Dziwożona

Apelujemy o umiar, jeśli chodzi o długość publikowanych tekstów.

Moderatorzy: Gorgiasz, Lucile

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Henryk VIII
Posty: 1739
Rejestracja: 01 paź 2013, 17:40

Dziwożona

#1 Post autor: Henryk VIII » 28 gru 2015, 22:15

Wilki zawyły przeciągle i głucho. Dniało.
Westchnęła i zsunęła z wyra lodowate stopy. Wzuła łapcie. Ciężki włosiany serdak gryzł przez zżółkłą koszulę.
Poczłapała, masując drętwiejące palce. Był najwłaściwszy czas!
Ziewnęła.
Brzęknęło ciężkie wiadro, choć stawiała go przecież miękko, wręcz ostrożnie.
Odgarnęła wiszący na ścianie wiecheć suszonych ziół, wyłuskując spod bladych, kruszących się łodyg długi skórzany pas – ścisnęła na nim palce; jęła cierpliwie doić.
Błysnęły tłuste krople – zabrzęczały na dnie. Prawa stopą stanowczo dosunęła wiadro. Strzyknęła mleczna struga. Monotonne, miarowe kap!, kap!…


* * *


Kurna chata starego Giszołda, z żałosnym warzywnikiem i przylegającym doń marnym poletkiem, znajdowała się na samym końcu osady. Dalej już tylko bór czarny, dziki wyciągał z ponurym jękiem gałęzie niczym szpotawe ręce. Srożył się, kłębił ,szumiał... Kto był przy zdrowych zmysłach i chciał nieco pożyć, ten bez ważnej potrzeby nie zaglądał do boru.
Powiadali najstarsi, że w owej splątanej, groźnej , niedostępnej gęstwinie siedzi dziwożona, która czeka śmiałka. A jak już go przydybie, to migiem udusi - wpierw usiądzie na piersi i ściśnie, i haratnie pazurem, a następnie... ech, lepiej nie wspominać, żeby licha nie kusić…!
Nic dziwnego, że nawet jurne, krzepkie chłopiska o masywnych biodrach; najpierwsze w siole kmioty, trwożliwie omijali knieję.
- Głuptak z tego Giszołda. Kiep?, sowizdrzał on li ? – sarkali. – Bo to jakże ?! Tak jawnie sobie dworować z diabelskiego pomiotu?! Kopcić mu tuż pod nosem gorzkim dymem z ogniska, kadzić smrodem kartofli czy wonią stęchłych ryb?... - rozprawiano we wiosce, rozglądając się wokół i spluwając po trzykroć.
- Dobrze, kumie, gadacie! Wszak rozsierdzi się złe... Zresztą i tak podkrada mleko naszym krowom.
- Ano.
- Toć przecie u mojej krasuli wymię suche jak wiór.
- Ha!, tak samo u mojej!
- Nie inaczej i u nas.
- Dziewki niech zielska narwą , zatkną pod powałą...
- Mądrze prawicie; ziele! Chociaż powiadają, że lepsze o dwa nieba dwuletnie borsucze truchło.
- Żyrzec ofiarę złoży, wszystko się ułoży. Trza poczekać na nów…



* * *

Zbierało się na burzę, jednak na razie żar wylewał się z nieba. Ostre, przejrzyste światło wyzłacało stogi - hej! błyszczały się niczym bele złotogłowiu.
Łany ciągły się żółtym, falującym morzem. Mężczyźni ostrzyli sierpy. Bosostope kobiety wychodziły na pola w wypłowiałych chustach, aby w palcach rozgniatać napęczniałe kłosy, dmuchać w nie, po czym garść ciężkich ziaren oglądać pod słońce, łakomie snując wizje kukiełek i bochnów.
Wysoko dryfowały pierzaste obłoki, popychane do ruchu westchnieniami chmurników, płanetników, obłoczników , bądź srogim biczyskiem samego Peruna.
W taki to czas upalny zległa pogrobowca Aza - młodziutka wdowa po drwalu Gietrzwałdzie, tym samym, co to dość wczesną wiosną pojechał w dwa konie do starego boru i tam go przygniótł buk.
Niemowlątko piszczało, kurcząc małe piąstki. Płacz mącił sen kobiety leżącej w połogu.
W bielonej, ciasnej izbie furkały spódnice, wilgotniały od potu koszule mamroczących znachorek, które przyszły odczyniać czary bądź uroki.
Baby poszeptywały, by nie budzić śpiącej, oganiając się witką wierzbową od much.
- Mówią, w sąsiedniej wiosce poprzedniego roku dwoje dzieci w kołysce sprytnie zamieniono.
- Widziałam je. Odmieńce mają wielkie głowy, nożyny jak kabłąki i dziwnie bełkoczą.
- Takie te dziwożony – wystarczy chwila i buch! Porwą matce dzieciaka i podłożą swoje!
- Bo ładne z nich istoty, ale brzydactwa rodzą…
- Same karmić nie mogą , więc jak zlegną, to wtenczas kradną mleko krowom…
- Kumo, widziałam kiedyś dziwożonę . Prała nocą w potoku. Wiecie?, biła bieliznę nie kijem, lecz cyckiem!
- Powiadają, że…jedna siedzi w naszej kniei.
- Raz ktoś słyszał kwilenie, lecące gdzieś z boru…
- Ha!, dlatego boginka kradnie mleko od krów!
Duszno było od ziół. Skrzyp, dzwonecznik, nacięte gałązki piołunu utknięto pod poduszki, w siennik i w nogach łóżka.
Gzy cięły. Naraz jasna , sucha błyskawica rozjaśniła nieboskłon. Burza była tuż - tuż.
Kumy poziewywały. Zmagała je senność. Narastająca senność. Wielka, przeokrutna…



