Tutaj leży Cynamon C.
- nie
- Posty: 1366
- Rejestracja: 03 paź 2014, 14:07
- Płeć:
- Kontakt:
Tutaj leży Cynamon C.
– Wysoki sądzie! – zaczął rozpłomienionym głosem – W ciągu ostatniej dekady nie napisałem ani zdania, choć zabiegałem o każde słowo. Codziennie ślęczałem nad pustymi kartkami zalewanymi kolejno – gorzką herbatą i słonymi łzami oraz kwaśną śliną i słodzoną herbatą – wszystkim, tylko nie atramentem! Robiłem wiele, ażeby wena znowu zawitała: paliłem w kuchni ziarna kawy, której aromat roznosił się po całym kosmosie, łączyłem się z matką naturą, przytulając drzewa, a nawet próbowałem filozofować w miejscowej bibliotece – i nic, absolutnie żadnej idei! Aż w końcu, wysoki sądzie, po latach bezpłodnej udręki, ni stąd ni zowąd oślepia mnie blask cudownej illuminacji – ach, jakież to było natchnienie! I oto już w szponach tego demonicznego posiadania rzucam się do zapisu, ale wtedy to okazuje się, że klawiatura mojego komputera nie działa, długopisy moje nie chcą pisać, a jedyny ołówek zakopany bezpiecznie na dnie szuflady z papierami – zniknął. I gdy w końcu, wysoki sądzie, nie widząc już innego wyjścia wybiegam zdesperowany przed dom, aby na najbliższym skrawku ziemi zacząć pisać palcem – znika wena.
Tak mniej więcej wyglądała linia obrony Cynamona C., prozaika oskarżonego o marnotrawienie weny, który właśnie wstał z łóżka lewą lub prawą pajęczą nogą, a potem pomknął do kuchni na inauguracyjnego papierosa w stanie umysłu tak czystym, jakim jest on tylko na krótko po przebudzeniu (lub narodzeniu się) – niezadymiony prozą codzienności.
Ponieważ było to jego nowe miejsce zamieszkania, nie uniknął potknięcia się po drodze o wszystkie meble, kręcąc z niedowierzaniem głową i zadając sobie pytanie, kto je w ten sposób poustawiał, mimo że odciski palców i inicjały sprawcy – C. C. – wyraźnie wskazywały na niego.
Do kuchennego stołu dotarł odziwo w jednym kawałku. Powitały go przepalona gdzieniegdzie cerata, pamiętająca jeszcze delikatne nadgarstki jego matki, zmatowiała szklanka o nieznanej przeszłości oraz żelazna popielnica, do której strząsał teraz popiół.
Na arenie zdarzeń pojawia się biegnący pomiędzy rekwizytami niewielki pajęczak. Cynamon nakrywa go szklanką, a potem wdmuchuje pod nią trochę dymu. – Witaj w moim świecie – mówi.
Zwierzę zakręciło się we mgiełce, jakby nieco pijane; człowiek zaś przypomniał sobie o mnichach, którzy spacerując, zamiatają przed sobą drogę, ażeby nie rozdeptać przypadkiem jakiegoś żyjątka. Wypuścił wtedy pająka na wolność. Niedługo potem siebie również uwolnił z zadymionego mieszkania.
***
Podstawowy zestaw zachowań oskarżonego:
– kaszlnięcie (zwracające uwagę wszystkich osób na sali sądowej);
– sprawdzenie godziny na swoim cyfrowym zegarku (który zdaniem jego adwokata tyka jak wskazówkowy – przykładali ucho – oskarżony jednak niczego nie słyszał);
– Wskazanie palcem bloku.
Cynamon nudził się w nieruchomym zawieszeniu przed klatką schodową, jak gdyby czekając, aż letnia mdła masa przed jego oczami wreszcie wyschnie i wyłoni się z niej jakiś prototyp otoczenia. Spogląda wreszcie na swój zegarek, ściągnąwszy iglaste brwi, po czym rusza wprost przed siebie i zapuszcza się w pierwszą zachęcającą do zwiedzenia parku alejkę.
Co prawda, z racji przeprowadzki nie wyznaje się jeszcze na tutejszych drzewach – wie jednak, że napotkania niektórych z nich, na przykład cyprysów, powinien się wystrzegać, wszak mogłyby one umiejscowić go w bardziej egzotycznym klimacie, niż to konieczne.
