Do szkoły
-
- Posty: 560
- Rejestracja: 01 lis 2011, 14:55
Do szkoły
W czerwcu 1944 roku miałem 7 lat. Jasiek ukończył właśnie szóstą i ostatnią zarazem klasę, w okrojonym przez okupanta zakresie, jaki obowiązywał w Generalnej Guberni. Przekazał mi przerobiony z wojskowego chlebaka tornister, tabliczkę i jakiś stary rysik oraz piórnik. Mama dała parę groszy na ołówek, zeszyt do polskiego dla klasy pierwszej i zeszyt kratkowany. Pierwszego września z Za lasu zeszli kuzynka Marysia i kuzyn Jasiek Kubatkowie, wszyscy troje byliśmy z rocznika 1937 i razem poszliśmy „do szkoły”. Właściwie mieliśmy klasę nie w szkole, gdzie Niemcy zajęli większość pomieszczeń, lecz „w Kółku”. Przeznaczony na sklepy budynek postawiło przed wojną Kółko Rolnicze. Teraz handlowano tylko w jednym pomieszczeniu, dwa inne przystosowano na niewielkie klasy. Obok stały dwie nowsze wygódki, zamykane na haczyki z zewnątrz i od środka, jedna dla chłopców i druga dla dziewcząt.
Stawialiśmy pierwsze kreski i laseczki w zeszycie do polskiego i próbowali policzyć własne palce. Połączone ze sobą laseczki przemieniały się w ul, z kółeczkami zaś w mama. Później liczyliśmy na przyciętych równo patyczkach, wiązanych w pęczki po dziesięć. Z tablicy początkowo korzystała tylko pani, potem i nasze nieporadne palce musiały przywyknąć do omączającego kawałka kredy i mokrej ścierki.
Przychodziliśmy na lekcje później, niż starsze dzieci. Nauka zaczynała się i kończyła modlitwą na stojąco. Uczyła nas pani Stanisława Klocówka, bardzo troskliwa i wyrozumiała. Potrafiła zainteresować lekcją bez krzyku i dzieci ją lubiły. Czasami jednak zastępowała ją pani Odziomkówna, siostra przedwojennego kierownika szkoły. Ta miała maniery władczyni, była panną, a pamiętał ją ze szkoły jeszcze stryj Józef, który edukację ukończył kilka lat przed okupacją. Przy tablicy stał, oparty o ścianę, wystrugany z wierzby albo leszczyny kij. Baliśmy się jej, a tego kija jeszcze bardziej.
Najgorzej było na religii. Ksiądz Przewoźniak uczył modlitw i opowiadał różne, niesamowite historie. Niektóre znałem już od mamy. Ksiądz niemal wszystkiego chciał nas nauczyć na pamięć. Do dziś pamiętam, jak po wielekroć powtarzaliśmy głośno i chóralnie: „Żona Lota zamieniła się w słup soli”. Łatwo wpadał w furię, wtedy czerwieniały mu policzki i kark. Karał surowo, uderzając mocno kijkiem w wyciągnięte dłonie. Chłopcy, z natury bardziej żywiołowi, obrywali na religii dosyć często. Gdy któryś przezornie schował kij głęboko za piec, katecheta wymuszał przyznanie się i wymierzał karę na rękę jego własnym piórnikiem. Oberwało się i mnie, co traumatycznie przeżywałem. Tato uderzał pasem, bywało, jak miał za co. Mama jedynie lekko ręką. A tu obcy człowiek, z premedytacją, specjalnie przygotowanym patykiem. Oryginalny sposób karania miał jeszcze sam kierownik, Stanisław Odziomek. Wrócił po wypędzeniu Niemców na swoje stanowisko, a uczył między innymi śpiewu. Usiłując nauczyć nas pieśni patriotycznych, przygrywał na skrzypkach. Fałszującemu rzucał: „Nie rycz, wole!”. I uderzał smyczkiem w ucho.
Wspomniałem, że uczyliśmy się „w Kółku”, lecz nie był to koniec, a dopiero początek naszej peregrynacji za salami lekcyjnymi. W 1945 roku przywrócono dzieciom sale szkolne, ale nie mieściły one wszystkich oddziałów. Absolwenci szóstej klasy pozostali jeszcze na jeden rok. Wróciło wielu uczniów, którzy w poprzednich latach przerwali naukę. Za okupacji bywało, że dzieci, które nie przeszły do następnej klasy, pozostawały czasem w domu. Teraz drugoklasistów było tak wielu, że utworzono z nich dwa oddziały - IIA i IIB. Generalnie do piętrowego budynku przedwojennej szkoły wróciły dzieci najstarsze, sale lekcyjne były tam względnie dobrze wyposażone, po pozostałe pomoce naukowe chodziło się do pokoju nauczycielskiego. My zaś uczyliśmy się w Domu Parafialnym, na Wesołej, u Duchnikowej za rzeką, w domu Wątrobów i na Organistówce. Najgłębiej zapadło mi w pamięć, myślę, że było to w trzeciej klasie, jak chodziliśmy na Wesołą. Pomieszczenia obszerne, duży plac