* * *


- Tfu, na psa urok! - syknął stary Giszołd przez zmurszałe zęby i mocno naparł stopą na szpadel.
W nagrzanej, zbitej ziemi myślał wydłubać dołek, w który wrzuci padlinę – kilka sędziwych kur, co to zdechły na ową zamorską chorobę; rozdęło je, zupełnie jakby miały wodę w wyłysiałych brzuchach.
Giszołd śpieszył się , aby zakończyć niemiłą robotę.
Szalał żar. Chociaż ciężkie powietrze niosło zapowiedź burzy, nie spadła jedna kropla.
- A bodaj by to licho...! - ziemia była oporna. Męczył się tedy Giszołd, przeklinał pod nosem. Kręcił kudłatą głową, zerkając w płaską jamę.
- Czekaj ty... !
Rozkraczył pałąkowate nogi i jak się nie zaprze... Poszło!
Pracował z zacięciem, czując na karku długie, lepkie strugi potu. Wtem poczuł - coś go chlasło w okolicę kostki. Rzucił szpadel. Odskoczył i podciągnął galoty żeby obejrzeć stopę. Onucę cisnął precz.
- Ki ciort?
Płytka rana, zadana ostrzem uciętego korzenia nie wyglądała groźnie, toteż Giszołd, choć początkowo myślał obłożyć ją liściem babki, machnął ręką i splunął.
A kiedy się rozglądał za własną onucą, dostrzegł kobiecą postać biegnącą ku kniei. Dobrze wytężył oczy – owszem, długowłosa, nieznajoma niewiasta z niemowlęciem na ręku właśnie wnikała w zwartą , szumiącą zieloność …

* * *
Płanetnicy, dźwigając, upuścili chmurę.
Pociemniało tak nagle, iż wydało się ludziom, że ciężkie, popielate, skłębione szarości runą na dachy domostw niczym sterty wojłoku.
Huknął grom.
Pojedyncze, niecierpliwe krople zapukały do okien. Wnet chlusnęło z wysoka – tnące, uparte strugi schyliły łany zbóż. Wypełniły szwy rowów.
Woda z sykiem pobiegła, liżąc ziemię nękaną od tygodni gorącem. Pomierzwiła sierść traw. Wypłukała korzenie. Pędząc, niosła na grzbietach piędzi ziemi i słomę wyszarpaną z brogów.
Biła pięściami w chlewy, stodoły i studnie.
Ktoś dostrzegł kilku żmijów – deszczowych demonów, unoszących się w niebo w strugach letniej ulewy.
Kto żyw, pędził do chat.
Huknął kolejny grom!

