W cieniu arkad (rozdz.18, cz.3) Festa dei Ceri i later
Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz
- Lucile
- Moderator
- Posty: 2484
- Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
- Płeć:
W cieniu arkad (rozdz.18, cz.3) Festa dei Ceri i later
od początku
w poprzednim odcinku
Łucja i „la bella Italia”
Część 3. `
Festa dei Ceri i laterculus
Pijąc cappuccino w maleńkim barze, przy piazza Fortebraccio, obok Palazzo Gallenga, gdzie, tuż po jej wejściu, rozlegał się tenor pulchnego i niewysokiego barmana Maurizio: uno cappucciooo per la bellissima signorina Luciiia, lo preeego, rozmyślała o naturze kłamstwa. Czy można je traktować - pomijając oczywisty aspekt moralny, etyczny i religijny - jako swoisty rodzaj treningu pamięci? Przecież absorbuje oraz zmusza naszą pamięć do wykonywania dużej pracy, pod warunkiem, że zależy nam, aby nie zostało od razu zdekonspirowane. W takim przypadku jest pracochłonne i czasochłonne. Z premedytacją przedstawiając różnym osobom, odmienne wersje tych samych zdarzeń, dokładnie musimy zapamiętać, co i komu mówimy. I jak do tego sami się odnosimy. Czy - nie jest tak, że przyznając sobie prawo do różnorodnego interpretowania faktów, naświetlania ich, za każdym razem inaczej, w zależności od aktualnego rozmówcy, oraz czyniąc wysiłek zrozumienia jego perspektywy - to już nie jest kłamstwo, a coś więcej; dyplomacja, czyli umiejętne czerpanie pełnymi garściami z zasobów swojej inteligencji. Im bardziej tę, w gruncie rzeczy trywialną, sprawę mijania się z prawdą komplikujemy, a także doskonale panujemy nad całością utkanej przez siebie wirtualnej rzeczywistości, tym bardziej zachwycamy się swoim, jakże głębokim, prężnym i plastycznym intelektem. Podchodząc do tego w ten sposób, od razu czujemy się lepiej, prostujemy plecy i wysoko podnosimy głowę. A stojące u podstaw tego procesu prymitywne kłamstwo, już dawno zamieniło się w „szczere złoto”, czyli to właśnie my pierwsi dobiegamy do mety w tej szczególnie popularnej dyscyplinie rozpychania się łokciami.
Przebywając we Włoszech, czuła jakby powracała do dawno zapomnianych, ale tkwiących w podświadomości, klimatów i atmosfery sprzed tego „całego zła”. Jakże inaczej, swobodnie, lekko, biegł czas. Tu nie czuła, wgryzionego w duszę, stygmatyzującego oraz przygniatającego ciężaru.
Zdrowiała.
A i tak, wpatrując się we wspaniałą rzymską mozaikę (Orfeo che ammansisce le fiere*), zadawała sobie pytania. Ważne, miała nadzieję, że również porządkujące i wyjaśniające.
Czy często w życiu zdarza się element przypadkowości? Czy życie, jakie wiedzie, naprawdę wybrała sama? Czy miała na nie wpływ? I czy - w ogóle – miała, jakikolwiek? Czy teraźniejszość nie jest uzasadnioną konsekwencją tego, co wydarzyło się wtedy, kiedy naiwnie oczekiwała czegoś wyjątkowego, wspaniałego i - niewątpliwie - tylko jej przynależnego w przyszłości; dobrej, jasnej, bezpiecznej? Czy sarkastycznie nie pokazało, jakie, oraz gdzie, ma wyznaczone miejsce? I czy nie było swoistym eksperymentem, jak sobie poradzi - pójdzie na dno, czy podejmie walkę?
Długo żyła tak do wewnątrz, chociaż jeszcze w pełni tego sobie nie uświadamiała. Dawno temu była zbyt mała, by to widzieć i rozumieć. Przecież, już przed swoimi dziesiątymi urodzinami "wybolała" ten cały, nie tylko fizyczny ból, jaki może przypadać na jedno ludzkie życie. Tak myślała - ale to już za nią, chociaż nie uchroniło przed wyryciem w duszy trwałych śladów. Wtedy, podświadomie ratując się przed bólem, stworzyła - albo miłosiernie był jej dany - alternatywny świat. I to on był bardziej realny, ważny, jednak aby do niego się dostać, należało przejść przez to, przez co przeszła ona. Kiedy, siedząc na progu ich starego domu, „zasuwała się szyba” i przenosiła się w odmienny, równoległy świat, była pewna, że to, co widziała, chciała widzieć, przeczuwała, przyniesie miłość i spełnienie. I tylko to – miłość oraz spełnienie. Potem kiedy już wydawało się, że wszystko wróciło od normy, zdarzyło się „to całe zło” i już nigdy nic nie było oczywiste i proste.
