Ale ja nie o tym... W każdym razie śluby będą zawierane, bo to i wygodne, i przyjemnie dowartościowuje, i zaspokaja głód stabilizacji oraz posiadania. Jeżeli jednak już koniecznie trzeba, to może chociaż z pełną świadomością, żeby można było później przynajmniej obiektywnie powiedzieć, że "wiedziały gały co brały".
Jednym z niezbędnych elementów potrzebnych do zawarcia ważnego małżeństwa, jest złożenie przysięgi, prawnie określa się to, o ile czegoś nie pokręciłam, "oświadczeniem woli". Chciałam się bliżej przyjrzeć dwóm tekstom przysięgi małżeńskiej i je porównać. Wyczytałam niedawno czyjeś mądre zdanie, że przysięga w USC jest o wiele bardziej życiowa, mądra i uczciwa od tej kościelnej. Podpisuję się pod tym obiema kończynami górnymi. Popatrzmy:
Tekst przysięgi, wypowiadany podczas zawierania ślubu cywilnego:
"Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z (imię Panny Młodej) i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe."
- "świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny" - nie ma żadnego bredzenia o uczuciach i uniesieniach; wyraźnie akcent jest położony na zmianę statusu i dobrowolne wstąpienie do określonej instytucji: jak w szkole są prawa i obowiązki ucznia, tak w małżeństwie są prawa i obowiązki małżonka. Jest to tylko - tak naprawdę - nieprzymuszone poddanie się pewnej grupie obowiązujących przepisów i norm. Z drugiej strony zastanawiam się, która para przed ślubem czyta Kodeks Rodzinny i Opiekuńczy. A powinni! Nie, większość tylko chodzi na parafialne nauki przedmałżeńskie i do kościelnej poradni rodzinnej, gdzie uczą się rozróżniać śluz płodny i niepłodny. Wątpię, czy studiują obowiązujące w Polsce prawo, regulujące sprawy małżeńskie i rodzinne, a zatem, czy faktycznie są "świadomi", składając przysięgę. No, ale jako że znakomita większość małżeństw zawierana jest w Kościele, gdzie w ogóle nie ma nawiązania do tego aspektu, trudno się dziwić... Idea jednak ze wszech miar słuszna, gorzej z praktyką.
- "przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe".
Dość ogólnikowe, ale sama deklaracja raczej bardzo ludzka, zakładająca przede wszystkim starania, a nie stanowiąca jakieś ciążące jak klątwa memento. Obopólne przyrzeczenie jest pewnego rodzaju zobowiązaniem do WSPÓŁPRACY. Nie ma mowy o miłości, wierności itp. infantylnych kocopołach, toteż wydaje mi się, że ta przysięga daje dwojgu ludzi o wiele więcej swobody we wzajemnym kształtowaniu się relacji i pożycia, w zależności od tego, jak oni zdefiniują na własny użytek pojęcie szczęścia. Ha, nawet chyba o zdradzie nie mam mowy, wygląda na to, że jeżeli obydwojgu to nie przeszkadza, to niech sobie przyprawiają wzajemnie rogi, byleby byli szczęśliwi i zgodni w tym, co robią. A że nic nie scala lepiej związku niż zazdrość i niepewność, to jak najbardziej dokładają starań, aby małżeństwo "było trwałe", czyż nie tak? Problem jedynie w tej "zgodności", bo to od niej zaczyna się rozkład pożycia, prowadzący do rozwodu. Weźmy choćby taki alkohol. Oczywiście mieć małżonka alkoholika i samemu nie pić, to koszmar. Natomiast jeśli oboje uwielbiają sobie dawać w palnik? Najpierw się "na bańce" wezmą za kudły, potem pogodzą w wyrku i co komu do tego? Nawet alkoholizm nie musi być zatem anty-przesłanką do zawarcia małżeństwa.
W gruncie rzeczy zatem przysięga jest dość spójna, oparta na przesłankach realnych, uwzględnia ludzką naturę i pozwala przyszłej parze na pełną dowolność we wspólnym budowaniu wzajemnych relacji. Mogą to robić, kierując się wspólnie wypracowanym światopoglądem, przekonaniami, upodobaniami, stylem życia. Można zawrzeć małżeństwo tylko dla kasy, bo czemu i nie? Ktoś zresztą mądrze powiedział, że tak naprawdę od ślubu dwoje ludzi o wiele skuteczniej wiążą kredyty. No, może jeszcze dzieci.
Popatrzmy teraz na przysięgę kościelną:
"Ja (imię 1) biorę sobie Ciebie (imię 2) za żonę (męża) i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci."
Przede wszystkim - zero świadomości. Prawdziwe "nie wiedzą, co czynią". No, ale przecież kto na to zwraca uwagę w radosnym upojeniu? Liczy się wszak jedynie to, że "już mi niosą suknię z welonem", ewentualnie jeszcze istotna bywa kwestia, ile kasy uda się wyłudzić na weselichu od kochającej rodzinki.