* * *


Rozjaśniło się . W niebie z woli boga Peruna, dryfowały łagodne i wełniaste owce, dostojnie szczypiąc błękit …
Światło igrało w kałuż płaskich, brudnawych szkiełkach.
Skrzypnęły okiennice. Odważniejsi stawali boso w progach chałup, ciekawie podglądając, jak bawi się słońce. Inni klęli pod nosem, zerkając w stronę pól. Rozgrzebane ulewą szałasy i stogi stroszyły się garbato. Skrzyły jak klejnoty.
Giszołd wylazł na dwór.
Naraz krzyk rozdarł ciepłe wilgotne powietrze. Niósł się ponad chatami, polami, łąkami… Niósł się, niósł się i niósł…


* * *

- Gębusię ma kiej ropuch.
- Jako żywo – szkaradny.
- Iście diabelski pomiot!
- Patrzcie, jaki żarłoczny!
- Jużci! Tylko by doił .
- A Aza – nieboraczka ciurkiem leży bez ducha. Żeby ino nie chciała dołączyć do chłopa…
- Lepiej niech pośpi sobie. Jak się ocknie, wydzierać się zacznie jak głupia. Wyła dobre trzy noce.
- Ano. Mówią - od wrzasku można dostać krwotoku.
- Pomieszało się w głowie z rozpaczy niebodze…
- Gdyby nie tamta burza…
- Kumo, toć sen nas zmorzył jeno za sprawą czaru! Czaru dziwożony!
- Kumo, zawrzyjcie japę. Nie obwiniam nikogo.
- Jednak gdyby nie burza…
- Czary dziwożony!!!
- Żeby choć wiedzieć która zamieniła niemowlę?!
- Oj, żeby wiedzieć która, żyrzec coś by poradził!
- Pojdę, uwarzę ziół.
- Idźcie, kumo, uwarzcie, najlepiej żarnowca. Na nerwy i na serce jest niezastąpiony…
Zmierzch skradał się na palcach – cichaczem, ostrożnie. Wydłużały się cienie sprzętów i przedmiotów.
Aza spała snem ciężkim. A baby szeptały.
- Jako żywo – szkaradny.
- Gębę ma kiej ropuch…


* * *


Dąb był wielki, dostojny. Królował na wzgórzu.
Szumiąc głucho, rozkładał rudziejące ramiona. Naraz wstrząsał koroną i chwiały się rytmicznie niezliczone żołędzie .
Niżej potężny krąg wznosił z ziemi omszałe filary kamieni.
Żyrzec prosty jak struna, choć wsparty o kostur, marszczył mleczne, krzaczaste brwi. Spozierając za siebie, dłubał w rzadkiej brodzie. Naraz unosił dłoń i oglądał pod światło gasnącego ogniska wyiskane insekty.
Księżyc srebrzył się w nowiu.
Wiatr przywiewał skądś dziwne, opierzone nasiona – kołowały leniwie w rdzawo purpurowej łunie żaru. Tańczyły nad paleniskiem. Niektóre zajmowały się od skier – rozbłyskały w ciemności i jak chmara świetlików wirowały przez moment, po czym nagle gasły.
Mężczyźni , zbici w grupę, patrzyli się w ogień. Oddychali spokojnie – ofiara już została złożona.
Zbliżali się z szacunkiem do siwego kapłana. Radzi byli i pewni - wróci mleko do krów.


* * *


Zakrzyczały koguty. Dzień zaczął się budzić - horyzont się rozjaśnił różowością wschodu.
Baby zwlekły się z posłań. Tarły zaspane oczy.
Ogarnąłszy się nieco, zajrzały do chorej. Następnie poczłapały do chlewów i stodół.
Aza niemo leżała w rozgrzebanej pościeli. Splątane mysie włosy spływały z poduszki jak brudne kłębki lnu .Ciemne ziemiste cienie podkreślały chorobliwą bladość. Kobieta miała półprzymknięte powieki - trudno było odgadnąć, czy śpi czy też może w ten jedyny znany sobie sposób odgradza się świata.
Jej miękkie, białe ciało wymykało się z kusej koszuli - piersi nabrzmiałe tłustym, żółtawym pokarmem sterczały żałośnie.
W kącie izby, w kolebce wyplecionej z łyka sapało niecierpliwie głodne niemowlątko, ssąc coraz niecierpliwiej wsunięty w buzię kciuk. Skopało wcześniej zmoczone pieluchy i oto przeciągało się długo, leniwie, rozkosznie, prężąc gołe nożyny czerwonawe i krótkie…. Zaczęło popiskiwać.
Słońce wpadło do izby, znacząc na białych ścianach drgające, kropiate wzory. Wędrowało. Zajrzało pod komodę i łóżko. Połechtało promieniem przymknięte, sine powieki bezwładnie leżącej. Aza stęknęła głucho. Uniosła głowę. Oburącz objęła skronie. Przeszył ją tępy ból. Chciała krzyknąć, lecz tylko uchyliła usta w bezgłośnym westchnieniu. Z wezbranych, twardych piersi ściekało ciepłą strugą mleko, mocząc koszulę.
Niemowlątko płakało. Aza pięściami gniewnie zatykała uszy. Wierciła się i mocno zaciskała powieki.
Naraz wstała. Chwiejnie podeszła do wrzeszczącej kołyski. Wsparła się o jej krawędź i zaglądnęła w głąb. Dotknęła czubkiem palca wierzgających stóp - były zimne. Musnęła dłonią brzuszek.
Odrzuciła w kąt izby lodowate pieluchy. Delikatnie uniosła odmieńca - zdało jej się , iż diablę patrzy na nią bezradnie, lecz zarazem roztropnie... Serce Azy stukało boleśnie i mocno. Ogarnęło ją dziwne wzruszenie.
Zbliżyła się do łóżka. Ułożyła maleństwo na wypchanym sienniku. Otuliła pierzyną. Potem sama wsunęła się w pościel - desperacko, jakby nagle wskoczyła w wodną, skłębioną kipiel. Przez wilgotną koszulę czuła , że zziębnięte ciałko ogrzewa się powoli... Przysunęła się.
I nagle podetkała diablątku twardy, lepki od mleka naprężony sutek.



