W cieniu arkad (rozdz. 19, cz. 1.) Ivo i skarb
Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz
- Lucile
- Moderator
- Posty: 2484
- Rejestracja: 23 wrz 2014, 0:12
- Płeć:
W cieniu arkad (rozdz. 19, cz. 1.) Ivo i skarb
od początku
w poprzednim odcinku
Rozdział XIX
Kraków – drugie dziesięciolecie szesnastego wieku
Skarb,
który Jana zaprowadził przez Długą ulicę
prosto na szubienicę
Część 1.
Zgubienie pierścionka było niepowetowaną stratą. Nawet to, że za tę niewielką część skarbu, jaka jednak przypadła mu w udziale, mógł opłacić czesne i tak – niespodziewanie - z pomocnika murarza stać się scholarem krakowskiej wszechnicy, nie łagodziło bólu. Złoty pierścionek, z emaliowaną klamerką zamiast oczka, był ostatnim łącznikiem z dotychczasowym życiem: Lewoczą, utraconą miłością i domem mistrza Pawła. Szukał go w profesorskim ogrodzie jeszcze przez wiele dni. Nic z tego. Im bardziej postępowały prace przy budowie biblioteki, tym większa sterta gruzu i śmieci rosła w ogrodzie. Nikt, kto to miejsce znał wcześniej, tak by go teraz nie nazwał. Aż żal było patrzeć, jak zamienia się w wysypisko. Musiał więc zrezygnować. Pozostały tylko wspomnienia, które i tak - wbrew jego woli – systematycznie, dzień po dniu, zacierały się. Czasami nachodziły go myśli, że nigdy nie znał żadnej Maricy, że to był tylko sen, kiedy, złożony chorobą leżał w infirmerii w Czerwonym Klasztorze. - Kto to wie. Nie ma już brata Bernarda. Tak, tylko on mógłby rozwiać moje wątpliwości.
A tyle się wydarzyło. Był studentem, nareszcie! Gdyby mógł to zobaczyć brat Bernard. Czy byłby z niego dumny? Co do tego miał niejakie wątpliwości. Nie, nie dlatego, że wpisał się w poczet studenckiej braci, ale sposobu w jaki do tego doszedł.
Skarb, jednym zmienił i ułatwił życie, innym przyniósł tylko nieszczęście, niesławę, a nawet śmierć.
Nie upłynęło jeszcze wiele czasu od skazania i oddania w ręce kata murarza Jana, więc i pamięć o tych tragicznych wydarzeniach była świeża*. To smutne, mury wznoszonej biblioteki – domu dla wiedzy, nauki, uporządkowania, odkrywania i radosnego poznawania świata – zabarwiły się czerwienią, i to nie tylko od kładzionych - rząd za rzędem - cegieł.
Ivo, w przeciwieństwie do pomocników i murarzy, nie poszedł na miejsce stracenia Jana, Szubienice znajdowały się po przeciwnej stronie, na północy, za murami miasta, pomiędzy wsiami Kleparz i Pędzichów**. Jednak, to nie odległość była powodem. Po części czuł się winny. Gdyby to on nie odnalazł skarbu, gdyby nie zwlekał i od razu zawiadomił majstra Stefana, gdyby nie czekał do następnego dnia, gdyby nie przyszła mu do głowy myśl, iż ma szansę na odmianę swojego losu, gdyby, gdyby...
Stało się. Kiedy rano powrócił po znalezisko, Jan i Tomasz byli już na miejscu. Był bezradny, mógł tylko patrzeć, jak oni, zaślepieni chciwością, wykłócają się o bogactwo, które niespodziewanie wpadło im w ręce. Sprawy potoczyły się szybko i przybrały najgorszy obrót.
Ivo, zdruzgotany zgubieniem pierścionka, z ukrycia patrzył na rozwój wydarzeń.