Następnego roku, mając staż w Accademii di Niccollo Machiavelli, przez sześć tygodni mieszkała we Florencji i zwiedzała Toskanię, była również w Sienie podczas „palio”, ale to właśnie „Festa dei Ceri” stała się największym odkryciem obyczajów kultywowanych przez mieszkańców miast i miasteczek, położonych nad Morzem Śródziemnym.
Kilka razy odwiedziła (jeżdżąc do ojca Francesca w Spello), sławny na cały, przynajmniej chrześcijański świat, Asyż*, ale to właśnie mało znane, przynajmniej dla niej, Gubbio było odkryciem. Miasto - jeszcze starorzymskie, malowniczo rozsiadło się na południowym stoku Monte Ingino. Bohaterami najważniejszego, corocznego wydarzenia są wielkie konstrukcje, tak zwane „ceri”, zwieńczone figurami św. Ubalda, św. Jerzego i św. Antoniego.
Święty Ubald*, kanonizowany w roku tysiąc sto dziewięćdziesiątym drugim, jest patronem tego miasta. Co ciekawe, uciekano się do jego pomocy i wstawiennictwa w przypadku migreny. Gdy się o tym dowiedziała, stał się jej bliższym, bowiem migrena, była coraz bardziej dokuczliwą przypadłością, odziedziczoną w genach – po mieczu. Na migrenę cierpiała babcia Karolina, ojciec i ciotka Halina - jego siostra. W każdym pokoleniu, co najmniej jedna osoba, dziedziczyła taki „spadek”. W jej pokoleniu padło, niestety, na nią.
Festa dei Cori odbywa się corocznie, w maju. Ma swój początek w dolnej części miasta, na Piazza della Signoria. W biegu biorą udział trzy drużyny, składające się z młodych i mocnych mężczyzn. Każda z nich, licząca kilkanaście osób, ma swoje „ceri” zwieńczone figurami świętych. „Ceri”, to wysokie kilkunastometrowe drewniane konstrukcje, w kształcie dwóch połączonych wierzchołkami ostrosłupów, zwieńczone figurami świętych. Figury ubrane są wytworne stroje; święty Ubald, w złocistej biskupiej szacie z pastorałem* w dłoni; święty Jerzy, na koniu w niebieskim płaszczu; a święty Antoni w czarnym, zakonnym habicie. Drużyny noszą koszule w barwach „swojego” świętego: żółte, niebieskie i czarne. Uczestnicy muszą pokonać krętą, wąską, pięciokilometrową drogę, wijącą się niebezpiecznymi serpentynami po stoku góry, z urwiskiem po prawej stronie, do znajdującej się na jej szczycie bazyliki św. Ubalda. Ustalony i niezmienny jest porządek biegu. Zawsze pierwsza startuje drużyna św. Ubalda, jako że to właśnie on jest patronem miasta. Drugą jest drużyna św. Jerzego, a na końcu św. Antoniego. Biegowi towarzyszy bicie kościelnych dzwonów we wszystkich kościołach.
Ponieważ, na trasie biegu, nie wolno się wyprzedzać, wydawałoby się, że wynik zawsze będzie taki sam. Istotnie, przed bazylikę św. Ubalda przybywają w tym samym porządku. Jednak, o zwycięstwie decyduje zupełnie co innego. Punktowany jest sposób pokonywania trudnej, pełnej zakrętów trasy. Ogłaszając wygraną którejś z drużyn, bierze się pod uwagę: styl, elegancję, rytmiczność, płynność, grację, finezję oraz harmonijną współpracę podczas zmian niosących „ceri”. Utrzymanie w pionie ciężkich, wysokich konstrukcji, szczególnie podczas deszczu oraz na zakrętach, nie jest sprawą łatwą. Bywa, że któreś z „ceri” traci równowagę, upada, ale przy ogromnym dopingu, a także pomocy publiczności, zostaje podniesione i rusza dalej, w ustalonym porządku. Ciekawostką jest również to, że bieg poprzedzają młodzi chłopcy, głośno ostrzegając i nawołując do zejścia z drogi. Wszystko, co znajduje się na trasie, musi zostać natychmiast usunięte. Podobno kiedyś zepchnęli z urwiska samochód jakiegoś nieznającego tych zwyczajów turysty.
