Bidulastwo
Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz
- Patka
- Posty: 4597
- Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
- Lokalizacja: Toruń
- Płeć:
- Kontakt:
Bidulastwo
- Mało jesz.
- Bo niedobre!
- Bidulek…
Tak było zawsze: żona troskliwa męża przytulała duchem, a mąż zły jak jedzenie z obiadu odpychał ją, to rękami, to butelką znalezioną koło siebie. Zamartwianie go dobijało, a małżonkę wręcz przeciwnie, czuła się wtedy spełniona, że może swoim „bidu, bidulku” pomóc. I nic, że czasem jej się dostawało; z uśmiechem na twarzy wyrastała w kuchni, salonie, jadalni i roznosiła troskę do każdego kąta.
- W ogóle miała być ogórkowa – powiedział mąż po chwili milczenia, jakże uroczego dla niej i jakże wstrętnego dla niego. – A zresztą! Sama jedz!
- Nie smakuje?
- Mówiłem, że niedobre. Powiem więcej: wstrętne! Ty chyba ten rosół robiłaś z samych piór, a mięso dałaś kotoju.
Ach, kotoju! zakrzyknęła żona, szczęśliwa, że usłyszała to słowo. Zawsze sprawiało jej dziecinną uciechę, a teraz tym bardziej zapomniała, że mąż głoduje przez nieodpowiednią rękę przy garnkach. Zawołała zwierzaka, ale odpowiedziało miauczenie za oknem, które doprowadziło męża do wściekłości.
- Oddawaj rosół, złodzieju! – zawołał i podbiegł do okna, przez co kot natychmiast zeskoczył na ziemię. – Przez ciebie mam suchą wodę na talerzu.
- Kotoj – hi hi hi – dostał tylko skrawki, kochanie. Nie krzycz na niego.
Prośba podziałała, mężczyzna umilkł. Kobieta uśmiechała się do niego, od czasu do czasu mówiąc: „jedz, skarbie!”. Ale jeść się nie dało, a na pewno rosołu, co rosołem dla mającego konsumować nie był. Mąż naburmuszył się tylko i odstawił talerz z zupą na stół.
- Naprawdę niedobre? – zapytała żona.
- Mówiłem!
- No tak, zapomniałam, że ty rosołu nie lubisz!
I zaczęło się łapanie za głowę, mówienie, jak to łatwo zapomnieć małżeńskie banalności i spowodować przy tym niezadowolenie najukochańszego. Właśnie, miała być ogórkowa, czemu nie było, bo ogórki za mało kiszone, bo garnek od tej zupy brudny, nie, wszystko w porządku, więc czemu, więc czemu… Żona musiała sama na to pytanie odpowiedzieć.
Odpowiedzi nie znalazła, za to pomysł pewien wpadł jej do głowy i nie chciał wylecieć. Mięso! Mąż zawsze lubił mięso, nieważne jakie, mógłby nawet koniowate zjeść.
- O, w końcu zaczynasz myśleć! – zawołał mężczyzna na wiadomość o porządnym jedzeniu. – Idź, rób, twój kochany jest piekielnie głodny.
- Hi hi hi, już, a teraz – żona wyjęła z lodówki piwo – wypij sobie.
Mąż wytrzeszczył oczy, bo nie wiedział, że w domu znajdują się takie smakołyki, schowane przed nim na ważne lub dramatyczne sytuacje. Jedna, jedyna butelka, a tyle radości daje, pomyślała kobieta i zabrała się za przygotowanie mięsa. Będzie wspaniale pyszne jak nigdy przedtem!
- Już? Piwo mi się skończyło.
- W półce jest drugie.
- Boże, nie znałem wcześniej swojego domu. I żony! – Mąż zaśmiał się. Wyjął piwo, ale nie otworzył, bo poczuł zapach kończonego, dobrego jedzenia. Minutę później miał przed sobą talerz z dwoma wielkimi udkami i surówką ze sklepu. – O!
- Powinieneś bardziej we mnie wierzyć, kotek.
- Nie przypominaj mi o tamtym szczurzołapie.
- Dobrze, kochanie. Jedz!
I zaczął jeść. Żona początkowo przypatrywała się błyszczącymi oczami, jak wrzuca w siebie duże kawałki mięsa i niemniejsze porcje surówki, później poszła pokój mu posprzątać, na następne godziny. Zapewne będą spędzone w ciszy, z brzuchem u góry i bełkotaniem zrozumiałym jedynie dla bełkotającego. Przeszkadzać nikt kochanemu mężczyźnie nie będzie, nawet kotoj.
