrator opisywał nie nasz wspólny, ale inny, równoległy wymiar?
Rzeczywistość, w której kuszony przez Szatana Jeszua uległ podszeptom i zamienił kamienie w chleb?
Wiele pytań, czyli bardzo zaintrygowałeś.
Gratuluję.


Mieszanie się światów równoległych i reinkarnacja - teorie wpisane w fabułę. Wzruszającą, bo oddałeś (chyba lepiej niż człowiecze) emocje czworonożnego przyjaciela.
Pewnością swojego zniknięcia zaraża "właściciela", a ten koci smutek udziela się czytelnikom. Nie miałam wątpliwości, że tam, gdzie nakreślił jest koniec jego świata. Tam, gdzie kończy się nasze i jego postrzeganie bezpiecznego lądu. Tutaj:
- utożsamiasz się z nim, wchodzisz w koniec kociego świata.Gorgiasz pisze:Mijane domy zdawały się być ruinami zamków o ciemno purpurowych murach i złowrogo patrzących czarnych oczach okien, w których mieszkali źli czarodzieje i okrutni władcy, pragnący wedrzeć się do tego świata. Przyczajone widma samochodów szczerzyły kły, usiłując pochwycić moje ciało, mijane siatki wyrywały się ze słupków, by je oplątać i zdusić, a uliczne drzewa wyciągały gałęzie, chcąc mnie pochwycić i przygnieść do ziemi.
A gdzie nieskończoność? Czyżby narrator opisywał nie nasz wspólny, ale inny, równoległy wymiar?
Rzeczywistość, w której kuszony przez Szatana Jeszua uległ podszeptom i zamienił kamienie w chleb?
Wiele pytań, czyli bardzo zaintrygowałeś.
Gratuluję.

- Gorgiasz
- Moderator
- Posty: 1608
- Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51
Re: Koniec Świata
Nie to miałem na myśli. To nasz świat, tylko że nic w nim nie został określone i zdeterminowane do końca. Słowa (którymi tu operujemy) ich desygnaty i znaczenie (czyli nasze rozumienie) nie są constans, i jeśli natężymy swoją uwagę, kierując ją we właściwą stronę, zaczniemy to dostrzegać. Jeśli na przykład wnikniemy w początek Biblii (mam na myśli Biblię, a nie przekłady), to stwierdzimy, że Bóg nie powiedział aby stało się światło, niczego nie nazwał i nie uczynił. Tam nie ma formy dokonanej. Tam jest forma imperfectum. Bóg mówi, nazywa i czyni. Teraz, w tym momencie, przed naszymi oczyma, w naszej świadomości. Teraz i zawsze. Nic nie zostało zakończone (z wyjątkiem samego aktu stworzenia, metaforycznie: sceny czy ekranu) i ten proces trwa. Jeszua w jednym ze światów mógł stworzyć chleb, w innym kamień, mógł też stworzyć oba jednocześnie, tylko zmysły człowieka nie są w stanie ująć ich razem, tak jak nie mogą jednocześnie określić spinu i położenia cząstki elementarnej, i w zależności od metody można doprecyzować jedno albo drugie. Co nie oznacza, że one wspólnie nie istnieją, obecność kamienia nie wyklucza obecności chleba, tak jak istnienie pędu nie wyklucza lokalizacji. A podszepty przeciwnika (rozumianego jako samodzielny byt, którym zresztą de facto nie jest) są zbędne, gdyż byłyby ograniczeniem Jeszui, Jego ułomnością, podporządkowaniem, czyli zaprzeczeniem boskości. On mógł tego dokonać w każdym z nieskończonej ilości innych światów, których/którego fragment przeniknął na ten moment do naszego/mojego, z którym stykał się /łączył tak sami jak świat narratora i kota. I przeminął, odłączył się tak samo jak świat kota, od świata narratora, któremu udało się go zauważyć.A gdzie nieskończoność? Czyżby narrator opisywał nie nasz wspólny, ale inny, równoległy wymiar?
Rzeczywistość, w której kuszony przez Szatana Jeszua uległ podszeptom i zamienił kamienie w chleb?
Lecz w tym opku teologia nie ma raczej znaczenia; koncentruje się ona na postrzeganiu i wnikaniu w różne światy.
Dziękuję.Gratuluję.
- Lucile
- Moderator
- Posty: 2484
- Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
- Płeć:
Re: Koniec Świata
Witaj Gorgiaszu,
inteligentnie, lekko i ze swadą poprowadzony dialog pomiędzy kotem i jego właścicielem - nie, nie właścicielem - raczej partnerem, na tematy szczególnie ważne.
Śmierć, przekraczanie granic (różnych, prawda?), równolegle światy (być może one są w każdym żywym stworzeniu), transcendencja, reinkarnacja, miłość i zaufanie.
I właśnie zaufanie wydaje mi się bardzo ważne. Upewniłam się w tym odczuciu przeczytawszy ponownie Twój świetny tekst.
Kto wie, czy to nie moja nadinterpretacja, ale tak sobie pomyślałam, że to być może nawet dialog narratora (nie istotne, czy stworzenia dwu, czy czteronożnego) ze swoim alter ego.
Gorgiaszu błądzę? Popędziłam na manowce?
Z całego serca życzę KOTU siedmiu całkiem nowiutkich żyć
Pozdrawiam i życzę miłej niedzieli
Lucile
inteligentnie, lekko i ze swadą poprowadzony dialog pomiędzy kotem i jego właścicielem - nie, nie właścicielem - raczej partnerem, na tematy szczególnie ważne.

