Jakim /1.
Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz
- 411
- Posty: 1778
- Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
- Lokalizacja: .de
Jakim /1.
Dlugo bilam sie z myslami...
Zastanawialam sie - calosc? kawalkami? tylko fragmenty?
Decyzja zapadla. Calosc. Jeden rozdzial co pewien czas.
Bardzo prosze o uwagi, komentarze, odczucia. Albo tylko o poczytanie.
Mam wielka nadzieje, ze... zmotywujecie mnie, by dokonczyc to, co wciaz w glowie mruczy.
*
Wszystko już było. Ale zawsze trochę inaczej.
Głosy.
- Kim jesteś?
Głos, który mnie dobiegł był... bardzo miły. Ciepły, głęboki, niski; wręcz seksowny. Słowa zostały wypowiedziane spokojnie i powoli, ale stanowczo. Nie czuło się w nich uśmiechu.
- Kim jesteś?
Głos zaczyna się niecierpliwić. Ale tylko odrobinę.
- A kto pyta? - gardło boli, jak po tygodniowym pobycie na pustyni. Jest bardzo ciemno, dziwnie ciemno; nie znam takiej ciemności. - Kto pyta?
Głos nie odpowiada. Mam wrażenie, że się intensywnie przygląda. Nie wiem, co widzi, czy w ogóle coś widzi, ale wrażenie jest wręcz fizyczne.
- Dostanę wody? - Siedzę. Plecami dotykam czegoś zimnego, pewnie ściany, ręce mam związane razem z kostkami u nóg. Tak mi się wydaje, bo nic kompletnie nie widzę, a nie mogę się ruszyć choćby o milimetr. Stuknęły drzwi.
- Halo?
Cisza.
Kto pyta. Kto odpowiada. Kto pyta. Kto patrzy. Drzwi nie zamknęły się same.
*
Rozdział pierwszy. Sigi.
Nic nie kwitnie, ani maciejka, ani ogórki – mruczy do siebie starszy mężczyzna w roboczym, zielonym, mocno wypłowiałym kombinezonie. A przecież pszczoły u sąsiada, tuż za płotem, pracują jak to tylko pszczoły potrafią. W dodatku drugi tydzień nie pada, co nie zakwitnie, czy obrodzi – i tak uschnie. Teraz nie, jeszcze za wcześnie, ale za dwie, trzy godziny będzie musiał podlać cały ogród. Ciekawe, czy Anne coś załatwiła? Mogłaby już wrócić, naprawdę.
- Witaj, Sigi, jak się dziś masz? - odkłada gazetę, wyciąga dłoń i głaszcze łebek czworonożnego domownika: uwielbiany kocur żony pojawił się właśnie na tarasie i "wymiauczowuje" powitanie pełną kocią piersią. Zaczepia, zagaduje, opowiada. Mężczyzna lubi zwierzaka, bo i nie sposób go nie lubić – dziesięć kilogramów mięśni i perłowoszarego, lśniącego futra. Wielki, dostojny, doskonale wychowany i szybki jak atakująca kobra.
Kot siada obok fotela, patrzy na człowieka i się uśmiecha. Tak, Sigi to potrafi.
- No pewnie, że dostaniesz – właściciel zielonej bejsbolówki pasującej idealnie do reszty stroju wysuwa spod filiżanki talerzyk. Nalewa śmietanki i stawia obok nogi stolika. Kot uśmiecha się jeszcze piękniej i powoli, z godnością, podchodzi do przysmaku. W tym samym momencie kocie delicje schodzą jednak na dalszy plan – na podjeździe pojawia się auto. Wielki stary pick-up, w brzydkim jasnoczerwonym kolorze z dużą szybkością mija taras, by chwilę potem, męcząc wytarte hamulce buntujące się przeciw takiemu traktowaniu przeraźliwym piskiem, zatrzymać się z nadspodziewaną gracją przy garażowej bramie.
Mężczyzna i kot spoglądają na siebie porozumiewawczo i wracają do przerwanej przyjemności – każdy swojej.