* * *


Pchły go cięły sromotnie.
Stąpał ciężko i sapał. Przystawał. Parł. A gdy rozgarniał splątane gałęzie, chłonął zapach żywicy. Z kadzielnic drzew; z kory, z iglastych gałęzi dymił rozkoszny, cierpki aromat świeżości. Przystawał. Wdychał rześkość. Ruszał zachwycony…
Było parno a wilgoć, widać, drażniła szwadrony insektów, gryzły bowiem piekielnie. Drapał więc mapę skóry, czochrał się i spluwał.
Wreszcie dotarł. Zzuł łapcie. Przeciągnął się ...
Skoczył! – w zimnej , rudawej tafli miotał się jak topik.
Zanurzył się po szyję - palcami namacał dno - cudowne pulsowanie ogarnęło Giszołda ! Woda szła dość wysoko, wypluwając szemrzenia.
Kiedy zziębnięty, wylazł - przeprał lnianą koszulę, gatki i onuce. Rozłożywszy na trawie lśniącą, mokrą odzież, legł nagi w trawie i zamarł. Rozciągnął się jak długi.
Tymczasem słońce stanęło w zenicie.
Cień przebiegł wrzosowiskiem. Zachwiał się. Podskoczył. Zaszeleściło w kniei. W odległym skupisku leszczyn trzasnęła gałązka. Giszołd, gdy uniósł głowę , niczego nie dostrzegł.

* * *

Dziwożona pierdnęła, a potem ukucnęła spokojnie.
Owinięte szmatkami różowe niemowlę, ułożone na mchu, wyciągało paluszki ku nakrapianym płatkom biało bordowych, ogromnych storczyków.
Chwilami wiatr przywiewał z bezkresnych torfowisk cierpki zapach butwienia, mieszając go z przyjemnym aromatem ściółki.
Dziwożona ukryta w leszczynowym, falującym gąszczu ciekawie podglądała nagiego mężczyznę. Jego starość – zwiotczałe, blade fałdy skóry, na klatce poskręcane kłębki siwych włosów, zmarszczki i chudość ud – zdumiewała, toteż leśna boginka spozierała z przejęciem.
Patrzyła i patrzyła.
Aż nareszcie , znudzona, uszczknęła długą , kruchą łodyżkę orchidei i poczęła kołysać nią , niczym bimbadłem, ponad głową maleństwa.
Dziecko przez dobrą chwilę śledziło miarowy ruch. Naraz skrzywiło buzię i jęło postękiwać. Kwękanie przeszło w płacz…
Giszołd zerwał się, pobiegł w stronę źródła głosu, lecz w leszczynowej, ustronnej gęstwinie znalazł jedynie trawę zmierzwioną, pomiętą oraz brudny strzęp lnu…


