W życiu cierpiące - fragment 6

Dłuższe utwory prozatorskie publikowane w odcinkach

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
lacoyte
Posty: 75
Rejestracja: 16 sty 2015, 11:38

W życiu cierpiące - fragment 6

#1 Post autor: lacoyte » 17 mar 2015, 22:16

Kilka słów przypomnienia, bo ciekawią mnie kolejne komentarze, a po kilku tygodniach trudno pamiętać szczegóły:

Opowieść koncentruje się wokół dwóch bohaterów: Tomasza Gubińskiego, syna wpływowego komunisty i Mariana Władyki, tajnego współpracownika donoszącego na Gubińskiego.
Ojciec zostawił Tomaszowi na łożu śmierci dziwną notatkę, której rozgryzienie stanowi jeden z wątków opowieści. Po śmierci ojca, Tomasz bawiący się w opozycję zostaje odcięty od majątku rodziny przez matkę i braci, a po wydarzeniach radomskich zmuszony z żoną Katarzyną i dziećmi do przeprowadzki do Kielc. Tam poznaje zagorzałego antykomunistę Leona oraz Mariana Władykę, zagorzałego donosiciela.
Władyka wypełniający wzorowo obowiązki wobec służb, pośród wielu zadań, przypadkowo otrzymuje zadanie składania donosów w sprawie wszczętej przeciwko niemu samemu, do którego zadania przykłada się równie mocno.


