Mocny, klekoczący warkot obudził Wandę. Za oknem zaczynał się dzień, więc wyskoczyła z łóżka i wybiegła na balkon. Zobaczyła krążący helikopter; leciał nisko, oddalał się i zbliżał, czyniąc niemiłosierny hałas nad pustymi uliczkami miasteczka.
Jeszcze raz popatrzyła na maszynę, po czym weszła do pokoju. Spojrzała na śpiące dzieci, podeszła do łóżka, szarpnęła ramię Ziuka.
- Wstawaj! - Wydyszała niecierpliwie. - Coś się dzieje! No, prędzej, prędzej - ponaglała. Ziuk rozbudził się szybko, odruchowo sięgnął po zawieszone na krześle spodnie i leżącą obok papierośnicę, dołączył do stojącej na balkonie.
- Helikopter! - wskazała na niebo. - Co on tu, o tej porze…
- Strefa przygraniczna. - Ziuk przypalił papierosa, zaciągnął się dymem. - Patroluje teren…
- Po co? - Drążyła.
- Nie wiem. - Wypuścił dym nozdrzami. - Może szukają przemytników, a może ktoś próbował przez zieloną granicę… - zamilkł, łowiąc uchem dudnienie, sunące pustą uliczką w kierunku pensjonatu. Hurgot narastał, gęstniał, w końcu zza rogu wyłoniły się dwa ciężkie motocykle z przyczepami. Jechały wolno; Wandzie wydawało się, że drewniany balkon zatrząsł się pod jej stopami od ich łoskotu. Poczuła chłód, spojrzała na Ziuka.
- Zmotoryzowany patrol. Uzbrojeni… - w zadumie skończył palić, zdusił niedopałek pod balustradą. Dwie głębokie bruzdy po obu stronach jego ust wydały się Wandzie jeszcze głębsze.
W jadalni pensjonatu było wyjątkowo cicho, gdy córka właścicieli stawiała przed nimi śniadanie. Wanda czuła dziwny, wewnętrzny niepokój, który próbowała rozładować strofując dzieci, co wywołało popłakiwanie Arka i gniewne fuczenie Ewy. Właśnie szykowała się do kolejnej reprymendy, gdy do stolika podszedł właściciel.
- Można? - zapytał, przystawiając sobie krzesło.
- Oczywiście - zachęciła Wanda, zdumiona, bo ten starszy, poważny mężczyzna nigdy nie przysiadał się do gości. Poczekała, aż usiądzie; czuła, że jest spięty, i że sprawa, z jaką podszedł, nie jest błaha.
- Przepraszam, że tak obces - zagadnął - ale nie wiem, czy państwo słuchali może radia…
- Takie tam słuchanie… - machnął ręką Ziuk. - Co można usłyszeć na tranzystorze, kiedy wokoło góry i inne, hmmm, ekrany…
- Tak myślałem - gospodarz pocierał dłonią o dłoń. - Ja słuchałem, i jeśli można państwu radzić, to jak najszybciej wracajcie do domu. - Zamilkł na chwilę, wciągnął haust powietrza, spuścił powieki pod badawczym spojrzeniem Wandy. - W radiu podali, że właśnie wojska, jak to mówią, sprzymierzone, przekroczyły południową granicę. Wie pan - spojrzał znacząco na Ziuka - bratnia pomoc, czy jakoś tak…- zawiesił głos.
- Co! - Poderwała się Wanda. - Co!!! Ziuk chwycił ją za przegub, ścisnął tak mocno, że usiadła.
- Co pan o tym sądzi? - Wyjął papierośnicę, otwartą podsunął gospodarzowi, po czym przypalił jemu i sobie.
- Proszę pana - zaczął właściciel - ja jestem tutejszy. Ja już tutaj kiedyś widziałem i przeżyłem gehennę z łaski niektórych wojsk. - Zaciągnął się dymem, wypuścił go, patrząc na blat stołu, po czym spojrzał na Ziuka. - Pan ma tu kobietę i dwoje dzieci, a właściwie dziecko i dwie kobiety. Niech ich pan zabiera i wraca do domu, im dalej od granicy, tym dla nich lepiej, bezpieczniej. Tu nie wiadomo, co… - zawiesił głos, utkwił w Ewie jasnoszare spojrzenie. Wpatrywał się w jej piękną buzię, gładkie, muśnięte opalenizną, dziewczęce ramiona, widoczne spod króciutkich rękawków bluzki, a przede wszystkim w sięgające bioder, faliste włosy barwy palisandru. - Niech ich pan stąd zabierze - powiedział. - Niech ją pan stąd zabierze - powtórzył z naciskiem. - Za dwie godziny jadę do miasta, to państwa podwiozę na dworzec, może będą szły jakieś pociągi… - wstał, kłaniając się Wandzie.