- Cicho, kotku, twój pan odpoczywa – szepnęła żona do zwierzaka, gdy próbował mraukaniem otworzyć drzwi. – Później coś dostaniesz.
Ale kot nie myślał o „później”. Do głosu dodał pazury i wkrótce rozległ się najgorszy hałas dla śpiącego człowieka. Mimo że kobieta szybko wpuściła kota i zapędziła do salonu, mąż i tak wstał, pełen złości i bez odrobiny zrozumienia dla pustego żołądka. Spojrzał pytająco na żonę, która – hi hi hi – skoczyła do niego i ot tak przytuliła. Głaskać zaczęła po twarzy, włosach, szeptać „bidu, bidulku”, tak że nawet kot przestać dawać o sobie znać i rozłożył się na środku dywanu.
- Zły kotoj… Mru, mru więcej nie będzie. Obiecuję.
Mężczyzna odepchnął żonę i usiadł na kanapie. Nadal był wściekły – pokazał to kopniakiem w zwierzę – ale mniej znacznie i tak bardziej w środku niż na zewnątrz. Zresztą, dawno się wyspał i lepiej coś innego zrobić, telewizję pooglądać, wypić niewypite przed obiadem piwo. Ech, ech, wydobyło się z niego, po czym sięgnął po pilot. Kanał pierwszy – nudy w postaci brzydkiej prezenterki, w drugim tak samo, jakby się umówiły. Trzeci i czwarty zaleciały miłosnym banałem, a piąty nie działał. Reszta to jakieś pulsy nie pulsy, nie warte uwagi. W radiu same ballady, piwo zaś nie przeżyło spotkania z ręką żony, która zesłała je ze stołu na ziemię. Znów wściek i znów przytulanie, co i tak nic nie dało i żona dostała krzykiem, a kot kilkoma porządnymi kopami. Oj, działo się źle bardzo przez chwilę, na szczęście szybko minęło. Ale zwierzak nie wybaczył. Na drugi dzień mraukał tak głośno i tak głośno skrobał w drzwi, że znów opiekuńczość kobiety zmieszała się z wiecznym zdenerwowaniem mężczyzny.
- Bo niedobre!
- Bidulek…
Tak było zawsze: żona troskliwa męża przytulała duchem, a mąż zły jak jedzenie z obiadu odpychał ją, to rękami, to butelką znalezioną koło siebie. Zamartwianie go dobijało, a małżonkę wręcz przeciwnie, czuła się wtedy spełniona, że może swoim „bidu, bidulku” pomóc. I nic, że czasem jej się dostawało; z uśmiechem na twarzy wyrastała w kuchni, salonie, jadalni i roznosiła troskę do każdego kąta.
- W ogóle miała być ogórkowa – powiedział mąż po chwili milczenia, jakże uroczego dla niej i jakże wstrętnego dla niego. – A zresztą! Sama jedz!
- Nie smakuje?
- Mówiłem, że niedobre. Powiem więcej: wstrętne! Ty chyba ten rosół robiłaś z samych piór, a mięso dałaś kotoju.
Ach, kotoju! zakrzyknęła żona, szczęśliwa, że usłyszała to słowo. Zawsze sprawiało jej dziecinną uciechę, a teraz tym bardziej zapomniała, że mąż głoduje przez nieodpowiednią rękę przy garnkach. Zawołała zwierzaka, ale odpowiedziało miauczenie za oknem, które doprowadziło męża do wściekłości.
- Oddawaj rosół, złodzieju! – zawołał i podbiegł do okna, przez co kot natychmiast zeskoczył na ziemię. – Przez ciebie mam suchą wodę na talerzu.
- Kotoj – hi hi hi – dostał tylko skrawki, kochanie. Nie krzycz na niego.
Prośba podziałała, mężczyzna umilkł. Kobieta uśmiechała się do niego, od czasu do czasu mówiąc: „jedz, skarbie!”. Ale jeść się nie dało, a na pewno rosołu, co rosołem dla mającego konsumować nie był. Mąż naburmuszył się tylko i odstawił talerz z zupą na stół.
- Naprawdę niedobre? – zapytała żona.
- Mówiłem!
- No tak, zapomniałam, że ty rosołu nie lubisz!