W oddali, jakby w miękkiej mgle – nie atmosferycznej, ale wzrokowej, sennej – snuje się leniwie dwoje widm. Kobieta w czarnych spodniach i włosach do ramion cofa się wolno środkiem alejki, wilgotną różdżką zakreśla w powietrzu znak nieskończoności. W jej stronę, na pałąkowatych nóżkach i z rozwartymi ramionami drepcze chłopczyk, próbując złapać po drodze wszystkie bańki mydlane, jakie wyczarowuje dla niego wiedźma.
– Słyszałam o twoim procesie – powiedziała Nina, gdy nieubłaganie się spotkali. Najpierw jednak, gdy stanął przed nią Cynamon, błądziła przez chwilę agatowym spojrzeniem po fasadzie jego nieokreślonej twarzy, jakby chcąc przyrównać ją do starego portretu, odkurzonego gdzieś na poddaszu pamięci.
– Mieszkam w tamtym, o, bloku – Wskazał chwiejnie palcem, próbując wyminąć nim wszystkie drzewa. Powiedział, że idzie na targ po spóźnione śniadanie i że chyba zdecyduje się na jajka i kawę.
– Jak bohater starej powieści sensacyjnej, który pałaszuje takie w przydrożnym szynku?
– Z tą tylko różnicą – doprecyzował Cynamon – że nie zamówię tych jajek w knajpie, gdzie z pewnością pojawiłby się miejscowy szeryf, wikłający mnie w trzystustronicową intrygę, ale upichcę je w swojej kuchni.
Przeganiając dłonią małego owada z siodełka jego nosa (nos zaczął wierzgać), dodała, że przecież nie jest postacią z literatury sensacyjnej, tylko obyczajowej albo autotematycznej, dlatego poleca mu owsiankę z truskawkami i postanawia przespacerować się z nim kawałek.
Opowiadając coś niecoś o sobie, zboczyli niebawem z brukowanej trasy na rzecz tłustawych ścieżek, Cynamon zaś poczuł, że może przesuwać je i supłać ze sobą tak, że doprowadzą jego i Ninę w dowolny zakamarek ich wyobraźni. Zanim jednak zdążył rozeznać się w tej namiastce magicznej władzy, już to zarysował się koniec ich podróży, a park nakrył się kołdrą chmur, jakby przeczuwawszy zbliżający się chłód. Mżył deszcz, kiedy dochodzili do ruchliwej ulicy; spojrzeli wtedy na swoje nieco ubłocone podeszwy, Nina zaś postanowiła pożegnać go w tym miejscu.
– To w przeciwną stronę. – uśmiechnęła się na jego propozycję odprowadzenia jej z powrotem – Jeżeli będziemy odprowadzać się na krańce parku – nigdy z niego nie wyjdziemy.
Spotkanie to zgęstniało w jego umyśle, kiedy samotnie spacerował po rynku, a ponieważ nie mógł dopasować swojej osoby ani do żadnej powieści sensacyjnej, ani do obyczajowej, toteż zrezygnował zarówno z jajek, jak i z owsianki.
Nazajutrz Cynamon C. został skazany na dwadzieścia lat pisania powieści i umieszczony w nadmorskiej wieży Omphalos (w tym momencie adwokat wyskakuje z próżni po raz drugi, żeby obrazowo pokręcić głową), z możliwością ubiegania się o przedterminowe zwolnienie w przypadku stworzenia arcydzieła.
***
"Droga Nino.
Rozpoczął się drugi tydzień mojego pobytu tutaj. Wiem już, że jesteś jedyną osobą, której mogę to powiedzieć. Rozchodzi się o dzień naszego spotkania w parku. Widzisz, tego słonecznego poranka poczułem, jakbym obudził się w nieswoim mieszkaniu, ciele, a nawet w innym świecie. Przechodząc z sypialni do kuchni, trudno było mi uwierzyć, że odpowiadam za aranżację tych pomieszczeń. Meble stały w dziwnych miejscach, przedmioty jakby nie moje. Wiem, że przeprowadzka mogła spowodować takie, a nie inne wrażenia związane z nowym otoczeniem, podobnie jak ma to miejsce u osób podróżujących, ale wiem zarazem, że jest to coś zgoła innego. Nasze spotkanie było dla mnie równie pełne sprzeczności. Doskonale rozumiem, że znamy się długo, z drugiej jednak strony czułem, że spotkałem cię po raz pierwszy. To nie wszystko. Od tamtej pory była to najgłębsza relacja, jaka mi się przytrafiła. Choć zostałaś tak skrótowo przedstawiona, uważam tę znajomość za znaczącą i jedyną. I jeśli autor mojego losu tylko na to pozwoli, chciałbym spotkać się z tobą znowu, w parku lub gdziekolwiek w świecie. Czy wierzysz w owo przeznaczenie? A jeżeli cokolwiek jest nam pisane – czy możemy nanosić poprawki, korygować tropy, dopowiadać zakończenia? Czy wolno mi wygumkować powyższe zdania i – co najważniejsze – czy wtedy będziemy jeszcze istnieć? Wybacz mi te pytania – mam teraz nazbyt wiele czasu na stawianie ich.