Dworzec kolejowy pękał w szwach, wszędzie kłębił się zdenerwowany, gęsty tłum objuczonych bagażami ludzi. Pod jeden z peronów właśnie podstawiono długo oczekiwany pociąg i ludzie gnali na wyścigi, by jak najszybciej znaleźć się w wagonach. Ziuk jedną ręką mocno ujął walizkę, drugą chwycił za ramię Ewę, objuczoną plecakiem.
- Pilnuj Arka - rzucił do Wandy, po czym zaczął się przedzierać w kierunku pociągu. Stanąwszy przed wagonem stwierdził, że w środku może już nie być miejsc. Przełknął ślinę, szykując się do forsowania wejścia do wagonu.
- Daj pan tę ślicznotę tędy! - Z okna naprzeciwko Ziuka wychylał się mężczyzna w średnim wielu, wyciągając ręce, niedwuznacznie w kierunku Ewy. Ziuk spojrzał na córkę i zaklął w duchu, widząc jej rozpuszczone, lśniące włosy, sypiące się po ramionach i plecach; widać w tłoku zgubiła chustkę, którą przed wyjazdem z pensjonatu kazał jej obwiązać głowę.
- Ale ja mam tu też żonę i synka - zawołał do mężczyzny.
- To dawaj pan bąka, kobitę i pinkle - gość nie wycofał oferty - ale doszlusować do nich będziesz pan musiał o własnych siłach.
Ziuk podał mężczyźnie spoconego Arka, nabzdyczoną Wandę, bagaże, a na końcu - Ewę.
Pociąg był zatłoczony do granic możliwości. Ludzie z bagażami tkwili, poupychani w przedziałach, korytarzach, toaletach, a nawet między wagonami i na dachach. Ci, którym szczęście pozwoliło znaleźć się bliżej okien, informowali współpasażerów, że właśnie minięto pole, las, miasteczko, znów pole i że wszystko wygląda spokojnie. Powoli zaczęto rozmawiać głośniej, sięgano po termosy z kawą i herbatą, krahle z wodą sodową i oranżadą. Dzielono się kanapkami, z rąk do rąk wędrowały jabłka. Częstowano się papierosami, próbowano uspokajać dzieci, wtykając im landrynki i dropsy. W ruch poszła butelka z czerwoną etykietą, po niej - kolejna. To rozładowywało atmosferę, ale nie usypiało czujności.
Pociąg wtoczył się na peron pierwszego na trasie dużego miasta, ale nikt nie szykował się do wysiadki. Przeciwnie, do przeładowanych wagonów wpychali się jeszcze ci, którzy uznali, że ich miasto leży zbyt blisko granicy i tego co się przy niej dzieje i może dziać. Szukali skrawka miejsca dla siebie i swoich rzeczy, opowiadając o zmierzających na południe czołgach, czy o tym, jak to wyburzono narożną kamienicę, by kolumna pancerna mogła przejechać przez centrum. Było coraz goręcej i duszniej, atmosfera gęstniała, ludzie milkli, patrzyli po sobie. Dzieci płakały, dopominając się o picie.
Do marudzących dołączył Arek. Roztrzęsiona Wanda raz i drugi próbowała się podnieść ze swojego miejsca, jakie na początku podróży zajęła na ustawionej na podłodze walizce, ale nie zdołała.
- Zrób coś! - W jej głosie było więcej żądania, niż prośby. Stojący nad nią, wciśnięty plecami we framugę drzwi do przedziału Ziuk wzruszył tylko ramionami, wiedząc, że w tej sytuacji jakakolwiek akcja nie ma szans powodzenia, a więc i sensu.
- Ja spróbuję - Ewa, do tej pory tkwiąca pod sufitem przedziału na półce bagażowej, postawiła stopę w tenisówce na ramieniu starszego gościa, oparła dłoń na głowie jego żony i przedarła do matki, od której wzięła termos. Nad głowami pasażerów z rąk do rak wędrował spory koszyk, w którym przybywało termosów i butelek.