wybiegowy na przerwy, tylko z domu dalej o kolejny, trzeci kilometr. Najtrudniej było z opałem, szkoła miała jakiś przydział węgla, natomiast drewno na podpałkę przynosiliśmy z domu. Gdy przypadał stosowny dyżur, uczeń oprócz tornistra z książkami dźwigał przywiązaną do niego wiązkę drewna opałowego i zawsze przytroczony półlitrowy, czasem emaliowany, ale częściej aluminiowy garnuszek. Po wojnie dożywianie było w szkole prowadzone regularnie, a przez pewien czas, być może dzięki pomocy „UNRRY”, zimą gotowało się dzieciom ciepły posiłek. Zapewne były to różne zupy, najczęściej mleczne, ja zapamiętałem grochową. Może niezupełnie wojskowa „grochówka”, ale pożywna była i bardzo nam smakowała. Podchodziło się po nią z własnym garnuszkiem, na drugiej przerwie. Czasem można było dostać repetę.
Lata szkolne, chwile spędzone w klasach, na przerwach, a jeszcze bardziej w drodze ze szkoły, kojarzą się też z miłymi i ciekawymi wspomnieniami. Zimą ślizgaliśmy się z byle górki, a także po lodzie na rzece Łososina, zanim popękał i krą z nurtem spłynął. Wiosną frapowały zawilce i pierwiosnki w olszynie, później kaczeńce i żabi skrzek w dołkach na starorzeczu pod brzegiem. Podziwialiśmy ptaki i ryby, penetrowali rowy i debrze, szukali ptasich gniazd i borsuczych jam. W gronie rówieśników graliśmy, w co się dało, zawsze skorzy do zabawy, czasem i psoty. Józkowi od ciotki Smotrowej, w jakiejś sprzeczce, rzuciłem tornister do rowu, którym wtedy płynęła woda. Józek, młodszy o rok niespełna, był chrześniakiem mojego ojca. Oj, oberwałem wtedy solidnie! Po wyzwoleniu chłopcy znajdywali wiele niezmiernie interesujących detali i rekwizytów, jakie po rowach, olszynach i wzdłuż nasypu kolejowego pozostawiła wojna. Metalowe puszki, fragmenty frontowego wyposażenia, a nade wszystko różnego kalibru łuski i naboje. Strzelanina rozbrzmiewała na byle podwórku, zaś najmocniej pamiętam sobótkę, z udziałem prawie dorosłych kawalerów, w lesie pod Pachutem. Młodszych odesłali do domu nieco wcześniej, w wygasające ognisko władowali grubszą amunicję i uciekali wołając: "Nie podchodzić do ognia, uciekać!". Kanonada rozległa się, kiedy byliśmy już przy sobótce u stryka na Porębach. Tragicznie zakończyła się przygoda z niewypałem, znalezionym pod mostkiem koło kapliczki św. Floriana. Pod ten mostek niejednokrotnie zaglądałem, nawet przechodziliśmy potoczkiem popod gościńcem. W tym dniu wracałem „łąkami”, zaś brat Staszka Chudego i kolega z jego klasy szli zwyczajowo wzdłuż rzeki. Pod tym mostkiem wypatrzyli minę czołgową. Żaden czołg na nią nie najechał, oni zginęli na miejscu. Nie było lekcji w dniu pogrzebu, wszyscy nauczyciele i dzieci żegnali obu uczniów. Czy znalazłbym ich mogiłę na cmentarzu w Łososinie Górnej? Nie sądzę.
Tarnów, 18 kwietnia 2012 roku.
Stawialiśmy pierwsze kreski i laseczki w zeszycie do polskiego i próbowali policzyć własne palce. Połączone ze sobą laseczki przemieniały się w ul, z kółeczkami zaś w mama. Później liczyliśmy na przyciętych równo patyczkach, wiązanych w pęczki po dziesięć. Z tablicy początkowo korzystała tylko pani, potem i nasze nieporadne palce musiały przywyknąć do omączającego kawałka kredy i mokrej ścierki.
Przychodziliśmy na lekcje później, niż starsze dzieci. Nauka zaczynała się i kończyła modlitwą na stojąco. Uczyła nas pani Stanisława Klocówka, bardzo troskliwa i wyrozumiała. Potrafiła zainteresować lekcją bez krzyku i dzieci ją lubiły. Czasami jednak zastępowała ją pani Odziomkówna, siostra przedwojennego kierownika szkoły. Ta miała maniery władczyni, była panną, a pamiętał ją ze szkoły jeszcze stryj Józef, który edukację ukończył kilka lat przed okupacją. Przy tablicy stał, oparty o ścianę, wystrugany z wierzby albo leszczyny kij. Baliśmy się jej, a tego kija jeszcze bardziej.
