Afrodyta
- Bernierdh
- Posty: 142
- Rejestracja: 22 sty 2015, 15:36
- Lokalizacja: Warszawa
Afrodyta
Telewizja nauczyła mnie, że możesz pluć z balkonu na swoje nieletnie fanki, a one będą wcierać tę flegmę w twarz, jakk gwiazdy porno nasienie, jęcząc przy tym z rozkoszy. Możesz rozpieprzyć po pijaku parę samochodów i wszyscy będą ci współczuć jeśli zmusisz się publicznie do płaczu, a potem skoczysz do wody, zgarniając przy tym hajs, jakiego ogromna część społeczeństwa nie miała nigdy w ręku. Możesz ujeżdżać dmuchane penisy i pozostać idolką nastolatek. Możesz wszystko.
Więc jakim cudem ja, córka dość znanego gościa, nie mogę wziąć w tym wykreowanym przez telewizję świecie pierdolonego kebaba na kredyt?
To po prostu nierealne. Jestem głodna.
- Niestety nie posiadasz środków na wykonywanie połączeń - mówi cholerny automat.
A ja czekam. Słucham tej informacji w kolejnych językach.
- Rozmowa na koszt odbiorcy.
Wreszcie.
Odbiera macocha. Nienawidzi mnie, więc natychmiast podaje telefon ojcu.
- Jestem głodna - informuję.
- Przykro mi - odpowiada. - Chcesz wpaść na kolację?
- Chcę, żebyś pożyczył mi pieniądze.
- Zrobiłbym to, gdybym nie wiedział na co je przeznaczysz.
- Mylisz się. Jestem czysta.
- Oczywiście, skarbie. A ja jestem idiotą.
- Nie, naprawdę. Nie biorę. Od dawna. Już nawet zapomniałam jak smakuje.
- Chciałbym ci wierzyć.
Ta kurwa wrzeszczy coś w tle. Wyzywa mnie od ćpunek, od pasożytów.
Gardzę nią. Żałowałabym śliny na splunięcie jej w twarz.
- Pamiętasz tego chłopaka z mojej pracy? - Ojciec zmienia temat, jak na jebanego tchórza przystało. - Pytał, czemu nie oddzwoniłaś.
- Bo jest brzydki.
- Jest również sławny, bogaty i bardzo porządny.
- I nudny. Nijaki. Żaden.
- Pomógłby ci.
- Nie potrzebuję pomocy. Potrzebuję pieniędzy.
- Jeśli jesteś głodna, przyjdź. Dam ci jeść.
- Nie mogę patrzeć na ten twój wysuszony worek na spermę.
- Nie nazywaj jej tak.
- Słuchaj, tato, pożyczysz mi ten hajs, czy nie?
- Nie. Nie dam ci grosza, dopóki nie pójdziesz na odwyk. Jestem nawet gotów...
- Dobra, pierdol się.
Rzucam telefon na łóżko. Odbija się, spada na ziemię. Mam nadzieję, że przetrwał.
Nie jestem idiotką, choć wszyscy tak myślą. Wciąż spotykam frajerów, którzy chrzanią: "Ale jesteś tępa, ojciec chce ci pomóc, a ty wolisz gnić". Pierdolenie. Życie nauczyło mnie, że jeśli ktoś wyciąga do ciebie rękę, to tylko w celu zajebania ci zegarka. Zawsze był bankomatem, a teraz próbuje być rodzicem, bo brukowce zaczęły szeptać. Pieprzyć go. Chce tylko wysłać mnie na detoks i mieć spokój.
Jest pewien, że spadłam już na dno. Bzdura. Widziałam jak tam jest. Oglądałam "Requiem dla snu". Myślę, że tłumacz spieprzył robotę, a requiem powinno być dla marzeń.
Pierdolę waszą litość i wasze odwyki. Sama sobie poradzę. Bo jestem piękna i to właśnie pozwoli mi przeżyć.
Spoglądam w dół i widzę bordową plamę.
Kurwa mać, przelałam się od dupy do polowy kolan. Leje się ze mnie, jak z jebanej Niagary. A mam tylko jedną podpaskę.
No i trudno. Wyniosę sobie ze sklepu.