- A wam to się wydawało, że uda się cokolwiek na tej budowie przede mną ukryć? Nie tacy próbowali. Co tu macie? - Jakub bezceremonialnie osunął na bok Tomasza i ciekawością oglądał to, co wysypało się z puszki.
- Który to znalazł?
- Nie wiemy, jak przyszliśmy, był już wykopany i tylko deską przykryty.
- I co zamierzaliście zrobić? - Jakub przewiercał ich wzrokiem. – Już nie pamiętacie, co było w wigilię św. Kaliksta? Sam główny zarządca, doktor Mikołaj, liczy się ze mną.
Ivo ostrożnie podczołgał się bliżej. Jakub. Skoro i on tu się pojawił sprawy, z pewnością, przybiorą jeszcze gorszy obrót. Przypomniał sobie opowieść majstra Stefana o tym, jaki udział w znalezieniu – a także spieniężeniu - poprzedniego skarbu miał ten pomocnik murarza. I jak całą winę zwalił na innych, tak, że główny zarządca uniwersytecki nawet wypłacił mu znaleźne***.
Jak tylko rozniosła się wieść, że w ścianach i podłogach rozbieranych budynków znajdowano cenne przedmioty, robotnicy - uważnie i podejrzliwie - patrzyli sobie na ręce. To był niemały problem i dla przełożonych, bowiem prace przy rozbiórce starych budynków znacznie zwolniły. Mało tego, właśnie to Jakub wpadł na pomysł zaangażowania, w poszukiwanie ewentualnych skarbów, osób postronnych; swojego kuzyna strażnika i jego kolegę, znanego zabijakę, najemnego żołnierza. Ten ostatni znany był rajcom miejskim, bowiem przysparzał im sporo dodatkowej roboty. Czyż rok temu cały Kraków nie mówił o gorszącym sporze o mur graniczny pomiędzy domami złotnika Bernarda i wójta krakowskiego Kacpra? Kuzyn strażnik (przyrodni brat Jakuba) wraz z koleżką dotkliwie pobili Kacpra, tak, że ten ledwo przez cyrulików doprowadzony do przytomności, złożył skargę do miejskich rajców. Sprawa była poważna, jako że Bernard był powinowatym Jana Zimmermana**** – mistrza nad mistrzami w złotniczym fachu i bardzo cenionego rajcy oraz burmistrza miejskiego. Po wielu staraniach nieszczęsny incydent udało się zatuszować, wypłacając Kacprowi spore odszkodowanie, ale nie zapomniano złej opinii o Jakubie i jego kolegach.
W rozmyślania Iva wdarły się nowe głosy i dołączyły do kłócącego się tercetu.
- A co, wydaje się wam, że ja nie mam baczenia na to co tu się dzieje?
- I mnie nic nie umknie!
Wyjrzał ponownie zza muru i zobaczył, że w kierunku kłócącej się grupki biegnie dwóch mężczyzn - murarz Samson i jego pomocnik Stanisław.
No, tylko jeszcze ich tu brakowało! - Niestety, sprawy przybierały jeszcze gorszy obrót. Stanisław był ojcem chrzestnym córki Jakuba, więc z pewnością będą działali ręka w rękę. - Nic tu po mnie, zgubiłem pierścionek, za znalezienie skarbu nic nie dostanę. I słusznie, przecież go zataiłem. Powinienem o wszystkim opowiedzieć Stefanowi i chociaż w ten sposób oczyścić sumienie.
Jak postanowił, tak zrobił. Ten, polecił mu nie mieszać się w sprawę.
Minęło kilka miesięcy i wydawało się, że incydent nie będzie miał dalszego ciągu, a znalezisko, po cichu, podzielili pomiędzy sobą ci, których widział przy skarbie. - No cóż, przynajmniej nie zhańbiłem się kradzieżą.
W wolnych chwilach, spacerując po mieście, które coraz bardziej mu się podobało, odkrył, na dalekich przedmieściach, a w zasadzie w nowej, ufundowanej przez króla Kazimierza osadzie, świątynię, która zrobiła na nim wielkie wrażenie – kościół pod wezwaniem św. Katarzyny*****.