- Henry! Sigi! Nie chować się! - Niewysoka blondynka w brudnych dżinsach i kowbojskim kapeluszu trzaska drzwiami od samochodu. - Widzę was, widzę! - woła ze śmiechem. Zdejmuje nakrycie głowy, rzuca je przez otwarte okno na siedzenie i przeczesuje palcami przyklepane włosy.
- Sigi, mój słodki, gdzieś się włóczył po nocy? - Anne, kucnąwszy, zagaduje kota. - Wszystko rozumiem, ptaszki, rybki i i inne żyjątka, ale ja się martwię. Ładnie to tak?
Kot spokojnie i uważnie patrzy opiekunce w oczy. Tylko on widzi, że jej twarz jest o kolejny dzień starsza, zmarszczki głębsze, a jasne kosmyki przybierają gołębi odcień. Ale jest piękna tą specyficzną, człowieczą urodą. I będzie tak samo piękna, jeśli nie piękniejsza, w dniu swoich dziewięćdziesiątych urodzin. Sigi trąca łebkiem jej policzek, mruczy.
- Tak, ja ciebie też – odpowiada na pieszczotę Anne. - I ciebie, ogrodniku – odwraca głowę do męża.
- A już myślałem, że stałem się nagle niewidzialny – Henry kpi, ale jego oczy są pełne miłości, tej innej, tej, której doświadcza się wyłącznie po naprawdę wielu wspólnie przeżytych latach.
- Ty - niewidzialny? Świetny dowcip, doprawdy. - Anne siada z westchnieniem w drugim fotelu i przysuwa pustą filiżankę. - Świeża? Czy ze śniadania?
- Świeża. Czekałem na ciebie.
- Tak, właśnie widzę. Jak będziecie codziennie tak na mnie czekać, to ogród stanie się najlepszym dzikim pastwiskiem, a Sigi najbardziej spasionym kotem w okolicy.
- No wiesz? - zaperza się Henry. - Sigi nie ma ani grama nadwagi, a ogród...? Cóż, sucho. Na to tylko sąsiad zaradzi. Opowiedz lepiej jak poszło.
- Poszło. - Anne, zamyślona, mówi to bardziej do siebie niż męża. - Powiedzmy, że w sześćdziesięciu procentach, no, siedemdziesięciu.
- No, to gratulacje! Kiedy możemy odebrać małą? - Henry z trudem ukrywa radość.
- Nie tak prędko, niestety. Ale może spędzić z nami cały tydzień, licząc od dziś za... miesiąc.
Sigi przysłuchuje się rozmowie przekrzywiając łebek, obserwuje ludzi, jak trzymają się za ręce, a oczy im tak mocno błyszczą. Nie wyczuwa fałszu. Wie, że bardzo się cieszą, że bardzo czekają na tą chwilę. Zdjęcie Małej stoi w kuchni na szafce, w drewnianej ramce roboty Henry´ego. Mała ma jedenaście lat, brązowe włosy i oczy. Chuda, kanciasta, ot, zwykła, typowa nastolatka.
Ale Sigi wie, że dziewczynka nie jest ani zwykła, ani typowa.
Niedopita kawa wystygła, słońce skryło się za wzgórzem, a Henry wciąż siedział na tarasie; Anne krzatąła się w domu. Słyszał, jak podśpiewuje biorąc prysznic, klnie nie mogąc znaleźć lewego kapcia, a potem wypowiada na głos to, co akurat pisze. Dokładnie, jak już tysiące razy wcześniej, widział i wiedział, co w danym momencie robi. Lubił ten niezmienny rozkład, był taki bezpieczny, taki stabilny, porządkował czas i życie. Cały kosmos. Anne była słońcem, on jej malutkim satelitą - skrzywił kąciki ust w namiastce uśmiechu.
Szkoda Małej. Miesiąc. Trzydzieści jeden dni. Jakoś wytrzyma.
Manuela. Manu. Mała. Jego dziewczynka.
Sigi siedzi przy wschodnim ogrodzeniu posesji, patrzy. Dokładnie obserwuje drogę i ścianę lasu, metr po metrze. Nie zauważa niczego niepokojącego, absolutnie niczego, wraca zatem do mycia łap. Błony muszą być idealnie czyste.