Cynamon
P.S Ostatecznie zdecydowałem się na żurek, którego butelkę wychłeptałem jeszcze w drodze powrotnej, ale to, co powiedziałaś, dało mi do myślenia.
PS.2 W wieży jestem traktowany znakomicie, otrzymałem przybory pisarskie, każdego zaś poranka wolno mi wynurzać się z wylotu schodów niczym pulchny Buck. Rześkie powietrze podpowiada mi wtedy, że dzień dopiero się zaczyna."
Po powrocie z jednej z przechadzek wokół wieży, w wyobraźni Cynamona zaczął wyłaniać się zamglony jeszcze obraz czegoś w rodzaju powieści lub przynajmniej opowiadania.
W więziennej biblioteczce przepatrywał grzbiety książek jak nagrobki z wyrytymi imionami. Jak nagrobki z wyrytymi imionami przepatrywał grzbiety książek w więziennej biblioteczce. Kiedy zaś strażnik zamykał za nim wyjście z celi, podzwaniając przy tym pękiem mosiężnych kluczy, skazaniec zwrócił się do niego:
– Zdaje się, że trochę tutaj pobędę. Gdybym zszedł podczas odsiadki, ułóżcie moje ciało na boku – od tej pryczy nie czuję pleców, jakby była z papieru.
Pospacerował potem jeszcze raz po swoim nowym, małym uniwersum, rozmyślając o jego naturze:
– Życie bohatera literackiego – pomyślał – kończy się ostatnią postawioną kropką, być może nawet wtedy, gdy wrzucimy je w pętlę pozornej nieskończoności.
W końcu, orzeźwiony perspektywą nowej idei ułożył się na pryczy, wyzerował licznik kilometrów w kulce długopisu i otworzył czysty zeszyt, aby ważyć się na intymną, pijacką podróż poprzez równiny białych kartek.
Rozpoczął opowieść:
"– Wysoki sądzie! – zaczął rozpłomienionym głosem. – W ciągu ostatniej dekady nie napisałem ani zdania, choć zabiegałem o każde słowo."
Tak mniej więcej wyglądała linia obrony Cynamona C., prozaika oskarżonego o marnotrawienie weny, który właśnie wstał z łóżka lewą lub prawą pajęczą nogą, a potem pomknął do kuchni na inauguracyjnego papierosa w stanie umysłu tak czystym, jakim jest on tylko na krótko po przebudzeniu (lub narodzeniu się) – niezadymiony prozą codzienności.
Ponieważ było to jego nowe miejsce zamieszkania, nie uniknął potknięcia się po drodze o wszystkie meble, kręcąc z niedowierzaniem głową i zadając sobie pytanie, kto je w ten sposób poustawiał, mimo że odciski palców i inicjały sprawcy – C. C. – wyraźnie wskazywały na niego.
Do kuchennego stołu dotarł odziwo w jednym kawałku. Powitały go przepalona gdzieniegdzie cerata, pamiętająca jeszcze delikatne nadgarstki jego matki, zmatowiała szklanka o nieznanej przeszłości oraz żelazna popielnica, do której strząsał teraz popiół.
Na arenie zdarzeń pojawia się biegnący pomiędzy rekwizytami niewielki pajęczak. Cynamon nakrywa go szklanką, a potem wdmuchuje pod nią trochę dymu. – Witaj w moim świecie – mówi.
Zwierzę zakręciło się we mgiełce, jakby nieco pijane; człowiek zaś przypomniał sobie o mnichach, którzy spacerując, zamiatają przed sobą drogę, ażeby nie rozdeptać przypadkiem jakiegoś żyjątka. Wypuścił wtedy pająka na wolność. Niedługo potem siebie również uwolnił z zadymionego mieszkania.
