Coś podobnego
Coś podobnego
Nie wiem ile to niebożę może mieć lat.
Patrzy w papiery, czegoś szuka, ale co może znaleźć, skoro ja tu pierwszy raz.
- Witam. W jakiej sprawie pan do mnie?
- Jestem rozczarowany zawodowo.
- Rozumiem.
Odkręca butelkę mineralnej, nalewa w szklaneczkę i jednym ruchem od razu w gardło aplikuje.
Cholera, alkoholiczka.
Wyjść czy zostać? A zostanę.
Grzebie w torebce. Jak nic by zajarała.
Wyciągam paczkę.
- Hm?
- Mh.
Zaciągamy się.
- Niech pani otworzy okno.
- Po co?
- Nie znoszę smrodu czyjegoś papierosa.
Patrzy na mnie i nie otwiera okna.
- Palę od dwudziestu dwu lat i nie znoszę smrodu czyjegoś papierosa.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Po prostu nie znoszę.
- Ktoś u pana w rodzinie palił lub pali?
- Prawie wszyscy. W pracy też prawie wszyscy palą. I znajomi też prawie wszyscy palą. Właściwie prawie wszyscy wokół mnie palą. To ma jakieś znaczenie?
- Może mieć.
- A są jakieś badania na ten temat? Na przykład szwedzkie?
Patrzy na mnie.
- Prosiłem o otwarcie okna.
Wstaje i nie spuszczając ze mnie wzroku otwiera okno.
- Niech pan opowie o swojej pracy.
Opowiadam.
- I czuje się pan niedoceniony?
- Bardzo. Wszystko ja zrobiłem i nagle dziękujemy i proszę przekazać dokumenty panu K.
- I co pan wtedy czuł?
- Wtedy czułem, że chcę załadować prezesowi w mordę.
- Rozumiem. A proszę mi powiedzieć jakie miał pan relacje z ojcem.
- Nie mam ojca. To znaczy mam w sensie, że mnie spłodził, ale spłodził i zniknął. I nie mogę powiedzieć, co wtedy, to znaczy po spłodzeniu i zniknięciu czułem.
- A jakie miał pan relacje z matką?
- Na oczy jej nie widziałem. To znaczy może i widziałem, gdy położna z łona mamy mej mnie wydobyła, ale generalnie jej nie pamiętam, bo mnie po porodzie zostawiła w szpitalu.
- Czyli nie miał pan relacji z rodzicami?
- A jak miałem je mieć?
Znowu otwiera mineralną i aplikuje w gardło.
Może powinienem przyjść do niej, gdy jest po kielichu?
- Nie wiem czy to ważne, ale gdy byłem mały, to nazdepiłem na kurczątko.
- I co pan wtedy czuł?
- Coś pod sandałkiem.
- Czy ktoś z panem rozmawiał o tym?
- Rodzice.
- Ma pan kontakt z rodzicami?
- Dlaczego miałbym nie mieć? Rodzice bardzo mnie kochają. Mamusia gotuje dla mnie smaczny barszcz czerwony i kopytka z sosem, a tatuś woził mnie na sankach, gdy byłem mały.
- Bili pana?
- Kto?
- Rodzice.
- Jak mnie mieli bić, jeśli tata aby mię zrobił i zniknął, a mama po porodzie mnie w szpitalu zostawiła?
- Rozumiem. Czyli pan jest porzuconym dzieckiem?
- Ale przez kogo?
- Przez rodziców.
- Nonsens.
- Powiedział pan, że ojciec matkę opuścił, a matka pana po porodzie.
- Co pani opowiada? Przecież powiedziałem, że mamusia gotowała pyszny barszcz czerwony i kopytka, a tatuś woził mnie na sankach. Ja mam bardzo dobre relacje z rodzicami.
- No tak. Rozumiem. A gdzie oni są?
- W domu.
- W jakim domu?
- W domu, gdzie mieszkamy wszyscy.
- A proszę mi powiedzieć czy pan dobrze czuje się w swojej pracy?
- Nie mogę się czuć w pracy, której nie mam.
- Rozumiem. Czy pańskim przełożonym był mężczyzna?
- Tak.
- Miał pan z nim problem?
- Ale o co pani chodzi?
- No czy miał pan problem ze swoim przełożonym?
- Nie miałem.
- To w czym był problem?
- No ale o co pani chodzi?
- Proszę pana, musiał być problem i ja chcę dowiedzieć się skąd.
- No ale co ja mam zrobić?
- Niech pan wszystko mi powie.
- No to tak, on był ryży i piegowaty i niższy ode mnie.
- Rozumiem. Proszę mi powiedzieć co pan czuł do swojego przełożonego.
- Nic nie czułem. No i on był inżynierem, a ja magistrem inżynierem i na naradach zwracał się do mnie per panie magistrze inżynierze.
- Rozumiem. I co pan czuł?
- Nic nie czułem.
- A jak się pan do przełożonego zwracał?
- Zwracałem się „Panie prezesie po zawodówce”.
