Rzecz o skarbach
- Ryszard Sziler
- Posty: 168
- Rejestracja: 04 cze 2013, 9:00
Rzecz o skarbach
Zdarzali się oczywiście goście i babka emanowała wówczas wręcz rozkoszą. Jej podśpiewywania niosły się po całym domu. A było w nich wszystko, od „Szumu Prutu „, przez „Orle powstań”, „Precz z tytułami ”, po których przechodziła niespodzianie na placówkę pod Tobrukiem , bądź do Tyrolu lub do ”Warszawianki”. I z całą pewnością nie było w tym śpiewie choćby nuty rzewności, czy powagi, tym bardziej, że okraszała go przerywnikami w typie :
A u naszej popadi , popadi
Tri kutasy na zadi, na zadi.
albo:
I szoł sobi Fyłyp, Fyłyp,
A jajcia mu – tyłyp, tyłyp.
I szoł sobi Iwan, Iwan,
A jajcia mu – bałam, bałam.
Przede wszystkim rozstawiała stół , przecierała krzesła , a kiedy już rogi najmniejszych nawet serwetek przybrały właściwy kształt, wychodziła do ogródka po kwiaty, które odbierała motylom. Brodziła w nich i długo schodziło nim wybrała któreś ,tak by dopełniały zakładaną kompozycję potraw. Ale kosmosę preferowała, bo przecież Sala tak szczególnie lubi te” boćki”. Otrzepywała je potem z rosy i wszelkich żyjątek ,i rozkładała w kryształowej wazie , albo wysmukłym flakonie , jeszcze po prababce Celinie. Potem wlewała wodę, tak jak wlewa się strumień słońca w łąkę przez rozciętą wiatrem chmurę. Z pluskiem i migotaniem.
A ciotka Sala, choć miała już sporo lat, ciągle pachniała jeszcze wodami Karlsbadu , do których jeździła kiedyś .
-W ogóle bywała w świecie, nie to co ja – mówiła babka , tamtego wieczoru, kiedy to zachorowała i Tadeuszek musiał z dziadkiem iść dzwonić po karetkę z budki dróżnika.
-Boże mój – szeptała- pewnie umrę, a tu tak daleko od ludzi. I czemuś ty mnie wywiózł tak daleko ? – patrzyła z wyrzutem na dziadka, a on poprawiał okulary i chrząkał.
A świat ciotki był rzeczywiście szeroki: Wiedeń , Paryż, Bruksela...Wsiadała w pociąg kolei lwowskiej i jechała w ten świat. W dodatku opłaty pokrywała w całości ze swojej nauczycielskiej pensji
- Dziś mógłby to wymyślić tylko Andersen – mruczała babka
-No popatrz babciu a ilu my rzeczy nie mamy – wyliczał jej kiedyś Tadeuszek – Nawet porządnego scyzoryka nie mam, ani organków...
-Nie masz czegoś? Ano rozejrzyj się wokół . Zsumuj sobie ile dostałeś. I ciepło pieca, i przeźroczystość szyb i kolędę wieczoru .I marcowy śpiew szpaka, kiedy jeszcze jest tak bardzo szaro .No i głodny nie jesteś przecież. To czego ci jeszcze potrzeba? – spytała babka.
Tu Tadeuszek tłumaczył długo, czego mu potrzeba, podając także przykłady już przez los obdarowanych.
-No i poza tym , sama tak babciu mówiłaś.
-Aa, tam – machnęła ręką babka.- różne rzeczy czasem człowiek mówi.
-No ale, co to za skarby, nawet i te śpiewy szpaków, kiedy wszyscy je słyszą i wcale na nich nie poprzestają . Robią swoje , a ptaki swoje.- uśmiechnął się Tadeuszek.
- Ach tak – pokiwała głową babka – Mówisz ,że wszyscy mają śpiew ptaka? Plamy słońca pod drzewem? Smak malinowego soku w ustach? A pewny jesteś? A nie myślisz czasem, że może oni już te skarby utracili?
- No jakże...Pewnie ,że nie.
- Oho. Różnie z tym bywa...A wiesz ty co to wróbel?- spytała nagle.
- Babciu – westchnął z wyrzutem Tadeuszek.
- No co to?- indagowała uparcie babka.
- Wróbel...to wróbel.