Po sześciu tygodniach przeniosła się di Perugii, która – pomimo że tak odmienna od Krakowa – stawała się jej bliska. Ciekawe. Przed swoimi włoskimi wojażami, myślała, ba, była pewna, że to Florencja, Rzym, lub Wenecja zawładną jej sercem. A tu – niespodzianka.
Całą sobą chłonęła odmienne klimaty, przyrodę, historię, wspaniałą architekturę i sztukę. Siedem, wyniosłych bram (zw. sette porte dalla cinta etrusca), stawały się zadaniem tygodniowym. Każda brama na jeden dzień tygodnia.
Były również chwile, kiedy bardzo żałowała, że nie ma nikogo bliskiego, z kim mogłaby podzielić swój zachwyt. Wtedy jeszcze myślała, że piękno przeżywane w samotności, jest tylko jego połową. Więc czasami wieczorami, siedząc na schodach katedry na Piazza Quattro Novembre i wpatrując się w antyczną fontannę Maggiore* (jednej z najpiękniejszych w całych Włoszech), robiło się jej, pomimo otaczającego ją piękna, bardzo smutno.
gdzie wszystko odwiecznym
porządkiem łączy się w pary
gdzie rozkosz miłości miesza się
z bólem przebudzenia
gdzie cyprysy ponure zazdrośnie
strzegą tajemnic poznania
mowy muzyki
i melodii kochania
Fontanna Maggiore
Arco Etrusco
Corso Vannucci*
gdzie jeszcze przechadza się
mroczny cień
Cezarego Borgii*
ostatni uśmiech Perugii
i smutek niespełnienia
Gdyby tylko mogła spotkać się z tamtą Łucją wiedziałaby jakich użyć słów, by dodać jej odwagi - no, może nie odwagi, bo tę - tamta ona - zawsze miała, ale chociażby pocieszyć. Pocieszyć i przygarnąć. Przygarnąć i powiedzieć, że ją rozumie. Że rozumie i … rozgrzesza.
I jeszcze to - spotkanie (przypadkowe?) z ojcem Francesco. Rozmawiała z nim już trzy razy. Mówił zagadkami. Przedstawiał fragmenty, które, pomimo jej wysiłków, nie układały się w logiczną całość. Chyba oczekiwał, że ona sama potrafi i zechce ułożyć skomplikowaną, niejasną mozaikę.
Sprawdziła. Odnalazła tę cegłę (later), o której mówił podczas pierwszego spotkania, z ledwo widocznym, wyrytym napisem - Ivo lat. Był tak zatarty, że miała wiele szczęścia. Zauważyła ją tylko dlatego, że pod odpowiednim kątem, padły promienie popołudniowego, jesiennego słońca. Tkwiła wśród innych, podobnych, nisko, tuż nad kamienną podmurówką, niemalże niewidoczna, dodatkowo przesłonięta wybujałą roślinnością. Jak się jej dokładniej przyjrzała, zauważyła, że oprócz niemalże zatartego napisu, była mniejsza. Niewiele, a tę różnicę niwelowała grubsza warstwa zaprawy.
Długo jej szukała. Uważnie obchodziła, oglądając każdą cegłę południowo - zachodniej fasady Librarii. Częste wypady do ogrodu nie obeszły się bez komentarzy – a czegoż Łucja tam szuka?
Musiała być ostrożna. O to też prosił ojciec Francesco.
Znalazła ją, ale co dalej?. Próbowała wyjąć, wcisnąć, przesunąć. Nic z tego. Koniecznie potrzebuje więcej danych, a te może dostarczyć tylko stary mnich z klasztoru w Spello.
--------------------------------
* Mozaika - Orfeusz oswajający bestie, z II w.p.n.e., znajduje się w Perugii, w ruinach starożytnych term, nad którymi zbudowano nowoczesny budynek, w ten sposób, że świetnie zachowaną mozaikę można podziwiać z ulicy.