Katarzyna - imię jego matki, dalekiej, prawie zapomnianej. Czy go kochała, czy był tylko niechcianą, przypadkową konsekwencją zauroczenia młodziutkiej córki lewockiego medyka i polskiego podróżnika, który z powodu odniesionych - przy upadku z konia - ran, musiał zatrzymać się w tym mieście. Tego też już się nie dowie. Choć pod powiekami ciągle tkwi obraz; twarz z gorejącymi oczami, wpatrzonymi, w co... no, nie wiadomo w co? Zmierzwione włosy rdzawą falą opadające na bezradnie opuszczone ramiona i bardzo zimne dłonie. Ich chłód czuje do dzisiaj. Jak teraz o tym myśli, były nie tylko zimne, ale i... obojętne, kiedy próbował się do nich przytulić. Nie znał sposobu, by je rozgrzać. Nieobecna, daleka. Tak nieobecna – to właściwe określenie. Czy taki powinien by obraz matki?
W gotyckim kościele św. Katarzyny, siadywał w wysokich stallach, podziwiając surowe, wyniosłe wnętrze i rozmyślał o swoim życiu. Ledwo ukończył dwudziesty rok, a już tyle przeżył, do wielu miejsc poniósł go los: Lewocza, Czerwony Klasztor, Rzym, Florencja, Mediolan - a teraz - Kraków. Czy tu odnajdzie rodzinę, bezpieczeństwo i spokój? Tylko tyle, i aż tyle.
Sytuacja zmieniła się, kiedy żona Stanisława Wąsa******, siostra Jakuba, niezadowolona z niedopuszczenia męża do podziału skarbu, opowiedziała o wszystkim głównemu prokuratorowi Uniwersytetu, doktorowi Mikołajowi z Koprzywnicy. Oburzenie wśród murarzy i ich pomocników było wielkie, tym bardziej, jak rozeszła się wieść, że za ten donos otrzymała 30 groszy. Zyskała przydomek „Judaszkowa” , co ją doprowadzało do szewskiej pasji, a swoją złość wyładowywała na mężu Jakubie. Nikt ich jednak nie żałował.
Nie tylko kolegiaci, studenci, robotnicy, ale także zwykli mieszkańcy podwawelskiego grodu. z uwagą śledzili proces wytoczony pięciu - jeszcze bardziej skłóconym pomiędzy sobą - znalazcom skarbu, chociaż tylko Ivo i Stefan znali prawdę o jego odkryciu. Sprawa toczyła się wiele miesięcy - Jakub, Stanisław i Samson zostali uniewinnieni, ale los Tomasza i Jana był już przesądzony.
---------------------------
* W zbiorach Biblioteki Jagiellońskiej znajduje się cymelium - kalendarz na rok 1519, w którym czytamy taką informację: rządca Uniwersytetu kazał uwięzić dwóch murarzy, którzy przyznali się do znalezienia skarbu w murach Kolegium Większego. Przymuszeni oddali oni z tego skarbu 167 złotych.
** Dzisiaj, mniej więcej w tym samym miejscu, wznosi się okazały gmach ZUS-u.
**** Z księgi rejestrów Kolegium Większego: W sobotę, przed św. Kalikstem, dałem murarzom napiwki z okazji odnalezienia przez tych murarzy pod murem niewielkiego skarbu. Przede wszystkim Jakubowi, który znalazł wspomniany skarb, dałem 1 grzywnę. Jakubowi Flakowi dałem 30 groszy, a innemu Jakubowi Opałce, dałem 30 groszy. Samemu majstrowi murarzowi Stefanowi, dałem jeszcze za fatygę 20 groszy.
