Dom o zachodzie słońca
Przyjechałam, żeby zobaczyć miejsce, poczuć zapachy, posłuchać drzew, przespacerować się ścieżkami zasypanymi korą i żwirem. Zapamiętać jak najwięcej, najlepiej wszystko, poupychać po kieszeniach, jak skarby, pozawiązywać supełki dla pamięci i później spisać, namalować. Przenieść ten osobliwy czas, barwy mijania dnia, jego dźwięki, czas stąd, który chyba najlepiej byłoby widać na akwareli. Nasączony wilgocią, lepiącym się do ciała ciepłem, jak parą oddechu na szybie. Przyjechałam zobaczyć, czy palmy są młode, a może stare, bo mówią, że chociaż wytrzymały wyjątkowo wiele huraganów, to nie poddały się ich sile.
Chciałam poczuć to miejsce na własnej skórze. Właśnie na skórze. Tropikalne ciepło, wilgoć, wiatr, który przykleja kosmyki włosów do szyi. Wejść w upał, który nie pozwoli zrzucić stopom sandałów, bo poparzy je gorący żwir ścieżek. Nie mogłam zadowolić się pocztówką od kogoś, kto zalicza miejsca, kataloguje je jak ciekawostki, atrakcje zaznaczane „gwiazdkami” w przewodnikach, żeby później przy pierwszej okazji wykrzykiwać przy stole: „O tak, dostałaś pocztówkę? Byłam tam, eee, nic takiego, kilka palm, tłumy, upał no i te koty, te koty!”
Chciałam wyprzedzić płaskie pocztówki, uprzedzić okrzyki przy stole, i sama zobaczyć tutejszy zachód słońca, jeden z cudów kraju, kończącego się na południu w sposób zupełnie niezdecydowany: kropkami wysepek, połączonych mostami, mierzejami, autostradami zawieszonymi nad oceanem.
Kropka po kropce, wielokropek Keys zapowiada: „Skończę się za chwilę, jeszcze tylko Key Largo, Islamorada, Marathon, Big Pine Key i Key West, jeszcze...”
Nie, w końcu tu jest koniec. Najdalej na południe i daleko na zachód. Miejsce, gdzie przystają tysiące wędrowców, by jednym pstryknięciem uwiecznić sekundę, uwięzić ją w klatce przy żelaznym pachołku z napisem:
The Conch Republic. Southernmost Point Continental U.S.A. Key West, Florida, Home of the sunset.
Dom Zachodu Słońca.
Jego dawny dom był pełen ludzi. Na parterze, gdzie kiedyś był salon, oaza spokoju z widokiem na basen, sklepik. Na kartę kredytową można kupić wspomnienie, kawałek tego świata, trochę słów, jego książki, albo książki o nim, fotografie, starsze, nowsze, rozbrajający uśmiech człowieka z siwą brodą i wyrazistymi oczyma, okolonymi głębokimi - jakby od zawsze - zmarszczkami. Fotografia - ikona człowieka, który pisał, tworzył coś od jednego, z jednego spojrzenia i myśli ulotnej, też często jednej.
bo tak właśnie jest - myślałam - musisz mieć to pierwsze spojrzenie, żeby po nim przyszło TO zdanie, ale wcześniej musisz doświadczyć chwili, która zjawia się czasem w codzienności, a czasem objawia się świątecznie, jak opłatek, po którym życzenia przychodzą same, balansują na koniuszku języka, i w następstwie łamania białego tafelka się mówią, wypowiadają, przepowiadają przyszłość, próbują nią kierować
Wszędzie tu widać jego uśmiech i fajki, cygara, czapki. Sprzedaż legendy pielgrzymkom zjawiającym się w godzinach otwarcia.
Dom jest duży, park, który go otacza, także. Musi przecież pomieścić drzewa, palmy, uroczo tańczącą w ciemnoróżowej sukience bugenwillę, inne krzewy, kwiaty no i koty, i koty, wiele kotów, które od jego czasów pokochały to miejsce. Podobno pierwszego dostał od kapitana jakiegoś statku. Kot był niezwykły, o sześciopalczastych tylnych łapach i od niego zaczął się liczny ród koci, dumny ze swoich sześciu, czasem nawet siedmiu palców. Wtedy wiadomo było, że to są jego koty. Naznaczone, napiętnowane, niby niepozornie, bo cóż to takiego wielkiego: szósty, siódmy palec? Trzeba dobrze się przypatrzeć, kolejny palec, następny pazur, szerszy ślad po zadrapaniu, blizna.
