Głosimy Twoje zmartwychwstanie

Apelujemy o umiar, jeśli chodzi o długość publikowanych tekstów.

Moderatorzy: Gorgiasz, Lucile

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
iTuiTam
Posty: 2280
Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35

Głosimy Twoje zmartwychwstanie

#1 Post autor: iTuiTam » 20 kwie 2014, 16:21

Głosimy Twoje zmartwychwstanie



Zbliża się czas, coroczny, wiosenny, nadziejny, i smutny i nieunikniony. Drogi prowadzące na wzgórze, wyłysiały szczyt, do krzyży, wszędzie tam, gdzie je ustawia wiara, strach? Smutek i radość splecione w liściach palm, schowane w kotkach wierzbowych, które jeśli zostawione w wazonach w wodzie, w cieple, zamieniają się w listki – zmartwychwstają.

Drogi na Golgotę w śniegu, w błocie, piasku, po żwirze, kamieniach, bazaltowych skałach, wapiennych uskokach. Ciężki krzyż życia - kara niesiona w pocie, we krwi, w krzykach tłumu, który nie rozumie a gdy zrozumie, obudzi się a będzie to rok późniejszy.


Koperta, którą znalazł proboszcz parafii Świętej Trójcy, gdy otworzył drzwi do pokoju młodszego księdza, leżała na podłodze. Trudno było jej nie zauważyć. Na odwrocie widniał niewyraźny podpis a zamiast adresata znak krzyża, z nierównymi ramionami, jakby narysowała je drżąca dłoń.
Na małym stoliku przy łóżku stał pusty kufel i napoczęta butelka Johnnie Walker z niebieską nalepką.


- Urodziłem się w małej miejscowości w Irlandii. Biednej, ale zapamiętale ufającej życiu. Nie wybierałem sobie rodziców, ani ich przeszłości. Byłem ich owocem, dzieckiem przypadku i miłości po ślubie czystej i niewinnej matki, i ojca, który wcześniej kobietę znał tylko z podsuwanych mu przez starszych braci rycin, fotografii kupowanych pokątnie. Nie mogłem też wybierać Boga. Był mi przypisany, czekał na mnie w mleku matki, w fajce ojca, w jego czapce z daszkiem i pod brudnymi paznokciami, w spojrzeniach ciotek i kuzynów, w butelkach gorzałki, w beczkach piwa, które lało się z radością, gdy się zjawiłem na świecie, bo byłem pierworodnym i nim zostałem do końca płodnych dni mojej matki.

Nie dała mi ani siostry ani brata, dawała tylko nadzieje, że może któregoś dnia będę musiał podzielić się moim łóżkiem. Ale wszystkie kolejne, skwapliwie wybierane imiona umierały po kilku miesiącach, nigdy nie oblekając się w ciało. Modliliśmy się, prosiliśmy, czekaliśmy, ale nie zjawiały się.

Najbardziej chyba czekał ojciec, z przyklejoną do ust fajką, siedząc w swoim pubie, wśród „pals” o brudnych paznokciach i żółtych, jak kość słoniowa, zębach. Rude dziewczyny roznosiły między nimi piwo i talerze pokrojonej w plastry wołowiny, dymiące ziemniaki. Częstowały ponętnymi spojrzeniami, krągłymi pośladkami, wypukłościami, proszącymi o dotyk.

Ojciec czekał na córkę, aż w końcu znużony, zniecierpliwił się i przestał, zamieniając zmęczone czekanie na kufel, który przyrósł mu do dłoni, z którym usypiał jak z kochanką, żoną, dziewczyną przypadkowo ochotną i kojąco milczącą, przyzwalającą na jego pijane fanaberie. W kufel zamiast czekania wlewał piwo, złote lub bursztynowe, czasem rum albo whiskey, lecz najczęściej ale, pachnące karmelem, chmielem, gęste jak zachodzące słońce.

