Dziękuję, Anno...
- skaranie boskie
- Administrator
- Posty: 13037
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
- Lokalizacja: wieś
Dziękuję, Anno...
Ponieważ poniższy tekst był jedynym w marcowej edycji "Antresoli literackiej" i - z braku kontrkandydatów - nie mógł wziąć udziału w ankiecie - postanowiłem przenieść go tutaj, gdzie jego naturalne miejsce.
Wieczór był bardzo gorący.
Powietrze przesycone słodką mieszaniną zapachów czeremchy, jaśminu i maciejki, zdawało się wdzierać do rozgrzanych płuc, dławiąc i wzbudzając dziwne, drażniące pożądanie, chęć wpisania się w radosne, późnowiosenne trwanie, w rozkrzyczany ptasimi trelami i szumem odległego miasta schyłek dnia. W taki wieczór chce się żyć o wiele bardziej, niż we wszystkie inne wieczory roku. Klemens też chciał żyć. Żyć pełnią życia, czuć całe szczęście, jakie go tego wieczoru spotkało. Szczęście, o jakim marzył od wielu miesięcy, od chwili, kiedy pierwszy raz się uśmiechnęła, kiedy w ogóle spojrzała w jego stronę.
Tak, to był chyba najpiękniejszy dzień w jego życiu. Jechali autokarem w nieznane. Trzydzieścioro młodych ludzi, niemal dzieci – jechali na jego pierwsze, samodzielne wakacje poza domem, pierwsze bez rodziców, dziadków, wujków… Czuł się naprawdę wolny, a poczucie owo wzmagała bliskość jej – najpiękniejszej z pięknych, złotowłosej, nad wiek wyrośniętej, powabnej Pipi. Może śmieszne, ale tak ją przezwali już w autobusie, choć naprawdę miała na imię Ania i w niczym nie przypominała słynnej Pipi Langstrumpf.
Pierwszego dnia stoczył o nią pojedynek. Przegrał. Przynajmniej tak mniemali jego koledzy, on jednak wiedział, że w jej oczach urósł do rangi niemal herosa. Zaciskała dłonie obserwując jego walkę na boisku. Krzyczała głośno: Klemens, nie daj się! Klemens, jesteś najlepszy!
To było tak dawno, a zdaje się, że zna ją od wczoraj. Każdego dnia, każdej nocy odkrywa ją od nowa, wciąż jest tą małą dziewczynką z twardymi piersiątkami. Pamięta, że były twarde. Kiedyś, niby w zabawie, przycisnął je dłonią. Musiał sprawdzić, bo koledzy mu wmawiali, że je sobie wypycha watą. Głupcy. Miała zawsze wspaniałe, pełne i jędrne piersi. Nieraz potem mógł się o tym przekonać. Tak, jak dziś, w ten upalny i rozbrajający zapachami wieczór. Zupełnie, jak kiedyś, może wieki temu, pieścił jej sutki. Powoli nabrzmiewały, gorące i pełne życia. Wciąż najpiękniejsze na świecie, wciąż tak samo reagujące na jego dotyk, wciąż te same.
Kochał je od zawsze. Uwielbiał jej pieszczoty, jej pocałunki, bicie jej serca doskonale wyczuwalne poprzez przytulone ciała, kiedy z nieopisaną namiętnością całował aksamitną skórę, kiedy podniecenie sięgało zenitu, a krew napływała gorącymi falami, czyniąc go twardym, wielkim i w pełni oddanym namiętności.
