Ponidzie IX
Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz
- Elunia
- Posty: 582
- Rejestracja: 03 lis 2011, 22:28
- Lokalizacja: Poznań
Ponidzie IX
od początku
w poprzednim odcinku
Staszek prosił mnie wiele razy, abym poszła na spotkanie z jego towarzyszami rozmów. Tyle razy to robił, że któregoś dnia dałam się namówić.
Nie wszyscy byli zainteresowani poznaniem mnie. Trochę jakby nieobecni, myślami gdzieś daleko. Raczej zamroczeni piwem, bo cóż innego można robić w zwykłej knajpie.
Ponieważ Staszek rozsiadł się pośrodku i w jednej chwili zapomniał, że przyszedł ze mną, podeszłam do chłopaka, który zajmował krzesło w kącie i prawie się nie odzywał. Robił wrażenie obserwatora.
Gdy podeszłam, przywitał mnie słowami:
– Wiem, ty jesteś Zosia. Muza Staszka. On całymi godzinami opowiada tylko o tobie. Masz bardzo wielki wpływ na jego twórczość i na niego samego. Zawładnęłaś umysłem chłopaka całkowicie.
- Zawstydzasz mnie.
- Nie masz czego się wstydzić. To zaszczyt być natchnieniem. On ciekawie pisze, a ja lubię słuchać.
- Też piszesz?
- Sam nic nie piszę, ale słucham i czytam. Lubię to. Mam na imię Paweł i mieszkam w Krakowie. Jestem w Pińczowie u rodziny. Przyjechałem na kilka dni. Chciałem studiować medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim.
- Dlaczego mówisz, że chciałeś?
- Bo widzisz, studiowałem rok i z Uniwersytetu oderwano Wydział Lekarski. Powstała Akademia Medyczna, chwilowo tam znalazłem swoje miejsce. Teraz jest o wiele trudniej.
- Pewnie Ci się uda.
- Licho wie jak tu trafiłem i co właściwie robię. Sam nie wiem, ale ciągnie mnie. Strasznie cuchnie piwskiem i papierosami, ale ludzie ciekawi.
Wyciągnął gazetę. Był to „Tygodnik Powszechny”.
- Zobacz. Znalazłem tu postać, na którą warto zwrócić uwagę. Uważam, że wiele zdziała dla polskiej literatury i sztuki. To taki fanatyk.
Zaciekawił mnie. Opowiadał tak ciekawie o swoim ukochanym Krakowie i o ludziach w nim mieszkających. Wiedział, gdzie i co się dzieje interesującego. Znał wielu ludzi pióra i nie tylko.
Staszek siedział pomiędzy innymi z kuflem piwa w jednej ręce, a kartkami papieru w drugiej i usta prawie mu się nie zamykały. Zajęty do reszty innymi, chyba zapomniał, że też tu jestem. Mogłam spokojnie siedzieć obok Pawła i słuchać jak opowiada. A opowiadał tak obrazowo, że prawie widziałam wąskie uliczki, kolorowe kamienice, Wawel, wysokie kościoły, skwerki i parki z ławkami. Chciałam tam być.
- Zosiu. Znam jednego imiennika twojego Staszka. Mieszka i studiuje w Krakowie. Mówił mi, że razem z innymi studentami szukają miejsca na spotkania i występy teatralne, a raczej kabarety. Coś w rodzaju „Zielony Balonik”.
- Zielony Balonik? Co to takiego?
- To kabaret literacki, który funkcjonował jeszcze przed wojną. Teraz brakuje takiego miejsca, na wieczory poetyckie i muzyczne.
- Masz rację. To bardzo dobry pomysł.
- Jestem pewien, że Staszek powinien trafić do Krakowa. Tam miałby większe szanse na rozwijanie swojej twórczości i bycie z konkretnymi twórcami, którzy wiedzą co chcą powiedzieć, a nie tylko przekrzykiwać się przy piwie. Jutro wracam do Krakowa, spotkam się z kolegami i może uda mi się ściągnąć tam Staszka. Będę tu za tydzień, bo jeszcze mam parę spraw do załatwienia. Wtedy zostanę na dłużej i jeszcze na ten temat porozmawiamy.
- To ciekawe, co mówisz i nawet chciałabym, żeby się twoje słowa spełniły. Niestety, bardzo wątpię czy Staszek zostawi swoją wieś. Nie, to niemożliwe. On nie zostawi rodziny bez pomocy. Może on i dziwak, ale bardzo odpowiedzialny. W gospodarstwie zawsze pełno roboty, więc jeździ, pomaga, ile może i kiedy tylko może.
