Mały zaczynał już mnie naprawdę wnerwiać. On i te jego namolne, infantylne pytania!
Tkwiłem tu, na pustkowiu, piąty dzień, coraz wyraźniej czując, że zbliżam się do momentu, w którym bohater opowieści podejmuje ostatni, rozpaczliwy wysiłek, wychodząc cało z opresji, albo ginąc...
Właśnie usiłowałem poluzować trzpień w zatartym motorze mojej maszyny. Zapiekła mutra na końcu bolca nie chciała nawet drgnąć. Franca! Teraz z narastającą furią napierając na nią „żabką”, cedziłem odpowiedź: ...są do niczego... przed niczym jej... nie obronią jej... nawet przed takim... takim bydlęciem... równie bezmyślnym... i głupim jak ona!” Te ostatnie słowa już właściwie wykrzyczałem, rzucając klucz i chwytając młotek, gotów walić ile wlezie w oporny sworzeń. Biorąc zamach rzuciłem mu jeszcze spojrzenie pełne jadu i... zamarłem z uniesionym w górę obuchem. Mały stał tam z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała, ale z piąstkami tak zaciśniętymi, że widać było zbielałe knykcie. Spod czupryny jasnych włosów i spod zmarszczonych brwi, jarzyły się, jak dwa zachodzące słońca, załzawione oczy. Usta miał zaciśnięte, podbródek drgał. Przypominał zbuntowanego ucznia mistrza jasnej mocy z bardzo odległej galaktyki. Pomyślałem, że albo zaraz się na mnie rzuci, albo rozpłacze, ale on tylko drgnął , jakby poczuł nieprzyjemne ukłucie. Zaraz potem znów wydawał się być taki jak przedtem. Przykucnął i, jak gdyby nigdy nic, zaczął grzebać patykiem w piasku. A ja tymczasem uświadomiłem sobie, że wciąż tkwię w groteskowej pozie z młotkiem w uniesionej dłoni. Zmieszany odwróciłem się szybko i zanurzyłem w kabinie, udając, że czegoś tam szukam w schowku na narzędzia.
„Cholera! Co ty wyprawiasz?! Wrzeszczysz do niego, wygadujesz jakieś bzdury... no i jeszcze próbujesz naprawiać motor młotkiem?! Zaraz, ale o kim ty...nieee, no nie...on tam wciąż jest, słyszysz?” Na przemian łajałem i uspokajałem się w duchu. Zaambarasowanie własnym zachowaniem sprzed paru chwil wciąż uwierało, gdy w moje ręce wpadła rzecz, która, jak mi się wydawało, miała pomóc wyrugować z pamięci ten incydent. „Hej, zobacz co znalazłem!” krzyknąłem, wychyliwszy się z kabiny, z dumą prezentując mój wysłużony, sześciostrzałowy Enfield. Mały podniósł głowę i spojrzał na mnie pytająco .„No wiesz, do obrony tego twojego kwiatka”, mrugnąłem porozumiewawczo. „Wystarczy nawet na bengalskiego tygrysa” dodałem szybko, czując że chyba znów się pogrążam. Zacząłem demonstrować co i jak z tym rewolwerem, puszczając mimo uszu uwagę, że on nigdy nawet o tygrysie nie słyszał. ”Wystarczy odwieść kurek, tu, o tak, a potem tylko wycelować...widzisz? Naciskasz spust i pufff... bestia pada martwa” zakończyłem uśmiechając się triumfalnie. Mały jednak najwyraźniej nie podzielał mojego entuzjazmu. Patrząc gdzieś w bok powiedział tylko z wyczuwalnym smutkiem i rozczarowaniem: „jesteś taki... taki...”. Nie dokończył i powrócił do swojego poprzedniego zajęcia, a ja już nawet nie próbowałem dociekać, co miał na myśli. Zresztą chyba wiedziałem.
Od tego momentu aż do następnego dnia nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem.
**
Mężczyzna w pilotce biegł coraz wolniej. Właściwie już tylko ciężko człapał, łapiąc powietrze szeroko rozwartymi ustami, jak wyciągnięta z wody ryba. Nagle zatrzymał się i, próbując jednocześnie uspokoić oddech, zaczął dłuższą chwilę nasłuchiwać. Z kierunku w którym zmierzał, wiatr niósł strzępy słów, które nie układały się wprawdzie w czytelną całość, ale pozwalały rozpoznać głos. Jakby w nagłym przypływie energii mężczyzn ruszył do przodu i zawzięcie walcząc z osypującym się piaskiem, począł wspinać się na szczyt wzniesienia.
Stamtąd mógł już dostrzec chłopca siedzącego nieopodal na resztce kamiennego muru, niegdyś w całości ogradzającego położoną w głębi studnię. Mały, mocno pochylony do przodu, z dłońmi opartymi o krawędź ogrodzenia, najwyraźniej do kogoś mówił. Pod jego zwisającymi nad ziemią stopami coś wiło się pomiędzy kamieniami, ledwie odróżnialne od tła. Jeden z końców ziemisto-żółtej serpentyny, przypominający obły grot, unosił się w górze i lekko kołysał na boki. Wąż?! Mężczyzna wykrzyknął do chłopca słowa ostrzeżenia i ruszył pędem w dół zbocza, wyszarpując zza pasa rewolwer. Nie zatrzymując się wystrzelił trzykrotnie. Ostatnia z kul zrykoszetowała o kamień i ugodziła gada, odrywając od reszty uniesiony łeb. Jednocześnie strzelec, dobiegając już niemal na miejsce, potknął się i z impetem runął na ziemię.