Obudził go ostry szczęk rygla. Szara ściana celi szczerzyła zepsute zęby krat w szyderczym uśmiechu. Nie będzie happy endu, znów przyjdzie dokończyć marzenia pod prysznicem…
A niech to! Już niedługo wyjdzie z tego cholernego pierdla i wróci do swojej Ani. Będzie tak, jak każdej nocy we śnie. Tylko, czy ona czeka? Wszak to już prawie dziesięć lat. Ostatni raz była na widzeniu dwa lata temu i od tamtego dnia nie ma od niej żadnej wiadomości. Kurwa mać! Jak sobie pomyśli, że może się tam gzi, suka, z jakimś pierdolonym przydupasem. Zabije skurwysyna i wróci z powrotem do celi. Już na zawsze. Po co mu wolność, jeśli jego Pipi poszła w tango? Ją też ukatrupi! Przecież to dla niej poszedł na tę robotę, dla niej narażał życie i wolność. Chciał, żeby jej niczego nie brakowało, chciał jej dać wszystko, co tylko możliwe. Za jej miłość, za to, że była, że pozwalała mu cieszyć się swoją bliskością, ubóstwiać, nosić na rękach. Naprawdę ją nosił. Odkąd paskudny los odebrał jej władzę w nogach, nosił ją, układał na łóżku do spania i usadzał wygodnie na wózku. Woził ją na spacery, taszczył najpierw ją, a potem ten paskudny wózek po schodach i cieszył się każdym jej uśmiechem, każdą pieszczotą. Jak wyjdzie, też się będzie cieszył. Tylko czy ona na pewno czeka?
Dni wlokły się w śpiącym rytmie. Pobudki, posiłki, spacery… I ta wszechogarniająca niepewność. Co zastanie po wyjściu? A teraz ta wiosna i zapach kwiatów dobiegający przez otwarte okna, gdzieś zza więziennego muru. Znów siedzi w ogrodzie. Obok, na leżaku, owinięta kocem leży ona. Są szczęśliwi. Za chwilę wstanie, weźmie ją na ręce i zaniesie do sypialni…
A może nie zaniesie?
Ostatnio coraz mniej wierzy w szansę ozdrowienia. Ból staje się coraz trudniejszy do zniesienia. Pipi zasnęła obok na swoim wózku. Już niemal nie opuszcza szpitala, siedzi przy nim całe dnie i noce. A on nie śpi. Wybudził się po kolejnej dawce morfiny. Na razie ból jest znośny. Jeśli nie zmusza do odgryzania sobie języka, daje się wytrzymać. Był czas przywyknąć. Leży teraz i myśli. Wspomina. Kiedyś byli zdrowi, zakochani… Ach, kiedy to było? I czy to się działo naprawdę? A potem? Potem było już tylko źle. Najpierw jej wypadek, potem wyrok. No co? Dał się skusić na ten skok. Gdyby się udało, kupiłby jej nowy dom z wszelkimi wygodami, potrzebnymi w jej stanie. W końcu nie poszedł łupić biedaków, tej cholernej korporacji i tak by nie ubyło. Cóż, kiedy napatoczyli się ci ochroniarze. Psy ogrodnika, psiakrew – sami nie zjedzą i komuś się pożywić nie dadzą. Wpadli wszyscy na gorącym. Potem był areszt, sąd… Dziesięć lat. Już prawie miał wychodzić, już myślami wybiegał co dzień do Anny…
To przyszło, jak uderzenie pioruna. Okropny ból, ambulatorium, więzienny szpital i w końcu ta straszna diagnoza. Jak długo jeszcze? Jak długo zdoła wytrzymać te cholerne boleści? Ile dawek morfiny zniesie jeszcze jego serce?
- Siostro! Gdzie jest, do cholery, ta pielęgniarka? Kurwa, jak boli! Siostro! - jego głos przeszedł w skowyt. Obudzona Anna, poturlała swój wózek w pośpiechu w kierunku dyżurki pielęgniarek. Czemu tak długo?
W końcu wróciła. Sama.
- Już jestem, kochany. Już jestem.
Głos miała cichy, spokojny. Trochę drżały jej ręce, gdy napełniała strzykawkę. Chwilę się zastanawiał, czemu robi to ona, czemu nie przyprowadziła pielęgniarki. Chwilę. Potem delikatnie się uśmiechnął.