To spotkanie zapamiętałam, jako udane. Szczególnie mile utkwił mi w pamięci Paweł. Nie pasował do nich, był jakby z innego świata i tak bardzo ciekawie opowiadał o Krakowie. Przyrzekłam sobie, że będę częściej przychodzić, choćby dla samego spotkania Pawła, bo rozmowa z nim sprawiła mi przyjemność. Przecież obiecał, że jeszcze przyjedzie.
Uświadomiłam sobie, że zaczęłam patrzeć na chłopaków w zupełnie inny sposób, niż robiłam to do tej pory. Zawsze istniał tylko Staszek, a teraz dostrzegam innych.
Minęło parę dni pojechaliśmy razem ze Staszkiem na wieś. Czas wykopków. Ziemniaków nie można zostawić w polu, trzeba je zebrać. Każde ręce się przydadzą. Pomagali sobie wszyscy nawzajem.
Prace w polu, do lekkich nie należały, dlatego uprzyjemniano to sobie przyśpiewkami. Lubiłam słuchać, były wesołe, a czasem nawet sprośne. Gdy ktoś zaśpiewał, to ktoś inny mu odpowiadał.
Pamiętam, jak rozpoczął kuzyn Zenek:
- Ni mom cierpiwości-do roboty w polu-wole z mojom lezyć-na sianie w zopolu.
To mu ciotka odpowiedziała:
- Nie chce my sie chodzić-nie chce my sie siedzić-co bym chciała robić-wstydze sie powiedzić.
- Na Zośki chałupie-znok bociek klekoce-pewnie i zaś przynius-miłości łowoce.
Bardzo śmieszne przyśpiewki, a ostatnia to chyba do mnie była kierowana. Pomyślałam sobie, że już wszyscy wiedzą o moich spotkaniach ze Staszkiem. Pewnie zauważyli, że my inaczej na siebie patrzymy.
Wieczorem przysiadłam w kuchni. Mały Antoś spał. Tato z dziadkiem jeszcze pracowali w chlewiku. Mama przygotowywała jedzenie na następny dzień, a ja zastanawiałam się, kiedy znowu będę z nimi.
Spojrzałam w okno, a myśli biegły daleko, za wiśniowy sad, puste już pola, wybujałe łąki, aż pod dom, gdzie mieszka Staszek. Zastanawiałam się, co robi, co myśli? Może pisze nowy wiersz, a może już zmęczony poszedł spać?
Jutro powrót do szkoły, to znowu go zobaczę i o wszystko zapytam.
cdn.
w poprzednim odcinku
Staszek prosił mnie wiele razy, abym poszła na spotkanie z jego towarzyszami rozmów. Tyle razy to robił, że któregoś dnia dałam się namówić.
Nie wszyscy byli zainteresowani poznaniem mnie. Trochę jakby nieobecni, myślami gdzieś daleko. Raczej zamroczeni piwem, bo cóż innego można robić w zwykłej knajpie.
Ponieważ Staszek rozsiadł się pośrodku i w jednej chwili zapomniał, że przyszedł ze mną, podeszłam do chłopaka, który zajmował krzesło w kącie i prawie się nie odzywał. Robił wrażenie obserwatora.
Gdy podeszłam, przywitał mnie słowami:
– Wiem, ty jesteś Zosia. Muza Staszka. On całymi godzinami opowiada tylko o tobie. Masz bardzo wielki wpływ na jego twórczość i na niego samego. Zawładnęłaś umysłem chłopaka całkowicie.
- Zawstydzasz mnie.
- Nie masz czego się wstydzić. To zaszczyt być natchnieniem. On ciekawie pisze, a ja lubię słuchać.
- Też piszesz?
- Sam nic nie piszę, ale słucham i czytam. Lubię to. Mam na imię Paweł i mieszkam w Krakowie. Jestem w Pińczowie u rodziny. Przyjechałem na kilka dni. Chciałem studiować medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim.
- Dlaczego mówisz, że chciałeś?
- Bo widzisz, studiowałem rok i z Uniwersytetu oderwano Wydział Lekarski. Powstała Akademia Medyczna, chwilowo tam znalazłem swoje miejsce. Teraz jest o wiele trudniej.
- Pewnie Ci się uda.
- Licho wie jak tu trafiłem i co właściwie robię. Sam nie wiem, ale ciągnie mnie. Strasznie cuchnie piwskiem i papierosami, ale ludzie ciekawi.
Wyciągnął gazetę. Był to „Tygodnik Powszechny”.
- Zobacz. Znalazłem tu postać, na którą warto zwrócić uwagę. Uważam, że wiele zdziała dla polskiej literatury i sztuki. To taki fanatyk.
Zaciekawił mnie. Opowiadał tak ciekawie o swoim ukochanym Krakowie i o ludziach w nim mieszkających. Wiedział, gdzie i co się dzieje interesującego. Znał wielu ludzi pióra i nie tylko.