* * *


Mężczyźni żęli, opływając potem. I coraz częściej zerkali na drogę, wypatrując swych kobiet – wnet zapstrzyła się ona kolorami spódnic. Hej!, śpieszyły niewiasty: żony, siostry, córki…, dźwigając strawę , parującą z glinianych trojaków…
Zmachane uśmiechały się chytrze, zalotnie, równocześnie dziobiąc jastrzębim wzrokiem w złotych rzędach stogów; szukając przypołudnic…
Naraz, uspokojone, przysiadały przy kmiotach, zagadując o plonach, pogodzie oraz szaleństwie Azy.
A chłopy zawadiacko podkręcali wąsa, prężyli swe muskuły i rwali zębami chleb. Skrobały łygi w gliniakach… Wreszcie, już posileni, jęli śmiać się do kobiet.
Wstawali z ociąganiem wracać do roboty.
Naraz któryś zakrzyknął: - A wczoraj, w kniei, Giszołd mył się w potoku…
- Ależ wielkie mi dziwy – on nie boi się boru!
- Nie w tym rzecz.
- Jak nie w tym, no to w czym?
- On tam słyszał dzieciaka…
- Cóż prawicie?!
- E, nie może tak być…
- Jeno mu się zdawało!
- Nie. Bo słyszał wyraźnie …
- Wcześniej ktoś również słyszał…
- Rety!, toż ani chybi biednej Azy maleństwo!!!
- Ano.
- Olaboga!
- Żyrzec prawił, iż jeśli wiadomo, gdzie lokum dziwożony, trzeba w to miejsce nanieść sporą kupę gnoju. Położyć nań odmieńca i tak prać, i tak łoić, żeby głośno skowytał. Wtenczas boginka przyjdzie oddać niemowlątko.
- Odda… Azie?
- A owszem. I zabierze swoje…


* * *


Aza spała, łagodnie przygarniając diablątko – nie doiło, lecz mocno uczepione do sutka, cmokało tak cudacznie, pociesznie i głośno, iż kobieta słyszała, bo się śmiała przez sen.
Gdy rozwarto drzwi izby, kiedy wpadły weń chłopy, Aza błądziła kciukiem w smolistym kosmyku, tuż za uchem odmieńca i chrapała donośnie.
Wyciągnięto ją z łóżka. Ktoś odebrał niemowlę.
Wleczono ją przez sień. Potem pola, odłogi… Potknęła się o kamień – łapcie spadły z jej stóp; zostawiła je w błocie… Półsenna, półświadoma , bezbronna i słaba słaniała się, wiedziona przez lud w stronę mrocznego boru…
Tam, gdzie droga zanika w odmętach jałowców, za którymi pas brzóz, motłoch nagle przystanął.
Ci z przodu zobaczyli spory kopiec gnoju, z wydłubanym wgłębieniem – weń włożono diablątko.
Żyrzec wystąpił . Splunął.
Wnet podano mu szpagat – uniósł go nad głowę, tak by każdy zobaczył… Rozległ się ryk aplauzu – w groźnej, głucho dudniącej orgii dzikich głosów Aza naraz złowiła ostry pisk diablątka – wyszarpnęła się z rąk.
Biegła, drapiąc na oślep.
Pochwyciły ją kleszcze sprawiedliwych dłoni. Ludzie zbili się ciasno – otoczyli kobietę żywym, zwartym murem, ciałem broniąc dostępu do dziecka.
Żyrzec zamachnął sznurem – świst! I krzyk!
Tłum oszalał. Płakało boleściwie kosmate maleństwo. A żyrzec wciąż uderzał.
Aza wyła.
Wyrwała się znowu. I warcząc niczym wściekła, zrozpaczona suka, natarła. Tłum natychmiast ją odparł. Ktoś wymierzył kopniaka. Upadła. Czołgając się niezdarnie, spróbowała się podnieść. W oczach tańczył i broczył rozmazany obraz – nie czuła własnych łez. Palcami namacała chropowatość kory – uchwyciła się pnia.
Ryk się wzmógł. Aza waliła w sosnę rozczochraną głową. Złapano ją przez pół – tym razem, choć szarpała się dziko się w męskich, krzepkich ramionach, wciąż trzymano ją mocno. Wtem zawisła, zemdlona.
Kobiety jęły trawą ocierać jej skronie – krew im krzepła na palcach. Z czoła ktoś jął odgarniać lepkie, mokre włosy. Z czoła zimnego chłodem styczniowego szronu…
- Kumo, kumo ! Toć Aza - nieboraczka wyzionęła ducha!
- Ludzie, Aza umarła!!!
- A spojrzyjcie no, kumo. Patrzcie na jej włosy!!!
- Patrzajcie! Ej, patrzajcie!!!
- Białe…
- Kiej pierwszy śnieg…
- Osiwiała w sekundzie…
- Ej, patrzajcie na włosy…
- Tak bieluśkie!
- Bieluśkie…


* * *


Dziwożona warzyła tegoroczny nostrzyk w osmalonym kociołku - sienny, miły aromat snuł się ciepłą smugą . Gaworzyło niemowlę.
Wrzask wpadł w spokój jak kamień, który rozbija pluskiem taflę łagodnej wody.
Wrzawa! Dziecka płakanie…
Wezbrała w niej ciekawość . Skądś już znała ten płacz.