* Kilka lat później, w 1997 roku, potężne trzęsienie ziemi zawaliło cześć sklepienia górnego kościoła, trzynastowiecznej bazyliki św. Franciszka, bezpowrotnie niszcząc znajdujące się tam freski, m. in. Giotta, Cinabue i Pisano. Ofiarą tego kataklizmu byli także ludzie. Życie straciło czterech braci zakonnych, w tym Polak.
* Ubald z Gubbio (ok. 1083 - 1160), patron miasta, przełożony zakonu Kanoników Regularnych, jego reformator i biskup. Słynący z pokory i dobroci. Po pożarze, który pochłonął pół miasta, przyczynił się do jego odbudowy. Jego imię - pochodzenia germańskiego - znaczy: silny, niezłomny ratownik. Łucję zainteresowała pewna zbieżność pomiędzy tematem "Zemsty" Aleksandra Fredry, a jednym ze zdarzeń z życia biskupa. Chodzi mianowicie o podobnie zażarty, jak u Fredry, spór o mur graniczny, wznoszony przez jednego z dwóch sąsiadów - antagonistów. Jeden to raptus, gwałtownik, awanturnik, a drugi pieniacz, ścichapęk. Wplatany w awanturę biskup, został poturbowany.
* W hagiografii atrybutem tego świętego jest makieta miasta Gubbio.
* Ta fontanna jest jednym z symboli Perugii. Powstała w 1275 roku i stanowi znakomity przykład sztuki romańskiej we Włoszech. Zbudowana została przez Fra Bevigante, a zdobiące ją rzeźby wykonał Nicolo Pisano.
* Główna ulica Perugii została nazwana na cześć Perugina (właściwie Pietra di Cristoforo Vannucci). Łucja jadła na niej równie smaczne lody, jak te, w rodzinnym Nowym Targu.
* Cesare Borgia (1475 - 1507), najstarszy, nieślubny syn Rodriga Borgii - papieża Aleksandra VI - i Vannozzy Cattanei. Jest pierwowzorem postaci głównego bohatera książki "Książę", Niccolo Machiavellego.
cdn.
w poprzednim odcinku
Łucja i „la bella Italia”
Część 3. `
Festa dei Ceri i laterculus
Pijąc cappuccino w maleńkim barze, przy piazza Fortebraccio, obok Palazzo Gallenga, gdzie, tuż po jej wejściu, rozlegał się tenor pulchnego i niewysokiego barmana Maurizio: uno cappucciooo per la bellissima signorina Luciiia, lo preeego, rozmyślała o naturze kłamstwa. Czy można je traktować - pomijając oczywisty aspekt moralny, etyczny i religijny - jako swoisty rodzaj treningu pamięci? Przecież absorbuje oraz zmusza naszą pamięć do wykonywania dużej pracy, pod warunkiem, że zależy nam, aby nie zostało od razu zdekonspirowane. W takim przypadku jest pracochłonne i czasochłonne. Z premedytacją przedstawiając różnym osobom, odmienne wersje tych samych zdarzeń, dokładnie musimy zapamiętać, co i komu mówimy. I jak do tego sami się odnosimy. Czy - nie jest tak, że przyznając sobie prawo do różnorodnego interpretowania faktów, naświetlania ich, za każdym razem inaczej, w zależności od aktualnego rozmówcy, oraz czyniąc wysiłek zrozumienia jego perspektywy - to już nie jest kłamstwo, a coś więcej; dyplomacja, czyli umiejętne czerpanie pełnymi garściami z zasobów swojej inteligencji. Im bardziej tę, w gruncie rzeczy trywialną, sprawę mijania się z prawdą komplikujemy, a także doskonale panujemy nad całością utkanej przez siebie wirtualnej rzeczywistości, tym bardziej zachwycamy się swoim, jakże głębokim, prężnym i plastycznym intelektem. Podchodząc do tego w ten sposób, od razu czujemy się lepiej, prostujemy plecy i wysoko podnosimy głowę. A stojące u podstaw tego procesu prymitywne kłamstwo, już dawno zamieniło się w „szczere złoto”, czyli to właśnie my pierwsi dobiegamy do mety w tej szczególnie popularnej dyscyplinie rozpychania się łokciami.
