
dostajemy czasami po maleńkim promyku
co nim zgaśnie na chwilę rozświetla nam ciemność
mimochodem lękliwie w gęstwinie wśród krzyków
nienachalnie się wtapia w matową codzienność
nie widzimy zbyt hardzi odwracamy głowę
przymykamy powieki otulamy się szczelnie
uzbrojeni w obronę zasłonięci słowem
odgrodzeni ułomni z wyuczonym bielmem
swoim troskom poddani przy murze z granitu
po wertepach ludzkości podążamy uparcie
pochłonięci sprawami dosięgamy szczytów
wypaleni odporni przekonani o walce
a on wpada prosząco muska lekko jak motyl
sznur korali na szyję nakłada nieśmiało
lecz my dalej wpatrzeni w ułudne tęsknoty
zaślepieni krzyczymy - za mało...za mało!
styczeń 2007r.