- Jak idziesz, to przynieś więcej tej wody. - Kobieta z całkiem małym dzieckiem na rękach podała Ewie koszyk. - I jakieś wiadomości przynieś. - Zażyczył sobie grubas w średnim wieku.
- Ziuk!!! Nie pozwól jej!!! - wrzasnęła Wanda. Drżącymi dłońmi próbowała chwycić córkę za rękaw owerola, ale trzymany na podołku Arek zdecydowanie hamował jej ruchy. Ewa, wznosząc koszyk nad głową, starała się przedrzeć w stronę wyjścia.
- Tak się nie da - zauważył młodzian, wtłoczony między pudła i walizy na drugiej półce pod sufitem. - Spróbujmy przez okno, ja pierwszy, potem mi podasz koszyk, potem wyskoczysz i ja cię schwytam, a później pójdziemy po tę wodę, bo sama tyle nie uniesiesz - instruował, manewrując ku oknu. Ewa przecisnęła się w jego stronę.
Stali obok wagonu, dzierżąc koszyk z flaszkami i wypatrując, skąd można by zaczerpnąć wody. Po tej stronie nie widzieli żadnego ujęcia, więc zdecydowali, że przemkną pod „ich” wagonem, oraz - jak dostrzegli - wagonem jakiegoś innego, stojącego równolegle składu. Gdy po chwili wychynęli spod wagonów, stanęli jak wryci. Wzdłuż peronu, na którym się znaleźli, tkwił rząd żołnierzy w hełmach, z bronią przy nodze. Mundurowi, odwróceni do niech tyłem, patrzyli w stronę sunącego powoli eszelonu, którego wagony pełne były wojska, a na lorach, wokół czegoś, co starannie przykryto pachtami brezentu, siedzieli i stali żołnierze. Mieli mundury inne, niż te, które Ewa widywała na ulicach.
- O kurwa… - usłyszeli za sobą. Odwrócili się równocześnie, upuszczając koszyk, który wspólnie podnieśli po wyjściu spod wagonów. Za ich plecami młody żołnierz, w hełmie, z zawieszoną na szyi bronią i opartymi na miej dłońmi, nie patrzył na eszelon, lecz na Ewę, na jej włosy, które wysunęły się spod owerola i falą opadły na ramię. Zauważyła to, i bez zastanowienia zadarła bluzę, nakrywając nią głowę tak, że zaledwie widać było twarz. Żołnierz przymknął oczy.
- Jesteście z tego osobowego, tam? - zapytał, wskazując głową kierunek „ich” pociągu.
- Tak - przytaknął towarzysz Ewy. - Chcieliśmy wody, jest gorąco, a tam są dzieci… - zaczął tłumaczyć.
- Nic z tego! - warknął żołnierz. - Wracajcie! Natychmiast! - Jego dłonie, spoczywające na karabinie, drgnęły.
Ewa chwyciła swojego towarzysza za rękę i pociągnęła go pod wagon.
Sześćdziesiąty ósmy
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
- Patka
- Posty: 4597
- Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
- Lokalizacja: Toruń
- Płeć:
- Kontakt:
Re: Sześćdziesiąty ósmy
Aż tu się prosi, by przed ostatnią czynnością dać "i". Mamy wyliczenie, więc warto zasygnalizować jego zakończenie. Teraz zdanie wygląda, jakby było bez zakończenia.Ewa Włodek pisze:Ziuk rozbudził się szybko, odruchowo sięgnął po zawieszone na krześle spodnie i leżącą obok papierośnicę, dołączył do stojącej na balkonie.
Ja bym dała więcej kropek. Pierwszą po "wolno", ewentualnie zamienić przecinek na jakiś mocniejszy znak, może średnik. Druga kropka: po "chłód", choć do niej nie jestem pewna, raz mi się czyta dobrze jako jedno zdanie, raz jako dwa, ech. Tak czy siak, tak ten fragment czytam.Ewa Włodek pisze: Jechały wolno, Wandzie wydawało się, że drewniany balkon zatrząsł się pod jej stopami od ich łoskotu. Poczuła chłód, spojrzała na Ziuka.
Tu też bym pokombinowała, przecinek jest za słaby, po nim dajesz całkiem nową treść. Wiem, kiepsko tłumaczę.Ewa Włodek pisze:Poczekała, aż usiądzie, czuła, że jest spięty, i że sprawa, z jaką podszedł, nie jest błaha.