- I co pan czul?
- Nic nie czułem. Chciałem iść do domu, bo narady zawsze w piątek były i sobie chciałem porobić to i owo.
- A co pan chciał porobić sobie?
- Na przykład chciałem sobie posiedzieć na ławce przed domem, ale najbardziej chciałem zrobić kupę przy lekturze ciekawej lub rozwiązując trudną jolkę.
- Pan ma problem z wypróżnianiem?
- Tak
- I co pan w związku z tym czuje?
- Dupa mnie boli.
- Ale dlaczego?
- Nie wiem.
- Nie wiem pan?
- Nie wiem.
- Był pan u lekarza?
- Nie. Pani myśli, że to ma związek z moją byłą pracą?
- Może tak być.
- A z moim dzieciństwem?
- Tak, może to mieć związek.
- I że mnie mama piersią nie karmiła to może mieć znaczenie?
- Ogromne. A jaki ma pan problem z wypróżnianiem?
- A to, że jak wypróżniam się i mnie się zwieracz zwiera i bóle mam takie, że gryzę ręcznik. Czy to znaczy, że mam problem psychologiczny?
- Tak. To oznacza, że nie potrafi pan prawidłowo funkcjonować fizjologicznie. No ale przede wszystkim jest pan chytry.
- Jak chytry? Dwa dni temu żebrającemu przed supermarketem podarowałem pięćdziesiąt groszy.
- To nie ma żadnego znaczenia. Pan chce zatrzymać wszystko, co jego i dlatego nie wypróżnia się swobodnie.
- Proszę pani, ja muszę powiedzieć, że bardzo boję się ptaków.
- Jakich ptaków?
- Wszystkich. Boję się, że taki latający ptak runie na mnie i wydziobie mi oko.
- Tak. To wszystko tłumaczy. Wszystkie pańskie lęki, złe kontakty z przełożonym i niepowodzenia zawodowe mają związek ze strachem przed zemstą krewnych kurczaczka, którego pan zadeptał.
- Co mam robić?
- Proszę dokarmiać ptaki i nie jeść kurczaków.
- Nie jem kurczaków, jem wieprzki.
- Czy zdarzyło się panu nazwać kogoś świnią?
- Chyba tak.
- Proszę tego więcej nie robić.
- Proszę pani czy ja będę zdrowy?
- Wyciągnę pana z tego.
- Pani jest taka dobra.
- Proszę przyjść do mnie za tydzień.
Oczywiście, że nie przyjdę, chciałem tylko sprawdzić jak to jest u psychologa.
Po wyjściu zapalam papierosa, mija mnie kobieta z kurczakiem w reklamówce, a nad nami gołębie, mnóstwo gołębi.
Wracam i krzyczę w korytarzu:
- Proszę pani!
Patrzy w papiery, czegoś szuka, ale co może znaleźć, skoro ja tu pierwszy raz.
- Witam. W jakiej sprawie pan do mnie?
- Jestem rozczarowany zawodowo.
- Rozumiem.
Odkręca butelkę mineralnej, nalewa w szklaneczkę i jednym ruchem od razu w gardło aplikuje.
Cholera, alkoholiczka.
Wyjść czy zostać? A zostanę.
Grzebie w torebce. Jak nic by zajarała.
Wyciągam paczkę.
- Hm?
- Mh.
Zaciągamy się.
- Niech pani otworzy okno.
- Po co?
- Nie znoszę smrodu czyjegoś papierosa.
Patrzy na mnie i nie otwiera okna.
- Palę od dwudziestu dwu lat i nie znoszę smrodu czyjegoś papierosa.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Po prostu nie znoszę.
- Ktoś u pana w rodzinie palił lub pali?
- Prawie wszyscy. W pracy też prawie wszyscy palą. I znajomi też prawie wszyscy palą. Właściwie prawie wszyscy wokół mnie palą. To ma jakieś znaczenie?
- Może mieć.
- A są jakieś badania na ten temat? Na przykład szwedzkie?
Patrzy na mnie.
- Prosiłem o otwarcie okna.
Wstaje i nie spuszczając ze mnie wzroku otwiera okno.
- Niech pan opowie o swojej pracy.
Opowiadam.
- I czuje się pan niedoceniony?
- Bardzo. Wszystko ja zrobiłem i nagle dziękujemy i proszę przekazać dokumenty panu K.
- I co pan wtedy czuł?
- Wtedy czułem, że chcę załadować prezesowi w mordę.
- Rozumiem. A proszę mi powiedzieć jakie miał pan relacje z ojcem.
- Nie mam ojca. To znaczy mam w sensie, że mnie spłodził, ale spłodził i zniknął. I nie mogę powiedzieć, co wtedy, to znaczy po spłodzeniu i zniknięciu czułem.
- A jakie miał pan relacje z matką?
- Na oczy jej nie widziałem. To znaczy może i widziałem, gdy położna z łona mamy mej mnie wydobyła, ale generalnie jej nie pamiętam, bo mnie po porodzie zostawiła w szpitalu.