Matka także, rozgoryczona, zmęczona przepłakanymi nocami, kolejną stratą nieokreślonego jeszcze do końca życia, zrezygnowała z podarowania mi siostry czy brata. Za to zaczęła częściej myśleć o jeszcze większej pokorze i o Bogu, który ją karał, choć za co, tego nie wiedziała. Za jakieś dawne grzechy? Za niedopatrzenia w modlitwie, zaniedbania, uczynki, które różnie pojmowała ona i on, tam gdzieś w górze nad amboną, namalowany ręką wędrownego malarza, grożący błyskawicami, grożący palcem. Za prośby nie do końca sprecyzowane? Za coś, czego nigdy nie potrafiła nazwać, ani tym bardziej zrozumieć. A może po prostu za jej zazdrość o pękate brzuchy tych innych rumianych, zdrowych kobiet, o gęstych włosach i ciemnych oczach, które zjawiały się w kościele z wianuszkiem dzieciaków. I może ją karał ten jej Bóg, jakże wspaniałomyślny do jakiegoś czasu, a teraz odsuwający się coraz dalej, właśnie za tę zazdrość, którą kryła w sobie i we łzach przy spowiedzi, w modlitwach. Bo o zazdrości nie mówiła, gniotła ją w sobie, gasiła, jak niedopałki, jakie zostawiał mój ojciec na cynowej miseczce w kuchni. Prosiła tylko, żeby brzuch zaczął pęcznieć, żeby krwawienia ustały i żeby talerz na brzuchu podskakiwał, gdy wieczorem jadła zupę, jak wtedy, gdy ja - pierworodny i jedyny - dałem jej znać o sobie, oznajmiłem obecność i nieuchronne rozwiązanie.

Kiedy któregoś roku powiedziała mi, że chce bym został księdzem, nie sprzeciwiłem się, nawet się nie zdziwiłem. Wiedziałem, że to moja droga z naszego miasteczka, otwierające się drzwi, bilet by wydostać się z czyśćca biedy.

Ojciec był przeciwny sutannie. Nie wierzył tak, jak matka, on pytał i bluźnił, krzyczał i kwestionował, rzucał czapką o ziemię, kuflem pełnym, pustym, krwawiły mu dłonie, policzki pokaleczone grubym szkłem, gdy zamroczony szukał swego, unikającego go Boga. Kiedy przychodziłem do pubu White Horseshoe, żeby wyciągać go stamtąd na litość, na płacz, na zasmarkany nos i odrapane kolana, łapał mnie za włosy, za nos, albo ciągnął za ucho, niby z żartów a jednak mocno. Ta pamięć boli do dzisiaj. Bo byłem jeden, pierworodny, bo byłem mały, bezbronny, głupi. Dostawałem w nagrodę niepłakania kilka pensów i duży łyk piwa od każdego z jego koleżków przy stole.

White Horseshoe wirował, śpiewał, grał na skrzypcach, przytupywał i tańczył szalony przed oczyma, gdy po kilku łykach traciłem ostrość widzenia i perspektywę. Ściany pięły się do samego nieba, podłoga wiła jak gniazdo węży, świat tężał, jak przez grube szkło dna butelki, zdeformowany i śmierdzący, pokraczny i parujący pijanymi wieczorami, które rozświetlały dziwnie brudne, przyćmione gwiazdy.

Z czasem, wciąż głodny, głodem, który ciągle szczerzył zęby pod skórą pustego żołądka, polubiłem przyjemne ciepło przychodzące po kilku haustach, puszczające wodze rąk, nóg, ciała miękkiego jak wosk, języka, który plótł wszystko o co mnie ojciec i jego kompani prosili. Stawałem się widowiskiem, pośmiewiskiem i ulubieńcem pubu i kelnerek, które czasem podtykały mi pod nos talerz z plastrami wołowiny, lub brały moje wiotkie ręce w swoje i wodziły nimi po białych kolanach, udach, piersiach. White Horseshoe śmiał się, rechotał, aż do chwili, gdy ojciec zabierał mnie do domu.