Dam radę. Podpaski i zupka chińska. Przydałyby się też jakieś spodnie, bo łatwiejsze niż proszek do prania. I coś, co można sprzedać. Może jakąś bluzkę lub kolczyki?
Matko jedyna, zawsze tak jest. Jakbym robiła listę zakupów.
Ale to jutro. Wszystko jutro. A dziś...
A dziś ty, moja ambrozjo. Płynne złoto w strzykawce.
Przypomnisz mi, że wciąż żyję.
***
Domofon piszczy jak alarm w samochodzie.
- Słucham? - rozlega się głos ojca.
- Nie ma jej? - pytam.
- Och, to ty, córeczko. Nie ma jej, pracuje. Co się stało?
- Jestem głodna.
Bzzzzzt! Drzwi otwarte.
Ocenia mnie, gdy wchodzę. Pewnie myśli, że trzymam się całkiem nieźle, jak na zasraną ćpunkę. Wyniosłam wczoraj parę rzeczy, w tym tusz do rzęs i kredkę do oczu. Zamierzałam je sprzedać, ale ostatecznie użyłam. Specjalnie dla niego.
- Wyglądasz okropnie - mówi.
A niech to kurwa mać.
Robi nam obiad, całkiem niezły, według przepisu z programu śniadaniowego. Gadamy przy jedzeniu. On nie zadaje zbędnych pytań, ja mówię niewiele.
Jesteśmy rodziną.
Dopiero gdy zmierzam już do drzwi, kładzie mi rękę na ramieniu.
- Tylko nie wakizashi - prosi.
- Hę? - pytam elokwentnie.
- Tylko nie wakizashi, skarbie. Kupiłem je w Japonii.
Wyciągam to maleństwo spod bluzy. Oddaję mu je z ciężkim sercem.
- Myślałam, że to zabawka.
- Nie. To wakizashi. Jest warte majątek i kupiłem je w cholernej Japonii. Mogę przymknąć oko na srebrną zastawę lub porcelanę, ale ten miecz jest dla mnie ważny.
Więc od początku wiedział, po co tu przychodzę. Wiedział za każdym razem.
Jasna cholera.
- Przepraszam.
- Masz czym zapłacić za mieszkanie?
Spuszczam wzrok. Błądzę nim po ścianach, po designerskich meblach.
- I tak dostałam już nakaz eksmisji.
- Ile?
- Zbyt dużo. Nie stać cię.
- Do zobaczenia, córeczko.
- Do zobaczenia.
Zbiegam szybko po schodach.
***
Kilka dni później stoję na plaży i patrzę jak piana morska rozbija się o falochrony. Jest ciemno, a jednocześnie jasno, bo światło księżyca odbija się od tafli wody, niczym na kiczowatej okładce Harlequina. A ja czekam, znudzona. Nie potrafię myśleć o otaczającym mnie pięknie. W głowie mam coś zupełnie innego.
Z ciszy wyłania się warkot motoru. On zawsze dba o dobre wejście.
Podchodzi. Wydaje się zmartwiony.
- Część, maleńka. - Dotyka mojego policzka. - Wszystko w porządku?
Ta fałszywa delikatność, całkiem jakby splunął mi w twarz.
- Potrzebuję jej. - Mam na myśli ambrozję.
- W czym więc problem?
- Nie mam hajsu.
Niektórzy ludzie uśmiechają się pięknie, a niektórzy, jakby ktoś przejechał im siekierą po twarzy. On zdecydowanie należy do tej drugiej grupy.
Głaszcze mnie po policzku. Nie mogę nic zrobić.
- Nie martw się, skarbie - szepcze ślisko. - Mogę ci przecież pomóc.
- Za darmo? - wyrzucam z siebie resztki nadziei.
- No, niemal za darmo. W grę wchodzi niewielka przysługa.
Trzesą mi się ręce. Nic nie mogę poradzić.
Przypominam sobie nasze pierwsze spotkanie. Zapytałam wtedy, czemu właściwie to robi, czemu sprzedaje nam tę pieprzoną truciznę. Czy chodzi wyłącznie o kasę?
- Nie - odpowiedział. - Ja po prostu kocham chaos.
Na plaży stoi niewielka budka. Sprzedawali w niej pewnie lody albo orzeszki ziemne. Wyjebane. Teraz stoi pusta i zamknięta. Opieram się o nią.
