Żołnierz w dalekim kraju

Odpowiedz


To pytanie jest elementem zabezpieczającym przed automatycznym zamieszczaniem postów.
Emotikony
:) :myśli: :( :jez: :cha: :crach: :be: :no: :ok: :smoker: :(( :tan: :down: :kofe: :rosa: :kwiat: :beer: :sorry: ;) :wstyd: :vino: :bee: :bravo:
Wyświetl więcej emotikon

BBCode włączony
[Img] wyłączony
[Flash] wyłączony
[URL] włączony
Emotikony włączone

Przegląd tematu
   

Rozwiń widok Przegląd tematu: Żołnierz w dalekim kraju

Re: Żołnierz w dalekim kraju

autor: eka » 28 lut 2016, 22:50

:wstyd:

Re: Żołnierz w dalekim kraju

autor: skaranie boskie » 28 lut 2016, 22:34

Akurat dywizjon 303 i parę innych, były dywizjonami składowymi Royal Air Force, a więc jednostkami armii brytyjskiej działającymi w wojnie obronnej. To, że składały się głównie z Polaków, nie oznacza, że żołnierze byli w obcym kraju. To znaczy kraj był dla nich osobiście obcy, ale nie dla armii.
Jeżeli chodzi o rzezie w Afryce, to rzeczywiście przydałaby się misja rozjemcza, ale (wybacz brutalność) nie po to się wywala miliony dolców na ekspedycję, żeby ratować przed śmiercią choćby i parę milionów "czarnuchów", którzy nawet ropy nie są w stanie w zamian zaoferować. Live is brutal.
Z kolei udział Stanów w drugiej wojnie był zdeterminowany (przynajmniej oficjalnie) napaścią na ich terytorium przez państwo osi - Japonię. Więc to już nie była żadna misja, tylko regularna wojna jednej koalicji z drugą.

Re: Żołnierz w dalekim kraju

autor: eka » 28 lut 2016, 21:12

Najbardziej jestem pacyfistką, ale obcy żołnierz czasami jest potrzebny, np. kiedy Hutu i Tutsi się wyrzynali nikt nie przeszkodził w hekatombie 2 mln ludzi. A można było wiele istnień oszczędzić.
Są interwencje konieczne, takie jak powstrzymanie bestialskiego totalitaryzmu, Niemcy i Japonia w czasie II WŚ bez udziału wojsk USA zmieniłyby świat.
A Polacy w Dywizjonie 303?

To nie takie proste.

Re: Żołnierz w dalekim kraju

autor: Gorgiasz » 28 lut 2016, 20:26

skaranie boskie pisze:A czy takie wołanie nie jest torowaniem drogi?
Teoretycznie tak, a praktycznie... no dobra, już nic nie mówię. Obrazek

Re: Żołnierz w dalekim kraju

autor: skaranie boskie » 28 lut 2016, 17:37

A czy takie wołanie nie jest torowaniem drogi?
Przynajmniej powinno być, warto więc wołać.

Re: Żołnierz w dalekim kraju

autor: Gorgiasz » 28 lut 2016, 14:53

Oczywiście nie zarzucam tu Alicji żadnego negatywnego działania,
Również nie wątpię, że autorka nie miała tego typu zamiarów.
Gdyby potraktować te słowa tak, jak brzmią, to można by spokojnie wysnuć tezę, że żołnierze wehrmachtu w latach czterdziestych ub. wieku pomagali ludziom w różnych, bliskich i dalekich krajach. A w to przecież nijak nikt nie uwierzy.
Uwierzy, uwierzy. Nie doceniasz siły (w tym wypadku eufemizm nienawiści) ideologii. Spotkałem się na forach z opinią (wypowiedzianą z przekonaniem przez aktywnego użytkownika), że żołnierze Wermachtu bronili Polski przed zarazą bolszewizmu w imię wartości chrześcijańskich, za co należy im się „cześć i chwała” (dokładnie słów nie pamiętam, ale taka była wymowa). Tacy ludzie też się trafiają, rzadko na szczęście i w określonych środowiskach.
Czy nie wydaje się Wam, że nie należy uczyć dzieci godzenia się z kłamstwami już od najmłodszych lat?
Wydaje się. Tylko jak to zrobić w naszej rzeczywistości? Pełnej ….......... (wiadomo czego).
Czyżby miała tu zastosowanie moralność Kalego?
Pewnikiem tak.

A ogólnie - to masz rację. Tylko możesz sobie zacytować: „Ego vox clamantis in deserto”.

:smoker:

Żołnierz w dalekim kraju

autor: skaranie boskie » 28 lut 2016, 12:10

Przeczytałem bajkę naszej Użytkowniczki Alicji Jonasz i znalazłem w niej taki oto kwiatuszek:
Alicja Jonasz pisze: Twój tata jest żołnierzem. Pomaga ludziom z dalekiego kraju.
Ponieważ znalazło się to utworze kierowanym do dzieci, nie chciałem rozwijać tam swoich wątpliwości. Zakładam więc ten wątek, żeby podyskutować o prawdziwości powyższych słów i ich wielu, możliwych interpretacjach. Oczywiście nie zarzucam tu Alicji żadnego negatywnego działania, może jedynie delikatne wprowadzenie małego czytelnika w błąd, jako następstwo wiary w nieco eufemistyczną propagandę.
Gdyby potraktować te słowa tak, jak brzmią, to można by spokojnie wysnuć tezę, że żołnierze wehrmachtu w latach czterdziestych ub. wieku pomagali ludziom w różnych, bliskich i dalekich krajach. A w to przecież nijak nikt nie uwierzy.
Czy nie wydaje się Wam, że nie należy uczyć dzieci godzenia się z kłamstwami już od najmłodszych lat? Przecież wspomniany żołnierz był, bądź jest, w tym dalekim kraju zwyczajnym okupantem. Nikt z miejscowej ludności nie życzy sobie jego tam pobytu, każdy zaś traktuje, jak wroga zarówno jego, jak i kraj, który go tam wysłał. Przecież żaden polski żołnierz nie pojechał do dalekiego kraju, żeby usuwać skutki powodzi, wybuchu wulkanu, bądź innego tsunami. To on jest tam czymś na kształt klęski żywiołowej, to on - zupełnie, jak Niemcy w całej historii drang nach osten, przynosi dobrodziejstwa na ostrzach mieczy, bądź lufach karabinów. Dobrodziejstwa niechciane i obce tamtejszej kulturze, jak nam obce było chrześcijaństwo, czy inne zachodnie wynalazki, jak Indianom Ameryki środkowej obce były idee i metody konkwistadorów. W czym więc tato Ali i jego dowódcy są lepsi od tamtych, że uważamy ich dobrych, a tamtych za złych? Czyżby miała tu zastosowanie moralność Kalego?
Reasumując - uważam, że wszelkie wyprawy wojenne, eufemistycznie zwane misjami (z dowolnym przymiotnikiem), są niczym innym, jak najazdami na inne, suwerenne kraje, a pobyt naszych (i nie tylko) wojsk na zajętych terytoriach zwykłą okupacją. Innymi słowy, wcale nie jesteśmy tacy świetlanie dobrzy, na jakich staramy się kreować. Pomstujemy na Rosjan, którzy zaanektowali Krym, sami równocześnie anektując dla Ameryki chociażby Afganistan.

Na górę