Gdzie chowa się tajemnice
- Fałszerz komunikatów
- Posty: 5020
- Rejestracja: 01 sty 2014, 16:53
- Lokalizacja: Hotel "Józef K."
- Płeć:
Gdzie chowa się tajemnice
Dobrze, że poszedł się kąpać. Zdążyłam włączyć telewizor akurat na ogłoszenie wyników totolotka. Spiker zachęcającym głosem wymieniał szczęśliwe liczby (zachęcającym szczęśliwców).
Znów wygrałam szóstkę. To niemożliwe.
Ile można nie chcieć zbierać na mieszkanie, które byłoby tylko moje, wraz z rzeczami. Dom, w którym znajdują się przedmioty z etykietką „nie dotykać!” nie jest moim domem. Znaki zakazu powinnam spotykać jedynie poza miejscem zamieszkania, stawia mi je mój mąż, a właściwie warunki.
Nasza dzisiejsza miłość skończyła się na grze wstępnej. Potem było już tylko udawanie, że zabawa mnie cieszy. A ja w przerwach między wzdychaniami wyobrażałam sobie ciągi liczb do trafienia. Wczoraj byłam z mężem w kolekturze, siedzieliśmy przy osobnych stolikach - on obstawiał, czy kibole Legii będą dziś rozwalać przystanki z radości, czy z powodu zbiorowego upokorzenia.
Nie wygram. Jak zwykle zostawiłam los na stoliku. Mąż wychodził razem ze mną, pewnie udał, że nie widział zguby. Udawanie to jego mocna strona.
Z pewnością nie jest typowym, ślepym na szczegóły mężczyzną. Kiedyś potrafił informować o zmianie fryzury, a nawet wysokości szpilek. Zasypiał zawsze po moim zapadnięciu w sen. Czułam to. W ogóle domysły to jest nasz znak rozpoznawczy. Oboje wiemy, że pragnę samotności, że nie czuję się swobodnie w jego towarzystwie.
Na stoliku pod ubraniami zaskrzypiał telefon (mam ustawiony sygnał skrzypienia drzwi).
- Halo? – zaczęłam niepewnie.
- Widziałam cię, Grażynko, wczoraj wychodziłaś z kolektury, z tym fagasem. Miałaś taką zrezygnowaną minę. Kochana, jeśli seans jest nudny, opuszczasz lokal, prawda? Zwłaszcza jeśli grają romans!
Zaczęło się. Moja koleżanka potrafi mnie zaskoczyć.
- Zauważyłam, że ktoś zostawił los na stoliku, kiedyś mi opowiadałaś, że to Twoja taktyka na wygraną, więc? Uwaga, lepiej usiądź – mam go przy sobie! – entuzjazm w jej głosie hipnotyzował.
- Niemożliwe, Pluszko, czyli jeszcze mam szansę, by w swym życiu coś zmienić? Czekaj, bo nogi mi się uginają!
Szum prysznica właśnie ucichł.
- Kiedy się umówimy po odbiór losu do szczęścia? - rozmowę kontynuowałam szeptem.
- Kochana, w każdej chwili. Jutro widzę Cię radosną u mnie w domu!
Zdążyłyśmy umówić się jutro po południu, nim mąż wyszedł z łazienki. Z pewnością mógł coś słyszeć. Jak zwykle nie obchodziło go, kto do mnie dzwonił. Nie interesowała go moja osoba. No, może ciało, ale i tutaj robił to jakby ze stoperem w ręku. Myślami był już w pracy (może przy tajemnicach?).
Na spotkanie rzuciłyśmy się sobie w ramiona. To znaczy ja i Pluszka, a właściwie Anna, kobieta o parapsychologicznych zdolnościach. Potrafiła mnie wesprzeć w każdej sytuacji. I pomagała podjąć ważne decyzje.
Pożądany papierek włożyłam do torebki i poszłam do domu, zrobić mężowi obiad, nim wróci z pracy.
W połowie główki od kapusty do obrania wrócił, rzucając na odchodne "cześć" i gdzieś zniknął, by wrócić w dobrym humorze, oparty o framugę z puszką piwa w dłoni.
- Mam dziś dobry dzień.
- A dlaczego kochanie?
- Nie zrozumiesz.
Wyszłam po obiedzie, że niby na spacer.
Słowa mojego ciemiężyciela zrozumiałam przy kolekturze - w torebce nie było losu.
To mógł zrobić tylko on. Grzebać w moich rzeczach, a przy okazji pozbawić mnie możliwości wyboru. Muszę udowodnić, że go kocham. Natychmiast.
Gdy wróciłam do "domu" omotałam go swym ciałem, dałam do spróbowania każdego jego zakamarka i pozwoliłam włączyć drugi bieg. Pracował przy mnie jak młot pneumatyczny.
Nie wiedział, że zasady mojej gry wstępnej nie miały wiele wspólnego z tradycyjną. Konserwatysta zaszył się w łazience, tymczasem ja, niczym finiszujący pionek dorwałam się do jego spodni. Oczywiście, wszystko tam chowa - los też się znalazł. Czemu go nie wyrzucił? Może sam chciał się zmyć?