Najgorzej było na religii. Ksiądz Przewoźniak uczył modlitw i opowiadał różne, niesamowite historie. Niektóre znałem już od mamy. Ksiądz niemal wszystkiego chciał nas nauczyć na pamięć. Do dziś pamiętam, jak po wielekroć powtarzaliśmy głośno i chóralnie: „Żona Lota zamieniła się w słup soli”. Łatwo wpadał w furię, wtedy czerwieniały mu policzki i kark. Karał surowo, uderzając mocno kijkiem w wyciągnięte dłonie. Chłopcy, z natury bardziej żywiołowi, obrywali na religii dosyć często. Gdy któryś przezornie schował kij głęboko za piec, katecheta wymuszał przyznanie się i wymierzał karę na rękę jego własnym piórnikiem. Oberwało się i mnie, co traumatycznie przeżywałem. Tato uderzał pasem, bywało, jak miał za co. Mama jedynie lekko ręką. A tu obcy człowiek, z premedytacją, specjalnie przygotowanym patykiem. Oryginalny sposób karania miał jeszcze sam kierownik, Stanisław Odziomek. Wrócił po wypędzeniu Niemców na swoje stanowisko, a uczył między innymi śpiewu. Usiłując nauczyć nas pieśni patriotycznych, przygrywał na skrzypkach. Fałszującemu rzucał: „Nie rycz, wole!”. I uderzał smyczkiem w ucho.
Wspomniałem, że uczyliśmy się „w Kółku”, lecz nie był to koniec, a dopiero początek naszej peregrynacji za salami lekcyjnymi. W 1945 roku przywrócono dzieciom sale szkolne, ale nie mieściły one wszystkich oddziałów. Absolwenci szóstej klasy pozostali jeszcze na jeden rok. Wróciło wielu uczniów, którzy w poprzednich latach przerwali naukę. Za okupacji bywało, że dzieci, które nie przeszły do następnej klasy, pozostawały czasem w domu. Teraz drugoklasistów było tak wielu, że utworzono z nich dwa oddziały - IIA i IIB. Generalnie do piętrowego budynku przedwojennej szkoły wróciły dzieci najstarsze, sale lekcyjne były tam względnie dobrze wyposażone, po pozostałe pomoce naukowe chodziło się do pokoju nauczycielskiego. My zaś uczyliśmy się w Domu Parafialnym, na Wesołej, u Duchnikowej za rzeką, w domu Wątrobów i na Organistówce. Najgłębiej zapadło mi w pamięć, myślę, że było to w trzeciej klasie, jak chodziliśmy na Wesołą. Pomieszczenia obszerne, duży plac wybiegowy na przerwy, tylko z domu dalej o kolejny, trzeci kilometr. Najtrudniej było z opałem, szkoła miała jakiś przydział węgla, natomiast drewno na podpałkę przynosiliśmy z domu. Gdy przypadał stosowny dyżur, uczeń oprócz tornistra z książkami dźwigał przywiązaną do niego wiązkę drewna opałowego i zawsze przytroczony półlitrowy, czasem emaliowany, ale częściej aluminiowy garnuszek. Po wojnie dożywianie było w szkole prowadzone regularnie, a przez pewien czas, być może dzięki pomocy „UNRRY”, zimą gotowało się dzieciom ciepły posiłek. Zapewne były to różne zupy, najczęściej mleczne, ja zapamiętałem grochową. Może niezupełnie wojskowa „grochówka”, ale pożywna była i bardzo nam smakowała. Podchodziło się po nią z własnym garnuszkiem, na drugiej przerwie. Czasem można było dostać repetę.
Lata szkolne, chwile spędzone w klasach, na przerwach, a jeszcze bardziej w drodze ze szkoły, kojarzą się też z miłymi i ciekawymi wspomnieniami. Zimą ślizgaliśmy się z byle górki, a także po lodzie na rzece Łososina, zanim popękał i krą z nurtem spłynął. Wiosną frapowały zawilce i pierwiosnki w olszynie, później kaczeńce i żabi skrzek w dołkach na starorzeczu pod brzegiem. Podziwialiśmy ptaki i ryby, penetrowali rowy i debrze, szukali ptasich gniazd i borsuczych jam. W gronie rówieśników graliśmy, w co się dało, zawsze skorzy do zabawy, czasem i psoty. Józkowi od ciotki Smotrowej, w jakiejś sprzeczce, rzuciłem tornister do rowu, którym wtedy płynęła woda. Józek, młodszy o rok niespełna, był chrześniakiem mojego ojca. Oj, oberwałem wtedy solidnie! Po wyzwoleniu chłopcy znajdywali wiele niezmiernie interesujących detali i rekwizytów, jakie po rowach, olszynach i wzdłuż nasypu kolejowego pozostawiła wojna. Metalowe puszki, fragmenty frontowego wyposażenia, a nade wszystko różnego kalibru łuski i naboje. Strzelanina rozbrzmiewała na byle podwórku, zaś najmocniej pamiętam sobótkę, z udziałem prawie dorosłych kawalerów, w lesie pod Pachutem. Młodszych odesłali do domu nieco wcześniej, w wygasające ognisko władowali grubszą amunicję i uciekali wołając: "Nie podchodzić do ognia, uciekać!". Kanonada rozległa się, kiedy byliśmy już przy sobótce u stryka na Porębach. Tragicznie zakończyła się przygoda z niewypałem, znalezionym pod mostkiem koło kapliczki św. Floriana. Pod ten mostek niejednokrotnie zaglądałem, nawet przechodziliśmy potoczkiem popod gościńcem. W tym dniu wracałem „łąkami”, zaś brat Staszka Chudego i kolega z jego klasy szli zwyczajowo wzdłuż rzeki. Pod tym mostkiem wypatrzyli minę czołgową. Żaden czołg na nią nie najechał, oni zginęli na miejscu. Nie było lekcji w dniu pogrzebu, wszyscy nauczyciele i dzieci żegnali obu uczniów. Czy znalazłbym ich mogiłę na cmentarzu w Łososinie Górnej? Nie sądzę.