Matka nigdy nie chodziła wyciągać ojca z White Horseshoe, nie przekroczyła progu piekła. I to był jej błąd, to była jej następna kara, której jeszcze nie znała, nie podejrzewała, że to już wtedy zaczął się mój wyrok, więzienie, z którego dzisiaj ucieknę.

Nie miej mi tego za złe o Lord, zmiłuj się Panie nade mną. Przez tyle lat byłeś cierpliwy, próbowałeś pokazać mi drogę. Przysyłałeś ludzi, kobiety, dzieci, skrzydlatych posłańców, słowa, znaki, księgi, pracę, która gasiła pragnienie, cierpienie, którego żadna kropla nie uśmierzyła, cierpienie jak płomień, wiecznie żarzący się w duszy, jątrzący ból. Pytałem Cię tyle razy, dlaczego?

Pytałem, jak moja matka, i wykrzykiwałem, złorzeczyłem jak ojciec, rozbijając tysięczne szkło, krwawiącymi palcami obejmując krzyż, szukając odpowiedzi, obietnicy, litości, miłosierdzia, o którym opowiadam co niedzielę.

Milczałeś, milczysz, nie dasz się ubłagać. Idę więc ku Tobie o Lord, idę Panie, na kolanach, w mojej pierwszej sutannie, którą przywiozłem tu z mojej dużej, zapomnianej wyspy. Wspinam się wysoko, im wyżej, tym większa nadzieja, na skrzydła, że wyrosną i może od razu zaniosą mnie do Ciebie, żebym dłużej nie czekał na spotkanie. Nie boję się gniewu, nie boję się kary, nie boję się chłosty, nie boję się, że mnie odtrącisz, jeśli taka będzie wola Twoja. Bardziej boję się tego, co mnie trzyma tu w zimnym pokoju, daleko od White Horseshoe, daleko od podkrążonych dawno wypłakanych oczu matki.

Wybacz Panie, że nie mam więcej siły, odwagi by zmierzyć się z sobą. Każda próba coraz mocniej uderza, wraca coraz silniejszym ciosem.
Wybieram dzień Twojego Zmartwychwstania przez zazdrość tłumioną przez lata, że byłeś odważny, że umiałeś pokazać drogę do kresu, który jest początkiem, z nadzieją, że i ja też wstanę na nowo po drugiej stronie.

Wybacz, że wbrew Tobie, że sam decyduję, kiedy mam odejść. Może mnie zrozumiesz, nie każesz czekać, by wypełniły się moje obiecane dni.

Upadam, żeby się podnieść. Upadam, żebyś mnie podniósł.



••••••••••••••••••••
Kościół w Wielkanoc jest pełny, po ostatnie miejsce w ławkach, po ostatnie dostawione krzesło. Pysznią się kwiaty przy ołtarzu, w nawach, zapach kadzideł, kapelusze kobiet, korsaże przypięte do sukienek, żakietów, koronkowe chusteczki, staromodne mantylki, pastelowe falbankowe dziewczynki, śnieżnobiałe koszule mężczyzn - rekwizyty coroczne wypełniają przestrzeń.

Tamtego roku zapowiadała się piękna msza. Z zewnątrz, przez uchylone główne drzwi do kościoła, zaglądało wiosenne słońce, wciskała się smuga ciepłego powietrza, dochodziły odgłosy, podchodzącej pod same schody, ruchliwej ulicy.

Zapowiadała się piękna msza, mądre, wzruszające kazanie, które na długo zapadnie w pamięć. Tak działo się od kilku lat, od kiedy parafii przydzielono nowego, młodego księdza, który wychował się i pobrał nauki kapłańskie w rodzinnej Irlandii. Mówił mądrze, pięknie, nigdy nie czytał, bez notatek, które pomagałyby prowadzić nić opowieści i nie gubić wijącego się nie prostą ścieżką wątku. Słowa szły, jak w procesji, zatrzymywały się kiedy trzeba, klękały, robiły znak krzyża, podnosiły z kolan i szły, szły, wwiercały się w dusze wiernych, którzy słuchali i słyszeli, wierzyli, że Bóg a jeśli nie on, to jego Syn mówi przez młodego Irlandczyka. I chociaż wiedzieli, że ten młody człowiek nie jest ideałem, że plotki krążyły, że był maluczki, zwyczajny, że miał problemy, że nie stronił, że jak i oni czasem nie potrafił się obronić, to słuchali, słuchali, wierzyli, w swoich budzonych przez niego duszach szukali prawd, które tak pięknie malował.