od początku
do poprzedniego odcinka


-------------------------------------------------------


W czerwcu doktor Majewski załatwił Gubińskiemu pracę w szpitalnej kotłowni. Od tego momentu Tomasz wracał do domu umorusany, z przekrwionymi oczami, zmęczony albo pijany, niemal natychmiast kładąc się spać. Katarzyna na początku obserwowała to ze spokojem, ale gdy tłukły się w ten sposób całe tygodnie, wzbierało w niej bezsilne poczucie traconego szczęścia, przemijania okresu życia, który powinien spłacać równie biedną i trudną przeszłość.
Zdarzały się jednak i czerwcowe niedziele spędzane w okolicach podmiejskiego stawu. Leon z Matyldą przywieźli dwie butelki wódki, doktor, który przyjechał z kolejną z rzędu kochanką, również zadbał o zapas alkoholu, a Tomasz z Kasią o jedzenie.
Nad stawem odpoczywało wiele osób, korzystających z wczesnego upału. Między drzewami lśniły zaparkowane syrenki, maluchy, motorynki. Rowerzyści swoje środki transportu zabierali na wąską plażę, w obawie przed złodziejami. Wygodne damki i niezniszczalne "Ukrainy". Nie pij wódki, nie pij wina, kup se rower – Ukraina.
Dzieci kąpały się w stawie, a dorośli, racząc niekiedy alkoholem, rozmawiali gładko na rozmaite tematy. Żywo i miło. Dopiero na pierwszą wzmiankę Tomasza o pralce załatwianej przez Mariana, Leon natychmiast otworzył szerzej oczy i głosem niedowierzania zapytał:
– Marian Władyka? Zadajesz się jeszcze z nim?
– Aha, no tak... Kapuś? Wybacz, ale już żaden ze mnie opozycjonista. Nie boję się szpicli, a Marian potrafi pomóc.
– Nie rozumiem cię. W mieszkaniu masz na pewno dwadzieścia kilo kabli podsłuchowych ukrytych pod tapetą, w gniazdkach, w puszce nad żyrandolem... Marian to ich człowiek.
– Nie masz dowodów... – odparł Tomasz cicho.
Leon nagle wybuchł śmiechem. Popatrzyli się na niego dziwnie.
– Słuchajcie co Tomek mówi – rzekł Leon w ciągłej sarkastycznej wesołości. – Tak, nie mam dowodów. Powiem więcej, obgaduję Władykę, choć nie mam stuprocentowej pewności, że to kapuś, ale patrząc w tym momencie na Tomka wiecie, co zrozumiałem?! Tomek, choć broni Władyki, ma stuprocentową pewność, że Władyka donosi na niego. Prawda?
– Wcale nie – zbył go krótko.
– Ależ tak! Tomek ma jakiś dowód działalności Władyki, coś pewnego jak słońce na niebie. Co to jest, Tomek?
Gubiński popatrzył na Leona z dezaprobatą:
– Nic.
Leon przewrócił się na plecy. Dalej śmiał się dwuznacznie.
– W co grasz, Gubiński?
Matylda nie mogąc znieść ataków męża podniosła głos:
– Przestań wreszcie. Tomek już ci odpowiedział.
– No co? Znasz moje zdanie – odparł Leon. Niemniej usiadł z powrotem na miejscu.
– Radykał – podsumowała Matylda. – I skończ z tym obłąkańczym śmiechem.
– Co mi pozostało, prócz zasad i śmiechu? Ojca zabili w czterdziestym szóstym, nawet nie wiem, gdzie jest pochowany… – znów zwrócił się do Tomasza. – Mówisz, że nie boisz się szpicli... Jak jeszcze nie wygoiły się blizny na ciele.
