Na pewno wiele razy słyszałaś o Szmerkach. Może niejednokrotnie zetknęłaś się z nimi? Jak wiesz, nie są groźne, jednak gdy tylko pojawią się, od razy wzbudzają silne emocje. Serduszko mocniej bije, na rękach pojawia się gęsia skórka, a w brzuszku zaczyna bulgotać niepokój. Nie sposób nad tym wszystkim zapanować. Strach to ogromny figlarz. Nic nie jest w stanie zniechęcić go do harców. Cieszy się zawsze wtedy, gdy uda mu się kogoś wystraszyć. Szmerki niechcący bardzo mu w tym pomagają. Są to skrzaty mieszkające blisko ludzkich siedlisk, najczęściej w domach, ale można spotkać je także w ogrodzie, w lesie, nad rzeką bądź jeziorem. Jednym słowem, wszędzie! Choć są bardzo przyjazne, wszyscy się ich boją. Szmerki z całego serca pragną, by człowiek zaakceptował je i polubił. Niestety, nie wolno im pokazywać się ludziom. W upalny dzień kryją się w koronach drzew, by szelestem liści koić zmęczenie. Czasem wskakują do leśnego strumyka i szemraniem wody ostrzegają przed chłodem. Wieczorem skrzypią drzwiami, przypominając mieszkańcom domu o ich zamknięciu. Kręcą się, wiercą, gramolą, rozpychają. Robią wszystko, by przysłużyć się człowiekowi.
Kiedy jestem sama, wsłuchuję się w najróżniejsze dźwięki. Niektóre uspokajają, budzą miłe wspomnienia, inne przerażają, są niezwykłe, pojawiają się nagle i niepokoją. Szeleszczą liście w ogrodzie, wiatr porywa szepty nadbrzeżnych trzcin i niesie je daleko, aż na łąki szumiące gęstwiną traw. Brzęczą szyby w szklarni, w stodole skrzypią wyschnięte deski. Nocą coś szura na strychu, w szafie trzeszczy, a w spiżarni mlaska. Każdy taki szmer pobudza wyobraźnię. Podobno strach ma wielkie oczy. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że za tymi wszystkimi tajemniczymi odgłosami stoją małe sympatyczne skrzaty. Jednego z nich spotkałam. Odtąd nie boję się już żadnego szmeru. Najlepiej jednak będzie, jeśli opowiem ci całą historię od początku.
Było wrześniowe popołudnie. Po dniach pełnych deszczu wreszcie zaświeciło słońce. Ziemia przesycona wilgocią odetchnęła z ulgą. Gęste opary mgły niczym pędzel malarski kreśliły na płótnie łąk srebrnoszare smugi. Las czernił się na horyzoncie. Choć kalendarz wciąż upierał się, że mamy lato, w przyrodzie od dawna gościła jesień. Poszarzały pola, drzewa przebarwiły liście, a ranki i wieczory stały się chłodne. Niebo upstrzone odlatującymi na południe bocianami płakało. Ptakom towarzyszyły tabuny obłoków, które co chwilę przysłaniały słońce. Mimo mgły i chmur delikatne promyki docierały do ziemi, oświetlając ścieżkę do brzozowego zagajnika. Szłam na grzyby. Tego roku szczególnie obrodziły czerwone kozaki. Ich kapelusze w kolorze dojrzałej mandarynki przyciągały wzrok. Grzyby rosły rodzinami, wydzielając intensywną przyjemną woń. Łatwo było wypatrzeć je wśród brunatnej ściółki. Zrywałam jeden za drugim, uważając, by z grubych mięsistych trzonów nie strącić brązowo ceglastych główek. Wkrótce koszyk był pełen, a ja zadowolona z grzybobrania mogłam wreszcie rozejrzeć się wokół. Wśród wysmukłych pni brzóz snuła się delikatna, niemalże przezroczysta mgiełka. Moją uwagę przykuła olbrzymia pajęczyna rozpostarta między drzewami. Ozdobiona kroplami deszczu błyszczała w promieniach słońca niczym cudowny naszyjnik. Podeszłam bliżej, by przyjrzeć się niezwykłemu zjawisku i właśnie wtedy usłyszałam za sobą szelest. Struchlałam. Wśród ciszy panującej w lesie tajemniczy dźwięk zabrzmiał złowrogo. Przez chwilę stałam nieruchomo, bałam się poruszyć, oddychać. Słyszałam tylko szybkie bicie własnego serca. A co jeśli to wilk, pomyślałam. Gdy tylko spojrzę na niego, zwierz rozzłości się i wyszczerzy kły. Wyobraźnia podpowiadała mi najgorsze scenariusze. Już chciałam uciekać, kiedy kątem oka dostrzegłam intruza. Był maluteńki jak żuczek. Przemknął między brzozami tak szybko, że nie zdążyłam przyjrzeć mu się dokładnie.