Po drewnianych, ciemnych, stromych schodach wchodzę na górę. Ktoś mówi:
- Tu pisał.
Słyszę to z głębi korytarza, pachnącego kurzem, potpourri, starymi obiciami, tytoniem, ze słońcem przytulonym do talerzy i filiżanek w przeszklonych gablotkach na ścianie, z otwartymi - na jakiejś ważnej stronie - książkami. W mroku ciemnej boazerii przyczajone koty z niecierpliwością czekają na godzinę zamknięcia, by znów poczuć się u siebie.
Gdyby tu teraz wszedł on? Najpierw pootwierałby okna, ich siatki zatrzymałyby natrętne, ciekawskie owady, firanki zamieniłyby się w parujący tropikiem oddech, upięłyby się na stojących blisko okien fotelach, przylgnęły do nich i tak zostały. Później zapaliłby fajkę, usiadł, rozejrzał dokoła. Po chwili podniósłby z tacy dzbanek z wodą i napełniłby grubą szklankę z oszklonej szafki bufetu.
- O god, it’s so hot. It’s so unbelievably, bloody hot.- (- Boże, jest tak gorąco. Nie do wiary, że może być tak okrutnie gorąco.)
Pomyślałby też, że lepiej jednak wstawać i pisać przed południem, grubo przed południem.
- Tu pisał.
Już przebrzmiało, ci inni przeszli dalej, w skrzydło domu. Mogę teraz podejść bliżej. Stoję za sznurem, który dzieli świat na tamten, jego, pozornie wolny od intruzów, i ten, mój, w którym wszystko jest zamknięte w gablotkach, szkle, szafkach, witrynkach, odseparowane grubymi, ozdobnymi sznurami. Zazdrosne barykady, które zamykają drogę i nie dopuszczają do dotknięcia, wyjrzenia przez okno, odkrycia nowej dla mnie a dla niego zwykłej, codziennej perspektywy. Chciałabym dotknąć politury na stole, na wypolerowanym oparciu fotela, usiąść w nim na chwilę i usłyszeć morze, dzwon, zobaczyć śniegi wysypujące się spod palców na starej maszynie do pisania.
- Przecież to tylko dekoracje – uprzytamniam sobie, tylko dekoracje, atrapy życia.
Meble są nieprawdziwe, większość tych tutaj, być może wszystkie, nie należały do niego. To wszystko fikcja. Tak dawno tu mieszkał. Zabrała go stąd Kuba, inne adresy i później na koniec samobójczy strzał w Ketchum, w Ohio. Został jednak ten legendarny dom, jak okazja dla wspomnień, którą należało wykorzystać, którą trzeba było jakoś wypełnić. A przecież nawet, jeśliby zostawiono go pusty, to i tak toczyłby po swojemu, dawno zaczętą opowieść. Narrację nasączoną wilgocią, upałem, sennymi popołudniami, które skroplone na chłodnej szklance płyną w dół, aż na blat i na podłogę, po smudze światła, aż do zachodu słońca.
Myślałam
- Tu mieszka fikcja, fictio. Tu mieszka: „tworzyć, kreować, formować”.
Po to przyjechałam na Key West, po zawiniątko z zachodem słońca, do Home of the Sunset. Podobno, każdy tutejszy zachód bez wyjątku tak bardzo jest wart zachodu, niby codzienna a jednak codziennie niepowtarzalna okazja dla wędrownych muzyków, śpiewaków, kuglarzy, prestidigitatorów, żonglerów, break dancerów, ludzi stających na głowach w sposób zaprzeczający ludzkim przyzwyczajeniom i naturze, wejść w tłum kobiet bez kręgosłupa. Okazja dla dzieci, które do końca życia zapamiętają clowna, co na tle płonącego, pomarańczowego nieba podarował im jamnika z zielonych baloników w różowe kropki.
Ja byłam tu po to, by dostać swój Zachód Słońca.
A jeśli będzie deszcz?
Meble? Jeszcze raz patrzę na meble w pokojach. Nikt nie wie, czy te, które tu stoją, kiedykolwiek naprawdę do niego należały, bo dom podobno kiedyś opróżniono ze wszystkiego i dopiero później, po latach, urządzono na powrót. Te prawdziwe, są nadal na Kubie, w wilii Finca Vigia. I potrzeba pieniędzy, by się nimi zająć. Więc tu, na Key West zgadzam się, by wejść w fikcję, w scenę z nienapisanego jeszcze dramatu.