- Pipi. – Błądził oczami po suficie, nie bardzo wiedząc, czy chce napotkać jej wzrok. W końcu ich spojrzenia się spotkały. Płakała, a jej załzawione oczy powiedziały mu wszystko.
- Dziękuję, Anno…
Wieczór był bardzo gorący.
Powietrze przesycone słodką mieszaniną zapachów czeremchy, jaśminu i maciejki, zdawało się wdzierać do rozgrzanych płuc, dławiąc i wzbudzając dziwne, drażniące pożądanie, chęć wpisania się w radosne, późnowiosenne trwanie, w rozkrzyczany ptasimi trelami i szumem odległego miasta schyłek dnia. W taki wieczór chce się żyć o wiele bardziej, niż we wszystkie inne wieczory roku. Klemens też chciał żyć. Żyć pełnią życia, czuć całe szczęście, jakie go tego wieczoru spotkało. Szczęście, o jakim marzył od wielu miesięcy, od chwili, kiedy pierwszy raz się uśmiechnęła, kiedy w ogóle spojrzała w jego stronę.
Tak, to był chyba najpiękniejszy dzień w jego życiu. Jechali autokarem w nieznane. Trzydzieścioro młodych ludzi, niemal dzieci – jechali na jego pierwsze, samodzielne wakacje poza domem, pierwsze bez rodziców, dziadków, wujków… Czuł się naprawdę wolny, a poczucie owo wzmagała bliskość jej – najpiękniejszej z pięknych, złotowłosej, nad wiek wyrośniętej, powabnej Pipi. Może śmieszne, ale tak ją przezwali już w autobusie, choć naprawdę miała na imię Ania i w niczym nie przypominała słynnej Pipi Langstrumpf.
Pierwszego dnia stoczył o nią pojedynek. Przegrał. Przynajmniej tak mniemali jego koledzy, on jednak wiedział, że w jej oczach urósł do rangi niemal herosa. Zaciskała dłonie obserwując jego walkę na boisku. Krzyczała głośno: Klemens, nie daj się! Klemens, jesteś najlepszy!
To było tak dawno, a zdaje się, że zna ją od wczoraj. Każdego dnia, każdej nocy odkrywa ją od nowa, wciąż jest tą małą dziewczynką z twardymi piersiątkami. Pamięta, że były twarde. Kiedyś, niby w zabawie, przycisnął je dłonią. Musiał sprawdzić, bo koledzy mu wmawiali, że je sobie wypycha watą. Głupcy. Miała zawsze wspaniałe, pełne i jędrne piersi. Nieraz potem mógł się o tym przekonać. Tak, jak dziś, w ten upalny i rozbrajający zapachami wieczór. Zupełnie, jak kiedyś, może wieki temu, pieścił jej sutki. Powoli nabrzmiewały, gorące i pełne życia. Wciąż najpiękniejsze na świecie, wciąż tak samo reagujące na jego dotyk, wciąż te same.
Kochał je od zawsze. Uwielbiał jej pieszczoty, jej pocałunki, bicie jej serca doskonale wyczuwalne poprzez przytulone ciała, kiedy z nieopisaną namiętnością całował aksamitną skórę, kiedy podniecenie sięgało zenitu, a krew napływała gorącymi falami, czyniąc go twardym, wielkim i w pełni oddanym namiętności.