* * *


Kobiety ułoży Azę w cieniu brzozy. I, rozwarłszy jej zęby twardym płaskim kamykiem, wsuwały w sine, naraz pokracznie rozdziawione usta, twarde spękane palce, zanim wlały łyk wody …
- Jako żywo – nie żyje.
- Zimna jako ten lód…
- Dycha, kumo!
- Nie dycha!
- Dycha!!! Słuchajcie ino!
- Aza dycha, ludkowie!!!
- Chyba…
- Bije jej serce!
- Bije, bije! Słuchajcie!
Aza drgnęła, kaszlnęła, ciężko uniosła głowę , po czym wypluła wodę… Rozejrzała się wokół. Może znała to miejsce. Czy znała tych ludzi? Jeśli znała, to jednak nie mogła rozpoznać…



* * *


Dziecko aż się krztusiło, nie mogąc złapać tchu – żyrzec przestał uderzać.
Litość , którą przeklinał, powstrzymała skutecznie kolejne smagnięcie – nienawidził tej swojej żałosnej słabości. Słuszny gniew – gniew na jawną, ohydną podłość dziwożony naraz gdzieś się ulotnił.
Teraz zobaczył dziecko. Cierpienie i bezbronność z pręgami wskroś brzucha – zgrzytnął zębem. Zacisnął palce. Smarknął….
Nie musiał sprawdzać : wiedział – wciąż patrzą się chłopy. Wiedział też, iż czekają końca widowiska – musi ziścić cud! Musi przyjść dziwożona.
A ciałko na kupie gnoju milkło - słabło. Płakało coraz ciszej….


* * *


Patrzyła, dobrze skryta za kutyną sosen.
Naraz , gdy zrozumiała, przeklęła potwornie. Przeklęła skłębiony tłum.
Wybiegła, piszcząc, bosa.
Uklękła przy dzieciątku…
Opuściły się ręce ściskające kamienie, zupełnie jakby ludzie powstydzili się dłoni…
Dziwożona , podsunęła ku ludziom, wciąż klęcząc, tłuściutkie dziecko Azy.
- Patrzajcie, ona płacze…
- Kumo, licho , a płacze jak zwyczajny człowiek…
Dziwożona cisnęła się nagle. Plunęła w warczącą twarz kłębiącego się tłumu.
I porwała diablątko …


* * *


Kobiety prały bieliznę w strumieniu – rozprawiały o Azie i o dziwożonie. Przewodziła im Uta.
Klekotały kijanki.
Poprzez taflę wody widać było wyraźnie dno ; długie ciemne tasiemki moczarek i glonów, żółte rogate muszle oraz deseń kamieni.
Szeleściło sitowie.
W trawie oraz na płaskich przybrzeżnych kamykach parzyły się tysiące drobnych zielonych żab.
Uta była najstarszą, najbarczystszą z piorących. Wyżęła prześcieradła i oto perorowała, złożywszy wielkie ręce na wypukłym brzuchu. Gdy mówiła, nacichał jazgot bab i chichoty – tak jej okazywano należny szacunek. Kobiety lubiły słuchać opowieści Uty – chętnie milkły i z ciekawości otwierały usta.
Naraz stara powstała. Machnęła masywną dłonią w kierunku zarośli, następnie oddaliła się za nagłą potrzebą.
Buchną gwar i chichoty – kobiety plotkowały, przekrzykując się jedna przez drugą. Ustał klekot kijanek. Właśnie wtenczas opodal wyplusnął w górę pstrąg – błysnął srebrzystą łuską, obrócił się w powietrzu i w tęczowej kaskadzie iskrzących się kropli spadł z chlupotem w toń wody…




* * *


Uta stąpała cicho – skradała się w zarośla, aby nie płoszyć ptaków. Nie cierpiała hałasu – na każdy, nawet najlżejszy trzask łamanych gałązek zrywały się do lotu z piskiem i trzepotem. Kołowały , gotowe bronić swego potomstwa.
Uta wstąpiła w ols pełen trzeszczeń i szumów oraz wiszących gniazd o wyglądzie miękkich, workowatych toreb, misternie zawieszonych przez samczyków remizów.
Przystanęła, natężając słuch. Od strumienia dobiegał srebrzysty śmiech kobiet.
Westchnęła, podkasując płócienną koszulę.
Wtem coś zaszeleściło! Czeremcha za plecami stanowiła przegrodę, naturalny parawan, bez wątpienia kryjący czyjąś – czyją?! - obecność.
Zbliżyła się na palcach do zielonej zasłony, ciekawymi palcami rozgarnęła ostrożnie bujne, wiotkie gałązki. Zapuściła żurawia… Zmartwiała z przeraźliwej grozy. Naraz dęba stanęły jej skudlone włosy.



