Bohater (fragment większej całości)
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Bohater (fragment większej całości)
Jan, ojciec Kuku, był postacią nietuzinkową, a jego życiorysu wystarczyłoby na obdzielenie kilku "zwyczajnych" mężczyzn. Bujne życie prowadził jednakże do – mniej więcej - początku lat pięćdziesiątych zeszłego wieku, kiedy to z hukiem wywalił za drzwi agenta bezpieki, który przyszedł do jego biura w celu uzyskania wszelakich informacji o innych pracownikach firmy. Po tej akcji Jan przez tydzień żył przekonaniem, że każdy jego krok jest przedostatnim na wolności, ale najwidoczniej ubek-niefarciarz nie poleciał z raportem do przełożonych i Janowi się upiekło. Potem zmarł towarzysz Stalin, nastąpiły zmiany, a Jan, poważny ojciec rodziny, mógł tylko dawać odpór nieprawidłowościom nie związanym z tak zwaną polityką socjalistycznego państwa. Jeżeli, oczywiście, nie liczyć dziwactw w postaci mówienia bez obciachu o pozytywach czasów sanacyjnych i negatywach czasów demokracji ludowej, notorycznej nieobecności na pochodach pierwszomajowych i stałego uczestnictwa w mszach na okoliczność Majowej Jutrzenki.
– Tę kwartalną premię, której mi nie wypłacą za to, że nie poszedłem na pochód, niech sobie wsadzą w … kieszeń, bo ja też ją mam nie gdzie indziej – komentował co roku. Analogiczne zdanie w przedmiotowej kwestii miała bliższa i dalsza rodzina oraz znajomi.
Kumpli Jana bez ochyby można było nazwać ciekawymi egzemplarzami. Panowie, nawiązawszy koleżeńskie kontakty w czasach gimnazjalnych, trzymali się razem przez lata, z przerwą na czas wojny, jako że każdy z panów spędził ten czas inaczej i w innym miejscu, choć w gruncie rzeczy - podobnie.
Panowie sami siebie nazywali „Trójką z Dziadem”. Trójka - to byli: Jan, Piotr i Stefan, przedwojenni wojskowi, zaś mianem „Dziada” określali swojego przyjaciela, Stanisława, który przy pomaturalnym poborze został zdyskwalifikowany z powodów zdrowotnych. I gdy „Trójka” pracowała na oficerskie i podoficerskie szlify w kawalerii, artylerii i wojskach pancernych, „Dziad” pobierał praktyki zawodowe w rodzinnej firmie transportowej. Tak doczekali września roku pańskiego 1939, zaś w okolicach października tegoż roku Jan wylądował w niemieckim obozie jenieckim, Stefan - w rejonie koła podbiegunowego, Piotr - w formującym się oddziale zbrojnym na prowincji, zaś Stanisław dokooptował do grupy ruchu oporu w rodzinnym mieście. Koniec wojny zastał Jana w międzynarodowym oddziale Armee Secrete, wcielonym następnie do armii De Gaulle’a, Stefana - w szpitalu polowym po gigantycznym poparzeniu, gdy jego walczący pod Studziankami czołg stanął w ogniu, zaś Piotra i Stanisława - w utajonym oczekiwaniu na III wojnę światową.
Cykliczne spotkania „Trójki z Dziadem” odbywały się kolejno w domach każdego, i niezmiennie kończyły ostrą wymianą zdań na okupacyjne tematy i pożegnalnym trzaskaniem drzwiami, poprzedzonym solennym „do niewidzenia się z panami”, wykrzykiwanym stentorowymi głosami. Wojna kończyła się zwykle zawieszeniem broni, sygnalizowanym przez potencjalnego gospodarza kolejnego „wieczoru wspomnień” telefonem i oznajmieniem w stylu: „Dzidzia właśnie przyrządziła marynowane śledzie, to byście przyszli jutro wieczorkiem, zagospodarujemy je ku pożytkowi…”. Śledzie, galantyny drobiowe, befsztyki tatarskie czy rozmaite zimne mięsa zagospodarowywano więc konstruktywnie, popijając specjałami w postaci czystej, żubrówki, porterówki czy innej dzięgielówki. I tradycyjnie rozstawano się w gorącej atmosferze.
- Widziałaś, Lenia? Co za jaja?! – wykrzyknął pewnego dnia Jan zza płachty codziennej gazety. – Tu piszą o wojennym zaangażowaniu Staszka w walkę narodowowyzwoleńczą! I wynika z tego, że mamy bohatera, jak pragnę zdrowia!
