Smutki i uciechy cz. I.

Dłuższe utwory prozatorskie publikowane w odcinkach

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
stary krab
Posty: 560
Rejestracja: 01 lis 2011, 14:55

Smutki i uciechy cz. I.

#1 Post autor: stary krab » 02 maja 2012, 16:57

Dzieci szybko przyswajały sobie tajniki ludowej medycyny. Od rodziców, stryjów i sąsiadek wiedziały, co pomaga na koklusz, czym się leczy anginę, co przykładać na świeże skaleczenia, a czym smarować nabrzmiewające czyraki. Były też przydatne - czasem wręcz niezastąpione - w gromadzeniu świeżych ziół i innych namiastek ówczesnej medycyny i farmakologii. Wiedziały, w jakich miejscach rośnie babka, centuria czy dziurawiec. Nauczyły się, za którą krokiew na strychu schować poświęcony w Boże Ciało wianek i gdzie najlepiej ususzyć ziele, obniesione do kościoła w dniu Wniebowzięcia NMP, kiedy to obchodzony jest odpust w Łososinie Górnej. Wytrwale zbierały maliny na urwisku, w miejscach, gdzie dorosły nie bardzo odważyłby się wdrapać, po to, żeby mama mogła zrobić trochę malinowego soku na przeziębienie. Ochoczo chodziły do Piekiełka zbierać borówki, na pierogi rzecz jasna, ale także na susz, skuteczny przy zaburzeniach przewodu pokarmowego.

Przyplątała mi się jednak w dzieciństwie choroba, która w efekcie doprowadziła do głuchoty lewego ucha, a wtedy była przyczyną nieprzyjemności i bólu oraz częstego zmartwienia moich rodziców. Nikt nie potrafił doradzić, czym leczyć zapalenie ucha środkowego. Nie wiedzieli tego także lekarze, jacy byli wtedy w Limanowej. Ropiejące ucho zalecali płukać wodą utlenioną, ale złośliwe gronkowce złociste nic sobie z tego nie robiły. Przyprawiały o ból, uszkadzały aparat słuchowy i osłabiały cały organizm. Wreszcie ktoś mądry powiedział, żeby się udać do Nowego Sącza. Fakt ten okazał się dla mnie niezmiernie istotny, tak z medycznego, jak i ogólnorozwojowego punktu widzenia. Na ulicy Długosza miał prywatny gabinet świetny laryngolog, doktor Kuśnierczyk. Znalazł lekarstwo, jakieś krople na spirytusie - bolało po nich strasznie, lecz bakterie ginęły i ucho się goiło. Musiałem tylko zatykać lewe ucho, by go nie zawiał zimny wiatr lub nie dostała się woda. Wchodząc do rzeki, nosiłem wysoko głowę i nie mogłem nurkować. (Dopiero na studiach nauczyłem się skutecznie zatykać ucho tamponem, umożliwiającym korzystanie z wszelkich uroków basenu kąpielowego).

Zapalenie ucha wracało niestety po większym przeziębieniu, kurację trzeba było powtarzać. Jeździłem więc z mamą do Nowego Sącza, zwykle późną jesienią i wczesną wiosną. Kiedyś nawet choroba wygenerowała zmiany tkankowe, zwyrodnienie trzeba było usunąć operacyjnie. W sytuacji znacznego krwawienia i ogólnego osłabienia uratowała krew, którą doktor Kuśnierczyk pobrał mamie. Osłabienie musiało mi jednak dłużej towarzyszyć, skoro w szkole przezywali mnie „biały”, zaś na pamiątkowej fotografii z pierwszej komunii wyróżniam się nie tylko wyłożonym na marynarkę białym kołnierzem, lecz też bladą, na tle innych chłopców, piegowatą twarzą.

