A ja spotkałam mnóstwo dobrych. Niuejdżowcy gadają coś o "przyciąganiu tego, w co się wierzy".skaranie pisze:emelly pisze:
jest dużo złych księży, ale jeszcze więcej dobrych
To truizm, Emelly.
Ja spotkałem ich w życiu wielu. Wszyscy, bez wyjątku kwalifikowali się do tej pierwszej kategorii. Nie wierzę, żebym trafiał tak wyjątkowo, bo to jakby wygrać główną nagrodę w grze liczbowej. A jakoś nigdy nie wygrałem.
Jak ja to lubię! Najpierw sprowadza się wiarę do poziomu rozumienia pierwszej klasy podstawówki, a potem wykazuje jej dziecinność. Przyjmij, proszę, do wiadomości, że chrześcijanie wierzą w trochę inne rzeczy niż twierdzisz. Mówi Ci to chrześcijanka, czyli osoba w miarę kompetentna w tej materii.skaranie pisze:Będziesz się smażył w ogniu przez całą wieczność. Niedorzeczne. Przecież ogień z wnętrza ziemi nawet przez sekundę nie pozostawi człowieka przy życiu, ciało natomiast, w mgnieniu oka, rozpuści w płynnej magmie. Ale wiara czyni cuda, co widać wyżej.
Chmurki i ogień są symbolami. Człowiek ma wyobraźnię symboliczną. Nie odkrywam w tym momencie Ameryki, stwierdzam powszechnie znany fakt. Czy jednak to, że coś ubiera się w symbole (symbole nieraz ewoluujące), oznacza, że to coś nie istnieje? Niebo jest stanem zjednoczenia duszy z Bogiem. Piekło jest stanem bez Boga. W życiu doczesnym też tak jest - albo żyjesz z Bogiem, albo bez Boga. Śmierć jest przeniesieniem w inny wymiar - wymiar bezczasowy. "Czas jest miarą zmian" - to chyba powiedział Arystoteles. Póki istniejesz w czasie, możesz zmieniać swoje decyzje. Trafiając w wymiar wieczności, wymiar bezczasowy, nie jesteś w stanie zmienić decyzji, zostaje ona podjęta w momencie przejścia z jednego wymiaru w drugi. Liczy się nie to, co w życiu zrobiłeś, ale w jakim stanie jest Twoja dusza w chwili przejścia - czy jest na "tak" czy na "nie" dla Boga. I to człowiek sam podejmuje decyzję. Staje z tym swoim "tak" lub "nie" przed Absolutem, Niepojętym i Nieskończonym. Tzw. chrześcijańscy moderniści wyobrażają sobie jedną możliwą reakcję - człowiek odpowiada miłością i następuje happy end. Osobiście myślę, że możliwe są dwie - jedną jest skrajna fala miłości, drugą jest skrajne przerażenie. I ten stan zostaje już utrwalony. Niebo jest właśnie trwaniem w tym stanie miłosnego uniesienia (połączonym, jak to z miłością bywa, ze szczęściem), piekło - w skrajnym przerażeniu, samotności i rozpaczy - ale bez Boga, zgodnie z życzeniem. Nie każdy musi chcieć być zespolony z Bogiem. Nie każdy tak wybiera. Oczywiście upraszczam, ale wciąż poruszam się w obrębie ortodoksji. Myślę, że struktura świata duchowego jest dużo bardziej skomplikowana, ale na pewno nie ma tam czasu w naszym rozumieniu i nie działają te same mechanizmy.
Myślę, że piekło to właśnie taka, dobrze znana z życia i literatury "nuda egzystencjalna" połączona z czarną rozpaczą, tylko w stopniu dużo, dużo większym. Niebo, to wielokrotnie zintensyfikowana mistyczna radość, znana wielu chrześcijanom. Ponoć święci są w niej zanurzeni przez większość czasu.
Znowu - Ewangelia jest o czymś innym. A to Ewangelia jest głównym punktem odniesienia dla każdego chrześcijanina. Niestety Kościół przez większą część swojej historii stanowił wsparcie dla władzy cywilnej i nieraz miało to złe skutki. Najlepszym przykładem jest Francja, gdzie więzi pomiędzy władzą duchowną a świecką były zawsze szczególnie mocne (nie wiem, może wynika to z dość uporządkowanej i autorytarnej mentalności Francuzów?) - trudno znaleźć obecnie równie antykościelny kraj.skaranie pisze:Słuchaj nas i płać dziesięcinę, pogłówne, podymne, oraz datek na tacę, a my załatwimy ci miejsce w górze na wygodnej chmurce.
Co do nakazów moralnych i szerzej, jasnych praw, jakimi kieruje się świat duchowy - osobiście wierzę, że istnieje coś takiego jak "fizyka" świata duchowego. Można nie lubić grawitacji, można się na nią nie godzić, ale nie zmienia to faktu, że skok z dziesiątego piętra skończy się raczej nieprzyjemnie - i to niezależnie od tego, jak szlachetna byłaby duma bohatera, który postanowił tym skokiem ją unieważnić i zanegować. Bóg jest gościem, który lubi jasne zasady - widać to po konstrukcji zewnętrznego świata. Mogą to być reguły dość skomplikowane i nieoczywiste na pierwszy rzut oka, jak w przypadku mechaniki kwantowej, nie da się jednak ukryć, że one obowiązują właściwie bez odwołania. Jezus o "fizycznych prawach" świata duchowego po prostu informuje - trochę na zasadzie: jeśli nie będziesz w górach trzymał się szlaku i przestrzegał całego szeregu dość ścisłych reguł, możesz zlecieć w przepaść, niezależnie od tego, czy tobie się to podoba czy nie.
Zasady świata duchowego są w gruncie rzeczy całkiem miłe i wyrozumiałe, mają jednak jedną wadę - trzymają się kupy. Mogą przerastać ludzkie pojmowanie (tak jak moje pojmowanie przerasta mechanika kwantowa), ale na głębokim poziomie tworzą spójną całość. I w związku z tym nie są aż tak miłe, jakby się chciało. Można ich nie przestrzegać i źle z tego powodu skończyć. Kto w ogóle powiedział, że chrześcijaństwo powinno być miłe? Bo Bóg jest dobry? Czy "nieskończenie dobry" musi oznaczać "nieskończenie pobłażliwy"? A co, jeśli "nieskończenie dobry" znaczy "ten, który nieskończenie odrzuca zło"? Może właściwie tak naprawdę wszyscy jesteśmy skazani na potępienie, bo jest w nas zło, które z Bogiem nie da się zasymilować? I Bóg umarł za nas, musiał jakby sam zapłacić za to zło, żeby wyrwać zło z człowieka, oddzielić je od niego...