Pani Helena, mruknąwszy, żeby się „nie wyrażał”, przejęła publikator z mężowskich rąk, i zagłębiła się w lekturze artykułu, mówiącego o tym, jak to w należącej do Stanisława firmie spedycyjnej działała podczas ostatniej wojny komórka Armii Krajowej, zajmująca się pozyskiwaniem broni, materiałów wybuchowych i niemieckich mundurów na potrzeby akcji dywersyjnych. Stanisław, gęsto cytowany przez autora tekstu, opowiadał o skrytkach, sposobach wyrobu min czy trasach przewozu gotowych produktów pirotechnicznych. Zaś dokooptowani na potrzeby artykułu dwaj żyjący jeszcze członkowie grupy dorzucali swoje trzy grosze w kwestii konspiracyjnej roboty, szczegółów pewnej wsypy oraz wojennych i powojennych losów tych, którzy nie doczekali terminu rozmowy na odnośne tematy.
– Cóż chcesz, Janiu, działali pod bokiem Niemców, narażali się, robili swoje, dlaczego mają teraz udawać, że nic nie czynili? – skomentowała.
- Ech, dziecko… – zaczął Jan, ale machnął ręką i ujął słuchawkę telefonu. – Czytałeś, Stefek, ten panegiryk o Staszku?! – zagrzmiał. – To ludzkie pojęcie przechodzi! Prochu taki nie wąchał, łaził tylko po mieście i interesu pilnował, no, może raz-drugi dostał w mordę od żandarma, a potem opowiada, jaki do z niego generał Maczek czy inny Sikorski! Widziałeś, co za bohater, niech skonam… Powiedz o tym Pietrkowi i do pojutrza – zakończył rozmowę.
Dwa dni później Piotr i Stefan przyszli na tradycyjne posiedzenie, tym razem u Jana, pół godziny przed zwykłym terminem. Wbici w „wyjściowe” garnitury, obarczeni bukietem kwiecia i litrową butelką wiśniówki produkcji Marty, żony Piotra, czekali na Stanisława, natrząsając się z jego „wojennych zasług” i deprecjonując je na czym świat stoi. Gdy jednakże Stach przybył o zwykłej porze i został - po zaserwowanym mu w korytarzu przez Kuku gratulacyjnym całusie - wholowany do pokoju, trafił w gorące objęcia przyjaciół, ze łzami w męskich oczach i łomotem niezłomnych serc w walecznych piersiach gratulujących mu pięknego wywiadu.
– Nareszcie cię, Stachu, doceniono, przecież młodzież musi, do diabła, wiedzieć … - Jana przytkało ze wzruszenia. A reszta „Trójki” kolejny raz uściskała i ucałowała „Dziada”.
– Tę kwartalną premię, której mi nie wypłacą za to, że nie poszedłem na pochód, niech sobie wsadzą w … kieszeń, bo ja też ją mam nie gdzie indziej – komentował co roku. Analogiczne zdanie w przedmiotowej kwestii miała bliższa i dalsza rodzina oraz znajomi.
Kumpli Jana bez ochyby można było nazwać ciekawymi egzemplarzami. Panowie, nawiązawszy koleżeńskie kontakty w czasach gimnazjalnych, trzymali się razem przez lata, z przerwą na czas wojny, jako że każdy z panów spędził ten czas inaczej i w innym miejscu, choć w gruncie rzeczy - podobnie.
Panowie sami siebie nazywali „Trójką z Dziadem”. Trójka - to byli: Jan, Piotr i Stefan, przedwojenni wojskowi, zaś mianem „Dziada” określali swojego przyjaciela, Stanisława, który przy pomaturalnym poborze został zdyskwalifikowany z powodów zdrowotnych. I gdy „Trójka” pracowała na oficerskie i podoficerskie szlify w kawalerii, artylerii i wojskach pancernych, „Dziad” pobierał praktyki zawodowe w rodzinnej firmie transportowej. Tak doczekali września roku pańskiego 1939, zaś w okolicach października tegoż roku Jan wylądował w niemieckim obozie jenieckim, Stefan - w rejonie koła podbiegunowego, Piotr - w formującym się oddziale zbrojnym na prowincji, zaś Stanisław dokooptował do grupy ruchu oporu w rodzinnym mieście. Koniec wojny zastał Jana w międzynarodowym oddziale Armee Secrete, wcielonym następnie do armii De Gaulle’a, Stefana - w szpitalu polowym po gigantycznym poparzeniu, gdy jego walczący pod Studziankami czołg stanął w ogniu, zaś Piotra i Stanisława - w utajonym oczekiwaniu na III wojnę światową.