I zaczęło się łapanie za głowę, mówienie, jak to łatwo zapomnieć małżeńskie banalności i spowodować przy tym niezadowolenie najukochańszego. Właśnie, miała być ogórkowa, czemu nie było, bo ogórki za mało kiszone, bo garnek od tej zupy brudny, nie, wszystko w porządku, więc czemu, więc czemu… Żona musiała sama na to pytanie odpowiedzieć.
Odpowiedzi nie znalazła, za to pomysł pewien wpadł jej do głowy i nie chciał wylecieć. Mięso! Mąż zawsze lubił mięso, nieważne jakie, mógłby nawet koniowate zjeść.
- O, w końcu zaczynasz myśleć! – zawołał mężczyzna na wiadomość o porządnym jedzeniu. – Idź, rób, twój kochany jest piekielnie głodny.
- Hi hi hi, już, a teraz – żona wyjęła z lodówki piwo – wypij sobie.
Mąż wytrzeszczył oczy, bo nie wiedział, że w domu znajdują się takie smakołyki, schowane przed nim na ważne lub dramatyczne sytuacje. Jedna, jedyna butelka, a tyle radości daje, pomyślała kobieta i zabrała się za przygotowanie mięsa. Będzie wspaniale pyszne jak nigdy przedtem!
- Już? Piwo mi się skończyło.
- W półce jest drugie.
- Boże, nie znałem wcześniej swojego domu. I żony! – Mąż zaśmiał się. Wyjął piwo, ale nie otworzył, bo poczuł zapach kończonego, dobrego jedzenia. Minutę później miał przed sobą talerz z dwoma wielkimi udkami i surówką ze sklepu. – O!
- Powinieneś bardziej we mnie wierzyć, kotek.
- Nie przypominaj mi o tamtym szczurzołapie.
- Dobrze, kochanie. Jedz!
I zaczął jeść. Żona początkowo przypatrywała się błyszczącymi oczami, jak wrzuca w siebie duże kawałki mięsa i niemniejsze porcje surówki, później poszła pokój mu posprzątać, na następne godziny. Zapewne będą spędzone w ciszy, z brzuchem u góry i bełkotaniem zrozumiałym jedynie dla bełkotającego. Przeszkadzać nikt kochanemu mężczyźnie nie będzie, nawet kotoj.
- Cicho, kotku, twój pan odpoczywa – szepnęła żona do zwierzaka, gdy próbował mraukaniem otworzyć drzwi. – Później coś dostaniesz.
Ale kot nie myślał o „później”. Do głosu dodał pazury i wkrótce rozległ się najgorszy hałas dla śpiącego człowieka. Mimo że kobieta szybko wpuściła kota i zapędziła do salonu, mąż i tak wstał, pełen złości i bez odrobiny zrozumienia dla pustego żołądka. Spojrzał pytająco na żonę, która – hi hi hi – skoczyła do niego i ot tak przytuliła. Głaskać zaczęła po twarzy, włosach, szeptać „bidu, bidulku”, tak że nawet kot przestać dawać o sobie znać i rozłożył się na środku dywanu.
- Zły kotoj… Mru, mru więcej nie będzie. Obiecuję.
Mężczyzna odepchnął żonę i usiadł na kanapie. Nadal był wściekły – pokazał to kopniakiem w zwierzę – ale mniej znacznie i tak bardziej w środku niż na zewnątrz. Zresztą, dawno się wyspał i lepiej coś innego zrobić, telewizję pooglądać, wypić niewypite przed obiadem piwo. Ech, ech, wydobyło się z niego, po czym sięgnął po pilot. Kanał pierwszy – nudy w postaci brzydkiej prezenterki, w drugim tak samo, jakby się umówiły. Trzeci i czwarty zaleciały miłosnym banałem, a piąty nie działał. Reszta to jakieś pulsy nie pulsy, nie warte uwagi. W radiu same ballady, piwo zaś nie przeżyło spotkania z ręką żony, która zesłała je ze stołu na ziemię. Znów wściek i znów przytulanie, co i tak nic nie dało i żona dostała krzykiem, a kot kilkoma porządnymi kopami. Oj, działo się źle bardzo przez chwilę, na szczęście szybko minęło. Ale zwierzak nie wybaczył. Na drugi dzień mraukał tak głośno i tak głośno skrobał w drzwi, że znów opiekuńczość kobiety zmieszała się z wiecznym zdenerwowaniem mężczyzny.