Wzrok wszystkich utkwił na sylwetce Tomasza. Po napiętym ciele spływały wstęgi po ranach, zaciemnione paski biegnące po brzuchu do szyi i po plecach.
– Dla mnie to są jego ozdoby – rzekła Katarzyna, bardziej jakby przekonując siebie.
Tomasz spojrzał miło na żonę i wyznał:
– W noc, kiedy mnie wypuścili skończyła się moja walka. Dziś jestem kotłowym, nie za dużo wymagasz od kotłowego?
Tomasz uniósł szklankę z wódką, wzniósł dyskretny toast i wypił. Reszta uczyniła podobnie.
Nieopodal młodzież śpiewała przy dźwiękach gitary.
Dyskusja zeszła na tematy kulturalne. Tomasz jednak czuł wzrok obserwującego Leona. "Czego jeszcze chce?" – zastanawiał się Tomasz.
– Jaki był tytuł filmu? Leon, pamiętasz... O kowboju, co pojechał do wielkiego miasta. Grał aktor z "Absolwenta"...
– Nie pamiętam... – uciął krótko.
– Jak to "nie"? Dwa dni temu rozmawialiśmy o tym filmie. Z nim nie można porozmawiać o sztuce – rzekła zdegustowana Matylda. – Jak ogląda film to przy co drugiej scenie krzyczy mi w ucho "propaganda" albo "kłamstwo"! Aktorów za to dzieli na żydowskich i podejrzanych o żydostwo.
Leon nie zważając na słowa małżonki usiadł przy kocu Tomasza:
– Zrobię wszystko, żeby znaleźć dowód przeciwko Władyce! Prawda jest ważniejsza od życia.
– Tylko nie znowu... – jęknęła Matylda, po czym znudzona tematem pociągnęła Kaśkę do dzieci taplających się przy brzegu.
– Jednak jesteś wariat... – ocenił Tomasz, nie spuszczając wzroku z Leona.
– Ja wariat?! A może!
Leon podskoczył na równe nogi i pobiegł w stronę kobiet i dzieci. Zaskoczył tam Matyldę, łapiąc w pół, i popędzili oboje w stronę głębszej wody. Śmiech Matyldy górował nad wszystkim. W końcu przewrócili się, zanurzając w całości ciała, by po chwili wyskoczyć w czułym objęciu.
Tomasz obserwował scenę z uśmiechem, ale we wszystkim, co robił Leon, wyczuwał jakiś dziki żar, który spalał przyjaciela od wewnątrz.
– On jeszcze kogoś zabije – rzekł ze smutkiem.

***

Oświadczenie, które niniejszym składam wynika z czujności partyjnej i obywatelskiej. Podane fakty powiązane są przypuszczeniami – a nie twierdzeniami. Nie jest to oskarżenie, lecz zwrócenie Waszej uwagi.*
W piątek po południu, podczas przypadkowego spotkania w sklepie, wszczął ze mną rozmowę Leon Charaśniak, geodeta. Po krótkiej wymianie zdań, nie indagowany o to, wyznał, iż wszedł w posiadanie powielacza, na którym można drukować.
Cała ta wypowiedź wzbudza moje podejrzenia, bo powszechnie znany jest prowokacyjny charakter Charaśniaka, choć nie wykluczam, iż posiada w mieszkaniu inne rzeczy, których posiadanie jest zakazane. Zauważyłem, że Charaśniak ma negatywny stosunek do ustroju państwa i władz komunistycznych a nadto odnosi się do nich w sposób lekceważący. Świadczyć to może też o braku poszanowania prawa.
Przypomniałem sobie także jak około dwóch lat temu głośno opowiadał na przystanku potwarze na temat Związku Radzieckiego i łączył ustrój PRL ze śmiercią swojego ojca. TW "Odlewnik".