***
Podstawowy zestaw zachowań oskarżonego:
– kaszlnięcie (zwracające uwagę wszystkich osób na sali sądowej);
– sprawdzenie godziny na swoim cyfrowym zegarku (który zdaniem jego adwokata tyka jak wskazówkowy – przykładali ucho – oskarżony jednak niczego nie słyszał);
– Wskazanie palcem bloku.
Cynamon nudził się w nieruchomym zawieszeniu przed klatką schodową, jak gdyby czekając, aż letnia mdła masa przed jego oczami wreszcie wyschnie i wyłoni się z niej jakiś prototyp otoczenia. Spogląda wreszcie na swój zegarek, ściągnąwszy iglaste brwi, po czym rusza wprost przed siebie i zapuszcza się w pierwszą zachęcającą do zwiedzenia parku alejkę.
Co prawda, z racji przeprowadzki nie wyznaje się jeszcze na tutejszych drzewach – wie jednak, że napotkania niektórych z nich, na przykład cyprysów, powinien się wystrzegać, wszak mogłyby one umiejscowić go w bardziej egzotycznym klimacie, niż to konieczne.
W oddali, jakby w miękkiej mgle – nie atmosferycznej, ale wzrokowej, sennej – snuje się leniwie dwoje widm. Kobieta w czarnych spodniach i włosach do ramion cofa się wolno środkiem alejki, wilgotną różdżką zakreśla w powietrzu znak nieskończoności. W jej stronę, na pałąkowatych nóżkach i z rozwartymi ramionami drepcze chłopczyk, próbując złapać po drodze wszystkie bańki mydlane, jakie wyczarowuje dla niego wiedźma.
– Słyszałam o twoim procesie – powiedziała Nina, gdy nieubłaganie się spotkali. Najpierw jednak, gdy stanął przed nią Cynamon, błądziła przez chwilę agatowym spojrzeniem po fasadzie jego nieokreślonej twarzy, jakby chcąc przyrównać ją do starego portretu, odkurzonego gdzieś na poddaszu pamięci.
– Mieszkam w tamtym, o, bloku – Wskazał chwiejnie palcem, próbując wyminąć nim wszystkie drzewa. Powiedział, że idzie na targ po spóźnione śniadanie i że chyba zdecyduje się na jajka i kawę.
– Jak bohater starej powieści sensacyjnej, który pałaszuje takie w przydrożnym szynku?
– Z tą tylko różnicą – doprecyzował Cynamon – że nie zamówię tych jajek w knajpie, gdzie z pewnością pojawiłby się miejscowy szeryf, wikłający mnie w trzystustronicową intrygę, ale upichcę je w swojej kuchni.
Przeganiając dłonią małego owada z siodełka jego nosa (nos zaczął wierzgać), dodała, że przecież nie jest postacią z literatury sensacyjnej, tylko obyczajowej albo autotematycznej, dlatego poleca mu owsiankę z truskawkami i postanawia przespacerować się z nim kawałek.
Opowiadając coś niecoś o sobie, zboczyli niebawem z brukowanej trasy na rzecz tłustawych ścieżek, Cynamon zaś poczuł, że może przesuwać je i supłać ze sobą tak, że doprowadzą jego i Ninę w dowolny zakamarek ich wyobraźni. Zanim jednak zdążył rozeznać się w tej namiastce magicznej władzy, już to zarysował się koniec ich podróży, a park nakrył się kołdrą chmur, jakby przeczuwawszy zbliżający się chłód. Mżył deszcz, kiedy dochodzili do ruchliwej ulicy; spojrzeli wtedy na swoje nieco ubłocone podeszwy, Nina zaś postanowiła pożegnać go w tym miejscu.
– To w przeciwną stronę. – uśmiechnęła się na jego propozycję odprowadzenia jej z powrotem – Jeżeli będziemy odprowadzać się na krańce parku – nigdy z niego nie wyjdziemy.
Spotkanie to zgęstniało w jego umyśle, kiedy samotnie spacerował po rynku, a ponieważ nie mógł dopasować swojej osoby ani do żadnej powieści sensacyjnej, ani do obyczajowej, toteż zrezygnował zarówno z jajek, jak i z owsianki.