Tarnów, 18 kwietnia 2012 roku.
Ostatnio zmieniony 13 maja 2012, 16:42 przez stary krab, łącznie zmieniany 17 razy.
- Miladora
- Posty: 5496
- Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
- Lokalizacja: Kraków
- Płeć:
Re: Do szkoły
Trochę poprawek by się przydało, Krabuniu, ale opowiadanie niezmiernie interesujące chociażby poprzez sam kontrast z dzisiejszą szkołą i warunkami nauczania. 
No to sugestie:
- Jasiek ukończył właśnie szóstą i ostatnią zarazem klasę, w okrojonym przez okupanta, jaki obowiązywał w Generalnej Guberni. – niedokończona myśl, przydałoby się uzupełnić:
- Jasiek ukończył właśnie szóstą i ostatnią zarazem klasę, w okrojonym przez okupanta systemie szkolnictwa, jaki obowiązywał w Generalnej Guberni.
- z rocznika 1937, i razem poszliśmy „do szkoły”. – bez przecinka
- Stawialiśmy pierwsze kreski i laseczki w zeszycie do polskiego i próbowali policzyć własne palce. – dałabym „do polskiego, próbując policzyć…”.
- Połączone z sobą laseczki – ze sobą
- przywyknąć do osączającego kawałka kredy i mokrej ścierki. – może lepiej „do wilgotnego kawałka kredy”?
- lekcją bez krzyczenia, i dzieci ją lubiły. – bez przecinka i może „bez krzyku”?
- Ksiądz Przewoźniak uczył modlitwy – a nie modlitw?
- opowiadał różne, niesamowite historie. Niektóre znałem już z opowiadań mamy. – „opowiadał/opowiadań” – dałabym „znałem już z przekazu mamy”.
- głośno i chóralnie „ - Żona Lota zamieniła się w słup soli.” – inny zapis:
- głośno i chóralnie: „Żona Lota zamieniła się w słup soli”.
- Łatwo wpadał w furię, Wtedy – wtedy
- Oberwało się i nieco przeżyłem traumatycznie. – dość niezręczne zdanie. Może – „Mnie się również oberwało, co przeżyłem nieco traumatycznie”.
- jeszcze sam kierownik(,) Stanisław Odziomek.
- a uczył między innymi śpiewu. Usiłując nauczyć nas śpiewać – powtórzenia. Może:
- a uczył między innymi śpiewu. Usiłując wpoić nam melodie różnych dumek i pieśni patriotycznych…”.
- Fałszującemu rzucał: „ - Nie rycz wole!” I uderzał smyczkiem w ucho. – inny zapis:
- Fałszującemu rzucał: „Nie rycz, wole!”. I uderzał smyczkiem w ucho.
- Wróciły wiele dzieci, - wróciło wiele dzieci
- sale lekcyjne były tam względnie (dobrze) wyposażone, - dodałabym
- uczyliśmy się kolejno (w) Domu Parafialnym,
- Najgłębiej zapamiętałem, - najbardziej (najgłębiej zapadło/zapadł mi w pamięć)
- tylko było z domu dalej o kolejny, trzeci kilometr. Najtrudniej było z opałem, - „było/było” – może „tylko z domu szło się o kolejny, trzeci kilometr dłużej”.
- Po wojnie dożywianie było w szkole regularnie, - regularne albo regularnie prowadzone
- Strzelanina rozbrzmiewały na byle podwórku, - rozbrzmiewała albo strzelaniny rozbrzmiewały
- władowali grubszą amunicję i uciekali wołając: - Nie podchodzić do ognia, uciekać! – następstwo czasów – jak władowali, to uciekli. No i to wołanie jako cytat bym dała, czyli:
- władowali grubszą amunicję i uciekli, wołając: „Nie podchodzić do ognia, uciekać!”.
- zaś Brat Staszka Chudego z innym kolegą ze swojej klasy, wypatrzyli minę czołgową. – brat Staszka Chudego z innym kolegą ze swojej klasy wypatrzył minę…
- Żaden czołg na nią nigdy nie najechał – „nigdy” zbędne, bo wiadome.
Smutne zakończenie, Krabuniu.
Ja też bym nie znalazła już grobu swojej koleżanki z 2-giej klasy podstawówki, chociaż nadal pamiętam jej imię. W dodatku nigdy nie dowiedziałam się, na co umarła.
Pamiętam też drewniany piórnik – „piętrowy” był i bardzo lubiłam się nim bawić.
Sporo obrazów przywołałeś mi w pamięci tym opowiadaniem…
Dobrego