**** Jan Zimmerman, mieszczanin krakowski, znakomity złotnik o ustalonej renomie i wielkim wzięciu, swój zakład otworzył w 1494 roku. W 1513 roku, awansował na urząd wójta Sądu Wyższego Prawa Magdeburskiego na Zamku Krakowskim. Jako burmistrz i starszy cechu złotników, na czele przedstawicieli rady miejskiej złożył hołd królowej Bonie, po urodzeniu syna Zygmunta Augusta. Słynne stały się wygłoszone do królowej słowa: Narodził się gwarant rękojmi pokoju dla całego Królestwa Sarmatów. Był także fundatorem ołtarza św. Joachima w kościele Mariackim. Jego synowie, Józef i Joachim, ukończyli medycynę na krakowskiej uczelni.
***** Dzieje budowy tej świątyni były bardzo burzliwe. Nie omijały jej pożary, powodzie, a nawet... trzęsienia ziemi. Już na samym początku wznoszenia wybuchł pożar, w którym prawdopodobnie uległ zniszczeniu dokument fundacyjny, bowiem zachowała się tylko jego kopia z 1363 roku. Pierwsze trzęsienie ziemi, w 1443 roku, spowodowało zawalenie się prezbiterium. W założeniu kościół miał być dłuższy o kilkanaście metrów (jeszcze jedno przęsło) i posiadać dwie wieże. Jednak kolejne kataklizmy; powódź w 1534 roku, kilkukrotne pożary, w tym jeden, który spowodował zawalenie się stropu absydy oraz zniszczenie gotyckiego ołtarza głównego - nie pozwoliły na pełną realizację tych ambitnych projektów. Prawdopodobnie chciano zbudować kościół większy od Mariackiego. W osiemnastym stuleciu, w 1786 roku, kolejne trzęsienie ziemi, poważnie naruszyło strukturę budowli.
****** W raportach Mikołaja z Koprzywnicy, administratora i zarządcy Collegium Maius, m. in. czytamy: ... o znalezieniu skarbu sekretnie udzieliła wiadomości żona Stanisława Wąsa [...] udzieliła mi też rady co do sposobu odebrania pozostałej części wspomnianego skarbu.
cdn
w poprzednim odcinku
Rozdział XIX
Kraków – drugie dziesięciolecie szesnastego wieku
Skarb,
który Jana zaprowadził przez Długą ulicę
prosto na szubienicę
Część 1.
Zgubienie pierścionka było niepowetowaną stratą. Nawet to, że za tę niewielką część skarbu, jaka jednak przypadła mu w udziale, mógł opłacić czesne i tak – niespodziewanie - z pomocnika murarza stać się scholarem krakowskiej wszechnicy, nie łagodziło bólu. Złoty pierścionek, z emaliowaną klamerką zamiast oczka, był ostatnim łącznikiem z dotychczasowym życiem: Lewoczą, utraconą miłością i domem mistrza Pawła. Szukał go w profesorskim ogrodzie jeszcze przez wiele dni. Nic z tego. Im bardziej postępowały prace przy budowie biblioteki, tym większa sterta gruzu i śmieci rosła w ogrodzie. Nikt, kto to miejsce znał wcześniej, tak by go teraz nie nazwał. Aż żal było patrzeć, jak zamienia się w wysypisko. Musiał więc zrezygnować. Pozostały tylko wspomnienia, które i tak - wbrew jego woli – systematycznie, dzień po dniu, zacierały się. Czasami nachodziły go myśli, że nigdy nie znał żadnej Maricy, że to był tylko sen, kiedy, złożony chorobą leżał w infirmerii w Czerwonym Klasztorze. - Kto to wie. Nie ma już brata Bernarda. Tak, tylko on mógłby rozwiać moje wątpliwości.
A tyle się wydarzyło. Był studentem, nareszcie! Gdyby mógł to zobaczyć brat Bernard. Czy byłby z niego dumny? Co do tego miał niejakie wątpliwości. Nie, nie dlatego, że wpisał się w poczet studenckiej braci, ale sposobu w jaki do tego doszedł.
