W słońcu południa
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
W słońcu południa
Gdy tego roku przyszła na cmentarz z coroczną posługą, świeciło jasne słońce późnego przedpołudnia. W tę piękną pogodę bez pośpiechu porządkowała płyty, ustawiała znicze, później szła cmentarnymi dróżkami powoli, jak przez parkowe alejki. Wokół, na żwirze ścieżek, na starych kamieniach i świeżej glinie, na zieleni bluszczów i płatkach kwiatów igrały refleksy światła. Dostojną ciszę z rzadka mąciły głosy ptaków w gęstych koronach starych drzew. Niespiesznie zbliżała się do wyjścia, spoza krzewów tui i cyprysów, ponad pomnikami i stelami, widziała kutą bramę i szary mur, oddzielający cmentarz od ulicy. Zboczyła z głównej alei między groby, jak to czyniła przynajmniej raz w roku od przeszło czterdziestu lat.
Na tym cmentarzu kwatera żołnierzy, poległych w Wojnie Bolszewickiej, przechodziła zmienne koleje. Początkowo były to dwa rzędy zwykłych mogił, rozlokowane wokół trawnika, obwiedzionego wysypaną tłuczniem alejką. Z czasem glinę porosła trawa, a życzliwe ręce dbały, by niewielkie kopczyki nie uległy erozji. W II Rzeczpospolitej udało się ustalić niektóre nazwiska i pod częścią jednakowych krzyży pojawiły się imienne tabliczki, więcej kwiatów i świateł. Później była wojna, a po niej nastało niemal półwiecze zapomnienia dla tych, którzy na swoje piersi przyjęli tamte nieprzyjacielskie ciosy. W tym czasie kwatera zarastała chaszczami i chwastami, a zapadłe nad nią milczenie sprzyjało przetrwaniu grobów. Czasem tylko wśród pokrzyw, wysokiej trawy i samosiejek drzew zapłonął kaganek i spoczął kwiat, co znaczyło, że ktoś jednak pamięta o śpiących tu chłopcach.
Pierwszy raz w komysze na tej żołnierskiej kwaterze zapuściła się, będąc jeszcze uczennicą powszechniaka. Jeden z pogodnych, jesiennych dni ogłoszono w szkole dniem obowiązkowego „czynu społecznego”, w ramach którego uczniowie mieli sprzątać publiczne place. Nigdy nie próbowała dociec, czy nauczyciel historii, jeszcze sanacyjny belfer, zabrał grupkę uczniów do pracy przy porządkowaniu zapuszczonych części komunalnego cmentarza przypadkiem, czy z rozmysłem. Dość, że się tam znaleźli i - mimo braku atencji do „czynu społecznego” - rzetelnie i z szacunkiem dla miejsca przyłożyli się do wyrywania chwastów ze starych mogił i odmiatania liści z omszałych płyt. W ferworze pracy, ale i z ciekawością penetrowali zaniedbany zakątek, dopóki nie poderwał ich głos kolegi, przywołujący resztę, by też zobaczyła „groby żołnierzy z jakiejś dziwnej wojny”. Pierwszy podszedł nauczyciel, po chwili dołączyła doń dziatwa. Najpierw wysłuchali kilku słów o owej „dziwnej wojnie”, a później czujnie obeszli kwaterę, starając się wyłuskać z poplątanego gąszczu zielska niewielkie kopczyki pod pochylonymi krzyżami.
Do domu wracała z jakimś niepokojem i dopiero przed bramą przypomniała sobie, jak dorośli kilka razy mówili o Wojnie Bolszewickiej i o tym, że brat jej ojca bezpośrednio po zdaniu matury poszedł na ochotnika na front, gdzie poległ w szarży i został pochowany właśnie na tym cmentarzu. Próg mieszkania przekroczyła pewna, że bezwzględnie odszuka mogiłę stryja. Gdy podczas obiadu opowiedziała o zdarzeniu na cmentarzu i swoim postanowieniu usłyszała, że nie wolno jej podejmować żadnych działań i musi pozwolić zmarłym spoczywać w spokoju. Wtedy, będąc dzieckiem, nie zrozumiała intencji dorosłych, później stały się dla niej jasne, ale w miarę upływu czasu potrzeba konkretnego zlokalizowania miejsca spoczynku stryja słabła, przekształcając się w konsekwencji w zwyczaj corocznego nawiedzania kwatery i palenia znicza za każdym razem na innym grobie. W ten sposób, myślała, uczci każdego z tych bezimiennych chłopców, a światło pamięci zapłonie kiedyś i dla przodka, po którym pozostało zaledwie mgliste wspomnienie, kilka fotografii i garść ziemi.