CDN
Zastanawialam sie - calosc? kawalkami? tylko fragmenty?
Decyzja zapadla. Calosc. Jeden rozdzial co pewien czas.
Bardzo prosze o uwagi, komentarze, odczucia. Albo tylko o poczytanie.
Mam wielka nadzieje, ze... zmotywujecie mnie, by dokonczyc to, co wciaz w glowie mruczy.
*
Wszystko już było. Ale zawsze trochę inaczej.
Głosy.
- Kim jesteś?
Głos, który mnie dobiegł był... bardzo miły. Ciepły, głęboki, niski; wręcz seksowny. Słowa zostały wypowiedziane spokojnie i powoli, ale stanowczo. Nie czuło się w nich uśmiechu.
- Kim jesteś?
Głos zaczyna się niecierpliwić. Ale tylko odrobinę.
- A kto pyta? - gardło boli, jak po tygodniowym pobycie na pustyni. Jest bardzo ciemno, dziwnie ciemno; nie znam takiej ciemności. - Kto pyta?
Głos nie odpowiada. Mam wrażenie, że się intensywnie przygląda. Nie wiem, co widzi, czy w ogóle coś widzi, ale wrażenie jest wręcz fizyczne.
- Dostanę wody? - Siedzę. Plecami dotykam czegoś zimnego, pewnie ściany, ręce mam związane razem z kostkami u nóg. Tak mi się wydaje, bo nic kompletnie nie widzę, a nie mogę się ruszyć choćby o milimetr. Stuknęły drzwi.
- Halo?
Cisza.
Kto pyta. Kto odpowiada. Kto pyta. Kto patrzy. Drzwi nie zamknęły się same.
*
Rozdział pierwszy. Sigi.
Nic nie kwitnie, ani maciejka, ani ogórki – mruczy do siebie starszy mężczyzna w roboczym, zielonym, mocno wypłowiałym kombinezonie. A przecież pszczoły u sąsiada, tuż za płotem, pracują jak to tylko pszczoły potrafią. W dodatku drugi tydzień nie pada, co nie zakwitnie, czy obrodzi – i tak uschnie. Teraz nie, jeszcze za wcześnie, ale za dwie, trzy godziny będzie musiał podlać cały ogród. Ciekawe, czy Anne coś załatwiła? Mogłaby już wrócić, naprawdę.
- Witaj, Sigi, jak się dziś masz? - odkłada gazetę, wyciąga dłoń i głaszcze łebek czworonożnego domownika: uwielbiany kocur żony pojawił się właśnie na tarasie i "wymiauczowuje" powitanie pełną kocią piersią. Zaczepia, zagaduje, opowiada. Mężczyzna lubi zwierzaka, bo i nie sposób go nie lubić – dziesięć kilogramów mięśni i perłowoszarego, lśniącego futra. Wielki, dostojny, doskonale wychowany i szybki jak atakująca kobra.
Kot siada obok fotela, patrzy na człowieka i się uśmiecha. Tak, Sigi to potrafi.
- No pewnie, że dostaniesz – właściciel zielonej bejsbolówki pasującej idealnie do reszty stroju wysuwa spod filiżanki talerzyk. Nalewa śmietanki i stawia obok nogi stolika. Kot uśmiecha się jeszcze piękniej i powoli, z godnością, podchodzi do przysmaku. W tym samym momencie kocie delicje schodzą jednak na dalszy plan – na podjeździe pojawia się auto. Wielki stary pick-up, w brzydkim jasnoczerwonym kolorze z dużą szybkością mija taras, by chwilę potem, męcząc wytarte hamulce buntujące się przeciw takiemu traktowaniu przeraźliwym piskiem, zatrzymać się z nadspodziewaną gracją przy garażowej bramie.
Mężczyzna i kot spoglądają na siebie porozumiewawczo i wracają do przerwanej przyjemności – każdy swojej.