***

Katarzyna Gubińska podczas próby zwerbowania zdecydowanie odmówiła współpracy, wypowiadając się o służbie bezpieczeństwa w słowach wulgarnych i nie licujących z osobą posiadającą ukończone technikum łączności.
Należy wyciągnąć konsekwencje w życiu codziennym. Sugeruję akcję "Koszula".


***

Katarzyna trzymała w dwóch zapinanych na suwak torbach rzeczy do prania ręcznego. Parę złotych dało się z tego zarobić.
Opleciona smutnymi myślami, w pogiętym płaszczu, którego dół zaczernił się od chodnikowego błota, wolno przemierzała ulicę. Jeszcze zastanawiała się, czy dzieci znów nie posłać na tydzień do matki, bo w mieszkaniu toaletę trzeba naprawić, zapycha się okrutnie, smród cały czas, gdy z daleka dojrzała twarze jakby z filmu czy czegoś równie nierzeczywistego.
Znajomi z Łodzi.
Katarzyna i Tomek poznali się w tym mieście, gdy ona kończyła technikum łączności, a Tomek studiował. Potem Kasia trochę pracowała w zawodzie w Radomiu, ale często odwiedzała Łódź, akademik Tomka. Pobrali się w siedemdziesiątym drugim roku, już po jego relegowaniu.
I teraz jak duchy z przeszłości szli naprzeciwko, równie zdziwieni, co niepewni. On, chyba Paweł, kolega z roku Tomka, w marynarce, pod krawatem, z aparatem Zenit, turysta – amator. Ona, na pewno Anna, Ania, sympatyczna, cicha, niewiele mówiąca przy większym gronie osób, teraz w dżinsach i wyrazistym czerwonym płaszczu.
– Kaśka?! – w końcu przemogła się Ania. – Nie wierzę!
– Ledwo was poznałam! – Rzuciła toboły na ziemię, jakby się do nich nie przyznawała i lekko przetarła spocone czoło. – Co tu robicie?
– Na weselu kuzynki byliśmy i jeszcze sobie zwiedzamy okolice.
– A co u was słychać?
– Ano, Paweł otworzył wspólnie ze znajomym kancelarię.
– Jesteś po egzaminach, brawo…
– Tak, Ania za to została na uczelni – dodał skromnie.
– Pomyślałam, że Paweł zarabia, to ja się mogę pobawić w te swoje doświadczenia.
– Może coś odkryje.
Prawili wesoło, beztrosko. „Boże – myślała Katarzyna – ręce mi się trzęsą, a to przecież dobrzy znajomi, i jeszcze założyłam tę spódnicę szarą, paskudną, wyglądam w niej jak praczka, włosów nie uczesałam, choć sobie obiecałam, że muszę wyglądać, na wypadek właśnie takich chwil. Kto by pomyślał?! Ten Paweł ciapowaty na studiach, brał notatki od Tomka, zawsze zdawał w drugich terminach, a teraz własna kancelaria.”
– A Tomek co porabia? Był najlepszy na roku, szkoda, że tak się porobiło…
– Wszystko dobrze – zbyła krótko.
– Na trzecim roku kiedy już chciałem rzucić studia, bo wszystkie pierwsze terminy uwaliłem, to Tomek mnie przekonał, żebym się nie dawał. Mało to razem przerobiliśmy materiału, chociaż był już po egzaminach! Szkoda, że tak… – powtórzył, ale zawahał się.
– Ale u nas wszystko dobrze, naprawdę. Jakoś się ułożyło. Właściwie w Kielcach jesteśmy od kilku miesięcy. Pojawiła się lepsza praca, mieszkanie, więc ja opiekuję się dziećmi a Tomek pracuje niedaleko.
– Dziećmi?
– Dwójka.
– Dwójka? Wspaniale, no, no, szalejecie. U nas jedno.
– A gdzie mieszkacie?
– Mamy mieszkanie, przytulne.
– To może spędzimy razem ten wieczór? – zaproponowała Anna. – Powspominamy, rzadka okazja!
„Tylko nie to! Nie mogę ich przyprowadzić do tej ciasnej dziury z wiecznie zapchaną toaletą i widokiem na stołówkę studencką, do wylęgarni smrodu, brudu i wstydu.”
– Dziś będzie trudno.
– Tak?
– Wychodzimy z Tomkiem, umówiliśmy się już. Wieczorem nie da rady – mówiła z rozbieganym spojrzeniem.
– No coś ty, taka okazja…
Paweł baczniej spoglądał:
– Trudno, innym razem – rzekł spokojnie, i wsunął delikatnie rękę pod łokieć żony, jakby zbierając się w dalszą przechadzkę.
– Ech, kiedy innym? – zaprotestowała Anna.
– Daj spokój, Ania, co tak męczysz Kaśkę.
– No bo kiedy się spotkamy… To może chociaż wymieńmy się telefonami.
– Jasne, może być.
Anna wyjęła z torebki notes z długopisem. Napisała szybko i wręczyła kartkę Kasi.
– A do was?
– Hm… 5057… - skłamała od razu, przecież nie powie, że nie mają telefonu, że nie założą, że oficjalnie to i mieszkania nie mają, tylko jakoś załatwiane tymczasowo, że Tomek robi w kotłowni szpitalnej, że w torbach ma rzeczy do prania ręcznego i w ten sposób dorabia, że pranie jest od jednego Turka, który klepie ją po tyle, a ona boi się trzasnąć go w gębę.
– Może cię podwieźć? Mamy auto blisko.
– Nie, za chwilę autobus, nie trzeba. Zadzwonię!
Katarzyna już zdecydowanie podniosła torby i zrobiła pół kroku.
– Do autobusu z takimi torbami?
– Ale tu jeszcze muszę do koleżanki podskoczyć, no cześć, spieszę się, zdzwońmy się…
– No, cześć, pa…
– Zadzwoń koniecznie!
– Tak, niedługo, może wpadniemy do Łodzi! Pa!
– Cześć!

