Poruszyła w nim temat wojny na Ukrainie.
Chcę tu zadać pytanie, czy na pewno walczą tam o niepodległość?
Ostatnio byliśmy i wciąż jesteśmy świadkami kilku wojen, w których szermuje się hasłami, mówiącymi o wolności, niepodległości, prawach człowieka i tym podobnych bzdetach. A ja się zastanawiam, czy naprawdę rządy wydawałyby krocie na wojny o "wolność waszą i naszą"?
Przecież w każdej wojnie, co doskonale pokazuje historia, chodzi o jakieś dobra materialne. Ostatnio najczęściej o surowce. Wojna na Ukrainie, to też nic innego, jak próba przejęcia, a właściwie zatrzymania dla Rosji, zagłębia surowcowego, jakim jest Donbas.
W czasie inwazji na Krym, a właściwie, to jeszcze wcześniej, w czasie Majdanowej Rewolucji, rozmawiałem z pewnym moim ukraińskim przyjacielem i już wtedy powiedziałem mu, że Putin nie odpuści dwóch rzeczy. Surowców w Donbasie i dostępu do Morza Czarnego. On bardzo chętnie odda Unii Europejskiej zachodnią Ukrainę z jej biedotą i tanią siłą roboczą, która może doprowadzić Unie do ruiny, nie odda natomiast za nic zagłębia surowcowego, które kiedyś utrzymywało niemal cały Związek Radziecki. Dziś sytuacja wydaje się dążyć w tym właśnie kierunku. Ukraina traci systematycznie kolejne terytoria, zgodnie z planem Putina i pies z kulawą nogą nie staje w jej obronie. Dlaczego nie staje?
Są dwa powody. Pierwszy - prozaiczny. Tak, jak kiedyś nikt nie chciał za Gdańsk, dziś nikt nie chce umierać za Donbas. Drugi - bardziej złożony, choć jasny, jak słońce. Rosja nie mieszała się, kiedy Amerykanie "stabilizowali" swoje strefy wpływów. Teraz Ameryka odpłaca Rosji tym samym. A zabawne sankcje? Czymś trzeba zadowolić tzw. opinię publiczną...
Czy ktoś myśli inaczej?
Zapraszam do dyskusji przy