- Henry! Sigi! Nie chować się! - Niewysoka blondynka w brudnych dżinsach i kowbojskim kapeluszu trzaska drzwiami od samochodu. - Widzę was, widzę! - woła ze śmiechem. Zdejmuje nakrycie głowy, rzuca je przez otwarte okno na siedzenie i przeczesuje palcami przyklepane włosy.
- Sigi, mój słodki, gdzieś się włóczył po nocy? - Anne, kucnąwszy, zagaduje kota. - Wszystko rozumiem, ptaszki, rybki i i inne żyjątka, ale ja się martwię. Ładnie to tak?
Kot spokojnie i uważnie patrzy opiekunce w oczy. Tylko on widzi, że jej twarz jest o kolejny dzień starsza, zmarszczki głębsze, a jasne kosmyki przybierają gołębi odcień. Ale jest piękna tą specyficzną, człowieczą urodą. I będzie tak samo piękna, jeśli nie piękniejsza, w dniu swoich dziewięćdziesiątych urodzin. Sigi trąca łebkiem jej policzek, mruczy.
- Tak, ja ciebie też – odpowiada na pieszczotę Anne. - I ciebie, ogrodniku – odwraca głowę do męża.
- A już myślałem, że stałem się nagle niewidzialny – Henry kpi, ale jego oczy są pełne miłości, tej innej, tej, której doświadcza się wyłącznie po naprawdę wielu wspólnie przeżytych latach.
- Ty - niewidzialny? Świetny dowcip, doprawdy. - Anne siada z westchnieniem w drugim fotelu i przysuwa pustą filiżankę. - Świeża? Czy ze śniadania?
- Świeża. Czekałem na ciebie.
- Tak, właśnie widzę. Jak będziecie codziennie tak na mnie czekać, to ogród stanie się najlepszym dzikim pastwiskiem, a Sigi najbardziej spasionym kotem w okolicy.
- No wiesz? - zaperza się Henry. - Sigi nie ma ani grama nadwagi, a ogród...? Cóż, sucho. Na to tylko sąsiad zaradzi. Opowiedz lepiej jak poszło.
- Poszło. - Anne, zamyślona, mówi to bardziej do siebie niż męża. - Powiedzmy, że w sześćdziesięciu procentach, no, siedemdziesięciu.
- No, to gratulacje! Kiedy możemy odebrać małą? - Henry z trudem ukrywa radość.
- Nie tak prędko, niestety. Ale może spędzić z nami cały tydzień, licząc od dziś za... miesiąc.
Sigi przysłuchuje się rozmowie przekrzywiając łebek, obserwuje ludzi, jak trzymają się za ręce, a oczy im tak mocno błyszczą. Nie wyczuwa fałszu. Wie, że bardzo się cieszą, że bardzo czekają na tą chwilę. Zdjęcie Małej stoi w kuchni na szafce, w drewnianej ramce roboty Henry´ego. Mała ma jedenaście lat, brązowe włosy i oczy. Chuda, kanciasta, ot, zwykła, typowa nastolatka.
Ale Sigi wie, że dziewczynka nie jest ani zwykła, ani typowa.
Niedopita kawa wystygła, słońce skryło się za wzgórzem, a Henry wciąż siedział na tarasie; Anne krzatąła się w domu. Słyszał, jak podśpiewuje biorąc prysznic, klnie nie mogąc znaleźć lewego kapcia, a potem wypowiada na głos to, co akurat pisze. Dokładnie, jak już tysiące razy wcześniej, widział i wiedział, co w danym momencie robi. Lubił ten niezmienny rozkład, był taki bezpieczny, taki stabilny, porządkował czas i życie. Cały kosmos. Anne była słońcem, on jej malutkim satelitą - skrzywił kąciki ust w namiastce uśmiechu.
Szkoda Małej. Miesiąc. Trzydzieści jeden dni. Jakoś wytrzyma.
Manuela. Manu. Mała. Jego dziewczynka.
Sigi siedzi przy wschodnim ogrodzeniu posesji, patrzy. Dokładnie obserwuje drogę i ścianę lasu, metr po metrze. Nie zauważa niczego niepokojącego, absolutnie niczego, wraca zatem do mycia łap. Błony muszą być idealnie czyste.
CDN
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.