Lizacz
Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz
- nie
- Posty: 1366
- Rejestracja: 03 paź 2014, 14:07
- Płeć:
- Kontakt:
Lizacz
Większość angielskich słówek, które znam, to te, które przez połowę życia wpisywałem w wyszukiwarki na stronach z pornografią. Mógłbym, jak sądzę, napisać elaborat, na temat z pogranicza anatomii i seksuologii, w języku angielskim. Oglądałem wszystko, ale najbardziej lubiłem wycieki prywatnych nagrań - kamera ustawiona na nocnym stoliku lub ukryta w dziurawym kartonie, gdzieś w rogu sypialni kochanków.
Wraz z poznaniem pięknej Eve nałóg się skończył, jednak coś z tego wszystkiego pozostało. Koniec jednej obsesji zrodził początek kolejnej - uwielbiałem lizać jej twarz. Niemal każdego wieczora wylizywałem każdy jej centymetr. Lizałem jej wargi, policzki, wkładałem język do uszu, lizałem jej oczy - przymykała powieki, gdy zbliżałem usta. Jej twarz była mokra i lepka od śliny. To był nasz rytuał. Jedna sesja trwała od dziesięciu minut do prawie godziny. Oboje wiedzieliśmy, że nie jest to do końca normalne, ale w naszym związku mało co takowe było, a lizanie twarzy sprawiało nam przyjemność.
Pewnego dnia wybraliśmy się na ślub brata Eve. W garniturze wyglądałem jak dziwoląg, przez chwile chciałem nawet założyć do niego różowe trampki - pewnie nie zrobiłoby różnicy. To był pochmurny poranek. Eve wyjechała wcześniej, by pomóc bratu z masą drobiazgów, z którymi żaden facet by sobie nie poradził. Ja, po drodze do kościoła, miałem za zadanie zabrać babcię i kuzynkę Eve. Zaparkowałem blisko kościoła, żeby nie męczyć staruszki forsownym marszem. Przed świątynią stała już moja cudowna kobieta, jej rodzice i cała masa ludzi, których nie miałem zamiaru poznawać. W tym momencie nie mogłem mieć pojęcia, co się za chwilę ze mną stanie. Podeszliśmy do gości, przywitałem się z rodzicami Eve, a potem podszedłem do niej samej. Nadzwyczaj normalnie pocałowałem ją na przywitanie w usta - całus niemalże z rodzaju tych, jakie mógłbyś dostać od cioci na urodzinach. Od tego momentu moja świadomość rejestrowała każdy najmniejszy szczegół, mimo że byłem w zasadzie prawie nieprzytomny. Światło dzienne, odbijające się od białych betonowych kostek, którymi wyłożone było wyjście z kościoła, wraz z delikatnym makijażem mojej partnerki, uczyniło z jej twarzy wizualne arcydzieło, grę światłocieni, jakiej nigdy wcześniej nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić. Była trupioblada, a zarazem bardzo piękna. Przeszył mnie lodowaty bezwład, a raczej cegła przywiązana liną do mojego mózgu skoczyła w dół przełyku, ciągnąc za sobą wszechświat. Usta zaczęły napełniać się śliną, a nasze twarze nadal były blisko.
W tępym, nieprzytomnym transie wysunąłem z ust język. Czułem, jak ścieka po nim śluz. Znaczną jego powierzchnię przyłożyłem obok jej podbródka i powoli pociągnąłem go wzdłuż lewego policzka. Skóra była ciepła i lekko słona - podróż musiała ją zmęczyć lub po prostu ślub brata był dla niej stresujący. Stała w bezruchu, nawet nie drgnęła, była spokojna, jakby od dawna wiedziała, że to musi się wydarzyć; kochałem ją. Zatrzymałem się dopiero na jej skroni, poczułem ulgę porównywalną z tą, którą zapewne czuje narkoman po przyjęciu dawki heroiny. Oderwałem język od skóry i w tym momencie dotarło do mnie, gdzie tak właściwie jesteśmy. Poczułem na sobie wzrok jej rodziców oraz wszystkich innych gości, którzy mieli okazję uchwycić w swoich źrenicach ten nietypowy moment. Trzeba było założyć te cholerne różowe trampki - pomyślałem - wtedy być może gapili by się tylko na nie.