* * *


Gniew odbierał jej mowę. Zdania rwały się, przemieniając w strugi bełkotu. Dlatego praczki długo nie mogły zrozumieć.
Stały więc , potrząsając głowami, zdumione.
Świadomość przychodziła opornie, powoli.
Więc co? Uta widziała w krzakach dziwożonę? I że jak? Że z nią było dwóch wioskowych chłopów? Ale czy to być może?
- Czyje były te chłopy?! – zakrzyknęła któraś.
I wtenczas ostatecznie dotarło do kobiet, że jeżeli mężczyźni są z tej samej osady, to pod krzakiem czeremchy może brat, może mąż którejś z nich, teraz, gdy one piorą, oddaje się igraszkom z piękną dziwożoną….



* * *


Uta , niczym wadera, przewodziła stadu.
Płaskim, ostrym kamieniem ugodziła pierwsza – bezszelestna, zaszła z tyłu i naraz z rozmachem desperacko uderzyła dziwożonę w głowę. Czaszka pękła jak orzech.
Widząc krew pełzającą niczym czerwone żmije pośród długich, bezładnie rozsypanych włosów, kobiety zacisnęły palce na wilgotnych kamieniach, wyjętych z potoku.
Biły, ażeby zabić i żeby zapomnieć.



* * *


Aza siedziała w kącie. Ostrożnie poruszała stopą biegun kołyski. Łuskając groch, ziewała osowiała, smutna.
Powinna się radować – tłuste, śliczne, pyzate, różowe niemowlę spało w zasięgu wzroku. Nie wiedziała skąd bierze ciągła markotność, jednak przypominając kosmate diablątko czuła przedziwny ból, zupełnie jakby w niej, jakby bardzo głęboko, gdzieś w środku, gdzieś może koło serca, może pod wątrobą, otwierała się rana. Ropiejąca, okropna…
Wrzucała pstre, okrągłe, twarde ziarna grochu do małego kociołka, gdy nagle usłyszała rozjuszone głosy.
Ogarnięta przeczuciem wybiegła z chałupy. Podążyła w głąb wioski, skąd dochodził tumult.
Kobiety triumfowały . Rozcapierzały zakrwawione pazury, strojąc waleczne pozy.
- Krew biła z niej kiej z dorodnej jałówki!
- I dała się wam podejść?
- Ej, była zaskoczona niby dziecko. Dziewczynka.
- Kumo, gadajcie, kumo!
- Jak niewinna dziewczynka, która nie rozumie…
- Oczy miała rozwarte i takie… zdumione.
- Zielone. Choć zmętniały, to jednak nadal tańczył w nich las. Nadal jakby patrzyły. W tę szumiącą zieloność…


* * *

Giszołd jadł. Pochylony, w rozchełstanej koszuli , skrobał łygą zawzięcie, aż pokazało się dno. Wytarł je skórką chleba, którą przeżuł powoli.
Drzwi otwarły się z hukiem. Skoczył na równe nogi.
Z początku jej nie poznał – przez te białe włosy… Zobaczył błysk w jej oczach i że była boso.
Lecz czegóż mogła żądać ?
Wietrząc zapach jej potu czekał, aż przemówi.
Zdyszana, ściskała się za pierś.
Złapała go za łokieć. Gdy odzyskała głos, zawołała:
- Pójdźcie ze mną do boru!
- Hę?
- Pójdziecie! Rychło, no rychło!, odziewajcie się, proszę!
- Kobieto!!!
- Jeśli nie, sama pójdę! Pójdę tak jak stoję, jeno nie wiem, gdzie szukać, za to wy znacie bór!
- Na cóż tobie do boru?
- Ubili dziwożonę.
- Kto?
- Kobiety…
- To dobrze.
- Nie!
- No, jak to?
- Giszołdzie! Do boru!!!
- Na cóż tobie do boru?!
- Tam jest moje dzieciątko!!!
Próbował protestować. Wstrząsnął kudłatym łbem. Zaklął szpetnie pod nosem i naciągnął galoty…