Jego obrzydliwe usta wspinają się po mojej szyi jak robactwo.
Trzeba zamknąć oczy. Trzeba się wyciszyć.
Wchodzi we mnie szybkim i zdecydowanym ruchem.
11.03.2015
Więc jakim cudem ja, córka dość znanego gościa, nie mogę wziąć w tym wykreowanym przez telewizję świecie pierdolonego kebaba na kredyt?
To po prostu nierealne. Jestem głodna.
- Niestety nie posiadasz środków na wykonywanie połączeń - mówi cholerny automat.
A ja czekam. Słucham tej informacji w kolejnych językach.
- Rozmowa na koszt odbiorcy.
Wreszcie.
Odbiera macocha. Nienawidzi mnie, więc natychmiast podaje telefon ojcu.
- Jestem głodna - informuję.
- Przykro mi - odpowiada. - Chcesz wpaść na kolację?
- Chcę, żebyś pożyczył mi pieniądze.
- Zrobiłbym to, gdybym nie wiedział na co je przeznaczysz.
- Mylisz się. Jestem czysta.
- Oczywiście, skarbie. A ja jestem idiotą.
- Nie, naprawdę. Nie biorę. Od dawna. Już nawet zapomniałam jak smakuje.
- Chciałbym ci wierzyć.
Ta kurwa wrzeszczy coś w tle. Wyzywa mnie od ćpunek, od pasożytów.
Gardzę nią. Żałowałabym śliny na splunięcie jej w twarz.
- Pamiętasz tego chłopaka z mojej pracy? - Ojciec zmienia temat, jak na jebanego tchórza przystało. - Pytał, czemu nie oddzwoniłaś.
- Bo jest brzydki.
- Jest również sławny, bogaty i bardzo porządny.
- I nudny. Nijaki. Żaden.
- Pomógłby ci.
- Nie potrzebuję pomocy. Potrzebuję pieniędzy.
- Jeśli jesteś głodna, przyjdź. Dam ci jeść.
- Nie mogę patrzeć na ten twój wysuszony worek na spermę.
- Nie nazywaj jej tak.
- Słuchaj, tato, pożyczysz mi ten hajs, czy nie?
- Nie. Nie dam ci grosza, dopóki nie pójdziesz na odwyk. Jestem nawet gotów...
- Dobra, pierdol się.
Rzucam telefon na łóżko. Odbija się, spada na ziemię. Mam nadzieję, że przetrwał.
Nie jestem idiotką, choć wszyscy tak myślą. Wciąż spotykam frajerów, którzy chrzanią: "Ale jesteś tępa, ojciec chce ci pomóc, a ty wolisz gnić". Pierdolenie. Życie nauczyło mnie, że jeśli ktoś wyciąga do ciebie rękę, to tylko w celu zajebania ci zegarka. Zawsze był bankomatem, a teraz próbuje być rodzicem, bo brukowce zaczęły szeptać. Pieprzyć go. Chce tylko wysłać mnie na detoks i mieć spokój.
Jest pewien, że spadłam już na dno. Bzdura. Widziałam jak tam jest. Oglądałam "Requiem dla snu". Myślę, że tłumacz spieprzył robotę, a requiem powinno być dla marzeń.
Pierdolę waszą litość i wasze odwyki. Sama sobie poradzę. Bo jestem piękna i to właśnie pozwoli mi przeżyć.
Spoglądam w dół i widzę bordową plamę.
Kurwa mać, przelałam się od dupy do polowy kolan. Leje się ze mnie, jak z jebanej Niagary. A mam tylko jedną podpaskę.
No i trudno. Wyniosę sobie ze sklepu.
Dam radę. Podpaski i zupka chińska. Przydałyby się też jakieś spodnie, bo łatwiejsze niż proszek do prania. I coś, co można sprzedać. Może jakąś bluzkę lub kolczyki?
Matko jedyna, zawsze tak jest. Jakbym robiła listę zakupów.
Ale to jutro. Wszystko jutro. A dziś...
A dziś ty, moja ambrozjo. Płynne złoto w strzykawce.
Przypomnisz mi, że wciąż żyję.