Skarb, jednym zmienił i ułatwił życie, innym przyniósł tylko nieszczęście, niesławę, a nawet śmierć.
Nie upłynęło jeszcze wiele czasu od skazania i oddania w ręce kata murarza Jana, więc i pamięć o tych tragicznych wydarzeniach była świeża*. To smutne, mury wznoszonej biblioteki – domu dla wiedzy, nauki, uporządkowania, odkrywania i radosnego poznawania świata – zabarwiły się czerwienią, i to nie tylko od kładzionych - rząd za rzędem - cegieł.
Ivo, w przeciwieństwie do pomocników i murarzy, nie poszedł na miejsce stracenia Jana, Szubienice znajdowały się po przeciwnej stronie, na północy, za murami miasta, pomiędzy wsiami Kleparz i Pędzichów**. Jednak, to nie odległość była powodem. Po części czuł się winny. Gdyby to on nie odnalazł skarbu, gdyby nie zwlekał i od razu zawiadomił majstra Stefana, gdyby nie czekał do następnego dnia, gdyby nie przyszła mu do głowy myśl, iż ma szansę na odmianę swojego losu, gdyby, gdyby...
Stało się. Kiedy rano powrócił po znalezisko, Jan i Tomasz byli już na miejscu. Był bezradny, mógł tylko patrzeć, jak oni, zaślepieni chciwością, wykłócają się o bogactwo, które niespodziewanie wpadło im w ręce. Sprawy potoczyły się szybko i przybrały najgorszy obrót.
Ivo, zdruzgotany zgubieniem pierścionka, z ukrycia patrzył na rozwój wydarzeń.
- A wam to się wydawało, że uda się cokolwiek na tej budowie przede mną ukryć? Nie tacy próbowali. Co tu macie? - Jakub bezceremonialnie osunął na bok Tomasza i ciekawością oglądał to, co wysypało się z puszki.
- Który to znalazł?
- Nie wiemy, jak przyszliśmy, był już wykopany i tylko deską przykryty.
- I co zamierzaliście zrobić? - Jakub przewiercał ich wzrokiem. – Już nie pamiętacie, co było w wigilię św. Kaliksta? Sam główny zarządca, doktor Mikołaj, liczy się ze mną.
Ivo ostrożnie podczołgał się bliżej. Jakub. Skoro i on tu się pojawił sprawy, z pewnością, przybiorą jeszcze gorszy obrót. Przypomniał sobie opowieść majstra Stefana o tym, jaki udział w znalezieniu – a także spieniężeniu - poprzedniego skarbu miał ten pomocnik murarza. I jak całą winę zwalił na innych, tak, że główny zarządca uniwersytecki nawet wypłacił mu znaleźne***.
Jak tylko rozniosła się wieść, że w ścianach i podłogach rozbieranych budynków znajdowano cenne przedmioty, robotnicy - uważnie i podejrzliwie - patrzyli sobie na ręce. To był niemały problem i dla przełożonych, bowiem prace przy rozbiórce starych budynków znacznie zwolniły. Mało tego, właśnie to Jakub wpadł na pomysł zaangażowania, w poszukiwanie ewentualnych skarbów, osób postronnych; swojego kuzyna strażnika i jego kolegę, znanego zabijakę, najemnego żołnierza. Ten ostatni znany był rajcom miejskim, bowiem przysparzał im sporo dodatkowej roboty. Czyż rok temu cały Kraków nie mówił o gorszącym sporze o mur graniczny pomiędzy domami złotnika Bernarda i wójta krakowskiego Kacpra? Kuzyn strażnik (przyrodni brat Jakuba) wraz z koleżką dotkliwie pobili Kacpra, tak, że ten ledwo przez cyrulików doprowadzony do przytomności, złożył skargę do miejskich rajców. Sprawa była poważna, jako że Bernard był powinowatym Jana Zimmermana**** – mistrza nad mistrzami w złotniczym fachu i bardzo cenionego rajcy oraz burmistrza miejskiego. Po wielu staraniach nieszczęsny incydent udało się zatuszować, wypłacając Kacprowi spore odszkodowanie, ale nie zapomniano złej opinii o Jakubie i jego kolegach.