- Strach ma wielkie oczy - zawołałam wesoło. - Ho, ho, ale mnie wystraszyłaś, jaszczurko! Wyobraźnia spłatała mi figla!
Roześmiałam się i zaczęłam szperać w plecaku w poszukiwaniu aparatu fotograficznego, z którym nigdy się nie rozstawałam. Zawsze nosiłam go przy sobie. Na fotografiach uwieczniałam najczęściej ważne chwile, drobiazgi codzienności, spotkanych ludzi. Tym razem zachwyciła mnie niezwykła pajęczyna pełna barwnego światła igrającego w kroplach deszczu zawieszonych na nitkach. W chwili, kiedy przymierzałam się do zrobienia zdjęcia, usłyszałam kolejny, tym razem głośniejszy, szmer. Nie namyślając się długo, wymierzyłam obiektyw w miejsce, skąd wydobył się tajemniczy dźwięk.
- Mam cię, leśny potworze! - krzyknęłam triumfalnie i spojrzałam na wyświetlacz, aby obejrzeć zrobione zdjęcie.
To nie była jaszczurka, ale wyjątkowy okaz skrzata. Dużo o tych istotach czytałam, nigdy jednak nie przyszło mi do głowy, że istnieją naprawdę. Spotkanie prawdziwego skrzata wprawiło mnie w osłupienie. Wpatrywałam się w wyświetlacz aparatu fotograficznego, nie mogąc wydusić z siebie sensownego słowa. To niemożliwe, pomyślałam i delikatnie powiększyłam obraz. Tymczasem szmer powtórzył się. Niespodziewany gość czmychnął w kierunku rosnących nieopodal grzybów. Podniosłam wzrok i ujrzałam ludzika, a właściwie wystające zza muchomora ciekawskie oczka i kulfoniasty nos czerwieńszy od grzybowego kapelusza.
- Czary-mary różowe okulary! - zawołał stwór i dał drapaka za okazałą kępę trawy.
- Czary-mary różowe okulary? - powtórzyłam za skrzatem, czując jednocześnie, jak moje ciało ogarnia niezwykła lekkość i niczym różowy balon wypełniony powietrzem unosi się nad ziemią.
Powiał silniejszy wiatr. Gdybym nie schwyciła się brzozowej gałęzi, pewnie do dziś fruwałabym między obłokami. Na szczęście drewniana lina była mocna. Spojrzałam w dół. Okazało się, że wiszę nad mrowiskiem. Zwinne robotnice uwijały się wśród liści, które wiatr strącił na ich dom. W pobliżu czuwali żołnierze, wytrwali obrońcy, gotowi zatopić ostre szczypce w ciele intruza. Byłam w rozpaczliwej sytuacji.
- Czary-mary okulary! - powiedziałam ze złością i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki niczym pocisk wystrzelony z procy wystartowałam w kierunku kępy trawy, za którą ukrył się sprawca moich nieszczęść. Rozległo się przeciągłe "auuuuuu!" i wylądowałam na miękkim mchu, obok psotnego skrzata.
- Teraz mi nie uciekniesz, dziwolągu! - krzyknęłam triumfalnie i nie zwlekając ani chwili, złapałam łobuziaka.
Był delikatny jak chomik. Główkę z wyłupiastymi oczami i dużym, nieco zadartym nosem ozdabiała puszysta czupryna. Z okrąglutkiego tułowia wyrastały pokryte szarym futerkiem ręce i nogi. Skrzat wiercił się w mojej dłoni, szukając drogi na wolność. Stękał przy tym, jęczał, marudził i złościł się. Kiedy zbliżyłam do oczu dłoń z niezwykłym ludzikiem, zrozumiałam, że mam do czynienia z istotą bardzo sprytną, gotową pokonać przeciwnika dziesięć razy większego. Natychmiast mała kosmata pięść z szybkością odbitej przez rakietkę piłeczki pingpongowej powędrowała między moje oczy. Zanim zdążyłam się odchylić, poczułam kolejny cios, tym razem silniejszy.