No to sugestie:

- Jasiek ukończył właśnie szóstą i ostatnią zarazem klasę, w okrojonym przez okupanta, jaki obowiązywał w Generalnej Guberni. – niedokończona myśl, przydałoby się uzupełnić:
- Jasiek ukończył właśnie szóstą i ostatnią zarazem klasę, w okrojonym przez okupanta systemie szkolnictwa, jaki obowiązywał w Generalnej Guberni.
- z rocznika 1937, i razem poszliśmy „do szkoły”. – bez przecinka
- Stawialiśmy pierwsze kreski i laseczki w zeszycie do polskiego i próbowali policzyć własne palce. – dałabym „do polskiego, próbując policzyć…”.
- Połączone z sobą laseczki – ze sobą
- przywyknąć do osączającego kawałka kredy i mokrej ścierki. – może lepiej „do wilgotnego kawałka kredy”?
- lekcją bez krzyczenia, i dzieci ją lubiły. – bez przecinka i może „bez krzyku”?
- Ksiądz Przewoźniak uczył modlitwy – a nie modlitw?
- opowiadał różne, niesamowite historie. Niektóre znałem już z opowiadań mamy. – „opowiadał/opowiadań” – dałabym „znałem już z przekazu mamy”.
- głośno i chóralnie „ - Żona Lota zamieniła się w słup soli.” – inny zapis:
- głośno i chóralnie: „Żona Lota zamieniła się w słup soli”.
- Łatwo wpadał w furię, Wtedy – wtedy
- Oberwało się i nieco przeżyłem traumatycznie. – dość niezręczne zdanie. Może – „Mnie się również oberwało, co przeżyłem nieco traumatycznie”.
- jeszcze sam kierownik(,) Stanisław Odziomek.
- a uczył między innymi śpiewu. Usiłując nauczyć nas śpiewać – powtórzenia. Może:
- a uczył między innymi śpiewu. Usiłując wpoić nam melodie różnych dumek i pieśni patriotycznych…”.
- Fałszującemu rzucał: „ - Nie rycz wole!” I uderzał smyczkiem w ucho. – inny zapis:
- Fałszującemu rzucał: „Nie rycz, wole!”. I uderzał smyczkiem w ucho.
- Wróciły wiele dzieci, - wróciło wiele dzieci
- sale lekcyjne były tam względnie (dobrze) wyposażone, - dodałabym
- uczyliśmy się kolejno (w) Domu Parafialnym,
- Najgłębiej zapamiętałem, - najbardziej (najgłębiej zapadło/zapadł mi w pamięć)
- tylko było z domu dalej o kolejny, trzeci kilometr. Najtrudniej było z opałem, - „było/było” – może „tylko z domu szło się o kolejny, trzeci kilometr dłużej”.
- Po wojnie dożywianie było w szkole regularnie, - regularne albo regularnie prowadzone
- Strzelanina rozbrzmiewały na byle podwórku, - rozbrzmiewała albo strzelaniny rozbrzmiewały
- władowali grubszą amunicję i uciekali wołając: - Nie podchodzić do ognia, uciekać! – następstwo czasów – jak władowali, to uciekli. No i to wołanie jako cytat bym dała, czyli:
- władowali grubszą amunicję i uciekli, wołając: „Nie podchodzić do ognia, uciekać!”.
- zaś Brat Staszka Chudego z innym kolegą ze swojej klasy, wypatrzyli minę czołgową. – brat Staszka Chudego z innym kolegą ze swojej klasy wypatrzył minę…
- Żaden czołg na nią nigdy nie najechał – „nigdy” zbędne, bo wiadome.
Smutne zakończenie, Krabuniu.

