Koty
- refluks
- Posty: 714
- Rejestracja: 28 lut 2016, 11:49
Koty
Nie znoszę kociambrów.
I nie tylko dlatego, że jestem uczulony na ich sierść. Uczulony jestem na ich współczesne darmozjadstwo. Leży to dziadostwo po całych dniach, żre i sra. I się pańciom łaskawie da pogłaskać, a te zachwycone.
Niestety futrzaki te lgną do mnie.
Odkąd pięć lat temu przyjechałem na Mazury widziałem w domach więcej kocisków niźli w całym swym życiu.
Gdzie mnie nie zaprosili – kociamber w chałupie.
W większości osobniki rozsądne. Ino żem do chałupy tudzież mieszkania wlazł, stawała im sierść i z piskiem uciekały gdzieś tam.
Ale jeden osobnik uparty i odporny się zdarzył.
Pańcia jego prosi żebym usiadł i pyta czego bym pitnego skosztował. A ta menda się o nogi ociera, ogon postawiony, odbyt pokazuje. To mówię, że kawę i mocną. Poszła pańcia do kuchni a ja za kota się bierę i krótko. Mianowicie pod ogon łaskotę mu robię z odgłosem „kłiii!”. Wystrzelił z pokoju jak strzała.
Przychodzi pańcia z kawką i komunikuje mi o trzech swych syneczkach po kolei, a futrzak stoi w progu i wlepia ślepia we mła. Pańcia mówi „No chodź tutaj, chodź” i ręce wyciąga, a bezczelne bydle omija jej łapy i się wślizguje między oparcie fotela, w którym siedzę a narzutkę na nim.
Chcesz wojny, futrzaku, będziesz miał.
Proszę panią domu o śmietankę. Wychodzi do kuchni, a ja opieram się kompleksowo.
Wierzga. Nie ustępuję.
Popijam łyka kawy, zaciągam się dymem z papierosa.
Wstaję, odchylam narzutę i komunikuję:
- Wypierdalaj.
Ucieka na balkon.
Pańcia wraca z mlekiem do kawy. Kontynuuje opowieść o swoich nierobach.
Kociamber przez cały czas siedzi w doniczce i patrzy na mnie. Gdy na niego kieruję wzrok zainteresowany w momencie czymś innym.
Koniec wizyty.
-Przyjdź w sobotę.
Przychodzę.
Rudas ociera mię się o nogi.
Siadam na wersalce. Patrzy na mnie.
- Wskakuj.
Wskoczył. Tarmolę kłębucha. Tak, tak. Pychola miętolę, pod włos głaszczę, za ogon ciągnę. Dobra, już! Patrzy zdziwiony.
Idę do łazienki i szoruję ręce dokładnie.
W uszach mnie swędzi i w gardle i jakby mi ktoś w skrzela wsadził piórko i smyrał.
Pańcia mi opowiada, że też miała alergię na kocią sierść, dopóki jej ktoś kocie niemowlę podarował.
Patrzy na mnie rudas.
I jakby się uśmiechał.
Bezczelny.
I nie tylko dlatego, że jestem uczulony na ich sierść. Uczulony jestem na ich współczesne darmozjadstwo. Leży to dziadostwo po całych dniach, żre i sra. I się pańciom łaskawie da pogłaskać, a te zachwycone.
Niestety futrzaki te lgną do mnie.
Odkąd pięć lat temu przyjechałem na Mazury widziałem w domach więcej kocisków niźli w całym swym życiu.
Gdzie mnie nie zaprosili – kociamber w chałupie.
W większości osobniki rozsądne. Ino żem do chałupy tudzież mieszkania wlazł, stawała im sierść i z piskiem uciekały gdzieś tam.
Ale jeden osobnik uparty i odporny się zdarzył.
Pańcia jego prosi żebym usiadł i pyta czego bym pitnego skosztował. A ta menda się o nogi ociera, ogon postawiony, odbyt pokazuje. To mówię, że kawę i mocną. Poszła pańcia do kuchni a ja za kota się bierę i krótko. Mianowicie pod ogon łaskotę mu robię z odgłosem „kłiii!”. Wystrzelił z pokoju jak strzała.
Przychodzi pańcia z kawką i komunikuje mi o trzech swych syneczkach po kolei, a futrzak stoi w progu i wlepia ślepia we mła. Pańcia mówi „No chodź tutaj, chodź” i ręce wyciąga, a bezczelne bydle omija jej łapy i się wślizguje między oparcie fotela, w którym siedzę a narzutkę na nim.
Chcesz wojny, futrzaku, będziesz miał.
Proszę panią domu o śmietankę. Wychodzi do kuchni, a ja opieram się kompleksowo.
Wierzga. Nie ustępuję.
Popijam łyka kawy, zaciągam się dymem z papierosa.
Wstaję, odchylam narzutę i komunikuję:
- Wypierdalaj.
Ucieka na balkon.
Pańcia wraca z mlekiem do kawy. Kontynuuje opowieść o swoich nierobach.
Kociamber przez cały czas siedzi w doniczce i patrzy na mnie. Gdy na niego kieruję wzrok zainteresowany w momencie czymś innym.
Koniec wizyty.
-Przyjdź w sobotę.
Przychodzę.
Rudas ociera mię się o nogi.
Siadam na wersalce. Patrzy na mnie.
- Wskakuj.
Wskoczył. Tarmolę kłębucha. Tak, tak. Pychola miętolę, pod włos głaszczę, za ogon ciągnę. Dobra, już! Patrzy zdziwiony.
Idę do łazienki i szoruję ręce dokładnie.
W uszach mnie swędzi i w gardle i jakby mi ktoś w skrzela wsadził piórko i smyrał.
Pańcia mi opowiada, że też miała alergię na kocią sierść, dopóki jej ktoś kocie niemowlę podarował.
Patrzy na mnie rudas.
I jakby się uśmiechał.
Bezczelny.