Akt pierwszy. Scena pierwsza:
autor „Komu bije dzwon”, Ernest Hemingway siada przy maszynie do pisania marki Royal; zaczyna pisać kolejny rozdział; jest wczesne rano.
Mieszkając przy 907 Whitehead Street, Key West, Floryda, może jeszcze siadał do pisania, ale później stawał przy maszynie, którą ustawiał wysoko na półce i tak pisał. Może jednak powinno być tak:
Akt pierwszy. Scena pierwsza:
Autor „Komu bije dzwon”, Ernest Hemingway staje przy maszynie do pisania marki Royal; zaczyna pisać kolejny rozdział; jest wczesne rano.
Wystukuje kolejny akapit na swojej Royal, jednej z maszyn produkcji Royal Typewriter Company, już teraz prawie zapomnianych.
(Miałam kiedyś taką Royal, ale oddałam komuś. Zupełnie nieopatrznie.)
Fikcja dekoracji nie ma znaczenia. Najważniejsze jest miejsce, dom, i to że kiedyś tu mieszkał. Chodził oglądać Dom Zachodu Słońca, ale to już po historii ostatniego centa, który tkwi na zawsze zatopiony w cemencie basenu przy domu. Bo on, zawsze pełen rozmaitych pasji, po prostu spłukał się do tego ostatniego centa na dom z basenem. Dom jak dom, ale basen to był luksus, ekstrawagancja i w tamtych czasach ogromna rzadkość na Florydzie. Tego basenu wszyscy mu zazdrościli.
A jeśli będzie deszcz? - myślę.
Kot, balansujący na krawędzi basenu, odwraca głowę, uśmiecha się i czmycha.
© iTuiTam
2 XI 2014
Dom o zachodzie słońca
- iTuiTam
- Posty: 2280
- Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35
Dom o zachodzie słońca
Ostatnio zmieniony 13 lis 2014, 18:00 przez iTuiTam, łącznie zmieniany 1 raz.
- eka
- Moderator
- Posty: 10470
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
Re: Dom o zachodzie słońca
No tak napisałaś, że przez moment zobaczyłam się w domu Ernesta.
Poetycko - narracyjny reportaż, zdania szerokie, z epickim oddechem - żadna tam pocztówka, ślizgnięcie się po powierzchni; i jednocześnie głęboka introspekcja narratora. Dwa w jednym.
Kot - Hemingway uśmiecha się na zakończenie. Może tam zza czasu również.
Bardzo
http://www.youtube.com/watch?v=CMni-cALbZM
Iść do sedna.
Pozdrawiam.
Poetycko - narracyjny reportaż, zdania szerokie, z epickim oddechem - żadna tam pocztówka, ślizgnięcie się po powierzchni; i jednocześnie głęboka introspekcja narratora. Dwa w jednym.
Kot - Hemingway uśmiecha się na zakończenie. Może tam zza czasu również.
Bardzo

http://www.youtube.com/watch?v=CMni-cALbZM
Iść do sedna.
Pozdrawiam.
- Patka
- Posty: 4597
- Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
- Lokalizacja: Toruń
- Płeć:
- Kontakt:
Re: Dom o zachodzie słońca
Mnie też się podobało. Z chęcią bym przeczytałam całą książkę tak napisaną. Warsztat - bardzo dobry (o "marudkach", jak ty to nazywasz, napiszę niżej), styl lekki, bogaty, ale też bez przesady. Najbardziej podobał mi się fragment z Hemingway'em.
Podczas czytania mało co mi zgrzytło, dwie jednak rzeczy zwróciły moją uwagę:
Po pierwsze: tłumaczenia obcych zdań dałabym mimo wszystko na końcu tekstu, w przypisach (chodzi mi o wypowiedź: "Boże, jest tak gorąco...)
Po drugie:
sjp pwn
Pozdrawiam
Patka
Podczas czytania mało co mi zgrzytło, dwie jednak rzeczy zwróciły moją uwagę:
Po pierwsze: tłumaczenia obcych zdań dałabym mimo wszystko na końcu tekstu, w przypisach (chodzi mi o wypowiedź: "Boże, jest tak gorąco...)