Śmierć, przekraczanie granic (różnych, prawda?), równolegle światy (być może one są w każdym żywym stworzeniu), transcendencja, reinkarnacja, miłość i zaufanie.
I właśnie zaufanie wydaje mi się bardzo ważne. Upewniłam się w tym odczuciu przeczytawszy ponownie Twój świetny tekst.

Kto wie, czy to nie moja nadinterpretacja, ale tak sobie pomyślałam, że to być może nawet dialog narratora (nie istotne, czy stworzenia dwu, czy czteronożnego) ze swoim alter ego.
Gorgiaszu błądzę? Popędziłam na manowce?
Pointa super - już nie tylko zaufanie, ale też nadzieja, wiara w miłość i umiejętność wyjścia z trudnych, a nawet ekstremalnych sytuacji.Gorgiasz pisze: - Rzeczywiście – poweselał nagle – czekaj... to się da... mam już pomysł, świetnie, że też nie pomyślałem wcześniej, ale... jeśli odejdę, to na pewno przyjmiesz mnie później z powrotem? - Żółtozielone światło oczu zabłysło mocniej, obejmując mnie prośbą i tęsknotą.
- Obiecuję. - Co prawda nie bardzo rozumiałem o co mu chodzi. - Ale skąd będę wiedział, że to ty? Nieważne, przecież nic złego nie może się wydarzyć, niepotrzebnie o tym mówię.
- Będziesz wiedział.
.......
.......
........
- Cześć. – Głos sąsiada przywracał znaną rzeczywistość.
- Cześć.
- Coś taki zmarniały? Słuchaj, wiem że masz, ale moja kotka będzie rodzić... nie wziąłbyś jednego?
Z całego serca życzę KOTU siedmiu całkiem nowiutkich żyć

Pozdrawiam i życzę miłej niedzieli

Lucile

- Gorgiasz
- Moderator
- Posty: 1608
- Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51
Re: Koniec Świata
Oczywiście, że nie właścicielem; właścicieli to mają psy – koty mają służących.dialog pomiędzy kotem i jego właścicielem - nie, nie właścicielem - raczej partnerem,

Nie błądzisz, bo nie można błądzić, interpretując, czyli w jakikolwiek sposób odbierając dowolny tekst. I żadne manowce tutaj nie istnieją. Taki tekst, tak jak każdy twór mający aspiracje należeć do literatury czy sztuki, nawet przez najmniejsze „l” i „s”, jest swoiście autonomicznym tworem i ważne jest to, jak go przyjął i odebrał czytelnik, a nie co wydumał autor. Autor może swój zamysł, przedstawić jedynie jako równoległy i równie zasadny czy trafny pogląd jak każdy inny. Takie jest przynajmniej moje (często powtarzane) zdanie.Kto wie, czy to nie moja nadinterpretacja, ale tak sobie pomyślałam, że to być może nawet dialog narratora (nie istotne, czy stworzenia dwu, czy czteronożnego) ze swoim alter ego.
Gorgiaszu błądzę? Popędziłam na manowce?
A w tym przypadku nie myślałem o alter ego, ale po zastanowieniu, ta koncepcja wydaje mi się nie tylko interesująca, ale przynajmniej w jakimś zakresie mogąca znaleźć uzasadnienie także w moim, aktualnym odczuciu. Jeszcze jedna przesłanka do stwierdzenia, że utwór żyje własnym życiem niezależnym od myśli autora, często dlań nieoczekiwanym i nieprzewidywanym.
Dziękuję w imieniu Miauka.Z całego serca życzę KOTU siedmiu całkiem nowiutkich żyć