Przebywając we Włoszech, czuła jakby powracała do dawno zapomnianych, ale tkwiących w podświadomości, klimatów i atmosfery sprzed tego „całego zła”. Jakże inaczej, swobodnie, lekko, biegł czas. Tu nie czuła, wgryzionego w duszę, stygmatyzującego oraz przygniatającego ciężaru.
Zdrowiała.
A i tak, wpatrując się we wspaniałą rzymską mozaikę (Orfeo che ammansisce le fiere*), zadawała sobie pytania. Ważne, miała nadzieję, że również porządkujące i wyjaśniające.
Czy często w życiu zdarza się element przypadkowości? Czy życie, jakie wiedzie, naprawdę wybrała sama? Czy miała na nie wpływ? I czy - w ogóle – miała, jakikolwiek? Czy teraźniejszość nie jest uzasadnioną konsekwencją tego, co wydarzyło się wtedy, kiedy naiwnie oczekiwała czegoś wyjątkowego, wspaniałego i - niewątpliwie - tylko jej przynależnego w przyszłości; dobrej, jasnej, bezpiecznej? Czy sarkastycznie nie pokazało, jakie, oraz gdzie, ma wyznaczone miejsce? I czy nie było swoistym eksperymentem, jak sobie poradzi - pójdzie na dno, czy podejmie walkę?
Długo żyła tak do wewnątrz, chociaż jeszcze w pełni tego sobie nie uświadamiała. Dawno temu była zbyt mała, by to widzieć i rozumieć. Przecież, już przed swoimi dziesiątymi urodzinami "wybolała" ten cały, nie tylko fizyczny ból, jaki może przypadać na jedno ludzkie życie. Tak myślała - ale to już za nią, chociaż nie uchroniło przed wyryciem w duszy trwałych śladów. Wtedy, podświadomie ratując się przed bólem, stworzyła - albo miłosiernie był jej dany - alternatywny świat. I to on był bardziej realny, ważny, jednak aby do niego się dostać, należało przejść przez to, przez co przeszła ona. Kiedy, siedząc na progu ich starego domu, „zasuwała się szyba” i przenosiła się w odmienny, równoległy świat, była pewna, że to, co widziała, chciała widzieć, przeczuwała, przyniesie miłość i spełnienie. I tylko to – miłość oraz spełnienie. Potem kiedy już wydawało się, że wszystko wróciło od normy, zdarzyło się „to całe zło” i już nigdy nic nie było oczywiste i proste.
Następnego roku, mając staż w Accademii di Niccollo Machiavelli, przez sześć tygodni mieszkała we Florencji i zwiedzała Toskanię, była również w Sienie podczas „palio”, ale to właśnie „Festa dei Ceri” stała się największym odkryciem obyczajów kultywowanych przez mieszkańców miast i miasteczek, położonych nad Morzem Śródziemnym.
Kilka razy odwiedziła (jeżdżąc do ojca Francesca w Spello), sławny na cały, przynajmniej chrześcijański świat, Asyż*, ale to właśnie mało znane, przynajmniej dla niej, Gubbio było odkryciem. Miasto - jeszcze starorzymskie, malowniczo rozsiadło się na południowym stoku Monte Ingino. Bohaterami najważniejszego, corocznego wydarzenia są wielkie konstrukcje, tak zwane „ceri”, zwieńczone figurami św. Ubalda, św. Jerzego i św. Antoniego.
Święty Ubald*, kanonizowany w roku tysiąc sto dziewięćdziesiątym drugim, jest patronem tego miasta. Co ciekawe, uciekano się do jego pomocy i wstawiennictwa w przypadku migreny. Gdy się o tym dowiedziała, stał się jej bliższym, bowiem migrena, była coraz bardziej dokuczliwą przypadłością, odziedziczoną w genach – po mieczu. Na migrenę cierpiała babcia Karolina, ojciec i ciotka Halina - jego siostra. W każdym pokoleniu, co najmniej jedna osoba, dziedziczyła taki „spadek”. W jej pokoleniu padło, niestety, na nią.