Po drugie:
sześciopalczastychiTuiTam pisze:o sześcio-palczastych
sjp pwn
Pozdrawiam
Patka
- iTuiTam
- Posty: 2280
- Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35
Re: Dom o zachodzie słońca
Dziękuję, Eko.eka pisze:No tak napisałaś, że przez moment zobaczyłam się w domu Ernesta.
Poetycko - narracyjny reportaż, zdania szerokie, z epickim oddechem - żadna tam pocztówka, ślizgnięcie się po powierzchni; i jednocześnie głęboka introspekcja narratora. Dwa w jednym.
Kot - Hemingway uśmiecha się na zakończenie. Może tam zza czasu również.
Bardzo![]()
http://www.youtube.com/watch?v=CMni-cALbZM
Iść do sedna.
Pozdrawiam.
Miejsce jest samo w sobie bardzo ładne. Może nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że piękne. Jeżeli ma się taką gumkę 'myszkę' do wymazywania tłumów, to można się tam zgubić w czasie.
Koty panoszą się wszędzie. I to nie takie ot koty, ale kociska, tłuste, puchate i ciekawskie. Muszę przejrzeć moje fotoarchiwum, poszukać tego ostatniego kota, pijącego z małej fontanny. A gdy wychodzisz poza obręb posesji, na ulicy czekają na Ciebie koguty, przed którymi i ludzie i wszystkie pojazdy czują respekt, lub strach.
Dodano -- 04 lis 2014, 15:49 --
Patko, dziękuję za czytanie i uwagi.
Poprawię wszystko, co się zgodzi z moim przekonaniem

- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Dom o zachodzie słońca
poczytałam, i "zobaczyłam się" w magicznym świecie. Świecie bohaterki, jej myśli, jej refleksji. I świecie - kotów, które są wszak magicznymi stworzeniami, widza niewidzialne, słyszą niesłyszalne i czują niematerialne. Jak ten kot z zakończenia, uśmiechnięty niczym kor z Chessire...
A "zawiniątko z zachodem słońca" - cudeńko, Elżbieto...
moc uśmiechów
Ewa
A "zawiniątko z zachodem słońca" - cudeńko, Elżbieto...

moc uśmiechów
Ewa
- coobus
- Posty: 3982
- Rejestracja: 14 kwie 2012, 21:21
Re: Dom o zachodzie słońca
Z przyjemnością zwiedziłem to miejsce razem z Tobą. Twój talent prozatorski doceniłem już dawno. I tak jak Patka, chciałbym przeczytać większą całość, pisaną tym językiem. A nawet widzę ten reportaż, bo tak to tu określę, jako początek dłuższego opowiadania. Jako wstęp. To magiczne miejsce samo dostarczyłoby fabuły.
Pozostaję z szacunkiem i pokorą dla tego kawałka prozy
Pozostaję z szacunkiem i pokorą dla tego kawałka prozy

” Intuicyjny umysł jest świętym darem, a racjonalny umysł - jego wiernym sługą." - Albert Einstein
- 411
- Posty: 1778
- Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
- Lokalizacja: .de
Re: Dom o zachodzie słońca
W Twoim pisaniu jest spokój. I czary, ale takie wcale nie zaczarowane.
Bardzo jestem ciekawa Ciebie jako czlowieka, takiej codziennej, zwyczajnej...
I wybacz, ze wciáz nie mam czasu.

Bardzo jestem ciekawa Ciebie jako czlowieka, takiej codziennej, zwyczajnej...
Bardzo, Tutamko.iTuiTam pisze:A jeśli będzie deszcz? - myślę.
Kot, balansujący na krawędzi basenu, odwraca głowę, uśmiecha się i czmycha.
I wybacz, ze wciáz nie mam czasu.

Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.
- iTuiTam
- Posty: 2280
- Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35
Re: Dom o zachodzie słońca
Pięknie dziękuję, Ewo.Ewa Włodek pisze:poczytałam, i "zobaczyłam się" w magicznym świecie. Świecie bohaterki, jej myśli, jej refleksji. I świecie - kotów, które są wszak magicznymi stworzeniami, widza niewidzialne, słyszą niesłyszalne i czują niematerialne. Jak ten kot z zakończenia, uśmiechnięty niczym kor z Chessire...
A "zawiniątko z zachodem słońca" - cudeńko, Elżbieto...
![]()
moc uśmiechów
Ewa
serdecznie świątecznie
iTuiTam