- He has risen! Halleluyah! Halleluyah! Głosimy Twoje zmartwychwstanie! Alleluja! Alleluja!


Z tylnej nawy wyszedł starszy ksiądz, i gdy wierni na powitanie podnieśli się ze swoich miejsc, stanął przed ołtarzem i nakazując ministrantom, by usiedli w ławce, rozejrzał się po kościele.

Przez witraże sączyły się do wnętrza poranne tęcze, echo odbijało o kamienną posadzkę płacz niemowlaka, który do tej pory drzemał w ramionach matki i przebudził się, gdy wstała z ławki, duże boczne drzwi od ulicy skrzypnęły, wpuszczając promienie słońca i sylwetkę staruszki, która po wejściu do kościoła poprawiała biały odświętny kapelusz na tak samo białych włosach. Starszy ksiądz rozejrzał się po kościele i pomyślał, że od teraz Wielkanoc w jego pamięci będzie nie tylko cudem odrodzenia.

- With big regrets… Z wielkim żalem musimy donieść, że Ojciec Harris nie wygłosi corocznego wielkanocnego kazania. Z własnej woli odszedł z tego świata dzisiaj nad ranem – ogłosił sprzed ołtarza starszy ksiądz z parafii.
- Let us pray... Módlmy się...

Przez witraże sączyły się do wnętrza poranne tęcze. Ucichło echo płaczu.



© iTuiTam
czwartego dnia kwietnia 2010 roku
stajemy się szeptem...
szeptem...
szeptem
iTuiTam@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Ewa Włodek
Posty: 5107
Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59

Re: Głosimy Twoje zmartwychwstanie

#2 Post autor: Ewa Włodek » 20 kwie 2014, 19:58

poczytałam w zamyśleniu, Elu. Bo przecież nie można się nie zamyślić nad tym, jak nieraz biedne jest dziecko, gdy się wychowa w rodzinie, gdzie jest tylko zawód, zazdrość i gorycz niezrealizowanych marzeń i pragnień. Wtedy ono czuje, jakby było temu winne. Jedni umieją się z tego otrząsnąć, inni - nie. Twój bohater - nie umiał, więc uczynił, co uczynił. Gorzkie...
:rosa: :rosa:
wszystkiego dobrego Świątecznie...
Ewa

karolek

Re: Głosimy Twoje zmartwychwstanie

#3 Post autor: karolek » 24 kwie 2014, 13:24

.
Ostatnio zmieniony 25 lis 2016, 22:08 przez karolek, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
411
Posty: 1778
Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
Lokalizacja: .de

Re: Głosimy Twoje zmartwychwstanie

#4 Post autor: 411 » 25 kwie 2014, 17:07

Witaj iTuiTam.

Zaczelam czytac i czytajác, pomyslalam, ze wypisze sobie te najladniejsze, najtrafniejsze, najbardziej poruszajáce mnie zdania.
Zaczelam wypisywac.
I przestalam.
Przestalam, bo trudno mi tu wypisac co drugie, albo i kazde kolejne zdanie - to juz lepiej zacytowac calosc.

Jestem zachwycona.
Mniej moze samá historiá, choc i tej nic nie brakuje, ale Twoja zdolnosc obserwacji, wrazliwosc i - co najbardziej zatyka dech - umiejetnosc ubrania tego wszystkiego w slowa jest porazajáca...

Pieknie napisane. Tak, ze tylko zadroscic.