- "biorę sobie Ciebie..." - zupełnie, jakby jedna osoba miała odtąd stać się własnością tej drugiej. Po prostu przedmiotem, który się zawłaszcza. To taki zawoalowany akt przejęcia własności, któremu towarzyszy kilka efektownych guseł. Zwłaszcza słówko "sobie" oddaje jasno i czytelnie zawarte w tej formule intencje.
- "ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską" - dla mnie z góry przysięga dość utopijna i nieszczera, bo czy człowiek ma pełną kontrolę nad swoimi uczuciami? Zdarza się w życiu jedna miłość, ale nierzadko bywa inaczej. Teoretycznie małżeństwo i poczucie odpowiedzialności powinno uczyć odporności na zauroczenia i przelotne fascynacje, ale granica tutaj jest tak płynna, że trudno jest jednoznacznie określić, co jest jeszcze "zakochaniem", a co prawdziwym uczuciem. Ogólnie jednak "serce nie sługa", więc jak można złożyć deklarację co do rzeczy, na które wpływu się nie ma?
Kwestia wierności, to kwestia umowna, między dwojgiem ludzi. No ale załóżmy, że skoro już młodzi galopują do kościoła z obrączkami, to akceptują ten wymóg.
Uczciwość małżeńska pozostaje dla mnie pojęciem dość nieprecyzyjnym. Zawsze zastanawiałam się, co ono tak naprawdę oznacza.
Aby podsumować porównanie najważniejszych fragmentów tych dwóch przysiąg - chcę zauważyć coś, co się od razu rzuca w oczy. Przysięga "cywilna" zorientowana jest na CELE i determinację w dążeniu do nich (zgodne pożycie, teoretyczne dobro obojga małżonków), oczywiście w ramach instytucji małżeńskiej i regulujących jej funkcjonowanie norm prawnych. Przysięga "kościelna" jest za to ukierunkowana na ŚRODKI. Szczęście przyszłych małżonków jest celem niezaprzeczalnym i oczywistym, aksjomatem, wynikającym jedynie z samego faktu, że dopełnili określonego rytuału, niemalże "psim obowiązkiem", o ile zostaną dotrzymane trzy, narzucone odgórnie warunki umowy: "miłość, wierność i uczciwość małżeńska". Z tym, że są słowa bardzo ogólnikowe, niejasne.
Przysięga "cywilna" ponadto nie wyręcza przyszłych małżonków w definiowaniu priorytetów, podejmowaniu wysiłków i odpowiedzialności, w przeciwieństwie do "kościelnej", która daje im autorytarną, jedynie słuszną receptę na szczęście, na dodatek wysnutą z nierealnych, wątpliwych psychologicznie i relatywnych założeń. Przepisy prawne zostają tu zastąpione odwołaniem do Boga i Wszystkich Świętych, którzy wzorem Big Brothera mają czuwać nad nowo powstałym stadłem i jego losami.
- "oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci" - kolejny absurd. W przeciwieństwie do deklarowanego w USC "starania o to, by było dobrze", tutaj w zasadzie można sobie te starania odpuścić. Ponieważ ślubowanie wiecznej miłości jest absurdem, gdy ona wygaśnie pozostaje jedynie idiotyczne zobowiązanie do trwania aż po grób w jakiejś przerdzewiałej atrapie związku. Bo nawet, jeśli jedna strona nie dotrzymuje (z jakichkolwiek powodów by to nie było) warunków umowy, to i tak druga strona jest zobligowana do tkwienia w poharatanym stadle i dotrzymywania, bo... Paranoja jakaś i krzycząca niesprawiedliwość. To tak, jakby ktoś podpisał dowolnej natury umowę cywilnoprawną i musiał płacić karę umowną za to, że umowa została zerwana przez drugą stronę.
W obliczu powyższego, zastanawiam się mocno nad tym, po co ludzie tak się pchają do tego ołtarza. Czy dla tych paru chwil szopki, w której odgrywają najważniejszą rolę? Czy z totalnej głupoty? Pod presją rodziny?
Uważam też, że oprócz uczestnictwa w naukach przykościelnych (a nie jest tego mało wcale, coś około kilkunastu spotkań), każda przyszła para powinna obowiązkowo zdać egzamin ze znajomości Kodeksu Rodzinnego i Opiekuńczego. Pewnie dla niejednej parki gruchających gołąbków byłby to ze wszech miar pożądany zimny prysznic, ale lepiej zdobyć określoną wiedzę zawczasu niż post factum. Nikt w końcu przecież nie powinien niczego podpisywać w ciemno, nie wiedząc, co z tego tak naprawdę wynika, zwłaszcza gdy większość jest napisana drobnym druczkiem. A przecież nieznajomość prawa nie zwalnia z obowiązku jego przestrzegania!
A w ogóle to niech żyją wolne związki, nawet w domach z betonu!

Glo.