Na przedwiośniu 1945 roku wyprawa do laryngologa różniła się zasadniczo od wszystkich poprzednich. Po szynach na nasypie kolejowym przestały kursować pociągi osobowe, a pozostałe jeździły prawie wyłącznie ze wschodu na zachód. Najpierw Niemcy zabierali resztki swoich ludzi, dobytku i zrabowanego majątku, później zaś wagony konwojowali żołnierze w rudozielonych mundurach i szynelach, z błyszczącą gwiazdką na czapkach czy furażerkach. Wtedy to właśnie konieczna była kolejna wizyta u doktora Kuśnierczyka, a z Chabówki, nawet z Limanowej, nie jechał do Nowego Sącza, ani nie miał jechać w dającym się przewidzieć czasie żaden pociąg.

- Nie pojedziesz z nim mamuś, nie ma czym. A chłopak musi stawić się u doktora, bo mu to ucho znowu na amen zaropieje. Muszę ja się z nim wybrać.

Mama upiekła chleb, tym razem cztery bochenki tradycyjnie razowego i w dwu rondlach z osobno zarobionego pszennego ciasta. Te krągłe i pachnące buły ojciec zapakował do owego plecaka z worka, w którym niedawno mama woziła chleb z Krakowa. Włożyliśmy najmocniejsze buty, ubrali się stosownie do zmiennej pogody i ruszyli w drogę.

Koleją było do Nowego Sącza czterdzieści cztery kilometry, do przystanku Nowy Sącz - Miasto o dwa kilometry mniej. Gościńcem bliżej, jakieś trzydzieści sześć kilometrów. Przypadkowa, samotna furmanka podwiozła nas od Smolenia koło rzeki do samej targowicy w Limanowej. Dalej szliśmy pieszo, ciągle lekko pod górkę. Tak aż do Kaniny. Posililiśmy się, odpoczęli, żadnej furmanki nie widać, zaś nieliczne samochody wojskowe nie zwracały uwagi na gesty cywilów. A to dopiero połowa drogi!

- Nie ma rady synu, idziemy dalej. Na Wysokim znów odpoczniemy, a później będzie już z górki aż do samego miasta.

Prawie na samym wzniesieniu stał radziecki żołnierz z opaską na rękawie i dwoma kolorowymi chorągiewkami. Tato nie znał rosyjskiego, jednak zapach świeżego pieczywa, dobywający się z plecaka, ułatwił im porozumienie. Po chwili chorągiewka zatrzymała jakiś samochód. Jeden uformowany w rondelku chlebuś został z machającym chorągiewkami, drugi trafił do szoferki. Jacyś sołdaci wciągnęli nas skutecznie na pakę, ruszyliśmy i szczęśliwie dojechali do miasta. Ojciec przestał się jednak cieszyć, zobaczywszy z daleka ruiny nowosądeckiego zamku. Skądś wiedział, że wysadzili go Polacy, jeszcze w czasie, gdy urzędowali w nim okupanci, ale słyszeć a widzieć to nie to samo. I mnie było smutno, przypomniały mi się wszystkie zachwyty, mamine i moje, ilekroć dojeżdżaliśmy razem osobowym. Z powrotem jechaliśmy już pociągiem, tyle że towarowym, na platformie załadowanej workami z kaszą i mąką. Pociąg jechał wolno, ale zatrzymał się tylko raz, w Limanowej. Mimo podróżnej drzemki na miękkich workach, byłem bardzo zmęczony, jednak do domu pozostało już tylko pięć kilometrów.
Ostatnio zmieniony 05 maja 2012, 16:26 przez stary krab, łącznie zmieniany 10 razy.

Awatar użytkownika
iTuiTam
Posty: 2280
Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35

Re: Smutki i uciechy cz. I.

#2 Post autor: iTuiTam » 02 maja 2012, 20:02

Uczy nas życie od dzieciństwa.
Tarmosi nami historia...
Chleb powszedni ratuje.
Warto opowiadać o przeszłym, bo wtedy teraźniejszość ma inny smak.