***
Domofon piszczy jak alarm w samochodzie.
- Słucham? - rozlega się głos ojca.
- Nie ma jej? - pytam.
- Och, to ty, córeczko. Nie ma jej, pracuje. Co się stało?
- Jestem głodna.
Bzzzzzt! Drzwi otwarte.
Ocenia mnie, gdy wchodzę. Pewnie myśli, że trzymam się całkiem nieźle, jak na zasraną ćpunkę. Wyniosłam wczoraj parę rzeczy, w tym tusz do rzęs i kredkę do oczu. Zamierzałam je sprzedać, ale ostatecznie użyłam. Specjalnie dla niego.
- Wyglądasz okropnie - mówi.
A niech to kurwa mać.
Robi nam obiad, całkiem niezły, według przepisu z programu śniadaniowego. Gadamy przy jedzeniu. On nie zadaje zbędnych pytań, ja mówię niewiele.
Jesteśmy rodziną.
Dopiero gdy zmierzam już do drzwi, kładzie mi rękę na ramieniu.
- Tylko nie wakizashi - prosi.
- Hę? - pytam elokwentnie.
- Tylko nie wakizashi, skarbie. Kupiłem je w Japonii.
Wyciągam to maleństwo spod bluzy. Oddaję mu je z ciężkim sercem.
- Myślałam, że to zabawka.
- Nie. To wakizashi. Jest warte majątek i kupiłem je w cholernej Japonii. Mogę przymknąć oko na srebrną zastawę lub porcelanę, ale ten miecz jest dla mnie ważny.
Więc od początku wiedział, po co tu przychodzę. Wiedział za każdym razem.
Jasna cholera.
- Przepraszam.
- Masz czym zapłacić za mieszkanie?
Spuszczam wzrok. Błądzę nim po ścianach, po designerskich meblach.
- I tak dostałam już nakaz eksmisji.
- Ile?
- Zbyt dużo. Nie stać cię.
- Do zobaczenia, córeczko.
- Do zobaczenia.
Zbiegam szybko po schodach.
***
Kilka dni później stoję na plaży i patrzę jak piana morska rozbija się o falochrony. Jest ciemno, a jednocześnie jasno, bo światło księżyca odbija się od tafli wody, niczym na kiczowatej okładce Harlequina. A ja czekam, znudzona. Nie potrafię myśleć o otaczającym mnie pięknie. W głowie mam coś zupełnie innego.
Z ciszy wyłania się warkot motoru. On zawsze dba o dobre wejście.
Podchodzi. Wydaje się zmartwiony.
- Część, maleńka. - Dotyka mojego policzka. - Wszystko w porządku?
Ta fałszywa delikatność, całkiem jakby splunął mi w twarz.
- Potrzebuję jej. - Mam na myśli ambrozję.
- W czym więc problem?
- Nie mam hajsu.
Niektórzy ludzie uśmiechają się pięknie, a niektórzy, jakby ktoś przejechał im siekierą po twarzy. On zdecydowanie należy do tej drugiej grupy.
Głaszcze mnie po policzku. Nie mogę nic zrobić.
- Nie martw się, skarbie - szepcze ślisko. - Mogę ci przecież pomóc.
- Za darmo? - wyrzucam z siebie resztki nadziei.
- No, niemal za darmo. W grę wchodzi niewielka przysługa.
Trzesą mi się ręce. Nic nie mogę poradzić.
Przypominam sobie nasze pierwsze spotkanie. Zapytałam wtedy, czemu właściwie to robi, czemu sprzedaje nam tę pieprzoną truciznę. Czy chodzi wyłącznie o kasę?
- Nie - odpowiedział. - Ja po prostu kocham chaos.
Na plaży stoi niewielka budka. Sprzedawali w niej pewnie lody albo orzeszki ziemne. Wyjebane. Teraz stoi pusta i zamknięta. Opieram się o nią.
Jego obrzydliwe usta wspinają się po mojej szyi jak robactwo.
Trzeba zamknąć oczy. Trzeba się wyciszyć.
Wchodzi we mnie szybkim i zdecydowanym ruchem.
11.03.2015
"Włóż siano do jabłka i zjedz jakąś świeczkę" - T.S
archiwum bełkotów
archiwum bełkotów