***

I słuchali dalej słów, myśli, bicia serc.

Tomasz Gubiński: Długo tak jeszcze ze mną wytrzymasz?
Katarzyna Gubińska: Głupie pytanie… Czym się smucisz?
TG: Rozejrzyj się. Jak my żyjemy?
KG: Kochamy się. A że nie mamy telewizora, drugiego pokoju, normalnej kuchni... Nieważne.
TG: Masz chwile zwątpienia, wstydu... Wiem, jak bardzo ci brakuje tylu drobnych zwykłych rzeczy. Jak bardzo brakuje ci zwykłej zabawy, spotkań z przyjaciółmi. Zamiast spokojnie, pchamy to życie topornie, obijając się co chwila o jakieś krawędzie.
KG: To i tak zabawne.
TG: Dlaczego?
KG: Mówiłam ci kiedyś. Pamiętam gdy się poznaliśmy, na jakiejś prywatce w akademiku. Jeszcze wtedy chodziłam do technikum, ty za to byłeś najlepszym studentem prawa na roku. Fiu, fiu… Okazało się, że też pochodzisz z Radomia, więc rozmowa potoczyła się sama. Najpierw jednak spodobały mi się twoje pieniądze. Nie, to nie okrutne, ale życiowe. Spodobałeś mi się, bo miałeś pieniądze, wpływowych rodziców, słowem: byłeś ustawiony. Patrzyłam na ciebie, ja – pamiętająca czasy, gdy buty mogłam założyć raz w tygodniu do kościoła, i patrząc na ciebie, mówiłam sobie: Boże, jakby to cudownie było, nie mieć problemów z pieniędzmi, wżenić się w taką rodzinę! Miałam dość biedy, ciągłej troski, zaniedbania.
TG: A potem?
KG: A potem, gdy to wszystko rzuciłeś, ten swój piękny stan, głupia pokochałam cię. Chyba właśnie dlatego, że to wszystko rzuciłeś, co jeszcze bardziej dowodzi mojej głupoty. Tak, mam chwilę zwątpienia, ale zwątpienie mija, gdy widzę...
TG: Co?
KG: Że wszystko co robisz jest słuszne, jest sprawiedliwe. Kiedy opowiedziałam mojemu ojcu o tobie, twojej rodzinie, zdenerwował się. Wyzywał cię od komunistów, bandytów. Matka była stonowana, co wynikało z tego, że wydawało jej się, że będę mieć lżej, jeśli zwiąże się z kimś z układu. Wszyscy pomylili się co do ciebie.
TG: Podczas mojej pierwszej wizyty, twój ojciec opowiedział mi historię wojenną z czasów partyzantki. Jak podczas obławy niemieckiej - a był początek marca i śnieg ledwo topniał - przeleżał dwanaście godzin w wąskim strumyku, przy brzegu. Wiesz, u mnie w domu te historie wojenne były opowiadane zupełnie inaczej. Ojciec zresztą pół wojny szkolił się w Związku Radzieckim. Dlatego, gdy nabrałem trochę świadomości, odciąłem się od rodziny, ale nie od miłości wobec niej. Ojciec o tym wiedział. Często rozmawialiśmy. I nic od niego nie chciałem, żadnych pieniędzy, tylko odpowiedzi na pytanie, czy to co robił, było coś warte.
KG: Potem matka i bracia zresztą nic ci nie dali.
TG: Dlatego pytam, jak długo ze mną wytrzymasz? Jesteś młoda, piękna, mądra. Zasługujesz na inne życie.
KG: A jak długo można wytrzymać w zimnym strumyku, gdy wokół niemiecka obława?
TG: (śmiech) Dwanaście godzin?
KG: Dopóki się żyje... A umiera się i tak w ostatnim dniu życia. Żal niewielki. Swoją drogą, gdyby ojciec nie wytrzymał w tym strumyku, dziś nie było mnie, nas, naszych dzieci, kiedyś wnuków...
TG: Pocałunków i tej chwili.
KG: Jakież życie jest obłędne, nie do opisania, nie do zważenia.
TG: Jesteś piękna. Masz w szafie sukienkę w zielone kwiaty, załóż ją proszę teraz.
KG: Już jej nie mam.
TG: Dlaczego?
KG: Nieważne, to naprawdę nie ma znaczenia. Ciii… Myślisz, że ktoś nas teraz słucha?
TG: Oczywiście. Nagrywają, odsłuchują, spisują, może nie rozumieją, albo przeciwnie – zazdroszczą tych słów, myśli, bicia serc.