* * *

Biegła żwawo ku studni. W lewej ręce dzierżyła wielki gliniany dzban, prawą przytrzymywała tłumok, przewiązany przez ciało. Poprzez materiał chusty czuła ciężar i ciepło obydwu niemowląt.
Szło na deszcz, bo polatywały dość nisko jaskółki. Powietrze było srebrne od ptasiego świergotu.
Wiatr szeleścił listowiem, i zdało się kobiecie, iż śpiewają drzewa. I trawa pod stopami, zioła i obłoki.
Kumy wyjrzały z chat.
- Pomieszane ma w głowie...
- Biedna Aza – wariatka!
- Szalona, oj, szalona…
Tymczasem Aza zręcznie zaczerpnęła wody. Wracała roztańczona, by nakarmić dzieciątka…

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1044
Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
Płeć:

Re: Dziwożona

#2 Post autor: Alicja Jonasz » 29 gru 2015, 16:07

Z chęcią czytałam, bo lubię tego rodzaju literaturę. Nie jestem recenzentem tylko czytelniczką:) Już sam tytuł przypomniał mi opowiadania Sapkowskiego, cała historia wciągnęła, stylizacja archaiczna przypadła do gustu:) Tylko te spacje przed przecinkami i kropkami trzeba poprawić, ale nie mnie już o tym... Dziękuję autorowi za tekst:)
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10470
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Re: Dziwożona

#3 Post autor: eka » 29 gru 2015, 17:31

:) Wciągnęło. Obrazy, zapachy, dźwięki, fabuła i emocje. Klechda o pogańskim kolorycie, ciekawa archaizacja w warstwie językowej, od razu przypomniały mi się Chłopi Reymonta. Czy dziewiętnastowieczna gwara mogła coś niezmiennego zachować z języka Perunowych czasów?
Nieważne. Autor umiejętnie stylizuje. Życie codzienne w ścisłym zespoleniu z naturą. Wszechobecny pot, brud, nędza egzystencji i czyhające licha. Naturalizm opisu i poetyckość tuż obok, zupełnie nieskłócone. I emocje. Subtelnie oddane. Widać rękę poety.
Myślę, że alternatywnym tytułem mogłoby być imię Aza.
Opowieść o inności (samotności) i życiu w gromadzie.
Jego Wysokość zeszła w lud. Wielkie dzięki.

:bravo:

Zapis gdzieniegdzie szwankuje. Warto wrócić i dokonać korekty.
Pozdrawiam.
:rosa:

Awatar użytkownika
Lucile
Moderator
Posty: 2484
Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
Płeć:

Re: Dziwożona

#4 Post autor: Lucile » 30 gru 2015, 20:19

Ósmy Henryku,
z wielkim zainteresowaniem przeczytałam Twoje opowiadanie.
Przyznam, ze najpierw przyciągnął mnie tytuł Dziwożona.
Nic dziwnego, zważywszy, że przez wiele lat "miałam z nimi do czynienia".
Codziennie mogłam spoglądać na piękne supraporty Jacka Malczewskiego z cyklu "Rusałki".
Szczególnie jedna mnie urzekła, przez samego mistrza zatytułowana "Topielec w uściskach dziwożony".
Twoja - także przypadła mi do gustu.
Adekwatnie do walorów tekstu napisała Eka, ja mogę tylko przyklasnąć każdemu Jej słowu.
Lekko, swobodnie i interesująco "operujesz" piórem; zarówno w poezji, jak i w prozie.
Lubię Cię czytać :ok:

Zechciej przyjąć serdeczności na koniec roku :rosa:
Lucile
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Henryk VIII
Posty: 1739
Rejestracja: 01 paź 2013, 17:40

Re: Dziwożona

#5 Post autor: Henryk VIII » 31 gru 2015, 8:24

Alicjo, Eko oraz Lucile ! Pięknie dziękuję Wam, że zechciałyście zajrzeć, poczytać... Miło mi, że się wam podoba stylizacja; koloryt i klimat :) Inspiracją do powstania tekstu było dzieło Kolberga - włos się jeży w co wierzyli i czego się obawiali nasi prapradziadowie Słowianie :)
Akapity mi zjadło, są też rozmaite techniczne drobiazgi po korekty, ale nie bardzo wiem, jak je nanieść ...
:vino:
Na Nowy Rok przesyłam Wam serdeczne życzenia zdrowia, uśmiechu duszy i nieustającej weny!!!
H8

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10470
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Re: Dziwożona

#6 Post autor: eka » 31 gru 2015, 16:15

Nawzajem, A8 ;)

Pomóc?

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”