Wtrącenia w myślnikach uczyniłaś osobną cząstką i teraz zanika efekt schodzenia pod plan pierwszy, utrącona wartość dodana, chwyt łapiący, intensyfikujący uwagę czytelnika - wykreślony, ale na pewno przekaz łatwiej się przyswaja w wersji drugiej.
Co nie znaczy, że staje się o wiele bardziej przystępny.
Wiersz z tych refleksyjno-filozoficznych, byty w czasie. Wspomnienia i marzenia.
natrętne błękitno-zimne niebo tylko w połowie
ujawnione - przez chwilę patrzyłam i zapragnęłam
żeby świat umknął - tu w centrum współżycia
rozpadł się nie robiąc wrażenia
jak opuszczona fabryka czy kosmos – fantazje
Inicjujący wiersz, ten krótki moment zdziwienia peelki nad rodzącą się potrzebą końca świata rozłąki, myślenia o niej, stąd tytuł zapewne Twojego wiersza. Zastanawia połowa ujawnionego, natrętnego nieba, o tej rozłące pamięta tylko jedna osoba w związku? Czy też tylko peelka zrozumiała ostrość zimnego błękitu? Czy po prostu tkwi jedynie w połowie, w odcięciu od pełni życia.
Frazy o rozpadającym się kosmosie, opuszczonej fabryce , świadczą o nadrzędnej roli związku w rzeczywistości podmiotu. To boli, mówi peel, ta mentalna rzeczywistość w centrum współżycia wspomnień i fantazji, niech się rozpadnie. Niech metaforyczna fabryka - przestrzeń produkująca myśli o czasie przeszłości i przyszłości wreszcie się zatrzyma - umknie z głowy podmiotu.
i wspomnienia nie są wcale do siebie podobne
chociaż czasem sobie przypisane - nieważne
którego końca czasu się trzymasz
- one są zawsze połączone
Czy jednak jest możliwym rozpad tego kosmosu, składającego się ze zmieniających się wspomnień i fantazji? W drugiej zwrotce podmiot zajmuje się ich naturą, związkiem przyczynowo-skutkowym, gdzie przedtem i potem spaja czas. W sumie... sugerujesz, że nie ma przyszłości bez przeszłości, ale i vice versa: nie ma czasu przeszłego bez przyszłości. Jeżeli punkt się nie rozpadnie, to tkwi w jednej, stałej czasoprzestrzeni, po rozłące rodzi się coś przed i coś po, przed i po łączy czas, jakże różnie definiowany w fizyce i filozofii. Tutaj czas odczytuję jako pochodną rozpadu, może to zbyt śmiały wniosek, ale wiersz podsunął mi właśnie taką jego ontologię.
a w tej ciągłości jest jakiś przymus istnienia
jakby jedno bez drugiego nie mogło się wydarzyć
Finał przekreśla możliwość rozpadu świata zimnego nieba. Jest ciągłość, choćby tylko w swojej połowie, między tamtym bytem a obecnym, jak i przyszłym.
I ten zastanawiający wers ostatni, bo można dojść do wniosku, że bez rozpadu, nie byłoby początku. Niebo w postaci zjadającego swój ogon węża. Aby zaistniało, musi pożerać swoje mało wiarygodne, zmieniające się w czasie wspomnienia, przyrastając marzeniami.
Rośnie w fantazjach, dzięki temu - co było.