***

Marian mówił sporo, gawędził, skacząc z tematu na temat, Tomasz więcej milczał, czasem wpatrując się w kolegę zaciekawionym, niepokojącym wzrokiem, a niekiedy zaś życzliwie odpowiadając anegdotami. „Jakże go nienawidzę, dlaczego nienawidzę?” – zastanawiał się Władyka.
Na podłodze bawiły się dzieci. Z łazienki wyszła Katarzyna. Władyka widział pociągające, długie nogi, medalik spływający w dekolt przylegającej mocno do ciała bluzki. Każdy jej ruch powodował w nim drżenie. Nie mogąc utrzymać szklanki z herbatą w dłoniach, wykonał pełny łyk do dna.

***

Porucznik Gajda z Władyką siedzieli na zapleczu sklepu odzieżowego, specjalnie zaadaptowanego pod akcję "Koszula". Niewielka klitka trzy metry na trzy, dzięki specjalnie zabudowanemu fragmentowi ściany z otworami, służyła przede wszystkim spokojnemu obserwowaniu drugiego pokoju.
Do drugiego – obserwowanego – pokoju, o podobnych wymiarach, wprowadzono Katarzynę Gubińską. Wydała się zaskoczona, w ręku trzymała torbę.
– Proszę tu poczekać – rzekł jej starszy osobnik, prawdopodobnie magazynier w sklepie.
– To ona? – zapytał cicho Gajda.
– Tak – odparł Marian.
– Pełna tajemnica, rozumiemy się?
– Wszystko dla partii – przytaknął.
Gajda skinął trzeciemu obecnemu w pomieszczeniu mężczyźnie, który trzymał aparat fotograficzny. Zabrzmiał dźwięk wykonywanego zdjęcia.
– Usłyszy nas. To ustrojstwo nie może działać ciszej? – zdenerwował się porucznik.
Mężczyzna zaprzeczył:
– Aparat został specjalnie zabudowany w ścianie. Ona nas nie usłyszy, o ile pan porucznik nie zacznie mnie opieprzać.
W drugim pokoju do Katarzyny dołączyły dwie kobiety: jedna starsza i grubsza sprzedawczyni, ledwo mieszcząca się w drzwiach, oraz druga – niewiele młodsza, ale chudsza milicjantka.
– Słucham? – zdziwiła się Gubińska. – Dlaczego zostałam tu przyprowadzona?
– Widziano, że bez płacenia chowała pani koszulę do torby – rzekła milicjantka.
Kasia parsknęła:
– Co? To żart?!
– Jaki żart? Co ma pani w torbie?
Sprzedawczyni sięgnęła pulchną dłonią po torbę.
– Zostaw! – Katarzyna oburzyła się.
Milicjantka pomogła:
– Pani pozwoli, chcemy tylko sprawdzić – rzekła nieco milszym tonem.
Gubińska oddała torbę kobietom. Jakież było jej zdziwienie, gdy ze środka wyjęto koszulkę na ramiączkach, męską.
– Aha! – krzyknęła triumfalnie sprzedawczyni.
Kasia otworzyła szeroko oczy:
– Ja nie wiem... Skąd to...
– Czy to należy do sklepu? – zapytała milicjantka.
– Oczywiście – odparła zadowolona sprzedawczyni. – To nasz najlepszy towar, schodzi jak woda.
– Zaraz, ktoś mi to podrzucił! O co tu chodzi?! – Kasia nie mogła zrozumieć.
– Ma pani coś jeszcze ukrytego ze sklepu? – sucho zapytała milicjantka.
– Nie! Tej koszuli też nie brałam! To jakaś...
– Proszę ją sprawdzić! – Baba ze sklepu nerwowo gestykulowała, jednocześnie obracając ciężką głowę, ustalając odpowiedni profil.
Milicjantka przytaknęła:
– Proszę się rozebrać.
Kasia stała przez moment załamana. Zagryzła wargi i obdarzając milicjantkę wściekłym spojrzeniem, zdejmowała kolejne części garderoby, zostając w samej bieliźnie.
– Pasuje? – zapytała bez cienia wstydu.
W drugim pokoju Marian oblizywał wargi, niemal się dławiąc. Podniecenie rozsadzało go. Nawet nie słyszał wesołych komentarzy Gajdy ani trzasków działającego bez przerwy aparatu.
Milicjantka nie wiedziała co robić. Jakby zapomniała wcześniejszych poleceń. Niemal rozłożyła bezradnie ręce.
– Pasuje? – powtórzyła Kasia, gdy z jej oczu zaczęły kapać łzy.
Funkcjonariuszka kaszlnęła cicho, po czym speszona rzekła:
– Niech pani zdejmie resztę...
– Wszystko! – parsknęła sklepowa.
Marian z emocji wypuścił ciężkie powietrze z płuc. Zaparowała część szybki, przez którą obserwował drugi pokój. Nerwowo ją przetarł.
– Tylko nie zlej się w gacie – skomentował Gajda.
– Wszystko dla partii – odpowiedział zagapiony Władyka. – I dla tych piersi.
Kasia odłożyła bieliznę na stół i złączyła opuszczone ręce. Stała naga i zarumieniona, o pięknych jasnych włosach, gładkiej skórze i drżących ustach. Wzrok odwróciła od milicjantki, która kilka razy przyjrzała się jej ciału z każdej strony. Następnie sprawdzono ułożone na stole ubranie.
– Chyba więcej już nie ma... – rzekła funkcjonariuszka. – Chwileczkę, proszę poczekać.
Wyszła z pokoju. Sama już nie wiedziała, jak to zakończyć.
– Czekaj tu! – ostrzej przykazała sklepowa i również opuściła pomieszczenie.
Kasia została sama. Oparła się o ścianę i usiadła z przykurczonymi nogami. Znów zaczęła płakać. Marian obserwował ją z pewnym podziwem i nie gasnącym podrażnieniem.
Do pokoju mężczyzn wparowała milicjantka:
– I co teraz?
– Każ jej się ubrać i powiesz, że za koszulę będzie kolegium i niech czeka na wezwanie z sądu.
– To mam spisać protokół?
– Nic nie spisuj, na tym sprawę zakończymy. Żadnego wezwania z sądu nie będzie. Mamy, co chcieliśmy. Co nie, Marian?
Marian, wpatrzony w Katarzynę, nie słyszał pytania porucznika. Jak nigdy czuł, że znalazł się po właściwej stronie.

