Dwudziesty stycznia, na szybach rozgościły się białe paprocie i rajskie ptaki, szczególnie paprocie mnie intrygowały, bo niby styczeń, a one wymieniły barwy, doszłam szybko do wniosku, że świat jest dziwny, więc jeśli dzisiaj nie załatwię sprawy pozytywnie, wtedy spokojnie będę mogła sobie wytłumaczyć, że jednak moje podejrzenie miało sens.
Ryzyk-fizyk wchodzę do bunkra, za biurkiem starszy wypacykowany pan i natychmiast z jego oczu wygrzebałam ogromny księżyc, a przecież dopiero południe, więc o pełni nie ma mowy. Wzrok mnie nigdy nie myli.
Okutana w kraciasty płaszcz stanęłam w drzwiach.
Kulturalnie rzekł - a może by zdjąć płaszczyk; bez cienia wahania obnażyłam swoje jestestwo.
Widziałam przelotny grymas na twarzy eleganta, ale co mi tam.
Pytanie całkowicie mnie rozbroiło - czy pani zawsze tak się ubiera ?
Nie wiedziałam co powiedzieć, więc grzecznie spytałam - przepraszam, a jak ?
Odrzekł - ekstrawagancko, trochę mnie to zmyliło, bo jaka ekstrawagancja jest w żółtych spodniach i czarnej tunice, przecież to nie szkoła, jakoś wybrnęłam, i konwersacja zeszła na czysto merytoryczny temat.
Lubisz czytać książki - nagle przeszedł na ty - ależ oczywiście rzekłam, dlatego tutaj jestem.
Jaką ostatnio czytałaś - odpowiedź brzmiała - ,,Sachem". Faktycznie, przeczytałam ostatnio siostrze lekturę, oraz masę innych pozycji, ale w tym momencie wszystko uleciało w kosmos.
Podał kartkę papieru, wskazał stolik i z uśmiechem powiedział: krótkie streszczenie pozwoli mi ocenić przed podjęciem decyzji.
Podeszłam do stolika, w głowie armagedon, przede mną tylko Czarne Węże z Chiavatty i nic poza tym. Kątem oka widziałam, jak elegant wlepia we mnie swoje księżycowe gałki, trochę mi przeszkadzało, a będąc obdarowaną przez naturę bujnym włosem, jeden zdecydowany ruch globusa i problem zniknął za parawanem burgundowej szczeciny.
Cisza jakoś nie nastrajała mnie optymistycznie. Czerep nagle popękał w kilku miejscach i wszystko, co kiedyś skrzętnie gromadziłam uleciało w nicość. Zupełna pustka. Prześwietliłam wszystkie ściany, okratowane okna, krzyż nad drzwiami i biblioteczkę ustawioną tuż przy stoliku, a później w pośpiechu pisałam, jak to Sachem przyjechał z cyrkiem, nikt nie widział, że jest synem Indianina, którego rodziców kiedyś zamordowali oni - widzowie. Jednak nie zapomniałam o jednym, Sachem - Czerwony Sęp przeżył, wychowany wśród cyrkowych artystów nie pamiętał albo nie chciał pamiętać o okrutnej prawdzie z przeszłosći jaka spotkała jego rodaków w Antylopie, pisząc te słowa znowu przemknęło przed moimi oczami stado gnu, uciekajace przed rozjuszonymi tygrysami. Uf- to chyba koniec.
Kto przyjmie do pracy taką wariatkę, która zamiast logicznego opisu buja na wysokości Marsa, a w głowie roi się milion rajskich ptaków kwilących bezgłośnym szczebiotem.
Napisałam dwie strony bzdur i czekałam.
cdn.