Mały jeszcze przez dłuższą chwilę siedział oniemiały nieruchomo na parkanie, ze wzrokiem utkwionym w martwym stworzeniu. Wreszcie zsunął się z murku. Wciąż nie odzywając się słowem stanął przed swoim wybawcą, który, sapiąc, mamrocząc przekleństwa i prychając piaskiem, zdążył już podnieść się na czworaki, a potem na kolana. Mężczyzna zsunął z głowy pilotkę. Mokre od potu włosy opadły mu na oczy. Odgarnął je wierzchem dłoni rozmazując na twarzy grudki ziemi. Próbował uśmiechnąć się do chłopca. Teraz wyraźnie było widać, ile wysiłku kosztowało go te kilka poprzednich minut. Mały nie odwzajemnił uśmiechu. Odwrócił głowę w kierunku martwego węża, potem znów spojrzał dziwnym wzrokiem na klęczącego przed nim mężczyznę. Pochylił się i podniósł leżący na ziem rewolwer. Ominął wyciągniętą po broń dłoń mężczyzny i przytknął lufę do jego piersi. Zanim tamten, zaskoczony, zdążył zareagować, odciągnął kurek i nacisnął spust. Siła wystrzału odrzuciła ich w przeciwnych kierunkach. Mały podniósł się pierwszy. Mężczyzna wolno uniósł się na jednej ręce, drugą wyciągnął w kierunku chłopca, jakby próbując go powstrzymać. Z szeroko rozwartych oczu wyzierało zdumienie pomieszane z przerażeniem. Na jego koszuli, wokół i poniżej osmalonego otworu, szybko rosła ciemna plama. Chyba chciał coś powiedzieć, ale tylko wydał z siebie zdławiony charkot i z ust pociekła mu jasna krew. Mały zrobił krok w tył, mocno zaparł się nogą. Jeszcze raz odwiódł kurek i wystrzelił. Tym razem kula rozerwała ucho mężczyzny. Trzeci pocisk trafił prosto w czoło.
***
Obudziły go ostre smagnięcia ziaren piasku niesionego przez samum. Słońce było już całkiem wysoko, a on wciąż leżał tak, jak zasnął poprzedniego wieczora – na wznak, opatulony szalikiem, wpatrzony w gwiazdy z głową opartą o stygnącego trupa mężczyzny.
Wstał, przetarł końcem szalika oczy i twarz, przeczesał palcami włosy. Strzepnął starannie piasek z ubrania, owinął dokładnie szalik wokół szyi. Wreszcie obrócił się i, jakby teraz dopiero je dostrzegł, przez pewien czas przyglądał się ciału. Potem ukucnął przy trupie i z kieszeni na jego piersi wyciągnął plik złożonych na pół kartek z notatnika oraz ogryzek kopiowego ołówka. Szybko przejrzał ich zawartość wybierając tę, na której widniał rysunek podłużnego przedmiotu z wydatnym garbem pośrodku. Resztę kartek wyrzucił i jeszcze chwilę przypatrywał się szkicowi. Następnie odwrócił kartkę niezapisaną stroną do góry i rozpostarł ją na piersi martwego mężczyzny, jak na biurku. Potem poślinił końcówkę ołówka i zaczął mozolnie, trochę niezdarnie wypisywać na niej w kolumnie kilka trzycyfrowych liczb, stawiając na końcu każdej wielką literę. W trakcie, co jakiś czas spoglądał w górę, mrużąc przy tym oko i przygryzając ołówek. W pewnym momencie wpisując „L” po kolejnej liczbie, jakby się zawahał, ale zaraz potem zdecydowanymi ruchami poprawił kulfoniastą literę. Dopisał szybko jeszcze jedną pozycję, przyjrzał się pokrótce pozostałym, złożył kartkę na czworo i schował do kieszeni.
Podniósł się. Znów zaczęło mocniej wiać i sypać piaskiem. Dostrzegł leżącą na ziemi pilotkę. Sięgnął po nią i założył na głowę. Owinął szalik wokół twarzy, tak, że między opadającą na oczy, o kilka rozmiarów za dużą czapką a szalikiem została tylko wąska szpara, w której blado połyskiwały oczy. Ruszył przed siebie, nie spojrzawszy już nawet na przysypywanego piaskiem trupa i po chwili zniknął za szczytem wydmy. Jego sylwetka zamajaczyła jeszcze na szczycie kolejnego wzniesienia, ale potem już wszystko utonęło w brunatniejącej przestrzeni. Zanosiło się na burzę.
Mały
- Alicja Jonasz
- Posty: 1044
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
- Płeć:
Re: Mały
Z sentymentem wspomniałam "Małego Księcia":) Dziękuję za ten tekst:)
Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak