W Oleandrach /10/ - Ostatni toast
Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz
- zdzichu
- Posty: 565
- Rejestracja: 06 lip 2013, 0:06
- Lokalizacja: parking pod supermarketem
W Oleandrach /10/ - Ostatni toast
od początku
w poprzenim odcinku
Pani Jola dotrzymała słowa.
Pojawiła się wczoraj późnym popołudniem. Zauważyliśmy z daleka, jak idzie przez parking w naszym kierunku. Przywitała się, po czym zapytała swoim miłym, choć sprawiającym wrażenie delikatnie zachrypniętego, głosem:
- Czym ja się wam mogę odwdzięczyć, panowie? Może butelka dobrego łyskacza? – To mówiąc sięgnęła ręką do przepastnej torebki i wyjęła z niej sporych rozmiarów, kwadratową butelkę z brązowym płynem i czerwoną etykietą.
- O w mordę! Ale żeś się szarpła, kobito! – Krzywy z niedowierzaniem kręcił głową. – Ino, że my to naszo wisienkie wolim, co nie chłopaki?
Skwapliwie przytaknęliśmy, żeby jednak nie robić dziewczynie przykrości, szybko dodałem:
- Ale przecież nie będziemy zaglądać darowanemu koniowi… Tylko jak my to tak z jednego kubka? Czy to aby jakaś profanacje nie będzie? Takie perfumy ze zwykłego blaszaka? To może ja coś skombinuję od pana Janka?
Poszedłem szybko do budy z kurczakami.
- Panie Janku, nie zgadnie pan, kto nas odwiedził… – Nie zdążyłem dokończyć, bo Jolka podeszła za mną i już się z nim witała.
- Panie Janku – kontynuowałem, gdy skończyli powitanie – mamy taką okoliczność… No właśnie Jola przyniosła flaszkę Jasia Wędrowniczka i jakoś tak głupio to z blaszanego kubka łoić, jak, nie przymierzając, poważną wisienkę.
- Dobra, dam wam kieliszki jednorazowe. Wyjątkowo, z okazji wizyty pani Joli. Tylko nie wychlajcie wszystkiego sami, moczymordy jedne. – Uśmiechnął się, mrugając porozumiewawczo. Za chwilę tam do was podejdę.
Wróciliśmy z Jolką na ławeczkę. Zaproponowałem jej kolejkę wisienki w oczekiwaniu na pana Janka i obiecane kieliszki. Zgodziła się, a wychylając zawartość pierwszego kubka, powiedziała.
- Przyszłam do was, panowie, żeby pogadać o… - Rozejrzała się wokoło. – A właśnie, gdzie to wasz czwarty kolega?
- Kujawiak? – spytał Bankier. – Jaki to, kurwa kolega? Zwyczajna menda. Założę się, że już mu się czerwona lampka w dupie zaświeciła i zaraz tu przylezie. On widzi jakimś szóstym zmysłem, że mamy coś do wypicia.
- Lepiej, żeby nie widział. Właśnie o nim chciałam pogadać. Wydawał mi się jakiś znajomy i nie dawało mi to spokoju. Teraz już wiem, co to za kreatura.
Wszyscy spojrzeliśmy na nią z zainteresowaniem.
- Opowiadaj! – zaproponował Krzywy, ocierając nadgarstkiem usta po opróżnieniu kubka.
- Pomału. Opowiem przy łyskaczu, ale chyba zaczekamy na Janka, co?
Czekaliśmy, rozmawiając o pogodzie, ruchu na parkingu i podobnych, nic nieznaczących pierdołach. Tymczasem przyszła pani Janeczka, przynosząc plastikowe szkło. Jola nalała po jednym i wypiliśmy, krzywiąc się przy tym okrutnie. Nie masz to jednak, jak nasza poczciwa wisienka. Janeczka ledwie umoczyła usta, przeprosiła i zabrawszy swoją szklaneczkę, wróciła do klientów. Po chwili zjawił się pan Janek. Następnana kolejka zniknęła z naczyń, on zaś, przepraszając, zapowiedział, że zamknie za jakąś godzinkę i prosi, żebyśmy do tego czasu wszystkiego nie wypili. Nie było rady, zakręciliśmy opróżnioną do połowy butelkę, ja zaś, wyszperawszy z kieszeni trochę drobnych, zwróciłem się do Bankiera:
- Szanowny panie Karolu, czy nie zechciałby pan się pofatygować?
- Znowu ja? – odparł niechętnie.
- Tylko tobie możemy zaufać. – Obaj z Krzywym wymieniliśmy ukradkowe spojrzenia.
- Pierdolcie się ze swoim zaufaniem!
- Tak, wiem – zacząłem uspokajającym tonem – ty najwięcej wiesz o zaufaniu, nie trzeba ci tłumaczyć, odkąd…
- Dość! – uciął krótko. – Dawaj tę kasę. – Wstał i ruszył w kierunku sklepu.
Godzina minęła nam na rozmowach na tematy zwane potocznie dupą Maryni, przepijanych od czasu do czasu kolejką wisienki, tak, że kiedy pojawił się pan Janek i jego pracownica, mieliśmy już całkiem dobry humor. Pani Janeczka, jak zwykle, wymówiła się koniecznością sprawowania opieki nad swoją latoroślą, szef zaś skwapliwie przysiadł się do nas nadstawiając pusty kieliszek.
Pierwszy toast, za spotkanie, spłynął gładko i wtedy Jolka, rozejrzawszy się w koło, zaczęła mówić:
- Znam tego łotra. Bywał i nas. Ale może zacznę od początku.
- Tak, od początku będzie najlepiej – wtrąciłem.
- Otóż mój mąż, kanalia ale swoja, pracuje od lat w Biurze Ochrony Rządu. Dawno temu, kiedy jeszcze rządziły krajem sieroty po komunizmie, miałam okazję widywać tego łapsa, Kujawiaka. Był jakimś popychadłem w partii i często wysyłali go do BORu w charakterze gońca. Tak się zakolegował z kilkoma chłopakami. Wiecie, jak to jest, raz się rozpiło flaszkę, potem drugi…
- Polej, Literat, bo i w gardle zasycha, jak mówię – zwróciła się do mnie, a kiedy napełniłem kieliszki i drugi toast, za znajomość, spłynął rozgrzewającym strumieniem do naszych, rozdziawionych z pragnienia i ciekawości mord, ciągnęła dalej:
- Jak się chłopcy zakolegowali, to ten wasz Kujawiak zaczął straszyć ludzi swoimi kontaktami w służbach specjalnych. Z początku było to niewinne przechwalanie się, potem zaczęło irytować. Najbardziej, gdy zaczął straszyć własną żonę. Krótko mówiąc kiedyś to dotarło do mojego starego i jego kumpli. Zwrócili mu uwagę, ale nie poskutkowało.
Nie wiem, co się z nim potem stało, ale wkrótce jego mocodawcy przeszli do opozycji, a on zniknął z otoczenia mojego męża. Przynajmniej na to wyglądało. Nie wiem, jak doszło do tego, że dziś jest zwykłym me… no, że tak dziaduje na ulicy. Sorry, chłopaki.
- Był czas przywyknąć, już ci kiedyś mówiłem – odparłem z uśmiechem. – Nie przepraszaj.
- To ty borowinka żeś jest? – zapytał Krzywy. Mówię, zapytał, choć zabrzmiało to raczej jak rzucone w zadumie oznajmienie.
- A czy to grzech? – odparła pytaniem.
- Nie, grzech to nie, a żem słyszał, że wasi to mocno łojo gorzałe. Znaczy ani grzech, ani wstyd.
W tej chwili na parking, ze znajomym już piskiem opon, wjechał jakiś duży samochód. Jolka zerwała się na równe nogi i pędem ruszyła w jego kierunku.
- Nawet się nie pożegnała – ze smutkiem skonstatował Bankier.
- Czasem i tak bywa – podsumował pan Janek. – Ale szkoda, że nie dokończyła opowieści.
- Co, panowie? – dodał, wskazując na niemal pustą butelkę. – Pora na strzemiennego?
Rozlałem resztę rudej gorzałki i skwapliwie spełniliśmy ostatni tego wieczoru toast.
cdn.
w poprzenim odcinku
Pani Jola dotrzymała słowa.
Pojawiła się wczoraj późnym popołudniem. Zauważyliśmy z daleka, jak idzie przez parking w naszym kierunku. Przywitała się, po czym zapytała swoim miłym, choć sprawiającym wrażenie delikatnie zachrypniętego, głosem:
- Czym ja się wam mogę odwdzięczyć, panowie? Może butelka dobrego łyskacza? – To mówiąc sięgnęła ręką do przepastnej torebki i wyjęła z niej sporych rozmiarów, kwadratową butelkę z brązowym płynem i czerwoną etykietą.
- O w mordę! Ale żeś się szarpła, kobito! – Krzywy z niedowierzaniem kręcił głową. – Ino, że my to naszo wisienkie wolim, co nie chłopaki?
Skwapliwie przytaknęliśmy, żeby jednak nie robić dziewczynie przykrości, szybko dodałem:
- Ale przecież nie będziemy zaglądać darowanemu koniowi… Tylko jak my to tak z jednego kubka? Czy to aby jakaś profanacje nie będzie? Takie perfumy ze zwykłego blaszaka? To może ja coś skombinuję od pana Janka?
Poszedłem szybko do budy z kurczakami.
- Panie Janku, nie zgadnie pan, kto nas odwiedził… – Nie zdążyłem dokończyć, bo Jolka podeszła za mną i już się z nim witała.
- Panie Janku – kontynuowałem, gdy skończyli powitanie – mamy taką okoliczność… No właśnie Jola przyniosła flaszkę Jasia Wędrowniczka i jakoś tak głupio to z blaszanego kubka łoić, jak, nie przymierzając, poważną wisienkę.
- Dobra, dam wam kieliszki jednorazowe. Wyjątkowo, z okazji wizyty pani Joli. Tylko nie wychlajcie wszystkiego sami, moczymordy jedne. – Uśmiechnął się, mrugając porozumiewawczo. Za chwilę tam do was podejdę.
Wróciliśmy z Jolką na ławeczkę. Zaproponowałem jej kolejkę wisienki w oczekiwaniu na pana Janka i obiecane kieliszki. Zgodziła się, a wychylając zawartość pierwszego kubka, powiedziała.
- Przyszłam do was, panowie, żeby pogadać o… - Rozejrzała się wokoło. – A właśnie, gdzie to wasz czwarty kolega?
- Kujawiak? – spytał Bankier. – Jaki to, kurwa kolega? Zwyczajna menda. Założę się, że już mu się czerwona lampka w dupie zaświeciła i zaraz tu przylezie. On widzi jakimś szóstym zmysłem, że mamy coś do wypicia.
- Lepiej, żeby nie widział. Właśnie o nim chciałam pogadać. Wydawał mi się jakiś znajomy i nie dawało mi to spokoju. Teraz już wiem, co to za kreatura.
Wszyscy spojrzeliśmy na nią z zainteresowaniem.
- Opowiadaj! – zaproponował Krzywy, ocierając nadgarstkiem usta po opróżnieniu kubka.
- Pomału. Opowiem przy łyskaczu, ale chyba zaczekamy na Janka, co?
Czekaliśmy, rozmawiając o pogodzie, ruchu na parkingu i podobnych, nic nieznaczących pierdołach. Tymczasem przyszła pani Janeczka, przynosząc plastikowe szkło. Jola nalała po jednym i wypiliśmy, krzywiąc się przy tym okrutnie. Nie masz to jednak, jak nasza poczciwa wisienka. Janeczka ledwie umoczyła usta, przeprosiła i zabrawszy swoją szklaneczkę, wróciła do klientów. Po chwili zjawił się pan Janek. Następnana kolejka zniknęła z naczyń, on zaś, przepraszając, zapowiedział, że zamknie za jakąś godzinkę i prosi, żebyśmy do tego czasu wszystkiego nie wypili. Nie było rady, zakręciliśmy opróżnioną do połowy butelkę, ja zaś, wyszperawszy z kieszeni trochę drobnych, zwróciłem się do Bankiera:
- Szanowny panie Karolu, czy nie zechciałby pan się pofatygować?