- Auuuuuuuu! - zawyłam z bólu. - Auuuuuuuuu! Przestań, dziwolągu!
- Nie jestem dziwolągiem! Żaden Szmerek nie pozwoli plamić swojego honoru! - popiskiwał wojowniczo skrzat, próbując wydostać się z niewoli. - Puszczaj, no, puszczaj, puszczaj! Ty... Tyyy... wielkoluuuudzie! Auuua! Nie ściskaj tak!
- Puszczę pod jednym warunkiem... - odrzekłam stanowczo. - Po pierwsze przestaniesz wściekać się i opowiesz o sobie. Po drugie przestaniesz czarować! Przez twoje zaklęcia o mało nie połamałam nóg i rąk.
Szmerek znieruchomiał, jakby zastanawiał się nad czymś intensywnie, potem uśmiechnął się przymilnie, a jego czerwone nosisko przybladło nieco i zmalało.
- Dobrze... - rzekł wreszcie. - Ale i ty coś mi obiecaj!
- Ho, ho ho, taki mały i jeszcze stawia warunki! - roześmiałam się tak głośno, że z rosnącej nieopodal dzikiej gruszy zerwało się do lotu stado wróbli.
- Niezły z ciebie strach na wróble, ha ha ha ha! - odpłacił się pięknym za nadobne skrzat i zachichotał basem.
Chyba pora spasować, pomyślałam. Było już późno, a ja dyskutowałam z przemądrzałym liliputkiem, nawet przez chwilę nie zastanowiwszy się nad sensem całej sytuacji. Gdybym opowiedziała o tym niezwykłym spotkaniu znajomym, nie tylko by mi nie uwierzyli, ale uznali, że zwariowałam. Nie dziwiłabym się im. Trzymałam w dłoni istotę, której istnieniu zaprzeczały wszelkie naukowe badania.
- Skrzaty nie istnieją - szepnęłam. - Ciebie tutaj nie ma, przyśniłeś mi się. Zasnęłam w cieniu brzóz, zaraz się przebudzę, pójdę do domu, zmierzę temperaturę, wezmę aspirynę, położę się, odpocznę. Za dużo ostatnio pracowałam...
- Za późno... - westchnął malec. - Szmerek raz ujrzany przez człowieka, zawsze mu towarzyszy. Są ze sobą związani tak silną więzią jak czerwone kozaki z tym lasem. Łączy je szczególna symbioza. Jesteśmy bardzo wierne, troskliwe i pracowite, oczekując tego samego od ludzi.
- Poddaję się... Zmykaj, skąd przyszedłeś! - powiedziałam zaniepokojona stanem zdrowia.
Otworzyłam dłoń, aby jak najszybciej pozbyć się gadatliwego pasażera i wrócić do domu. Skrzat nie zamierzał jednak ruszać z miejsca, rozsiadł się wygodnie, przechylił na bok główkę i patrzył na mnie, delikatnie się uśmiechając. Czułam, że czyta z rysów twarzy jak z otwartej księgi. Bezwiednie uniosłam kąciki ust i odgarnęłam z czoła niesforny kosmyk włosów.
- Zmykaj, mały! - dodałam, nie będąc pewna, czy Szmerek usłyszał poprzednie słowa. - Możesz iść! Nie bój się, nikomu nie powiem o twoim istnieniu!
- Alicjo, chyba mnie nie zrozumiałaś... - odrzekł wreszcie. - Od dzisiaj żaden Szmerek nie będzie cię już niepokoił. Każdy dźwięki przyniesie ci radość, zachwyt, wzruszenie, nigdy strach. Mimo że nie ujrzysz mnie już nigdy w takiej postaci jak teraz, zawsze będę z tobą. Czary mary różowe okulary!
