Dziekuje Wam pieknie.

Kolejny rozdzial ukaze sie w typowym przedziale czasowym, czyli na poczatku marca.
od poczatku
w poprzednim odcinku
Głosy.
Fiolet zniknął. Stała się szarość, tak całkiem biblijnie. Nikt nie przyszedł od dawna, jeśli jeszcze wiem, co to jest dawno. Chyba jednak jeszcze wiem. Dawno, to długo. Długo fioletowo i długo szaro. Długo nieruchomo i długo nie myć zębów. Długo nie mówić.
Zmysły kuleją. Mowa i skóra. Skóra mówi, że jest chłodniej, albo, że wieje z lewej. Mowa działa, bo odmawiam mówienia. Wzrok widzi tylko szarość. Fioletu wcale nie było. Szarość. Jest?
Boli. Nie mogę oddychać przez nos. Nic nie pamiętam, nie wiem kto, ani kiedy. Czuję tylko opuchliznę. Kłaczki z wacianych tamponów łaskoczą.
*
Rozdział ósmy. Klaus.
Ogień jest piękny. Można tak siedzieć i patrzeć, i zatracić się w tym patrzeniu. Czasem aż chce się wyciągnąć rękę, by dotknąć, by poczuć; zachwycić. Nie by się sparzyć.
Wiele można powiedzieć o gospodarzu tego domu, ale gdyby użyć jednego, jedynego tylko słowa, brzmiałoby ono: dziwny. Tak się powinien nazywać: Joe Dziwny.
Raz wstaje o czwartej rano, raz pojawia dopiero późnym popołudniem, akurat, gdy przejeżdża skrajem pastwiska listonosz wracający do bazy. Śniadania są albo trzy dni z rzędu, albo ich nie ma przez tydzień. To się chyba nazywa nieuregulowany tryb życia?
Klaus nie liczy dni, bo i też dni nie liczą się wschodami, ani wiadomościami w eterach nierównoległych; nic nie jest parzyste, nic nie jest synchroniczne. Ale ten czas jest dobry. Ten, który płynie i ten, co kuca po kątach. Nie tylko w domu Joe´go.
Na drzewach ostatnie uparte liście wirują w wariackim tańcu – wiatr jest wymagającym prowadzącym: szarpie, zmienia krok i rytm, przydeptuje... Porywa.
Mężczyzna siedzi w salonie przy ogromnym, panoramicznym oknie, dłonie ogrzewa kubkiem kawy. Jest cicho i spokojnie, pachnie cykoria. Joe´go nie ma, rano w kuchni mignął tylko: "do później" i zniknął.
Czasem w jego głowie pojawiają się obrazy. Nie rozumie ich, nie wie skąd i dlaczego w ogóle go nawiedzają. Próbował je opisać i namalować, próbował też opowiedzieć Joe´mu, ale on nie słucha - macha tylko lekceważąco ręką, jakby miał go za idiotę. Trochę to irytujące, ale obrazy nie są na tyle gęste, by zasłaniać wzgórze. A Klaus bardzo lubi to wzgórze, potrafi godzinami patrzeć na pasące się konie, słyszy ich rżenie i tętent, gdy nagle zbiera im się na harce. W stadzie jest jeden srokaty, ulubieniec Joe´go. Gdy zjawia się nowy kupiec, srokaty nagle znika w stajni, jakby nigdy nie istniał. Każdy ma, jak widać, jakieś słabości.
Klaus dopija kawę, odnosi kubek do kuchni i idzie do "swojego" pokoju. Z niego jeszcze lepiej widać wzgórze. Będzie tak siedział i czekał na Joe´go.
*
Sigi zatrzymał się przy szopie z narzędziami – wie, że w domu jest tylko obcy i wie, których drzwi nigdy nie domyka Joe. Dużo ryb przepłynęło rzeką, zanim podjął decyzję o zbliżeniu się do tego człowieka o dziwnych oczach. Wiele razy już mu się przyglądał, czasem z ukrycia, czasem z całkiem bliska, będąc w gościnie u Joe´go i jest przekonany, że ta decyzja jest słuszna.