Tak mi się pomyślało, Władysławie, po przeczytaniu opowiadania.
Po raz kolejny dziękuję za podzielenie się wspomnieniami.
serdecznie
iTuiTam
stajemy się szeptem...
szeptem...
szeptem
iTuiTam@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Miladora
Posty: 5496
Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
Lokalizacja: Kraków
Płeć:

Re: Smutki i uciechy cz. I.

#3 Post autor: Miladora » 03 maja 2012, 14:20

Dobrze, że opowiadasz takie historie, Krabuniu. :)
Bo zawsze ktoś poniesie je dalej.

Sprawnie poza tym piszesz - wiarygodnie. Tak zwyczajnie i po ludzku.
No i zaledwie nieco przecinków i zdań do poprawki. ;)

- centuria, czy dziurawiec. - bez przecinka
- do głuchoty ucha lewego, - lewego ucha
- nie zawiał zimny wiatr, lub nie dostała się woda. - bez przecinka
- i ogólnego osłabienia, uratowała mnie - bez przecinka
- uratowała mnie krew, którą doktor Kuśnierczyk pobrał mamie i zaaplikował ją mnie. - wystarczyłoby skończyć zdanie na "pobrał mamie" - reszta jest wystarczająco domyślna.
- na czapkach, czy furażerkach. - bez przecinka
- nie jechał do Nowego Sącza, ani w dającym się przewidzieć czasie nie miał jechać żaden pociąg. - sugerowałabym prościej:
- nie jechał do Nowego Sącza ani nie miał jechać w dającym się przewidzieć czasie żaden pociąg.
- Muszę ja się tym razem z nim wybrać./Mama upiekła chleb, tym razem - pierwsze "tym razem" bym opuściła
- owego plecaka plecak z worka, - zaplątało Ci się niepotrzebne słowo
- do Nowego Sącza 44 kilometry, - czterdzieści cztery, tak samo potem trzydzieści sześć
- stał radziecki żołnierz, z opaską na rękawie - bez przecinka
- ale słyszeć, a widzieć to nie to samo. - ale słyszeć a widzieć, to nie to samo.
- tyle, że towarowym - bez przecinka

Nikt nie wybiera sobie dzieciństwa, ale ważne jest, co się z niego wyniesie - jakie doświadczenia i nauki.
Bardzo lubię słowa pewnej pisarki - Molly Gloss: "Krajobraz, który zamieszkujemy jako dzieci, zamieszkuje w nas".

Dobrego :) :rosa:
Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.

(Romain Gary - Obietnica poranka)

stary krab
Posty: 560
Rejestracja: 01 lis 2011, 14:55

Re: Smutki i uciechy cz. I.

#4 Post autor: stary krab » 05 maja 2012, 17:27

Miladora pisze:(...) piszesz - wiarygodnie. Tak zwyczajnie i po ludzku.
Miło, że tak napisałaś. Inaczej już się nie zamierzam uczyć. :)
- do głuchoty ucha lewego, - lewego ucha
Mógłbym wszcząć spór retoryczny. ;) Lewa noga - prawa noga, lewy but - prawy but... To z czeskiej pieśni o siedmiu synach starego Abrachama. Lewe ucho jest dla mnie uchem nie do końca legalnym, prawie jak lewe dokumenty, lewa przepustka powiedzmy.
Jeśli przypomnieć, że kłopoty miałem z uchem środkowym - wychodzi na to, że miałem co najmniej troje uszu. :myśli: Jakby nie liczyć. :cha:
- uratowała mnie krew, którą doktor Kuśnierczyk pobrał mamie i zaaplikował ją mnie. - wystarczyłoby skończyć zdanie na "pobrał mamie" - reszta jest wystarczająco domyślna.
- nie jechał do Nowego Sącza, ani w dającym się przewidzieć czasie nie miał jechać żaden pociąg. - sugerowałabym prościej:
- nie jechał do Nowego Sącza ani nie miał jechać w dającym się przewidzieć czasie żaden pociąg.
- Muszę ja się tym razem z nim wybrać./Mama upiekła chleb, tym razem - pierwsze "tym razem" bym opuściła
Tego rodzaju uwagi cenię sobie najbardziej. Staram się pisać oszczędnie, bardzo cenię powściągliwość cudzych wypowiedzi. Czsem dochodzę jednak do tego okrężną drogą, bywa że się mijam.
Bardzo lubię słowa pewnej pisarki - Molly Gloss: "Krajobraz, który zamieszkujemy jako dzieci, zamieszkuje w nas".
Teraz i ja polubilem to stwierdzenie.