Na weselu, tańcząc z Eve do wolnego, bluesowego kawałka, szepnąłem jej żartobliwie do ucha, że dziś, dla odmiany, zrobię jej tradycyjną minetę.
Wraz z poznaniem pięknej Eve nałóg się skończył, jednak coś z tego wszystkiego pozostało. Koniec jednej obsesji zrodził początek kolejnej - uwielbiałem lizać jej twarz. Niemal każdego wieczora wylizywałem każdy jej centymetr. Lizałem jej wargi, policzki, wkładałem język do uszu, lizałem jej oczy - przymykała powieki, gdy zbliżałem usta. Jej twarz była mokra i lepka od śliny. To był nasz rytuał. Jedna sesja trwała od dziesięciu minut do prawie godziny. Oboje wiedzieliśmy, że nie jest to do końca normalne, ale w naszym związku mało co takowe było, a lizanie twarzy sprawiało nam przyjemność.
Pewnego dnia wybraliśmy się na ślub brata Eve. W garniturze wyglądałem jak dziwoląg, przez chwile chciałem nawet założyć do niego różowe trampki - pewnie nie zrobiłoby różnicy. To był pochmurny poranek. Eve wyjechała wcześniej, by pomóc bratu z masą drobiazgów, z którymi żaden facet by sobie nie poradził. Ja, po drodze do kościoła, miałem za zadanie zabrać babcię i kuzynkę Eve. Zaparkowałem blisko kościoła, żeby nie męczyć staruszki forsownym marszem. Przed świątynią stała już moja cudowna kobieta, jej rodzice i cała masa ludzi, których nie miałem zamiaru poznawać. W tym momencie nie mogłem mieć pojęcia, co się za chwilę ze mną stanie. Podeszliśmy do gości, przywitałem się z rodzicami Eve, a potem podszedłem do niej samej. Nadzwyczaj normalnie pocałowałem ją na przywitanie w usta - całus niemalże z rodzaju tych, jakie mógłbyś dostać od cioci na urodzinach. Od tego momentu moja świadomość rejestrowała każdy najmniejszy szczegół, mimo że byłem w zasadzie prawie nieprzytomny. Światło dzienne, odbijające się od białych betonowych kostek, którymi wyłożone było wyjście z kościoła, wraz z delikatnym makijażem mojej partnerki, uczyniło z jej twarzy wizualne arcydzieło, grę światłocieni, jakiej nigdy wcześniej nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić. Była trupioblada, a zarazem bardzo piękna. Przeszył mnie lodowaty bezwład, a raczej cegła przywiązana liną do mojego mózgu skoczyła w dół przełyku, ciągnąc za sobą wszechświat. Usta zaczęły napełniać się śliną, a nasze twarze nadal były blisko.
W tępym, nieprzytomnym transie wysunąłem z ust język. Czułem, jak ścieka po nim śluz. Znaczną jego powierzchnię przyłożyłem obok jej podbródka i powoli pociągnąłem go wzdłuż lewego policzka. Skóra była ciepła i lekko słona - podróż musiała ją zmęczyć lub po prostu ślub brata był dla niej stresujący. Stała w bezruchu, nawet nie drgnęła, była spokojna, jakby od dawna wiedziała, że to musi się wydarzyć; kochałem ją. Zatrzymałem się dopiero na jej skroni, poczułem ulgę porównywalną z tą, którą zapewne czuje narkoman po przyjęciu dawki heroiny. Oderwałem język od skóry i w tym momencie dotarło do mnie, gdzie tak właściwie jesteśmy. Poczułem na sobie wzrok jej rodziców oraz wszystkich innych gości, którzy mieli okazję uchwycić w swoich źrenicach ten nietypowy moment. Trzeba było założyć te cholerne różowe trampki - pomyślałem - wtedy być może gapili by się tylko na nie.
Na weselu, tańcząc z Eve do wolnego, bluesowego kawałka, szepnąłem jej żartobliwie do ucha, że dziś, dla odmiany, zrobię jej tradycyjną minetę.
Ostatnio zmieniony 25 mar 2017, 0:05 przez nie, łącznie zmieniany 8 razy.
Okres ważności moich postów kończy się w momencie ich opublikowania.