- eka
- Moderator
- Posty: 10470
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
Re: Koniec Świata
To akurat chyba jest obecnie dyskutowane w teologii chrześcijańskiej - Bóg ciągle podtrzymujący istnienie rzeczywistości. Ciekawe, warto to przemyśleć.Gorgiasz pisze: (...) Bóg nie powiedział aby stało się światło, niczego nie nazwał i nie uczynił. Tam nie ma formy dokonanej. Tam jest forma imperfectum. Bóg mówi, nazywa i czyni. Teraz, w tym momencie, przed naszymi oczyma, w naszej świadomości. Teraz i zawsze. Nic nie zostało zakończone (z wyjątkiem samego aktu stworzenia, metaforycznie: sceny czy ekranu) i ten proces trwa
A ja w tym kamieniu w chleb zamienionym "zobaczyłam" powód końca światów.Gorgiasz pisze:On mógł tego dokonać w każdym z nieskończonej ilości innych światów, których/którego fragment przeniknął na ten moment do naszego/mojego, z którym stykał się /łączył tak sami jak świat narratora i kota. I przeminął, odłączył się tak samo jak świat kota, od świata narratora, któremu udało się go zauważyć.
--------------------
Myślę, że podkreślone zdanie warto byłoby rozbudować w mini akapit albo inaczej zaznaczyć fakt jego niebycia fragmentem wypowiedzi do Miauka.Gorgiasz pisze:- Nie odejdziesz. W jaki sposób? Zamknę torbę, będziesz tylko wyglądał przez szparę. – Jestem przekonany, że niczego jeszcze wtedy nie przeczuwałem. - A gdyby coś zaszło niespodziewanego, spotkamy się w następnym żywocie. – To miało zabrzmieć jak żart.
Ale może to tylko moje złe odczytanie.

- Gorgiasz
- Moderator
- Posty: 1608
- Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51
Re: Koniec Świata
Ten pogląd jest zbieżny z wnioskami wypływającymi ze współczesnej fizyki. Aby istniał Wszechświat jako kosmos (w pierwotnym znaczeniu tego słowa, czyli jako zorganizowana, zdeterminowana struktura – przeciwieństwo chaosu) musi istnieć zewnętrzny obserwator. Analogicznie, jak bez świadomego obserwatora nie można określić stanu cząstki, a dokonana obserwacja ma na nią wpływ.To akurat chyba jest obecnie dyskutowane w teologii chrześcijańskiej - Bóg ciągle podtrzymujący istnienie rzeczywistości. Ciekawe, warto to przemyśleć.
A teologia podsuwa tu gotową odpowiedź.
Jak najbardziej. Jest to „:spojrzenie z innej strony”, zwrócenie uwagi na inny jego aspekt.A ja w tym kamieniu w chleb zamienionym "zobaczyłam" powód końca światów.
Rzeczywiście, można to tak odczytać, nie do końca jest tutaj jednoznacznie.Myślę, że podkreślone zdanie warto byłoby rozbudować w mini akapit albo inaczej zaznaczyć fakt jego niebycia fragmentem wypowiedzi do Miauka.
Ale może to tylko moje złe odczytanie.
- nie
- Posty: 1366
- Rejestracja: 03 paź 2014, 14:07
- Płeć:
- Kontakt:
Re: Koniec Świata
Podejrzewam, że są nim transcendentne Delicje Szampańskie morelowe, z niewidzialnymi oczami w czekoladowych oczodołach.Gorgiasz pisze:Aby istniał Wszechświat jako kosmos, musi istnieć zewnętrzny obserwator.
Kiedyś były wszechmocne i wszechdobre, ale że wszechmoc i wszechdobro wykluczają istnienie cierpienia, to świat pełen tegoż okazał się całkowicie nieudanym projektem.
Aby się ukarać i zapobiec podobnym katastrofom w przyszłości, Delicje, używając swej wszechmocy, odebrały sobie wszechmoc. Od tej pory Delicje Szampańskie morelowe siedzą skulone ze wstydu gdzieś w kącie wszechświata i obserwują dalszy rozwój wypadków z nadzieją, że nikt nie zorientuje się kto jest odpowiedzialny za ten cały burdel.
No, ale patrzą, i dzięki temu istniejemy, zgodnie z zasadą, że księżyc istnieje tylko wtedy, gdy ktoś na niego patrzy. Niestety, ta zasada to bzdura, zatem cytowane powyżej twierdzenie również. Hi hi.
Co nie wyklucza jej istnienia, więc analogia kompletnie chybiona. Pozdrawiam.Gorgiasz pisze:Analogicznie, jak bez świadomego obserwatora nie można określić stanu cząstki
Okres ważności moich postów kończy się w momencie ich opublikowania.