Nazajutrz Cynamon C. został skazany na dwadzieścia lat pisania powieści i umieszczony w nadmorskiej wieży Omphalos (w tym momencie adwokat wyskakuje z próżni po raz drugi, żeby obrazowo pokręcić głową), z możliwością ubiegania się o przedterminowe zwolnienie w przypadku stworzenia arcydzieła.
***
"Droga Nino.
Rozpoczął się drugi tydzień mojego pobytu tutaj. Wiem już, że jesteś jedyną osobą, której mogę to powiedzieć. Rozchodzi się o dzień naszego spotkania w parku. Widzisz, tego słonecznego poranka poczułem, jakbym obudził się w nieswoim mieszkaniu, ciele, a nawet w innym świecie. Przechodząc z sypialni do kuchni, trudno było mi uwierzyć, że odpowiadam za aranżację tych pomieszczeń. Meble stały w dziwnych miejscach, przedmioty jakby nie moje. Wiem, że przeprowadzka mogła spowodować takie, a nie inne wrażenia związane z nowym otoczeniem, podobnie jak ma to miejsce u osób podróżujących, ale wiem zarazem, że jest to coś zgoła innego. Nasze spotkanie było dla mnie równie pełne sprzeczności. Doskonale rozumiem, że znamy się długo, z drugiej jednak strony czułem, że spotkałem cię po raz pierwszy. To nie wszystko. Od tamtej pory była to najgłębsza relacja, jaka mi się przytrafiła. Choć zostałaś tak skrótowo przedstawiona, uważam tę znajomość za znaczącą i jedyną. I jeśli autor mojego losu tylko na to pozwoli, chciałbym spotkać się z tobą znowu, w parku lub gdziekolwiek w świecie. Czy wierzysz w owo przeznaczenie? A jeżeli cokolwiek jest nam pisane – czy możemy nanosić poprawki, korygować tropy, dopowiadać zakończenia? Czy wolno mi wygumkować powyższe zdania i – co najważniejsze – czy wtedy będziemy jeszcze istnieć? Wybacz mi te pytania – mam teraz nazbyt wiele czasu na stawianie ich.
Cynamon
P.S Ostatecznie zdecydowałem się na żurek, którego butelkę wychłeptałem jeszcze w drodze powrotnej, ale to, co powiedziałaś, dało mi do myślenia.
PS.2 W wieży jestem traktowany znakomicie, otrzymałem przybory pisarskie, każdego zaś poranka wolno mi wynurzać się z wylotu schodów niczym pulchny Buck. Rześkie powietrze podpowiada mi wtedy, że dzień dopiero się zaczyna."
Po powrocie z jednej z przechadzek wokół wieży, w wyobraźni Cynamona zaczął wyłaniać się zamglony jeszcze obraz czegoś w rodzaju powieści lub przynajmniej opowiadania.
W więziennej biblioteczce przepatrywał grzbiety książek jak nagrobki z wyrytymi imionami. Jak nagrobki z wyrytymi imionami przepatrywał grzbiety książek w więziennej biblioteczce. Kiedy zaś strażnik zamykał za nim wyjście z celi, podzwaniając przy tym pękiem mosiężnych kluczy, skazaniec zwrócił się do niego:
– Zdaje się, że trochę tutaj pobędę. Gdybym zszedł podczas odsiadki, ułóżcie moje ciało na boku – od tej pryczy nie czuję pleców, jakby była z papieru.
Pospacerował potem jeszcze raz po swoim nowym, małym uniwersum, rozmyślając o jego naturze:
– Życie bohatera literackiego – pomyślał – kończy się ostatnią postawioną kropką, być może nawet wtedy, gdy wrzucimy je w pętlę pozornej nieskończoności.
W końcu, orzeźwiony perspektywą nowej idei ułożył się na pryczy, wyzerował licznik kilometrów w kulce długopisu i otworzył czysty zeszyt, aby ważyć się na intymną, pijacką podróż poprzez równiny białych kartek.
Rozpoczął opowieść:
"– Wysoki sądzie! – zaczął rozpłomienionym głosem. – W ciągu ostatniej dekady nie napisałem ani zdania, choć zabiegałem o każde słowo."
Ostatnio zmieniony 21 paź 2017, 23:46 przez nie, łącznie zmieniany 7 razy.
Okres ważności moich postów kończy się w momencie ich opublikowania.