- Miałeś nie rzucać zaklęć! - krzyknęłam i w obawie przed kolejnym lotem schwyciłam wolną ręką brzozową gałązkę, ale zamiast fruwania spotkała mnie inna niespodzianka.
Świat zawirował. Zawsze tak się dzieje, gdy człowiek zostaje poddany działaniu magicznych mocy. Czasami są to niebieskawe błyski przed oczyma albo delikatne trzęsienie ziemi. Bywa, że ciało unosi się i sterowane nieznaną siłą przenika do niezwykłej bajkowej krainy. Tym razem nie przytrafiło mi się nic takiego. Stało się za to coś, o czym nie czytałam jeszcze w żadnej książce dla dzieci. Gdy udało mi się w końcu złapać równowagę po nagłym zawirowaniu, nie byłam już tą samą osobą. Co prawda nadal poruszałam się jak kaczka, z lewego boku na prawy, z prawego na lewy, nadal walczyłam z niesfornym lokiem opadającym co chwila na czoło, ale zyskałam nowe umiejętności, o których wcześniej nawet nie śniłam. Nigdy nie byłam zbyt spostrzegawcza. Zawsze też marzyłam o idealnym słuchu. Niestety, słoń w dzieciństwie nadepnął mi na uszy i nie byłam nawet w stanie odróżnić śpiewu skowronka od ćwierkania wróbla. Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki słuch i wzrok wyostrzyły się. Słyszałam każdy dźwięk, a oczy w mig dostrzegały jego źródło. Słyszałam szmer mrówki dźwigającej sosnową igłę, chrobot kornika drążącego korytarze w przepróchniałym pniu i pisk polnej myszy. Komar unoszący się w powietrzu wydawał dźwięk podobny do warczącego helikoptera, a mucha stała się nagle odrzutowcem. Trawka kołysząca się na wietrze przypominała szum skrzydeł wiatraka. Las rozbrzmiewał kakofonią dźwięków. Ptaki śpiewały, owady brzęczały, gałęzie trzeszczały. Każda żywa istota miała coś do powiedzenia, a ja oczarowana tym niezwykłym koncertem rozglądałam się wokół.
- Szmerku, to niesamowite! - krzyknęłam w uniesieniu i spojrzałam na swoją dłoń.
Była pusta. Skrzat zniknął. Może rozpłynął się w powietrzu, a może po prostu ukrył wśród kęp miękkiego, pachnącego próchnicą mchu. Nigdy potem go nie widziałam. Stało się tak, jak powiedział. Strach odszedł... Wsłuchana w tajemnicę świata, uśmiecham się, czasem zamyślam albo wzruszam. Wiem, że jesteś wtedy przy mnie, Szmerku...
"Bajki dla mojego przyjaciela" - "Bajka o Szmerkach"
Moderatorzy: skaranie boskie, eka
- Alicja Jonasz
- Posty: 1044
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
- Płeć:
"Bajki dla mojego przyjaciela" - "Bajka o Szmerkach"
Ostatnio zmieniony 24 lis 2016, 20:28 przez Alicja Jonasz, łącznie zmieniany 3 razy.
Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
- Gorgiasz
- Moderator
- Posty: 1608
- Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51
Re: "Bajki dla mojego przyjaciela" - "Bajka o Szmerkach"
Bardzo pouczające i dobrze się czyta. I brzmi autentycznie.
Powtórzone chmury. Pierwsze przerobiłbym na obłoki.Ptakom towarzyszyły tabuny chmur, które co chwilę przysłaniały słońce. Mimo mgły i chmur delikatne promyki docierały do ziemi, oświetlając ścieżkę do brzozowego zagajnika.
Raczej "na wyświetlacz".- Mam cię, leśny potworze! - krzyknęłam triumfalnie i spojrzałam w wyświetlacz, aby obejrzeć zrobione zdjęcie.
Powinno być: Czary-mary.- Czary mary różowe okulary!
Się!Bywa, że ciało unosi się i sterowane nieznaną siłą przenika do niezwykłej bajkowej krainy. Tym razem nie przytrafiło mi się nic takiego. Stało się za to coś, o czym nie czytałam jeszcze w żadnej książce dla dzieci. Gdy udało mi się w końcu złapać równowagę po nagłym zawirowaniu, nie byłam już tą samą osobą. Co prawda nadal poruszałam się jak kaczka,