Domyśliłam się od razu, że to "podpucha".
Dla mnie dobry głos w dyskusji o współczesnej poezji. Choć myślę, że akurat tego rodzaju pisanie lansują jedynie określone środowiska opiniotwórcze, niekoniecznie są to ogólnie obowiązujące standardy.
Ja osobiście mam ambiwalentny stosunek do wulgaryzmów, bo akurat chyba to najbardziej jaskrawy przykład i środek wyrazu, budzący największe kontrowersje.
Sama używam ich w wierszach, natomiast sądzę, że ponieważ to bardzo ostra przyprawa, należy się nimi posługiwać z umiarem i jedynie tam, gdzie pasują.
Na pewno nie dlatego, że taka moda, na pewno nie dla lansu, na pewno nie po to, aby dodawać sobie autorskiego animuszu.
Poeta, który braki warsztatowe, ubóstwo języka, płytkość przemyśleń, banalną metaforykę maskuje dużą ilością wulgaryzmów, przypomina mi dwunastolatka, któremu wydaje się, że ze szlugiem w gębie wygląda bardziej dorośle.
Wszystko zależy więc od kontekstu. Mogę sobie na przykład wyobrazić wiersz, w którym podmiotem lirycznym jest menel, albo prostytutka. Trudno wówczas o posługiwanie się polszczyzną salonową.
Zakładam też dopuszczalność słów niecenzuralnych w satyrze (jak powyższa).
Albo przy tworzeniu określonych klimatów, odwoływaniu się do pewnych szablonów językowych, znaków czasu, albo pojęć/zwrotów wytrychów.
No i przy cytatach.
Pomijając kwestie warsztatowe - pozostaje jedynie ubolewać nad tym, że promuje się poezję, która niewiele sobą reprezentuje. Na pocieszenie mogę dodać, że nie zawsze i nie wszędzie. Wiersze bezmięsne, ambitniejsze, również mają swoją rację bytu, należy jedynie znaleźć odpowiednią niwę.
Pozdrawiam,
Glo.