Myślę, że piękno zawsze będzie w jakiś sposób nieuchwytne. Zresztą, nawet jeśli dla Ciebie tekst będzie idealnie mimetyczny, nie musi być taki dla odbiorcy. Nie wiesz, jakie znaczenia przypisuje on słowom w swojej głowie, jakie skojarzenia przychodzą mu na myśl, w jaki sposób kształtowała się w jego umyśle pamięć słów i ich sensów (pierwotnych, wtórnych)...
Wydaje mi się, że postrzegasz poezję bardzo "perfekcjonistycznie" i uniwersalnie, jakbyś chciała dotrzeć do jakiegoś wspólnego kodu, idealnego, wszechopisującego. Tymczasem poetycki język jest zawsze podróżą do takich miejsc, gdzie jeszcze nikt nie dotarł i każdy na nowo - zarówno Autor, jak i czytelnik - musi je nazwać i uporządkować. A że te miejsca są jak
terra incognita - nie wystarcza nam powszechnie używany, utrwalony i ogólnie uznany system. To dlatego potrzebujemy metafor - aby nadać miano temu, co dopiero odkryte.
Przepraszam za tę dygresję, trochę nie na temat. Jednak sądzę, że Twoje poczucie klęski bierze się właśnie - przynajmniej częściowo - z tej świadomości, iż nie ma takiego kodu, w którym da się wszystko jednoznacznie i prosto powiedzieć. Ale gdyby istniał, to niepotrzebna byłaby nam poezja w ogóle, przynajmniej poezja rozumiana jako poznawanie świata słowem.
A wydaje mi się, że doskonale czujesz sama to, iż słowa są jak jeszcze jeden, dodatkowy zmysł, z którego korzystanie nie jest wcale oczywiste i łatwe. I - podobnie jak nikt nie patrzy tak samo na daną rzecz - nie ma dwóch jednakowych interpretacji, odbiorów i odczytów.