Gdyby Sigi potrafił mówić, okazałoby się, że posiada zdumiewający zasób słów... Tego jednak nie umie, nie w ludzkim sensie, ale określiłby oczy mężczyzny w dwojaki sposób: ujmując rzecz żartobliwie i mocno egoistycznie - miały barwę Sigowego futra. Gdyby jednak musiał je określić jako zwykły obserwator – były wytrawione. Wyblakłe, ale ta bladość też była dziwna, a pod nią coś się kryło. I tego właśnie chciał się dowiedzieć.
Pchnął łapą drzwi, stanął w progu, wąchał. Powietrze pachniało palonym drewnem. Obcy był na górze (tak, obcy miał imię, ale dla niego nadal był obcym). Przez moment ogarnęło go wahanie. Może wątpliwości? Nie to było jego zadaniem...
Gdy ogon pozamiatał już cały pył z bambusowej wycieraczki, Sigi barkiem odsunął pytania i drzwi na potrzebną szerokość – był w środku.
*
Klaus czeka. To nie jest Joe, na niego za wcześnie.
Jestem na górze.
Wiem. Wiem gdzie jesteś.
Chwilowy zanik samotności.
*
...kim jestem. Nie wiem nic, skąd się wziąłem, skąd przyszedłem. Ostatnie, co pamiętam to las. Duży, gęsty i szepczący. A potem ta kobieta w miasteczku. Miała dziwnego psa... A potem przyszedł Joe i tak znalazłem się tutaj. No, nie patrz tak, naprawdę próbuję, tak bardzo próbuję cokolwiek sobie przypomnieć, ale gdy już widzę zarys (czego zarys?) rozpływa się wszystko. Mgła.
...lasem? Długo. Joe powiedział, że musiałem iść kilka tygodni. W moje stopy wrośnięte było igliwie. Czy bolało? Nie wiem. Pewnie tak. A potem ta kobieta. Znasz jej psa? Ma naprawdę dziwnego psa, nie sądzisz?
...ryby. Chyba. To znaczy, jem, są całkiem smaczne. Joe przynosi takie z pomarańczowymi brzuchami. Lubię patrzeć jak je oprawia. A potem przyrządza. Myślisz, że psy też lubią smażone ryby? Bo ta kobieta z miasteczka...
Joe siedzi w kuchni przy stole. Kromka chleba z masłem i grubo pokrojonym szczypiorem leży nietknięta na talerzyku.
- Tak, jest dobry. Dziwny, ale dobry. Całkiem jak pies tej kobiety, prawda? Długo się znacie? Wszystkie łapy... To chyba długo. Dobrze, przyjdź jutro. Joe raczej nie będzie miał nic przeciwko, ale mogę zapytać. Nie pytać?...
Szczypior zmienił kolor pod wpływem soli. Joe drgnął, gdy Sigi otarł się o jego łydkę. Do jutra.
*
Trudno nazwać powierzchnię górskiego potoku lustrem wody. Ale teraz, gdy zima wolnym krokiem schodzi niżej i niżej ze szczytów, rzeka zwolniła, wzdycha i stroi się w liście. Sigi siedzi na korzeniu starej, powykręcanej reumatyzmem sosny. Ale wielkiego pstrąga nie ma...
Obcy jest już trochę mniej obcy. Jest nawet całkiem sympatyczny. Sigi już wie, że te szare oczy potrzebują czasu. Dużo czasu. Wszystkich łap.
Uśmiecha się i unosi łeb w stronę oddalonego o sześć pni, zapracowanego dzięcioła. Stukaj, stukaj. Kto stuka przeżyje. Może.
Bardzo dziekuje za pomoc w korekcie Ani Ostrowskiej.
CDN