W rozmyślania Iva wdarły się nowe głosy i dołączyły do kłócącego się tercetu.
- A co, wydaje się wam, że ja nie mam baczenia na to co tu się dzieje?
- I mnie nic nie umknie!
Wyjrzał ponownie zza muru i zobaczył, że w kierunku kłócącej się grupki biegnie dwóch mężczyzn - murarz Samson i jego pomocnik Stanisław.
No, tylko jeszcze ich tu brakowało! - Niestety, sprawy przybierały jeszcze gorszy obrót. Stanisław był ojcem chrzestnym córki Jakuba, więc z pewnością będą działali ręka w rękę. - Nic tu po mnie, zgubiłem pierścionek, za znalezienie skarbu nic nie dostanę. I słusznie, przecież go zataiłem. Powinienem o wszystkim opowiedzieć Stefanowi i chociaż w ten sposób oczyścić sumienie.
Jak postanowił, tak zrobił. Ten, polecił mu nie mieszać się w sprawę.
Minęło kilka miesięcy i wydawało się, że incydent nie będzie miał dalszego ciągu, a znalezisko, po cichu, podzielili pomiędzy sobą ci, których widział przy skarbie. - No cóż, przynajmniej nie zhańbiłem się kradzieżą.
W wolnych chwilach, spacerując po mieście, które coraz bardziej mu się podobało, odkrył, na dalekich przedmieściach, a w zasadzie w nowej, ufundowanej przez króla Kazimierza osadzie, świątynię, która zrobiła na nim wielkie wrażenie – kościół pod wezwaniem św. Katarzyny*****.
Katarzyna - imię jego matki, dalekiej, prawie zapomnianej. Czy go kochała, czy był tylko niechcianą, przypadkową konsekwencją zauroczenia młodziutkiej córki lewockiego medyka i polskiego podróżnika, który z powodu odniesionych - przy upadku z konia - ran, musiał zatrzymać się w tym mieście. Tego też już się nie dowie. Choć pod powiekami ciągle tkwi obraz; twarz z gorejącymi oczami, wpatrzonymi, w co... no, nie wiadomo w co? Zmierzwione włosy rdzawą falą opadające na bezradnie opuszczone ramiona i bardzo zimne dłonie. Ich chłód czuje do dzisiaj. Jak teraz o tym myśli, były nie tylko zimne, ale i... obojętne, kiedy próbował się do nich przytulić. Nie znał sposobu, by je rozgrzać. Nieobecna, daleka. Tak nieobecna – to właściwe określenie. Czy taki powinien by obraz matki?
W gotyckim kościele św. Katarzyny, siadywał w wysokich stallach, podziwiając surowe, wyniosłe wnętrze i rozmyślał o swoim życiu. Ledwo ukończył dwudziesty rok, a już tyle przeżył, do wielu miejsc poniósł go los: Lewocza, Czerwony Klasztor, Rzym, Florencja, Mediolan - a teraz - Kraków. Czy tu odnajdzie rodzinę, bezpieczeństwo i spokój? Tylko tyle, i aż tyle.
Sytuacja zmieniła się, kiedy żona Stanisława Wąsa******, siostra Jakuba, niezadowolona z niedopuszczenia męża do podziału skarbu, opowiedziała o wszystkim głównemu prokuratorowi Uniwersytetu, doktorowi Mikołajowi z Koprzywnicy. Oburzenie wśród murarzy i ich pomocników było wielkie, tym bardziej, jak rozeszła się wieść, że za ten donos otrzymała 30 groszy. Zyskała przydomek „Judaszkowa” , co ją doprowadzało do szewskiej pasji, a swoją złość wyładowywała na mężu Jakubie. Nikt ich jednak nie żałował.