- Właśnie – sarknęła – Woda, to woda. Chmura , to chmura .Słońce, to słońce. Tak właśnie traci się skarby , nie dostrzegając własnego bogactwa.
Tu babka zasępiła się przez chwilę
-A wyobrażasz ty sobie świat bez wróbla?- spytała
- Wróble muszą być – powiedział z przekonaniem Tadeuszek
I odtąd zaczął przyglądać się uważniej kawkom ,wróblom, soplom, żywicy wypływającej z pękniętego pnia wiśni. Ale scyzoryka jak nie miał, tak nie miał i nie mógł o tym zapomnieć.
-No kupisz mi go wreszcie , czy nie ? – nudził straszliwie babkę
-Jak pojedziemy do miasta, to kupię.
-Ale kiedy, co? No kiedy babciu?
-A pocałujże ty mnie wreszcie w lichtarz! – wyrwało się w końcu umęczonej babce i aż sobie usta z wrażenia zatkała dłonią posłyszawszy te słowa.
Wreszcie przyjeżdżała ciotka, jak wiosenny obłok
-Świat pędzi. Czy nie wydaje ci się Kasiu, że świat pędzi ,jakby bez sensu? – pytała pijąc herbatę drobniutkimi łyczkami. -Przestawia , to czego przestawiać nie potrzeba. Nie udoskonala a niszczy. Zbyt wiele zniszczył ostatnimi czasy. Wiatr, tej tam - historii, zwiewa wszystkie drobiazgi, pozornie niepotrzebne, jak jesienne liście. Szkopuł w tym, że ciągle nie nadchodzi wiosna i nie ma świeżej zieleni. Słyszy się tylko niekończące się jej zapowiedzi. Mam już dość tej wiecznej zimy. W końcu nie jestem Eskimosem.
Chodziła potem po domu w różowym szlafroku, coś nuciła akompaniując sobie cichutko na fortepianie Czytała książkę przy szeroko na kwietny dzień otwartych oknach. Wreszcie położyła ją na stole i stanęła w jednym. Zapatrzyła się w sad. Miodny i pachnący. Głowę oparła o dłonie i trwała tak, aż do zupełnego znudzenia się, obserwującego ją Tadeuszka, bo było przede wszystkim zbyt cicho, tak że słyszał światło kładące się po meblach.
-A co ty robisz ciociu?- nie wytrzymał w końcu.
-A tak sobie rozmawiamy z Panem Bogiem – szepnęła ciotka.
A u naszej popadi , popadi
Tri kutasy na zadi, na zadi.
albo:
I szoł sobi Fyłyp, Fyłyp,
A jajcia mu – tyłyp, tyłyp.
I szoł sobi Iwan, Iwan,
A jajcia mu – bałam, bałam.
Przede wszystkim rozstawiała stół , przecierała krzesła , a kiedy już rogi najmniejszych nawet serwetek przybrały właściwy kształt, wychodziła do ogródka po kwiaty, które odbierała motylom. Brodziła w nich i długo schodziło nim wybrała któreś ,tak by dopełniały zakładaną kompozycję potraw. Ale kosmosę preferowała, bo przecież Sala tak szczególnie lubi te” boćki”. Otrzepywała je potem z rosy i wszelkich żyjątek ,i rozkładała w kryształowej wazie , albo wysmukłym flakonie , jeszcze po prababce Celinie. Potem wlewała wodę, tak jak wlewa się strumień słońca w łąkę przez rozciętą wiatrem chmurę. Z pluskiem i migotaniem.
A ciotka Sala, choć miała już sporo lat, ciągle pachniała jeszcze wodami Karlsbadu , do których jeździła kiedyś .
-W ogóle bywała w świecie, nie to co ja – mówiła babka , tamtego wieczoru, kiedy to zachorowała i Tadeuszek musiał z dziadkiem iść dzwonić po karetkę z budki dróżnika.
-Boże mój – szeptała- pewnie umrę, a tu tak daleko od ludzi. I czemuś ty mnie wywiózł tak daleko ? – patrzyła z wyrzutem na dziadka, a on poprawiał okulary i chrząkał.