Zazdroszcze wiec.
J.
:rosa:
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: Głosimy Twoje zmartwychwstanie

#5 Post autor: skaranie boskie » 08 maja 2014, 23:04

Gdyby z to było w moich klimatach...
Pewnie rozpisałbym się w pochwałach.
Skoro jednak nie jest, napiszę tylko, że warsztat u Ciebie, tradycyjnie, bez zarzutu.
:rosa: :rosa: :rosa:
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

EwaMagda

Re: Głosimy Twoje zmartwychwstanie

#6 Post autor: EwaMagda » 21 maja 2014, 15:26

Wszystko już zostało powiedziane w Komentarzach.
Cóż ja mogę dodać jeszcze?
Mądre, piękne, gorzkie... przeczytałam jednym tchem, potem jeszcze raz smakowałam każde słowo... i jeszcze raz...
:rosa: :rosa: :rosa:

Awatar użytkownika
iTuiTam
Posty: 2280
Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35

Re: Głosimy Twoje zmartwychwstanie

#7 Post autor: iTuiTam » 23 maja 2014, 16:58

Moi mili, bardzo, bardzo dziękuję za komentarze.
Jestem nimi podbudowana i to w ogromny sposób pomaga mi dokładać kolejny szczebelek do drabiny, po której powolutku próbuję wydostać się z głębokiego 'dołka'.

Odpowiem więcej nieco później.

serdecznie
iTuiTam
stajemy się szeptem...
szeptem...
szeptem
iTuiTam@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
coobus
Posty: 3982
Rejestracja: 14 kwie 2012, 21:21

Re: Głosimy Twoje zmartwychwstanie

#8 Post autor: coobus » 26 maja 2014, 23:20

iTuiTam pisze:pomaga mi dokładać kolejny szczebelek do drabiny, po której powolutku próbuję wydostać się...
Trzymam kciuki, Elu. Nie daj się wyliczyć dalej, niż do ośmiu. Pusto tu bez Ciebie. :kwiat:
” Intuicyjny umysł jest świętym darem, a racjonalny umysł - jego wiernym sługą." - Albert Einstein

Awatar użytkownika
iTuiTam
Posty: 2280
Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35

Re: Głosimy Twoje zmartwychwstanie

#9 Post autor: iTuiTam » 03 paź 2014, 23:02

Ewa Włodek pisze:poczytałam w zamyśleniu, Elu. Bo przecież nie można się nie zamyślić nad tym, jak nieraz biedne jest dziecko, gdy się wychowa w rodzinie, gdzie jest tylko zawód, zazdrość i gorycz niezrealizowanych marzeń i pragnień. Wtedy ono czuje, jakby było temu winne. Jedni umieją się z tego otrząsnąć, inni - nie. Twój bohater - nie umiał, więc uczynił, co uczynił. Gorzkie...
:rosa: :rosa:
wszystkiego dobrego Świątecznie...
Ewa
Robiłam remanent w swoich s-tworzeniach i się okazało...
Przepraszam za opieszałość.

Ewo, masz rację. Częstokroć rodzice - nawet jeżeli chcą dobrze i są dobrymi rodzicami - nie zdają sobie sprawy, że wszystko, co dają swoim dzieciom w nich zostaje, zostawia ślad, 'owocuje'.

dziękuję za komentarz
stajemy się szeptem...
szeptem...
szeptem
iTuiTam@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10470
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Re: Głosimy Twoje zmartwychwstanie

#10 Post autor: eka » 04 paź 2014, 9:21

Przejmujące opowiadanie, szczególnie w miejscach gdy oddajesz narrację w ręce młodego księdza. Zaczytałam się. I wiele myśli nad wyznawanymi wartościami w świecie przedstawionym.
Rodzicielstwo, pokora, duma, zawierzenie.
---------------------------------------
Szacun. Świetne pióro. Tylko jedno, chyba zrezygnowałabym z dwóch ostatnich zdań.
Pozdrawiam.
:rosa:

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”