Festa dei Cori odbywa się corocznie, w maju. Ma swój początek w dolnej części miasta, na Piazza della Signoria. W biegu biorą udział trzy drużyny, składające się z młodych i mocnych mężczyzn. Każda z nich, licząca kilkanaście osób, ma swoje „ceri” zwieńczone figurami świętych. „Ceri”, to wysokie kilkunastometrowe drewniane konstrukcje, w kształcie dwóch połączonych wierzchołkami ostrosłupów, zwieńczone figurami świętych. Figury ubrane są wytworne stroje; święty Ubald, w złocistej biskupiej szacie z pastorałem* w dłoni; święty Jerzy, na koniu w niebieskim płaszczu; a święty Antoni w czarnym, zakonnym habicie. Drużyny noszą koszule w barwach „swojego” świętego: żółte, niebieskie i czarne. Uczestnicy muszą pokonać krętą, wąską, pięciokilometrową drogę, wijącą się niebezpiecznymi serpentynami po stoku góry, z urwiskiem po prawej stronie, do znajdującej się na jej szczycie bazyliki św. Ubalda. Ustalony i niezmienny jest porządek biegu. Zawsze pierwsza startuje drużyna św. Ubalda, jako że to właśnie on jest patronem miasta. Drugą jest drużyna św. Jerzego, a na końcu św. Antoniego. Biegowi towarzyszy bicie kościelnych dzwonów we wszystkich kościołach.
Ponieważ, na trasie biegu, nie wolno się wyprzedzać, wydawałoby się, że wynik zawsze będzie taki sam. Istotnie, przed bazylikę św. Ubalda przybywają w tym samym porządku. Jednak, o zwycięstwie decyduje zupełnie co innego. Punktowany jest sposób pokonywania trudnej, pełnej zakrętów trasy. Ogłaszając wygraną którejś z drużyn, bierze się pod uwagę: styl, elegancję, rytmiczność, płynność, grację, finezję oraz harmonijną współpracę podczas zmian niosących „ceri”. Utrzymanie w pionie ciężkich, wysokich konstrukcji, szczególnie podczas deszczu oraz na zakrętach, nie jest sprawą łatwą. Bywa, że któreś z „ceri” traci równowagę, upada, ale przy ogromnym dopingu, a także pomocy publiczności, zostaje podniesione i rusza dalej, w ustalonym porządku. Ciekawostką jest również to, że bieg poprzedzają młodzi chłopcy, głośno ostrzegając i nawołując do zejścia z drogi. Wszystko, co znajduje się na trasie, musi zostać natychmiast usunięte. Podobno kiedyś zepchnęli z urwiska samochód jakiegoś nieznającego tych zwyczajów turysty.
Po sześciu tygodniach przeniosła się di Perugii, która – pomimo że tak odmienna od Krakowa – stawała się jej bliska. Ciekawe. Przed swoimi włoskimi wojażami, myślała, ba, była pewna, że to Florencja, Rzym, lub Wenecja zawładną jej sercem. A tu – niespodzianka.
Całą sobą chłonęła odmienne klimaty, przyrodę, historię, wspaniałą architekturę i sztukę. Siedem, wyniosłych bram (zw. sette porte dalla cinta etrusca), stawały się zadaniem tygodniowym. Każda brama na jeden dzień tygodnia.
Były również chwile, kiedy bardzo żałowała, że nie ma nikogo bliskiego, z kim mogłaby podzielić swój zachwyt. Wtedy jeszcze myślała, że piękno przeżywane w samotności, jest tylko jego połową. Więc czasami wieczorami, siedząc na schodach katedry na Piazza Quattro Novembre i wpatrując się w antyczną fontannę Maggiore* (jednej z najpiękniejszych w całych Włoszech), robiło się jej, pomimo otaczającego ją piękna, bardzo smutno.
gdzie wszystko odwiecznym
porządkiem łączy się w pary
gdzie rozkosz miłości miesza się
z bólem przebudzenia
gdzie cyprysy ponure zazdrośnie
strzegą tajemnic poznania
mowy muzyki
i melodii kochania
Fontanna Maggiore
Arco Etrusco
Corso Vannucci*
gdzie jeszcze przechadza się
mroczny cień
Cezarego Borgii*
ostatni uśmiech Perugii
i smutek niespełnienia
Gdyby tylko mogła spotkać się z tamtą Łucją wiedziałaby jakich użyć słów, by dodać jej odwagi - no, może nie odwagi, bo tę - tamta ona - zawsze miała, ale chociażby pocieszyć. Pocieszyć i przygarnąć. Przygarnąć i powiedzieć, że ją rozumie. Że rozumie i … rozgrzesza.