Gdy z kagankiem i zapałkami w ręku weszła w alejkę, po raz kolejny od kilku lat poczuła otuchę. W kraju zmieniły się pryncypia ustrojowe i władze miejskie uporządkowały tę żołnierską kwaterę jako miejsce pamięci narodowej. Groby zostały oczyszczone, krzyże - zakonserwowane, alejki - wybrukowane, a trawnik pośrodku - przystrzyżony i zadbany. Szła teraz wzdłuż rzędu grobów, powoli, zatrzymując się prawie przy każdym, patrząc na ciemną zieleń bluszczy, na miękką trawę, na tańczące na tej zieleni jasne promienie słońca południa. Doszła do ostatniej w tym rzędzie mogiły, zapaliła znicz, postawiła pod krzyżem. Prostując się, w dostojnym milczeniu cmentarza posłyszała nagle dziwny dźwięk, jakby odgłos metalu uderzającego o metal i szczękającego w zetknięciu z kamieniem. Zaintrygowana odwróciła się w jego kierunku i zdumiona ujrzała na przeciwległym końcu alejki, w smudze słonecznego światła ułana, na którego polowym mundurze, wysokich butach i rzemieniach rynsztunku schły bryzgi skrwawionego błota. Zamknęła oczy, a gdy podniosła powieki widziała u wylotu dróżki promienie południowego słońca, oświetlające jasny krzyż na żołnierskiej mogile. I tylko dźwięk, jakby brzęk ostrogi o bruk, rozpływał się w ciszy…
Na tym cmentarzu kwatera żołnierzy, poległych w Wojnie Bolszewickiej, przechodziła zmienne koleje. Początkowo były to dwa rzędy zwykłych mogił, rozlokowane wokół trawnika, obwiedzionego wysypaną tłuczniem alejką. Z czasem glinę porosła trawa, a życzliwe ręce dbały, by niewielkie kopczyki nie uległy erozji. W II Rzeczpospolitej udało się ustalić niektóre nazwiska i pod częścią jednakowych krzyży pojawiły się imienne tabliczki, więcej kwiatów i świateł. Później była wojna, a po niej nastało niemal półwiecze zapomnienia dla tych, którzy na swoje piersi przyjęli tamte nieprzyjacielskie ciosy. W tym czasie kwatera zarastała chaszczami i chwastami, a zapadłe nad nią milczenie sprzyjało przetrwaniu grobów. Czasem tylko wśród pokrzyw, wysokiej trawy i samosiejek drzew zapłonął kaganek i spoczął kwiat, co znaczyło, że ktoś jednak pamięta o śpiących tu chłopcach.
Pierwszy raz w komysze na tej żołnierskiej kwaterze zapuściła się, będąc jeszcze uczennicą powszechniaka. Jeden z pogodnych, jesiennych dni ogłoszono w szkole dniem obowiązkowego „czynu społecznego”, w ramach którego uczniowie mieli sprzątać publiczne place. Nigdy nie próbowała dociec, czy nauczyciel historii, jeszcze sanacyjny belfer, zabrał grupkę uczniów do pracy przy porządkowaniu zapuszczonych części komunalnego cmentarza przypadkiem, czy z rozmysłem. Dość, że się tam znaleźli i - mimo braku atencji do „czynu społecznego” - rzetelnie i z szacunkiem dla miejsca przyłożyli się do wyrywania chwastów ze starych mogił i odmiatania liści z omszałych płyt. W ferworze pracy, ale i z ciekawością penetrowali zaniedbany zakątek, dopóki nie poderwał ich głos kolegi, przywołujący resztę, by też zobaczyła „groby żołnierzy z jakiejś dziwnej wojny”. Pierwszy podszedł nauczyciel, po chwili dołączyła doń dziatwa. Najpierw wysłuchali kilku słów o owej „dziwnej wojnie”, a później czujnie obeszli kwaterę, starając się wyłuskać z poplątanego gąszczu zielska niewielkie kopczyki pod pochylonymi krzyżami.
Do domu wracała z jakimś niepokojem i dopiero przed bramą przypomniała sobie, jak dorośli kilka razy mówili o Wojnie Bolszewickiej i o tym, że brat jej ojca bezpośrednio po zdaniu matury poszedł na ochotnika na front, gdzie poległ w szarży i został pochowany właśnie na tym cmentarzu. Próg mieszkania przekroczyła pewna, że bezwzględnie odszuka mogiłę stryja. Gdy podczas obiadu opowiedziała o zdarzeniu na cmentarzu i swoim postanowieniu usłyszała, że nie wolno jej podejmować żadnych działań i musi pozwolić zmarłym spoczywać w spokoju. Wtedy, będąc dzieckiem, nie zrozumiała intencji dorosłych, później stały się dla niej jasne, ale w miarę upływu czasu potrzeba konkretnego zlokalizowania miejsca spoczynku stryja słabła, przekształcając się w konsekwencji w zwyczaj corocznego nawiedzania kwatery i palenia znicza za każdym razem na innym grobie. W ten sposób, myślała, uczci każdego z tych bezimiennych chłopców, a światło pamięci zapłonie kiedyś i dla przodka, po którym pozostało zaledwie mgliste wspomnienie, kilka fotografii i garść ziemi.
Gdy z kagankiem i zapałkami w ręku weszła w alejkę, po raz kolejny od kilku lat poczuła otuchę. W kraju zmieniły się pryncypia ustrojowe i władze miejskie uporządkowały tę żołnierską kwaterę jako miejsce pamięci narodowej. Groby zostały oczyszczone, krzyże - zakonserwowane, alejki - wybrukowane, a trawnik pośrodku - przystrzyżony i zadbany. Szła teraz wzdłuż rzędu grobów, powoli, zatrzymując się prawie przy każdym, patrząc na ciemną zieleń bluszczy, na miękką trawę, na tańczące na tej zieleni jasne promienie słońca południa. Doszła do ostatniej w tym rzędzie mogiły, zapaliła znicz, postawiła pod krzyżem. Prostując się, w dostojnym milczeniu cmentarza posłyszała nagle dziwny dźwięk, jakby odgłos metalu uderzającego o metal i szczękającego w zetknięciu z kamieniem. Zaintrygowana odwróciła się w jego kierunku i zdumiona ujrzała na przeciwległym końcu alejki, w smudze słonecznego światła ułana, na którego polowym mundurze, wysokich butach i rzemieniach rynsztunku schły bryzgi skrwawionego błota. Zamknęła oczy, a gdy podniosła powieki widziała u wylotu dróżki promienie południowego słońca, oświetlające jasny krzyż na żołnierskiej mogile. I tylko dźwięk, jakby brzęk ostrogi o bruk, rozpływał się w ciszy…