***

Po fiasku rozmów z Romanem Wróblem, Marian znów udał się do budynku miejskiej milicji obywatelskiej na spotkanie z porucznikiem Henrykiem, nazwiska niepamiętanego.
Poprzednie wizyty na nic się zdały. Porucznik Henryk nigdy nie poznawał Władyki, nie miał czasu, a ponadto zawsze mówił, że się tym nie zajmuje.
Tym razem Marian w swej determinacji postanowił nie wychodzić bez wyjaśnienia sprawy. Albo w jedną stronę, albo drugą.
Zanim wszedł do gabinetu Henryka, musiał trochę poczekać. Po chwili wyszedł niski, łysawy mężczyzna. Panowie zmierzyli się wzrokiem:
– "Kapuś" – pomyślał Marian z pewną odrazą.
Marian po raz kolejny w ostatnich miesiącach przestąpił próg znajomego gabinetu. Henryk tradycyjnie nie poznał go, a przynajmniej wzrok funkcjonariusza, wzrok zaciekawiania i obrzydzenia, sprawiał takie wrażenie.
– Tak?
– Inżynier Marian Władyka. Byłem tu kilka razy.
– Czego towarzysz chce? – odburknął Henryk.
– Ja tu kiedyś byłem...
– To już towarzysz mówił.
Marian chrząknął i jeszcze raz schylił głowę w oznace uniżenia:
– Jestem TW "Odlewnik". Dostałem przez pana porucznika zadanie po niejakim Banasiaku, pseudonim TW "Bosman". Miałem kontaktować się z kapitanem Romanem.
– Jakim kapitanem Romanem?
– Kapitanem Romanem Wróblem. Niestety od jakiegoś czasu kapitan Wróbel jest trudno dostępny. Jutro wypada mi dzień raportu.
Henryk załatwił sprawę migiem:
– To niech towarzysz raportuje, co mnie to obchodzi. Nie mamy tutaj referatu służby bezpieczeństwa. Jeśli jakieś materiały zostały wam przekazane tutaj, to wyłącznie na żądanie komendy wojewódzkiej i to ona za wszystko odpowiada. Myślicie towarzyszu, że swojej roboty nie pilnuję?
– No tak, tylko chodziło o to, że dostałem sprawę, która dotyczy mojej osoby – wydukał wreszcie.
Henryk uśmiechnął się:
– Wszyscy dostają takie sprawy.
– Jak to?
– A tak. Udzielanie informacji na temat swojej rodziny, żony, dzieci, jest bardzo pożyteczne. Należy mieć na uwadze, że nasz ciągle młody ustrój…
– Nie, nie. Ja dostałem sprawę…
Nagle rozbrzmiewający telefon przerwał rozmowę. Henryk odebrał, zaczerwienił się i wypluł z siebie mieszankę złorzeczeń. Zakończył gromko do słuchawki:
– Pocałujcie mnie w zad! A tak poza tym, to jeśli nie jesteście pewni, to go aresztujcie. Wyjaśni się potem. Co wy myślicie, że ja siedzę i pierdzę w krzesło? Roboty swojej nie mam? Ganiam z wywieszonym językiem, a jeszcze duperelami głowę zawracacie! Co? Tak! No!
Henryk ze złością odłożył słuchawkę:
– No? Czego?
– Ja? Mówiłem panu...
– "Towarzyszu" się mówi! Nikt tu sobie nie panuje.
– Przepraszam. Mówiłem o tej sprawie.
– No mówiliście, że chcecie donosić na rodzinę...
– Nie, pan... Znaczy, towarzysz porucznik... – W końcu wypalił: – Bo tak wyszło, że donoszę w sumie sam na siebie...
– I bardzo dobrze robicie! – Henryk wstał z krzesła, wyraźnie zamierzając zakończyć dialog. – Gdyby każdy tak robił, komunizm byśmy mieli już dawno! Piszcie towarzyszu, dużo piszcie! Meldujcie, szanujcie ustrój i bratni naród radziecki!
Bez ceregieli niemalże wypchnął Mariana z gabinetu.

***

Tomasz zauważył, gdy zniknęło palto, jedna lub dwie koszulę, sukienka w zielone kwiaty, perfumy. Wszystko, co pojawiło się tak niedawno, jakby stanowiło sen, nie dłuższy niż passa w trzy karty rozgrywanej w kącie targowiska.

TG: Nie powiesz, co się dziś stało?
KG: Przytul mnie... Powiem ci, ale nie dziś.
(cisza)
TG: Spójrz, z naszego okna widać kawałek nieba. Są nawet dwie gwiazdy. Pierwszy raz je stąd widzę.
KG: A więc jednak czynsz nie jest wygórowany.
TG: Coś sobie przypomniałem. Wiesz dlaczego widzimy kawałek nieba? Tej nocy Ziemia jest w afelium.
KG: Co takiego?
TG: Na studiach mieszkałem ze studentem fizyki. Pasjonował się kosmosem i trochę mi opowiedział. Zapamiętałem tylko to. Afelium to najdalej wysunięty od słońca punkt orbity. Raz w roku Ziemia przybija do tego punktu. A to oznacza, że raz w roku jesteśmy bliżej wszechświata niż kiedykolwiek.
KG: Czy to dziś?
TG: Nie wiem. Ale to możliwe, przecież wcześniej nie zauważyliśmy kawałka nieba z naszego okna.
KG: Więc złap mnie za rękę, żebym nie odleciała zupełnie w przestrzeń...
TG: Na wieczność.
KG: Albo jutro, gdy Ziemia znajdzie inny punkt orbity, ja zostałabym na zawsze w tym jedynym...
TG: Afelium. Lecz gdy Ziemia wykona pełny obrót, znowu się spotkamy - w tym samym miejscu.
KG: I znowu będziesz mi opowiadał wszystko, co wiesz, od nowa.
TG: Dlaczego więc płaczesz?