Ja też bym nie znalazła już grobu swojej koleżanki z 2-giej klasy podstawówki, chociaż nadal pamiętam jej imię. W dodatku nigdy nie dowiedziałam się, na co umarła.
Pamiętam też drewniany piórnik – „piętrowy” był i bardzo lubiłam się nim bawić.
Sporo obrazów przywołałeś mi w pamięci tym opowiadaniem…
Dobrego


Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
-
- Posty: 560
- Rejestracja: 01 lis 2011, 14:55
Re: Do szkoły
Najpierw chcę Cie przeprosić za pochopne wklejenie tekstu wczoraj wieczorem. Czytając wydruk po kolacji zauważyłem sporo bałaganu. To przez poprawianie tekstów na bieżąco, zmienianie części zdania i tp. Korektor Worda tego nie sygnalizuje, wychodzi dopiero na wydruku. Pozmieniałem dziś rano to i owo, niestety nie zdążyłem wymienić, nim tu wpadłaś.
A teraz na spokojnie posprawdzam kolejne usterki, które jeszcze wychwyciłaś.
Dziękuję i poproszę o kolejne czytanie, celem sprawdzenia.
Dodano -- 19 kwie 2012, 8:14 --
i tu jest podobna kwestia
Jeszcze raz proszę o sprawdzające przeczytanie.