I jeszcze to - spotkanie (przypadkowe?) z ojcem Francesco. Rozmawiała z nim już trzy razy. Mówił zagadkami. Przedstawiał fragmenty, które, pomimo jej wysiłków, nie układały się w logiczną całość. Chyba oczekiwał, że ona sama potrafi i zechce ułożyć skomplikowaną, niejasną mozaikę.
Sprawdziła. Odnalazła tę cegłę (later), o której mówił podczas pierwszego spotkania, z ledwo widocznym, wyrytym napisem - Ivo lat. Był tak zatarty, że miała wiele szczęścia. Zauważyła ją tylko dlatego, że pod odpowiednim kątem, padły promienie popołudniowego, jesiennego słońca. Tkwiła wśród innych, podobnych, nisko, tuż nad kamienną podmurówką, niemalże niewidoczna, dodatkowo przesłonięta wybujałą roślinnością. Jak się jej dokładniej przyjrzała, zauważyła, że oprócz niemalże zatartego napisu, była mniejsza. Niewiele, a tę różnicę niwelowała grubsza warstwa zaprawy.
Długo jej szukała. Uważnie obchodziła, oglądając każdą cegłę południowo - zachodniej fasady Librarii. Częste wypady do ogrodu nie obeszły się bez komentarzy – a czegoż Łucja tam szuka?
Musiała być ostrożna. O to też prosił ojciec Francesco.
Znalazła ją, ale co dalej?. Próbowała wyjąć, wcisnąć, przesunąć. Nic z tego. Koniecznie potrzebuje więcej danych, a te może dostarczyć tylko stary mnich z klasztoru w Spello.
--------------------------------
* Mozaika - Orfeusz oswajający bestie, z II w.p.n.e., znajduje się w Perugii, w ruinach starożytnych term, nad którymi zbudowano nowoczesny budynek, w ten sposób, że świetnie zachowaną mozaikę można podziwiać z ulicy.
* Kilka lat później, w 1997 roku, potężne trzęsienie ziemi zawaliło cześć sklepienia górnego kościoła, trzynastowiecznej bazyliki św. Franciszka, bezpowrotnie niszcząc znajdujące się tam freski, m. in. Giotta, Cinabue i Pisano. Ofiarą tego kataklizmu byli także ludzie. Życie straciło czterech braci zakonnych, w tym Polak.
* Ubald z Gubbio (ok. 1083 - 1160), patron miasta, przełożony zakonu Kanoników Regularnych, jego reformator i biskup. Słynący z pokory i dobroci. Po pożarze, który pochłonął pół miasta, przyczynił się do jego odbudowy. Jego imię - pochodzenia germańskiego - znaczy: silny, niezłomny ratownik. Łucję zainteresowała pewna zbieżność pomiędzy tematem "Zemsty" Aleksandra Fredry, a jednym ze zdarzeń z życia biskupa. Chodzi mianowicie o podobnie zażarty, jak u Fredry, spór o mur graniczny, wznoszony przez jednego z dwóch sąsiadów - antagonistów. Jeden to raptus, gwałtownik, awanturnik, a drugi pieniacz, ścichapęk. Wplatany w awanturę biskup, został poturbowany.
* W hagiografii atrybutem tego świętego jest makieta miasta Gubbio.
* Ta fontanna jest jednym z symboli Perugii. Powstała w 1275 roku i stanowi znakomity przykład sztuki romańskiej we Włoszech. Zbudowana została przez Fra Bevigante, a zdobiące ją rzeźby wykonał Nicolo Pisano.
* Główna ulica Perugii została nazwana na cześć Perugina (właściwie Pietra di Cristoforo Vannucci). Łucja jadła na niej równie smaczne lody, jak te, w rodzinnym Nowym Targu.
* Cesare Borgia (1475 - 1507), najstarszy, nieślubny syn Rodriga Borgii - papieża Aleksandra VI - i Vannozzy Cattanei. Jest pierwowzorem postaci głównego bohatera książki "Książę", Niccolo Machiavellego.
cdn.
Ostatnio zmieniony 27 wrz 2016, 22:57 przez Lucile, łącznie zmieniany 1 raz.