Objęli się, ciała skulone pod kocem oddychały głęboko, nierówno. Tomasz poczuł, że jego podkoszulka nasiąkła łzami. Wreszcie i on odpoczął, w dal odeszły myśli dotyczące Władyki, niewyjaśnionej wiadomości ojca, pracy w kotłowni, oszukania przez matkę i braci.
Pocałował Katarzynę, wyszeptał coś nigdzie nie zapisanego, a gdy zużyta żarówka nagle zgasła, wszystko w mieszkaniu umilkło jakby nikogo nie było, co najwyżej zmęczone ciała, niepodobne do innych.




*początek donosu autentyczny (prawa autorskie męża noblistki)



koniec części pierwszej


do następnego odcinka
Ostatnio zmieniony 20 sie 2015, 15:52 przez lacoyte, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10470
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Re: W życiu cierpiące - fragment 6

#2 Post autor: eka » 18 mar 2015, 21:53

Postaci nabierają psychologicznej głębi. Tomasz jakby chciał zapewnić sobie i Kasi choć trochę poczucia bezpieczeństwa, wydaje się że dlatego toleruje obleśnego donosiciela.
Katarzyna pięknie rozkwita, choć pognębiona, rozumie tak wiele.
Miłość pomaga przetrwać nędzne warunki bytowe i brak szans na poprawę.
Tak sobie układam w głowie ich losy...
Wrażliwość narratora jest ogromna.

Pozdrawiam. Zobaczymy czy przetrwają to, co ich czeka. :myśli:

lacoyte
Posty: 75
Rejestracja: 16 sty 2015, 11:38

Re: W życiu cierpiące - fragment 6

#3 Post autor: lacoyte » 19 mar 2015, 16:46

Witaj, eka,

Dziękuję za zainteresowanie. Miłości miało być mniej, ale czytając klasyków stwierdziłem, że wątek miłosny być musi i już! Atrakcyjniej literacko wypada rodzące się uczucie, ale szlachetniejsze jest to wspólne wieloletnie wspinanie się pod górę (a poza tym pasowało mi ze względu na fabułę rozciągniętą na kilkanaście lat).
W drugiej części akcja przeskoczy w okolice stanu wojennego i będzie więcej "obleśnego donosiciela".

pozdrawiam

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10470
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Re: W życiu cierpiące - fragment 6

#4 Post autor: eka » 22 mar 2015, 19:55

Bałeś się miłości? Myślę, że nikt by się nie ośmielił choćby miauknąć zarzutem romansowości, no weź... :)

Trzymaj się, epiku.

:rosa:

karolek

Re: W życiu cierpiące - fragment 6

#5 Post autor: karolek » 25 mar 2015, 22:51

.
Ostatnio zmieniony 25 lis 2016, 0:04 przez karolek, łącznie zmieniany 1 raz.

lacoyte
Posty: 75
Rejestracja: 16 sty 2015, 11:38

Re: W życiu cierpiące - fragment 6

#6 Post autor: lacoyte » 28 mar 2015, 15:10

Dziękuje, panie Karolku, za czytanie tych fragmentów, a kawałki do najkrótszych nie należą.

Awatar użytkownika
zdzichu
Posty: 565
Rejestracja: 06 lip 2013, 0:06
Lokalizacja: parking pod supermarketem

Re: W życiu cierpiące - fragment 6

#7 Post autor: zdzichu » 31 mar 2015, 22:39

Witam.
Ja tu czytam pańską opowieść i niezmiernie mnie intryguje, co też będzie dalej. Coś mi się wydaje, że nie pora jeszcze na jakieś oceny, choć na pewno najgorsze nie będą. Na razie zostawiam ślad, że tu byłem.
kurna po piersze
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie

ODPOWIEDZ

Wróć do „CIĄG DALSZY NASTĄPI”