Cykliczne spotkania „Trójki z Dziadem” odbywały się kolejno w domach każdego, i niezmiennie kończyły ostrą wymianą zdań na okupacyjne tematy i pożegnalnym trzaskaniem drzwiami, poprzedzonym solennym „do niewidzenia się z panami”, wykrzykiwanym stentorowymi głosami. Wojna kończyła się zwykle zawieszeniem broni, sygnalizowanym przez potencjalnego gospodarza kolejnego „wieczoru wspomnień” telefonem i oznajmieniem w stylu: „Dzidzia właśnie przyrządziła marynowane śledzie, to byście przyszli jutro wieczorkiem, zagospodarujemy je ku pożytkowi…”. Śledzie, galantyny drobiowe, befsztyki tatarskie czy rozmaite zimne mięsa zagospodarowywano więc konstruktywnie, popijając specjałami w postaci czystej, żubrówki, porterówki czy innej dzięgielówki. I tradycyjnie rozstawano się w gorącej atmosferze.
- Widziałaś, Lenia? Co za jaja?! – wykrzyknął pewnego dnia Jan zza płachty codziennej gazety. – Tu piszą o wojennym zaangażowaniu Staszka w walkę narodowowyzwoleńczą! I wynika z tego, że mamy bohatera, jak pragnę zdrowia!
Pani Helena, mruknąwszy, żeby się „nie wyrażał”, przejęła publikator z mężowskich rąk, i zagłębiła się w lekturze artykułu, mówiącego o tym, jak to w należącej do Stanisława firmie spedycyjnej działała podczas ostatniej wojny komórka Armii Krajowej, zajmująca się pozyskiwaniem broni, materiałów wybuchowych i niemieckich mundurów na potrzeby akcji dywersyjnych. Stanisław, gęsto cytowany przez autora tekstu, opowiadał o skrytkach, sposobach wyrobu min czy trasach przewozu gotowych produktów pirotechnicznych. Zaś dokooptowani na potrzeby artykułu dwaj żyjący jeszcze członkowie grupy dorzucali swoje trzy grosze w kwestii konspiracyjnej roboty, szczegółów pewnej wsypy oraz wojennych i powojennych losów tych, którzy nie doczekali terminu rozmowy na odnośne tematy.
– Cóż chcesz, Janiu, działali pod bokiem Niemców, narażali się, robili swoje, dlaczego mają teraz udawać, że nic nie czynili? – skomentowała.
- Ech, dziecko… – zaczął Jan, ale machnął ręką i ujął słuchawkę telefonu. – Czytałeś, Stefek, ten panegiryk o Staszku?! – zagrzmiał. – To ludzkie pojęcie przechodzi! Prochu taki nie wąchał, łaził tylko po mieście i interesu pilnował, no, może raz-drugi dostał w mordę od żandarma, a potem opowiada, jaki do z niego generał Maczek czy inny Sikorski! Widziałeś, co za bohater, niech skonam… Powiedz o tym Pietrkowi i do pojutrza – zakończył rozmowę.
Dwa dni później Piotr i Stefan przyszli na tradycyjne posiedzenie, tym razem u Jana, pół godziny przed zwykłym terminem. Wbici w „wyjściowe” garnitury, obarczeni bukietem kwiecia i litrową butelką wiśniówki produkcji Marty, żony Piotra, czekali na Stanisława, natrząsając się z jego „wojennych zasług” i deprecjonując je na czym świat stoi. Gdy jednakże Stach przybył o zwykłej porze i został - po zaserwowanym mu w korytarzu przez Kuku gratulacyjnym całusie - wholowany do pokoju, trafił w gorące objęcia przyjaciół, ze łzami w męskich oczach i łomotem niezłomnych serc w walecznych piersiach gratulujących mu pięknego wywiadu.
– Nareszcie cię, Stachu, doceniono, przecież młodzież musi, do diabła, wiedzieć … - Jana przytkało ze wzruszenia. A reszta „Trójki” kolejny raz uściskała i ucałowała „Dziada”.