A teraz na spokojnie posprawdzam kolejne usterki, które jeszcze wychwyciłaś.

Dziękuję i poproszę o kolejne czytanie, celem sprawdzenia.

Dodano -- 19 kwie 2012, 8:14 --
Chcę się upewnić co do tago zapisu. Czy zostawić tak jak jest, z wykrzyknikiem przed i kropką po cudzysłowiu?Miladora pisze: - Fałszującemu rzucał: „ - Nie rycz wole!” I uderzał smyczkiem w ucho. – inny zapis:
- Fałszującemu rzucał: „Nie rycz, wole!”. I uderzał smyczkiem w ucho.
i tu jest podobna kwestia
Poprawiłem tak czy inaczej, bardzo serdecznie dziękuję.„Nie podchodzić do ognia, uciekać!”.



Miło, że się spodobało.Smutne zakończenie, Krabuniu.
Ja też bym nie znalazła już grobu swojej koleżanki z 2-giej klasy podstawówki, chociaż nadal pamiętam jej imię. W dodatku nigdy nie dowiedziałam się, na co umarła.
Pamiętam też drewniany piórnik – „piętrowy” był i bardzo lubiłam się nim bawić.
Sporo obrazów przywołałeś mi w pamięci tym opowiadaniem…
Jeszcze raz proszę o sprawdzające przeczytanie.

- Miladora
- Posty: 5496
- Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
- Lokalizacja: Kraków
- Płeć:
Re: Do szkoły
Jeżeli jest dialog, to zapis wygląda w ten sposób:stary krab pisze:Miladora pisze:
- Fałszującemu rzucał: „ - Nie rycz wole!” I uderzał smyczkiem w ucho. – inny zapis:
- Fałszującemu rzucał: „Nie rycz, wole!”. I uderzał smyczkiem w ucho.
Chcę się upewnić co do tago zapisu. Czy zostawić tak jak jest, z wykrzyknikiem przed i kropką po cudzysłowiu?
i tu jest podobna kwestia
Cytuj:
„Nie podchodzić do ognia, uciekać!”.
Belfer rzucił fałszującemu: - Nie rycz, wole!
Jeżeli cytujesz, zapis wygląda inaczej:
Fałszującemu rzucał: "Nie rycz, wole!". - kropka na końcu i nie ma dywizu.
Kropkę zawsze stawiamy po cudzysłowie, nie przed nim - Powiedział mi: "Nie przejmuj się".
To tyle na razie, a potem przeczytam ponownie całość. No i na drugi raz trochę odczekam.

Dobrego, Krabuniu

Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
-
- Posty: 560
- Rejestracja: 01 lis 2011, 14:55
Re: Do szkoły
Poprawiłem chyba wszystko. Jeśli tylko nie sknociłem coś przy tych poprawkach. 