Piszę te wspomnienia w wymarzonym domu z osobą, która nie ma nic wspólnego z moim mężem. Mam ją u swych stóp. Jej dłonie są inne od tych, które mnie przytulały przez lata. Ona wie co zrobić, bym poczuła się samotną kobietą, godną zainteresowania.
Znów wygrałam szóstkę. To niemożliwe.
Ile można nie chcieć zbierać na mieszkanie, które byłoby tylko moje, wraz z rzeczami. Dom, w którym znajdują się przedmioty z etykietką „nie dotykać!” nie jest moim domem. Znaki zakazu powinnam spotykać jedynie poza miejscem zamieszkania, stawia mi je mój mąż, a właściwie warunki.
Nasza dzisiejsza miłość skończyła się na grze wstępnej. Potem było już tylko udawanie, że zabawa mnie cieszy. A ja w przerwach między wzdychaniami wyobrażałam sobie ciągi liczb do trafienia. Wczoraj byłam z mężem w kolekturze, siedzieliśmy przy osobnych stolikach - on obstawiał, czy kibole Legii będą dziś rozwalać przystanki z radości, czy z powodu zbiorowego upokorzenia.
Nie wygram. Jak zwykle zostawiłam los na stoliku. Mąż wychodził razem ze mną, pewnie udał, że nie widział zguby. Udawanie to jego mocna strona.
Z pewnością nie jest typowym, ślepym na szczegóły mężczyzną. Kiedyś potrafił informować o zmianie fryzury, a nawet wysokości szpilek. Zasypiał zawsze po moim zapadnięciu w sen. Czułam to. W ogóle domysły to jest nasz znak rozpoznawczy. Oboje wiemy, że pragnę samotności, że nie czuję się swobodnie w jego towarzystwie.
Na stoliku pod ubraniami zaskrzypiał telefon (mam ustawiony sygnał skrzypienia drzwi).
- Halo? – zaczęłam niepewnie.
- Widziałam cię, Grażynko, wczoraj wychodziłaś z kolektury, z tym fagasem. Miałaś taką zrezygnowaną minę. Kochana, jeśli seans jest nudny, opuszczasz lokal, prawda? Zwłaszcza jeśli grają romans!
Zaczęło się. Moja koleżanka potrafi mnie zaskoczyć.
- Zauważyłam, że ktoś zostawił los na stoliku, kiedyś mi opowiadałaś, że to Twoja taktyka na wygraną, więc? Uwaga, lepiej usiądź – mam go przy sobie! – entuzjazm w jej głosie hipnotyzował.
- Niemożliwe, Pluszko, czyli jeszcze mam szansę, by w swym życiu coś zmienić? Czekaj, bo nogi mi się uginają!
Szum prysznica właśnie ucichł.
- Kiedy się umówimy po odbiór losu do szczęścia? - rozmowę kontynuowałam szeptem.
- Kochana, w każdej chwili. Jutro widzę Cię radosną u mnie w domu!
Zdążyłyśmy umówić się jutro po południu, nim mąż wyszedł z łazienki. Z pewnością mógł coś słyszeć. Jak zwykle nie obchodziło go, kto do mnie dzwonił. Nie interesowała go moja osoba. No, może ciało, ale i tutaj robił to jakby ze stoperem w ręku. Myślami był już w pracy (może przy tajemnicach?).
Na spotkanie rzuciłyśmy się sobie w ramiona. To znaczy ja i Pluszka, a właściwie Anna, kobieta o parapsychologicznych zdolnościach. Potrafiła mnie wesprzeć w każdej sytuacji. I pomagała podjąć ważne decyzje.
Pożądany papierek włożyłam do torebki i poszłam do domu, zrobić mężowi obiad, nim wróci z pracy.
W połowie główki od kapusty do obrania wrócił, rzucając na odchodne "cześć" i gdzieś zniknął, by wrócić w dobrym humorze, oparty o framugę z puszką piwa w dłoni.
- Mam dziś dobry dzień.
- A dlaczego kochanie?
- Nie zrozumiesz.
Wyszłam po obiedzie, że niby na spacer.
Słowa mojego ciemiężyciela zrozumiałam przy kolekturze - w torebce nie było losu.
To mógł zrobić tylko on. Grzebać w moich rzeczach, a przy okazji pozbawić mnie możliwości wyboru. Muszę udowodnić, że go kocham. Natychmiast.
Gdy wróciłam do "domu" omotałam go swym ciałem, dałam do spróbowania każdego jego zakamarka i pozwoliłam włączyć drugi bieg. Pracował przy mnie jak młot pneumatyczny.
Nie wiedział, że zasady mojej gry wstępnej nie miały wiele wspólnego z tradycyjną. Konserwatysta zaszył się w łazience, tymczasem ja, niczym finiszujący pionek dorwałam się do jego spodni. Oczywiście, wszystko tam chowa - los też się znalazł. Czemu go nie wyrzucił? Może sam chciał się zmyć?
Piszę te wspomnienia w wymarzonym domu z osobą, która nie ma nic wspólnego z moim mężem. Mam ją u swych stóp. Jej dłonie są inne od tych, które mnie przytulały przez lata. Ona wie co zrobić, bym poczuła się samotną kobietą, godną zainteresowania.
Ostatnio zmieniony 06 sie 2014, 10:57 przez Fałszerz komunikatów, łącznie zmieniany 5 razy.