W ogóle mam wrażenie, że w tym tekście bardzo nie lubisz spójnika "i". Zabieg celowy, mający coś pokazać?
Wiadomo, o co chodzi, ale brzmi komicznie.Ewa Włodek pisze:po czym utkwił jasnoszare oczy w Ewie.

literówkaEwa Włodek pisze:opartymi na miej dłońmi,
Tu podobnie.Ewa Włodek pisze: do niech tyłem
Zapis dialogów też nie do końca jest dobry. Wszelkie czasowniki oznaczające odgłosy "paszczy" zawsze zapisujemy małą literą:
"zapytał", "warknął"Ewa Włodek pisze:- Jesteście z tego osobowego, tam? - Zapytał, wskazując głową kierunek „ich” pociągu.
- Tak - przytaknął towarzysz Ewy. - Chcieliśmy wody, jest gorąco, a tam są dzieci… - zaczął tłumaczyć.
- Nic z tego! - Warknął żołnierz. -
"wrzasnęła"Ewa Włodek pisze:Ziuk!!! Nie pozwól jej!!! - Wrzasnęła Wanda
Itd. itp.
Brakuje mi jakiejś informacji, że po jakimś czasie zaczęto wykonywać te czynności, nie od razu (tak przynajmniej rozumiem zdanie). Może: "Z czasem zaczęto...".Ewa Włodek pisze:Zaczęto rozmawiać głośniej, sięgano po termosy z kawą i herbatą, krahle z wodą sodową i oranżadą.
Tyle wyłapałam.
Ogólnie: ani nie ziębi, ani nie grzeje. Napisane poprawnie i tyle. Treściowo też do mnie nie przemawia, co możesz zwalić na mój wiek - nie znam tamtych czasów (rozumiem, że w tytule chodzi o rok).
Pozdrawiam
Patka
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Sześćdziesiąty ósmy
Witaj, Patko
dzięki za wyłapanie różności, uwzględnię Twoje poprawki.
A że nie znasz tamtych czasów - cóż, czasy się zmieniają.
dziękuję, Patko, za odwiedziny, za dany czas i za konstruktywne uwagi.
Pozdrawiam serdecznie
Ewa
dzięki za wyłapanie różności, uwzględnię Twoje poprawki.
tak chodzi o rok. 20 sierpnia 1968 roku wojska Układu Warszawskiego wtargnęły do Czechosłowacji. I to jest kawałek historii współczesnej (że o socjologii nie wspomnę). A słowo powyżej - to jest taka sobie migawka.Patka pisze: Ogólnie: ani nie ziębi, ani nie grzeje. Napisane poprawnie i tyle. Treściowo też do mnie nie przemawia, co możesz zwalić na mój wiek - nie znam tamtych czasów (rozumiem, że w tytule chodzi o rok).
A że nie znasz tamtych czasów - cóż, czasy się zmieniają.