Nie tylko kolegiaci, studenci, robotnicy, ale także zwykli mieszkańcy podwawelskiego grodu. z uwagą śledzili proces wytoczony pięciu - jeszcze bardziej skłóconym pomiędzy sobą - znalazcom skarbu, chociaż tylko Ivo i Stefan znali prawdę o jego odkryciu. Sprawa toczyła się wiele miesięcy - Jakub, Stanisław i Samson zostali uniewinnieni, ale los Tomasza i Jana był już przesądzony.
---------------------------
* W zbiorach Biblioteki Jagiellońskiej znajduje się cymelium - kalendarz na rok 1519, w którym czytamy taką informację: rządca Uniwersytetu kazał uwięzić dwóch murarzy, którzy przyznali się do znalezienia skarbu w murach Kolegium Większego. Przymuszeni oddali oni z tego skarbu 167 złotych.
** Dzisiaj, mniej więcej w tym samym miejscu, wznosi się okazały gmach ZUS-u.
**** Z księgi rejestrów Kolegium Większego: W sobotę, przed św. Kalikstem, dałem murarzom napiwki z okazji odnalezienia przez tych murarzy pod murem niewielkiego skarbu. Przede wszystkim Jakubowi, który znalazł wspomniany skarb, dałem 1 grzywnę. Jakubowi Flakowi dałem 30 groszy, a innemu Jakubowi Opałce, dałem 30 groszy. Samemu majstrowi murarzowi Stefanowi, dałem jeszcze za fatygę 20 groszy.
**** Jan Zimmerman, mieszczanin krakowski, znakomity złotnik o ustalonej renomie i wielkim wzięciu, swój zakład otworzył w 1494 roku. W 1513 roku, awansował na urząd wójta Sądu Wyższego Prawa Magdeburskiego na Zamku Krakowskim. Jako burmistrz i starszy cechu złotników, na czele przedstawicieli rady miejskiej złożył hołd królowej Bonie, po urodzeniu syna Zygmunta Augusta. Słynne stały się wygłoszone do królowej słowa: Narodził się gwarant rękojmi pokoju dla całego Królestwa Sarmatów. Był także fundatorem ołtarza św. Joachima w kościele Mariackim. Jego synowie, Józef i Joachim, ukończyli medycynę na krakowskiej uczelni.
***** Dzieje budowy tej świątyni były bardzo burzliwe. Nie omijały jej pożary, powodzie, a nawet... trzęsienia ziemi. Już na samym początku wznoszenia wybuchł pożar, w którym prawdopodobnie uległ zniszczeniu dokument fundacyjny, bowiem zachowała się tylko jego kopia z 1363 roku. Pierwsze trzęsienie ziemi, w 1443 roku, spowodowało zawalenie się prezbiterium. W założeniu kościół miał być dłuższy o kilkanaście metrów (jeszcze jedno przęsło) i posiadać dwie wieże. Jednak kolejne kataklizmy; powódź w 1534 roku, kilkukrotne pożary, w tym jeden, który spowodował zawalenie się stropu absydy oraz zniszczenie gotyckiego ołtarza głównego - nie pozwoliły na pełną realizację tych ambitnych projektów. Prawdopodobnie chciano zbudować kościół większy od Mariackiego. W osiemnastym stuleciu, w 1786 roku, kolejne trzęsienie ziemi, poważnie naruszyło strukturę budowli.
****** W raportach Mikołaja z Koprzywnicy, administratora i zarządcy Collegium Maius, m. in. czytamy: ... o znalezieniu skarbu sekretnie udzieliła wiadomości żona Stanisława Wąsa [...] udzieliła mi też rady co do sposobu odebrania pozostałej części wspomnianego skarbu.
cdn
Ostatnio zmieniony 14 mar 2017, 23:05 przez Lucile, łącznie zmieniany 5 razy.