Serdecznie dziękuję Milodziu. :rosa: :rosa: :rosa:

Awatar użytkownika
Miladora
Posty: 5496
Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
Lokalizacja: Kraków
Płeć:

Re: Smutki i uciechy cz. I.

#5 Post autor: Miladora » 06 maja 2012, 0:06

stary krab pisze:Mógłbym wszcząć spór retoryczny.
Mówisz, Krabuniu, że boisz się trzeciego ucha. :)
Ale zauważ, że zwrot "ucho środkowe" to termin medyczny. Natomiast "ucho lewe" nim nie jest i stanowi wyłącznie inwersję, która brzmi sztucznie. Stąd moja poprawka na "lewe ucho". ;)

Zdrowie :vino:
Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.

(Romain Gary - Obietnica poranka)

MARCEPAN
Posty: 211
Rejestracja: 20 mar 2012, 19:26
Lokalizacja: Dolny Śląsk

Re: Smutki i uciechy cz. I.

#6 Post autor: MARCEPAN » 06 maja 2012, 10:23

Kiedy czytam Twoje wspomnienia, mam coraz większą ochotę rozwinąć pamiętnik dziadka. Chyba nie miałby mi tego za złe? Problem w tym, że trudniej opisać coś co zna się z opowieści, a samemu się nie doswiadczyło.
A Ty piszesz tak, że wszystko staje mi przed oczami, widzę tamten świat może bardziej filmowo, niż w rzeczywistości, ale potrafię to sobie wyobrazić. To duży plus tych tekstów.
Optymista twierdzi, że żyjemy w najdoskonalszym ze światów. Pesymista obawia się, że to może być prawda.

http://www.krristoff.com/ - zapraszam na stronę fotograficzną kuzyna.

stary krab
Posty: 560
Rejestracja: 01 lis 2011, 14:55

Re: Smutki i uciechy cz. I.

#7 Post autor: stary krab » 06 maja 2012, 13:50

Miladora pisze:[(...) "ucho lewe" stanowi wyłącznie inwersję, która brzmi sztucznie. Stąd moja poprawka na "lewe ucho". ;)
Dziękuję. :rosa:
To był żart, w którym usiłowałem się śmiać sam z siebie. :sorry:

:myśli: Oboje was zapraszam do drugiej części tego fragmentu wspomnień. :)

Jagoda
Posty: 133
Rejestracja: 03 gru 2011, 21:46

Re: Smutki i uciechy cz. I.

#8 Post autor: Jagoda » 14 maja 2012, 20:35

.
Ostatnio zmieniony 10 lis 2012, 2:12 przez Jagoda, łącznie zmieniany 1 raz.

stary krab
Posty: 560
Rejestracja: 01 lis 2011, 14:55

Re: Smutki i uciechy cz. I.

#9 Post autor: stary krab » 17 maja 2012, 12:38

Jagoda pisze: dziadek szedł po nią z domu na piechotę 80 kilometrów.
Do matury przystępowała tak z marszu - po 80-cio kilometrowej trasie:)
Ale historia! moje 36 kilosów to przy tym betka.
Dziękuję Jagódko za tak ciepły komentarz. :rosa:
Zapraszam też do kolejnego odcinka wspomnień, pierwszej części tekstu Po wojnie.

ODPOWIEDZ

Wróć do „CIĄG DALSZY NASTĄPI”