Jak widzę, małomiasteczkowy urok działa na wszystkich. Bo rzeczywiście, jest "coś" w pozornym milczeniu, w ograniczeniu przestrzeni. Opisujesz życie peryferyjne: na peryferiach cywilizacji.
Biblioteka jest dla mnie również symbolem peryferii, zwłaszcza taka w małym miasteczku, gdzie mamy do czynienia ze starymi książkami, gdzie kultura ma zupełnie inny wymiar, pozbawiona jest nowości, czeka dopiero na odpryski z wielkiego świata. Natomiast nie powiedziałabym, w przeciwieństwie do Ewy Włodek, że to ersatz. Wydaje mi się, że leniwy spokój, inercja, sprzyjają kontemplacji, wgryzieniu się, lepszemu zrozumieniu tego, co jest nam dane.
Dostrzegłam w tym wierszu także rodzaj przypowieści o człowieku. Każdy ma swoje miejsce, funkcjonuje w określonej czasoprzestrzeni. Na ogół tęskni do czegoś więcej, co wydaje mu się wspanialsze, piękniejsze, pełne splendoru (tak odczytuję nostalgię za wielkomiejskością). A jednak rzeczywistość, w której żyje, posiada swoje niezwykłe głębie, tylko trzeba umieć je odnaleźć, wczytać się w nie, dotrzeć do sedna, a przede wszystkim - odnaleźć coś dla siebie, jakby wskazówkę. Jak w tych książkach z biblioteki, pokrytych kurzem, pozornie nieciekawych. Jak za zamkniętymi drzwiami. Wszędzie natrafiamy na ślady, myśli, wspomnienia, obrazy. Mądrość i Prawda Absolutna posługują się wieloma kodami, na miarę tego miejsca, gdzie aktualnie przyszło nam obserwować świat.
Pozdrawiam,
Glo.