Staszek siedział pomiędzy innymi z kuflem piwa w jednej ręce, a kartkami papieru w drugiej i usta prawie mu się nie zamykały. Zajęty do reszty innymi, chyba zapomniał, że też tu jestem. Mogłam spokojnie siedzieć obok Pawła i słuchać jak opowiada. A opowiadał tak obrazowo, że prawie widziałam wąskie uliczki, kolorowe kamienice, Wawel, wysokie kościoły, skwerki i parki z ławkami. Chciałam tam być.
- Zosiu. Znam jednego imiennika twojego Staszka. Mieszka i studiuje w Krakowie. Mówił mi, że razem z innymi studentami szukają miejsca na spotkania i występy teatralne, a raczej kabarety. Coś w rodzaju „Zielony Balonik”.
- Zielony Balonik? Co to takiego?
- To kabaret literacki, który funkcjonował jeszcze przed wojną. Teraz brakuje takiego miejsca, na wieczory poetyckie i muzyczne.
- Masz rację. To bardzo dobry pomysł.
- Jestem pewien, że Staszek powinien trafić do Krakowa. Tam miałby większe szanse na rozwijanie swojej twórczości i bycie z konkretnymi twórcami, którzy wiedzą co chcą powiedzieć, a nie tylko przekrzykiwać się przy piwie. Jutro wracam do Krakowa, spotkam się z kolegami i może uda mi się ściągnąć tam Staszka. Będę tu za tydzień, bo jeszcze mam parę spraw do załatwienia. Wtedy zostanę na dłużej i jeszcze na ten temat porozmawiamy.
- To ciekawe, co mówisz i nawet chciałabym, żeby się twoje słowa spełniły. Niestety, bardzo wątpię czy Staszek zostawi swoją wieś. Nie, to niemożliwe. On nie zostawi rodziny bez pomocy. Może on i dziwak, ale bardzo odpowiedzialny. W gospodarstwie zawsze pełno roboty, więc jeździ, pomaga, ile może i kiedy tylko może.
To spotkanie zapamiętałam, jako udane. Szczególnie mile utkwił mi w pamięci Paweł. Nie pasował do nich, był jakby z innego świata i tak bardzo ciekawie opowiadał o Krakowie. Przyrzekłam sobie, że będę częściej przychodzić, choćby dla samego spotkania Pawła, bo rozmowa z nim sprawiła mi przyjemność. Przecież obiecał, że jeszcze przyjedzie.
Uświadomiłam sobie, że zaczęłam patrzeć na chłopaków w zupełnie inny sposób, niż robiłam to do tej pory. Zawsze istniał tylko Staszek, a teraz dostrzegam innych.
Minęło parę dni pojechaliśmy razem ze Staszkiem na wieś. Czas wykopków. Ziemniaków nie można zostawić w polu, trzeba je zebrać. Każde ręce się przydadzą. Pomagali sobie wszyscy nawzajem.
Prace w polu, do lekkich nie należały, dlatego uprzyjemniano to sobie przyśpiewkami. Lubiłam słuchać, były wesołe, a czasem nawet sprośne. Gdy ktoś zaśpiewał, to ktoś inny mu odpowiadał.
Pamiętam, jak rozpoczął kuzyn Zenek:
- Ni mom cierpiwości-do roboty w polu-wole z mojom lezyć-na sianie w zopolu.
To mu ciotka odpowiedziała:
- Nie chce my sie chodzić-nie chce my sie siedzić-co bym chciała robić-wstydze sie powiedzić.
- Na Zośki chałupie-znok bociek klekoce-pewnie i zaś przynius-miłości łowoce.
Bardzo śmieszne przyśpiewki, a ostatnia to chyba do mnie była kierowana. Pomyślałam sobie, że już wszyscy wiedzą o moich spotkaniach ze Staszkiem. Pewnie zauważyli, że my inaczej na siebie patrzymy.
Wieczorem przysiadłam w kuchni. Mały Antoś spał. Tato z dziadkiem jeszcze pracowali w chlewiku. Mama przygotowywała jedzenie na następny dzień, a ja zastanawiałam się, kiedy znowu będę z nimi.
Spojrzałam w okno, a myśli biegły daleko, za wiśniowy sad, puste już pola, wybujałe łąki, aż pod dom, gdzie mieszka Staszek. Zastanawiałam się, co robi, co myśli? Może pisze nowy wiersz, a może już zmęczony poszedł spać?
Jutro powrót do szkoły, to znowu go zobaczę i o wszystko zapytam.
cdn.
Ostatnio zmieniony 13 mar 2017, 11:56 przez Elunia, łącznie zmieniany 7 razy.