- Znowu ja? – odparł niechętnie.
- Tylko tobie możemy zaufać. – Obaj z Krzywym wymieniliśmy ukradkowe spojrzenia.
- Pierdolcie się ze swoim zaufaniem!
- Tak, wiem – zacząłem uspokajającym tonem – ty najwięcej wiesz o zaufaniu, nie trzeba ci tłumaczyć, odkąd…
- Dość! – uciął krótko. – Dawaj tę kasę. – Wstał i ruszył w kierunku sklepu.
Godzina minęła nam na rozmowach na tematy zwane potocznie dupą Maryni, przepijanych od czasu do czasu kolejką wisienki, tak, że kiedy pojawił się pan Janek i jego pracownica, mieliśmy już całkiem dobry humor. Pani Janeczka, jak zwykle, wymówiła się koniecznością sprawowania opieki nad swoją latoroślą, szef zaś skwapliwie przysiadł się do nas nadstawiając pusty kieliszek.
Pierwszy toast, za spotkanie, spłynął gładko i wtedy Jolka, rozejrzawszy się w koło, zaczęła mówić:
- Znam tego łotra. Bywał i nas. Ale może zacznę od początku.
- Tak, od początku będzie najlepiej – wtrąciłem.
- Otóż mój mąż, kanalia ale swoja, pracuje od lat w Biurze Ochrony Rządu. Dawno temu, kiedy jeszcze rządziły krajem sieroty po komunizmie, miałam okazję widywać tego łapsa, Kujawiaka. Był jakimś popychadłem w partii i często wysyłali go do BORu w charakterze gońca. Tak się zakolegował z kilkoma chłopakami. Wiecie, jak to jest, raz się rozpiło flaszkę, potem drugi…
- Polej, Literat, bo i w gardle zasycha, jak mówię – zwróciła się do mnie, a kiedy napełniłem kieliszki i drugi toast, za znajomość, spłynął rozgrzewającym strumieniem do naszych, rozdziawionych z pragnienia i ciekawości mord, ciągnęła dalej:
- Jak się chłopcy zakolegowali, to ten wasz Kujawiak zaczął straszyć ludzi swoimi kontaktami w służbach specjalnych. Z początku było to niewinne przechwalanie się, potem zaczęło irytować. Najbardziej, gdy zaczął straszyć własną żonę. Krótko mówiąc kiedyś to dotarło do mojego starego i jego kumpli. Zwrócili mu uwagę, ale nie poskutkowało.
Nie wiem, co się z nim potem stało, ale wkrótce jego mocodawcy przeszli do opozycji, a on zniknął z otoczenia mojego męża. Przynajmniej na to wyglądało. Nie wiem, jak doszło do tego, że dziś jest zwykłym me… no, że tak dziaduje na ulicy. Sorry, chłopaki.
- Był czas przywyknąć, już ci kiedyś mówiłem – odparłem z uśmiechem. – Nie przepraszaj.
- To ty borowinka żeś jest? – zapytał Krzywy. Mówię, zapytał, choć zabrzmiało to raczej jak rzucone w zadumie oznajmienie.
- A czy to grzech? – odparła pytaniem.
- Nie, grzech to nie, a żem słyszał, że wasi to mocno łojo gorzałe. Znaczy ani grzech, ani wstyd.
W tej chwili na parking, ze znajomym już piskiem opon, wjechał jakiś duży samochód. Jolka zerwała się na równe nogi i pędem ruszyła w jego kierunku.
- Nawet się nie pożegnała – ze smutkiem skonstatował Bankier.
- Czasem i tak bywa – podsumował pan Janek. – Ale szkoda, że nie dokończyła opowieści.
- Co, panowie? – dodał, wskazując na niemal pustą butelkę. – Pora na strzemiennego?
Rozlałem resztę rudej gorzałki i skwapliwie spełniliśmy ostatni tego wieczoru toast.
cdn.
Ostatnio zmieniony 31 mar 2015, 23:07 przez zdzichu, łącznie zmieniany 1 raz.
kurna po piersze
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie