Aleksandrze
Dziękuję serdecznie za zajrzenie w moje skromne progi.
Myślałam nawet wcześniej, czy nie zostawić samej 'kłody' - bez 'podrzuconej' -
ostatecznie zdecydowałam inaczej, żeby uwydatnić połączenie -
podrzucona kłoda - to także podrzucona/włożona na siłę do oka belka -
Często zdarza się, że jedna strona próbuje drugiej włożyć w usta swoje własne kłamstwa/półprawdy, chcąc żeby ta druga strona w nie wierzyła, bo to daje jej poczucie bycia w czyichś oczach takim porządnym, niewinnym, nienagannym, czystym, usprawiedliwionym, umniejsza jej w własne winy, daje poczucie, że jest wszystko okey, przynajmniej tak ta jedna ze stron myśli. Próbuje być bardzo przekonywująca. Kiedy ten niecny zamiar wychodzi na jaw spróbuje odwrócić kota ogonem, wmawiając że to wszystko nie tak, że nic takiego nie miało miejsca, że zaczęło się tak właściwie od tej drugiej strony, że to ta druga strona jest tak naprawdę temu wszystkiemu winna, a jeszcze jakby tego było mało spróbuje wyciągnąć na wierzch inne wątpliwe brudy i wątki, zahaczając niejako przy okazji o inne zdarzenia. (Nie wiem, czy to zrozumiale tłumaczę.) Widzimy w czyimś oku drzazgę, nie zauważając belki we własnym oku, ale chcemy też żeby to ta druga strona miała poczucie winy. Jesteśmy obłudni, ta drzazga w czyimś oku - jest tak naprawdę ogromną wtłoczoną belką, bo jeśli nawet zauważamy własną winę, to zawsze jest ona niepomiernie mniejsza od tej którą widzimy u innych. Rzucamy kamieniem, rzucamy oskarżenia bez podstaw, próbując odwróci uwagę od własnych obciążeń.
Kiedy pomyśleć właśnie w takich kategoriach wybielania własnych win, uczynków, to dzieje się tak, że próbujemy niejako na siłę włożyć tę większą belkę do cudzego oka, tak łatwiej, prościej dla własnego lepszego samopoczucia. Próbujemy przeforsować na siłę nasze racje, byle nie czuć się źle, gorszym i samemu winnym, więc własną winą próbujemy niejako sprytnie obarczyć/obciążyć tę drugą stronę, trzeba teraz tylko przekonać tę drugą stronę do naszych racji, wywołać u niej silne poczucie własnej winy.
Nie ma nic lepszego, jak po wszystkim pokazać swoją wspaniałomyślność, wybaczając czyjeś tak naprawdę nie istniejące winy, coś co realnie nie miało miejsca. Tak więc najpierw sami wkładamy tę przysłowiową belkę, potem próbujemy z niej tę drugą stronę sami rozgrzeszyć, zgładzić własnymi rękami tę winę, odpuszczając 'winowajcy'. Proste prawda?
Po burzy czas na wyspokojenie emocji, i tu zaczyna się kolejna gra - załagodzenie sytuacji, bo przecież zdajemy sobie dobrze sprawę, że ta druga strona cierpi, nie czujemy się z tym dobrze, więc zaczyna się cała próba wymazania tego zła z czyjeś pamięci, bo przy okazji pojawiają się inne oczekiwania, tyle że ta druga strona nie koniecznie chce się na takie traktowanie zgodzić, przeżywa i wcale nie jest to dla niej takie proste, żeby spełniać czyjeś zachcianki, zwłaszcza że ból ciągle nie ustępuje, i potwornie czuje się z całą tą wiedzą, do czego jest się w stanie posunąć ta jedna ze stron. I wtedy napotyka na ostry jak żyleta wzrok, mówiący: 'jakże to tak... to ja wspaniałomyślnie wybaczam, a nic nie mogę oczekiwać w zamian'. Egoistyczna gra toczy się dalej, on będzie próbować swoich sił bez końca. Ona nie ma wyboru jak zacisnąć zęby. Wreszcie po drodze pokaże swoją słabość, bo przecież pamięta czasy kiedy wszystko wyglądało zupełnie inaczej, może czuje się zapomniana, zaniedbana, znajdzie sposób - opowie mu o tym , pokazując mu że nadal go kocha i pragnie, że nie jest jej obojętnym, jej gra polega na tym, żeby w trakcie pokazać mu co naprawdę czuje, może w kulminacyjnym momencie rozpłacze się na głos, bo przecież jest tylko kobietą, nie umie inaczej.
Nie wiem czy taki czytelny ten wiersz, ale z pewnością opisana sytuacja dotyczy wielu kobiet.
Sceneria jest oczywista, nie wiem czy na tyle podołałam, ale oczywiście starałam się na ile to w mojej mocy.
: )
Pozdrawiam b. serdecznie
agnieszka