dziękuję, Patko, za odwiedziny, za dany czas i za konstruktywne uwagi.
Pozdrawiam serdecznie
Ewa
- 411
- Posty: 1778
- Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
- Lokalizacja: .de
Re: Sześćdziesiąty ósmy
A mnie sie podobalo.
Ale to nic nowego, ja lubie Twoje opowiesci, Ewciu.
Bledów nie zauwazylam poza tym, co wydlubala Pacia.
Tak sie zastanawiam...
Nie umiem okreslic Twojego "pisania", jest w nim cos nieuchwytnego.
Te opowiesci sa straszne, dziwne, ale zawsze kolorowe i poukladane. Tak, wiem, to dziwne slowo, ale tak mi sie nasunelo i przy nim zostane.
A przy tym, Twoje obrazy sá wypelnione spokojem.
To jest tak, jakbys puszczala nam krótkometrazówki w ciut zwolnionym tempie.
Jeny, nie umiem chyba tego wyjasnic...
Moze nastepnym razem - musze pomyslec.
Milego, Ewciu,
J.

Ale to nic nowego, ja lubie Twoje opowiesci, Ewciu.
Bledów nie zauwazylam poza tym, co wydlubala Pacia.
Tak sie zastanawiam...
Nie umiem okreslic Twojego "pisania", jest w nim cos nieuchwytnego.
Te opowiesci sa straszne, dziwne, ale zawsze kolorowe i poukladane. Tak, wiem, to dziwne slowo, ale tak mi sie nasunelo i przy nim zostane.
A przy tym, Twoje obrazy sá wypelnione spokojem.
To jest tak, jakbys puszczala nam krótkometrazówki w ciut zwolnionym tempie.
Jeny, nie umiem chyba tego wyjasnic...
Moze nastepnym razem - musze pomyslec.
Milego, Ewciu,
J.

Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Sześćdziesiąty ósmy
Witaj, Józefino
masz Ci los:
dziękuję Ci za odwiedzinki, za dana chwilę i za dobre słowo. Cieszę się, że znajdujesz u mnie coś dla Siebie...
i moc dobrego posyłam, z uśmiechami...
Ewa
masz Ci los:
toś mnie zaskoczyła! Co jet takiego w moim pisaniu? Aż jestem ciekawa! I to - bardzo.411 pisze: Tak sie zastanawiam...
Nie umiem okreslic Twojego "pisania", jest w nim cos nieuchwytnego.
oj, spróbuj, bardzo Cię proszę...411 pisze: Jeny, nie umiem chyba tego wyjasnic...



dziękuję Ci za odwiedzinki, za dana chwilę i za dobre słowo. Cieszę się, że znajdujesz u mnie coś dla Siebie...
i moc dobrego posyłam, z uśmiechami...
Ewa
- skaranie boskie
- Administrator
- Posty: 13037
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
- Lokalizacja: wieś
Re: Sześćdziesiąty ósmy
Nawet i bez tytułu, nietrudno się domyślić, o jaki czas tu chodzi.
O jakie wojska też. "Bratnia pomoc" zbłąkanej Czechosłowacji.
Pamiętając tego rodzaju "pomoce", nietrudno się dziwić, że u nas mieliśmy prewencyjny stan wojenny. Chyba jednak lepiej robić porządki własnymi siłami. Ale to już inna bajka.
Pomimo, że przyzwyczaiłaś, znów mam do Ciebie żal, Ewo, o brak zakończenia.
Twoje opowiadania są, jak chwilowe wspomnienia. Takie przebłyski, ukazujące jakieś zdarzenia, ulatujące jednak zanim zdążymy pomyśleć o nich do końca, albo po prostu ginące w zakamarkach pamięci. W sumie każdy z nas ma sporo takich niedokończonych wspomnień, nie każdy jednak wpada na pomysł, żeby je spisać. Ty wpadłaś i chwała Ci za to.

O jakie wojska też. "Bratnia pomoc" zbłąkanej Czechosłowacji.
Pamiętając tego rodzaju "pomoce", nietrudno się dziwić, że u nas mieliśmy prewencyjny stan wojenny. Chyba jednak lepiej robić porządki własnymi siłami. Ale to już inna bajka.
Pomimo, że przyzwyczaiłaś, znów mam do Ciebie żal, Ewo, o brak zakończenia.
Twoje opowiadania są, jak chwilowe wspomnienia. Takie przebłyski, ukazujące jakieś zdarzenia, ulatujące jednak zanim zdążymy pomyśleć o nich do końca, albo po prostu ginące w zakamarkach pamięci. W sumie każdy z nas ma sporo takich niedokończonych wspomnień, nie każdy jednak wpada na pomysł, żeby je spisać. Ty wpadłaś i chwała Ci za to.



Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
skaranieboskie@osme-pietro.pl
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Sześćdziesiąty ósmy
ano, Skarańku, rację masz! To są chwilowe wspomnienia, a czasem - migawki, przypomnienia tego, co kiedyś usłyszałam, odłożyłam "ma półkę pamięci" że tak banalnie rzeknę, a później - wyjęłam, odkurzyłam i spróbowałam spojrzeć inaczej...skaranie boskie pisze: Twoje opowiadania są, jak chwilowe wspomnienia. Takie przebłyski, ukazujące jakieś zdarzenia, ulatujące jednak zanim zdążymy pomyśleć o nich do końca, albo po prostu ginące w zakamarkach pamięci. W sumie każdy z nas ma sporo takich niedokończonych wspomnień, nie każdy jednak wpada na pomysł, żeby je spisać. Ty wpadłaś i chwała Ci za to.



najpiękniej Ci dziękuję, że wstąpiłeś, poczytałeś i powiedziałeś dobre słowo...
moc serdecznego posyłam Tobie...
Ewa