A świat ciotki był rzeczywiście szeroki: Wiedeń , Paryż, Bruksela...Wsiadała w pociąg kolei lwowskiej i jechała w ten świat. W dodatku opłaty pokrywała w całości ze swojej nauczycielskiej pensji
- Dziś mógłby to wymyślić tylko Andersen – mruczała babka
-No popatrz babciu a ilu my rzeczy nie mamy – wyliczał jej kiedyś Tadeuszek – Nawet porządnego scyzoryka nie mam, ani organków...
-Nie masz czegoś? Ano rozejrzyj się wokół . Zsumuj sobie ile dostałeś. I ciepło pieca, i przeźroczystość szyb i kolędę wieczoru .I marcowy śpiew szpaka, kiedy jeszcze jest tak bardzo szaro .No i głodny nie jesteś przecież. To czego ci jeszcze potrzeba? – spytała babka.
Tu Tadeuszek tłumaczył długo, czego mu potrzeba, podając także przykłady już przez los obdarowanych.
-No i poza tym , sama tak babciu mówiłaś.
-Aa, tam – machnęła ręką babka.- różne rzeczy czasem człowiek mówi.
-No ale, co to za skarby, nawet i te śpiewy szpaków, kiedy wszyscy je słyszą i wcale na nich nie poprzestają . Robią swoje , a ptaki swoje.- uśmiechnął się Tadeuszek.
- Ach tak – pokiwała głową babka – Mówisz ,że wszyscy mają śpiew ptaka? Plamy słońca pod drzewem? Smak malinowego soku w ustach? A pewny jesteś? A nie myślisz czasem, że może oni już te skarby utracili?
- No jakże...Pewnie ,że nie.
- Oho. Różnie z tym bywa...A wiesz ty co to wróbel?- spytała nagle.
- Babciu – westchnął z wyrzutem Tadeuszek.
- No co to?- indagowała uparcie babka.
- Wróbel...to wróbel.
- Właśnie – sarknęła – Woda, to woda. Chmura , to chmura .Słońce, to słońce. Tak właśnie traci się skarby , nie dostrzegając własnego bogactwa.
Tu babka zasępiła się przez chwilę
-A wyobrażasz ty sobie świat bez wróbla?- spytała
- Wróble muszą być – powiedział z przekonaniem Tadeuszek
I odtąd zaczął przyglądać się uważniej kawkom ,wróblom, soplom, żywicy wypływającej z pękniętego pnia wiśni. Ale scyzoryka jak nie miał, tak nie miał i nie mógł o tym zapomnieć.
-No kupisz mi go wreszcie , czy nie ? – nudził straszliwie babkę
-Jak pojedziemy do miasta, to kupię.
-Ale kiedy, co? No kiedy babciu?
-A pocałujże ty mnie wreszcie w lichtarz! – wyrwało się w końcu umęczonej babce i aż sobie usta z wrażenia zatkała dłonią posłyszawszy te słowa.
Wreszcie przyjeżdżała ciotka, jak wiosenny obłok
-Świat pędzi. Czy nie wydaje ci się Kasiu, że świat pędzi ,jakby bez sensu? – pytała pijąc herbatę drobniutkimi łyczkami. -Przestawia , to czego przestawiać nie potrzeba. Nie udoskonala a niszczy. Zbyt wiele zniszczył ostatnimi czasy. Wiatr, tej tam - historii, zwiewa wszystkie drobiazgi, pozornie niepotrzebne, jak jesienne liście. Szkopuł w tym, że ciągle nie nadchodzi wiosna i nie ma świeżej zieleni. Słyszy się tylko niekończące się jej zapowiedzi. Mam już dość tej wiecznej zimy. W końcu nie jestem Eskimosem.
Chodziła potem po domu w różowym szlafroku, coś nuciła akompaniując sobie cichutko na fortepianie Czytała książkę przy szeroko na kwietny dzień otwartych oknach. Wreszcie położyła ją na stole i stanęła w jednym. Zapatrzyła się w sad. Miodny i pachnący. Głowę oparła o dłonie i trwała tak, aż do zupełnego znudzenia się, obserwującego ją Tadeuszka, bo było przede wszystkim zbyt cicho, tak że słyszał światło kładące się po meblach.
-A co ty robisz ciociu?- nie wytrzymał w końcu.
-A tak sobie rozmawiamy z Panem Bogiem – szepnęła ciotka.