Obudził go ostry szczęk rygla. Szara ściana celi szczerzyła zepsute zęby krat w szyderczym uśmiechu. Nie będzie happy endu, znów przyjdzie dokończyć marzenia pod prysznicem…
A niech to! Już niedługo wyjdzie z tego cholernego pierdla i wróci do swojej Ani. Będzie tak, jak każdej nocy we śnie. Tylko, czy ona czeka? Wszak to już prawie dziesięć lat. Ostatni raz była na widzeniu dwa lata temu i od tamtego dnia nie ma od niej żadnej wiadomości. Kurwa mać! Jak sobie pomyśli, że może się tam gzi, suka, z jakimś pierdolonym przydupasem. Zabije skurwysyna i wróci z powrotem do celi. Już na zawsze. Po co mu wolność, jeśli jego Pipi poszła w tango? Ją też ukatrupi! Przecież to dla niej poszedł na tę robotę, dla niej narażał życie i wolność. Chciał, żeby jej niczego nie brakowało, chciał jej dać wszystko, co tylko możliwe. Za jej miłość, za to, że była, że pozwalała mu cieszyć się swoją bliskością, ubóstwiać, nosić na rękach. Naprawdę ją nosił. Odkąd paskudny los odebrał jej władzę w nogach, nosił ją, układał na łóżku do spania i usadzał wygodnie na wózku. Woził ją na spacery, taszczył najpierw ją, a potem ten paskudny wózek po schodach i cieszył się każdym jej uśmiechem, każdą pieszczotą. Jak wyjdzie, też się będzie cieszył. Tylko czy ona na pewno czeka?
Dni wlokły się w śpiącym rytmie. Pobudki, posiłki, spacery… I ta wszechogarniająca niepewność. Co zastanie po wyjściu? A teraz ta wiosna i zapach kwiatów dobiegający przez otwarte okna, gdzieś zza więziennego muru. Znów siedzi w ogrodzie. Obok, na leżaku, owinięta kocem leży ona. Są szczęśliwi. Za chwilę wstanie, weźmie ją na ręce i zaniesie do sypialni…
A może nie zaniesie?
Ostatnio coraz mniej wierzy w szansę ozdrowienia. Ból staje się coraz trudniejszy do zniesienia. Pipi zasnęła obok na swoim wózku. Już niemal nie opuszcza szpitala, siedzi przy nim całe dnie i noce. A on nie śpi. Wybudził się po kolejnej dawce morfiny. Na razie ból jest znośny. Jeśli nie zmusza do odgryzania sobie języka, daje się wytrzymać. Był czas przywyknąć. Leży teraz i myśli. Wspomina. Kiedyś byli zdrowi, zakochani… Ach, kiedy to było? I czy to się działo naprawdę? A potem? Potem było już tylko źle. Najpierw jej wypadek, potem wyrok. No co? Dał się skusić na ten skok. Gdyby się udało, kupiłby jej nowy dom z wszelkimi wygodami, potrzebnymi w jej stanie. W końcu nie poszedł łupić biedaków, tej cholernej korporacji i tak by nie ubyło. Cóż, kiedy napatoczyli się ci ochroniarze. Psy ogrodnika, psiakrew – sami nie zjedzą i komuś się pożywić nie dadzą. Wpadli wszyscy na gorącym. Potem był areszt, sąd… Dziesięć lat. Już prawie miał wychodzić, już myślami wybiegał co dzień do Anny…
To przyszło, jak uderzenie pioruna. Okropny ból, ambulatorium, więzienny szpital i w końcu ta straszna diagnoza. Jak długo jeszcze? Jak długo zdoła wytrzymać te cholerne boleści? Ile dawek morfiny zniesie jeszcze jego serce?
- Siostro! Gdzie jest, do cholery, ta pielęgniarka? Kurwa, jak boli! Siostro! - jego głos przeszedł w skowyt. Obudzona Anna, poturlała swój wózek w pośpiechu w kierunku dyżurki pielęgniarek. Czemu tak długo?
W końcu wróciła. Sama.
- Już jestem, kochany. Już jestem.
Głos miała cichy, spokojny. Trochę drżały jej ręce, gdy napełniała strzykawkę. Chwilę się zastanawiał, czemu robi to ona, czemu nie przyprowadziła pielęgniarki. Chwilę. Potem delikatnie się uśmiechnął.
- Pipi. – Błądził oczami po suficie, nie bardzo wiedząc, czy chce napotkać jej wzrok. W końcu ich spojrzenia się spotkały. Płakała, a jej załzawione oczy powiedziały mu wszystko.
- Dziękuję, Anno…
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
skaranieboskie@osme-pietro.pl