Ostatnio zmieniony 21 kwie 2012, 10:43 przez stary krab, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- Posty: 133
- Rejestracja: 03 gru 2011, 21:46
-
- Posty: 211
- Rejestracja: 20 mar 2012, 19:26
- Lokalizacja: Dolny Śląsk
Re: Do szkoły
Miladora już poprawki naniosła
A ja tylko dodam, że świetnie wprowadzasz nas w tamten czas.

Optymista twierdzi, że żyjemy w najdoskonalszym ze światów. Pesymista obawia się, że to może być prawda.
http://www.krristoff.com/ - zapraszam na stronę fotograficzną kuzyna.
http://www.krristoff.com/ - zapraszam na stronę fotograficzną kuzyna.
-
- Posty: 560
- Rejestracja: 01 lis 2011, 14:55
Re: Do szkoły
A to byłaby spora niespodzianka.Jagoda pisze:Mój wuj pracował jako wikariusz w Łososinie Górnej w tym czasie, kiedy Ty przychodziłeś na świat:)
Sprobuję odszukać u rodziców jakieś zdjęcia z tego okresu - może coś jeszcze się uchowało

Dziękuję za poczytanie i pozostawiony wpis.

Dodano -- 21 kwie 2012, 9:57 --
A ja jestem zbudowany, że jeszcze kogoś to interesuje na tyle, że przeczytał i zechciał wyrazić swoje zdanie. Dziękuję Marcepanie.MARCEPAN pisze:wprowadzasz nas w tamten czas

-
- Posty: 211
- Rejestracja: 20 mar 2012, 19:26
- Lokalizacja: Dolny Śląsk
Re: Do szkoły
[/quote]ja jestem zbudowany, że jeszcze kogoś to interesuje na tyle, że przeczytał i zechciał wyrazić swoje zdanie. Dziękuję Marcepanie.
[/quote]
Mam w domu pamiętnik dziadka, czasem się zastanawiam czy go trochę nie rozbudować. Zaczyna się w latach trzydziestych, na Wołyniu. Mogę, więc powiedzieć, że dzięki temu pamiętnikowi nasiąkałem w dzieciństwie tamtymi czasami.

Mam w domu pamiętnik dziadka, czasem się zastanawiam czy go trochę nie rozbudować. Zaczyna się w latach trzydziestych, na Wołyniu. Mogę, więc powiedzieć, że dzięki temu pamiętnikowi nasiąkałem w dzieciństwie tamtymi czasami.
Optymista twierdzi, że żyjemy w najdoskonalszym ze światów. Pesymista obawia się, że to może być prawda.
http://www.krristoff.com/ - zapraszam na stronę fotograficzną kuzyna.
http://www.krristoff.com/ - zapraszam na stronę fotograficzną kuzyna.
-
- Posty: 560
- Rejestracja: 01 lis 2011, 14:55
Re: Do szkoły
Mogłoby się udać. Mój przyjaciel, nie żyje niestety od trzech lat, napisał książeczkę o swoim ojcu "Sybiraku". Niemal klasyczna historia - poddany CK Austrii w niewoli rosyjskiej, Syberia tym razem jako spichlerz dla liczebnych wojsk cara, potem bolszewików, Bardzo Daleki Wschód, próba powrotu przez tajgę, z czerwonoarmijcami aż pod polską granicę... W tej narracji zmieścił niemal nienaruszony pamiętnik ojca z czasów międzywojennych.MARCEPAN pisze:Mam w domu pamiętnik dziadka, czasem się zastanawiam czy go trochę nie rozbudować. Zaczyna się w latach trzydziestych, na Wołyniu. Mogę, więc powiedzieć, że dzięki temu pamiętnikowi nasiąkałem w dzieciństwie tamtymi czasami.
A możesz powiedzieć jak się duchowny wuj nazywał? Powinno mi się obić o uszy, choćby ze wspomnień moich stryjów. Może na priva?
