ooo, Miladoro, miałam analogiczne - paskudne - zdarzenie; byłam w jakiejś siódmej klasie podstawówki, lato, ciepło, otwarte okna, jak usłyszałam potworny wrzask ni to kota, ni dziecka, z takiego niewielkiego załomka podwórka, więc wyleciałam z domu, żeby stworzenie ratować - i nie bardzo było już co, bo się za nie "skutecznie" zabrało trzech moich rówieśników...Niestety, mam tylko dwoje rąk, więc złapałam tylko jednego z dręczycieli i dopiero sąsiad mi go z rąk wyrwał, ale chłopaczysko miał już złamany nos, bybite dwa zęby i naderwane ucho...Gdyby nie śasiad - nie wiem, czym by się to mordobiecie skończyło...Do dziś pamiętam widok tego kota...
A dwa lata temu, zimą, mało nie pobiłam na Placu Szczepańskim jakiegoś skośnookiego, który smyczą z furią tłukł psa...Wrzasnęłam, ten się odwrócił, zamachnął smyczą na mnie, a ja prosiłam Boga, żeby uderzył, to by się zrobiła chryja, może nawet z udziałem policji, i wtedy by "beknął" za atak an mnie i bicie zwierzęcia przy okazji, ale w ostatniej chwili wyhamował i nie uderzyl, a ja - niestety - nie "trafiłam" w pobliżu na żadnego mundurowego, choć - normalnie łazi tam zawsze tumult strażników miejskich polujacych na nieprawidłowo "zaparkowanych"...
Uśmiechy, Miladoro...