- Czyli nie miał pan relacji z rodzicami?
- A jak miałem je mieć?
Znowu otwiera mineralną i aplikuje w gardło.
Może powinienem przyjść do niej, gdy jest po kielichu?
- Nie wiem czy to ważne, ale gdy byłem mały, to nazdepiłem na kurczątko.
- I co pan wtedy czuł?
- Coś pod sandałkiem.
- Czy ktoś z panem rozmawiał o tym?
- Rodzice.
- Ma pan kontakt z rodzicami?
- Dlaczego miałbym nie mieć? Rodzice bardzo mnie kochają. Mamusia gotuje dla mnie smaczny barszcz czerwony i kopytka z sosem, a tatuś woził mnie na sankach, gdy byłem mały.
- Bili pana?
- Kto?
- Rodzice.
- Jak mnie mieli bić, jeśli tata aby mię zrobił i zniknął, a mama po porodzie mnie w szpitalu zostawiła?
- Rozumiem. Czyli pan jest porzuconym dzieckiem?
- Ale przez kogo?
- Przez rodziców.
- Nonsens.
- Powiedział pan, że ojciec matkę opuścił, a matka pana po porodzie.
- Co pani opowiada? Przecież powiedziałem, że mamusia gotowała pyszny barszcz czerwony i kopytka, a tatuś woził mnie na sankach. Ja mam bardzo dobre relacje z rodzicami.
- No tak. Rozumiem. A gdzie oni są?
- W domu.
- W jakim domu?
- W domu, gdzie mieszkamy wszyscy.
- A proszę mi powiedzieć czy pan dobrze czuje się w swojej pracy?
- Nie mogę się czuć w pracy, której nie mam.
- Rozumiem. Czy pańskim przełożonym był mężczyzna?
- Tak.
- Miał pan z nim problem?
- Ale o co pani chodzi?
- No czy miał pan problem ze swoim przełożonym?
- Nie miałem.
- To w czym był problem?
- No ale o co pani chodzi?
- Proszę pana, musiał być problem i ja chcę dowiedzieć się skąd.
- No ale co ja mam zrobić?
- Niech pan wszystko mi powie.
- No to tak, on był ryży i piegowaty i niższy ode mnie.
- Rozumiem. Proszę mi powiedzieć co pan czuł do swojego przełożonego.
- Nic nie czułem. No i on był inżynierem, a ja magistrem inżynierem i na naradach zwracał się do mnie per panie magistrze inżynierze.
- Rozumiem. I co pan czuł?
- Nic nie czułem.
- A jak się pan do przełożonego zwracał?
- Zwracałem się „Panie prezesie po zawodówce”.
- I co pan czul?
- Nic nie czułem. Chciałem iść do domu, bo narady zawsze w piątek były i sobie chciałem porobić to i owo.
- A co pan chciał porobić sobie?
- Na przykład chciałem sobie posiedzieć na ławce przed domem, ale najbardziej chciałem zrobić kupę przy lekturze ciekawej lub rozwiązując trudną jolkę.
- Pan ma problem z wypróżnianiem?
- Tak
- I co pan w związku z tym czuje?
- Dupa mnie boli.
- Ale dlaczego?
- Nie wiem.
- Nie wiem pan?
- Nie wiem.
- Był pan u lekarza?
- Nie. Pani myśli, że to ma związek z moją byłą pracą?
- Może tak być.
- A z moim dzieciństwem?
- Tak, może to mieć związek.
- I że mnie mama piersią nie karmiła to może mieć znaczenie?
- Ogromne. A jaki ma pan problem z wypróżnianiem?
- A to, że jak wypróżniam się i mnie się zwieracz zwiera i bóle mam takie, że gryzę ręcznik. Czy to znaczy, że mam problem psychologiczny?
- Tak. To oznacza, że nie potrafi pan prawidłowo funkcjonować fizjologicznie. No ale przede wszystkim jest pan chytry.
- Jak chytry? Dwa dni temu żebrającemu przed supermarketem podarowałem pięćdziesiąt groszy.
- To nie ma żadnego znaczenia. Pan chce zatrzymać wszystko, co jego i dlatego nie wypróżnia się swobodnie.
- Proszę pani, ja muszę powiedzieć, że bardzo boję się ptaków.
- Jakich ptaków?
- Wszystkich. Boję się, że taki latający ptak runie na mnie i wydziobie mi oko.
- Tak. To wszystko tłumaczy. Wszystkie pańskie lęki, złe kontakty z przełożonym i niepowodzenia zawodowe mają związek ze strachem przed zemstą krewnych kurczaczka, którego pan zadeptał.
- Co mam robić?
- Proszę dokarmiać ptaki i nie jeść kurczaków.
- Nie jem kurczaków, jem wieprzki.
- Czy zdarzyło się panu nazwać kogoś świnią?
- Chyba tak.
- Proszę tego więcej nie robić.
- Proszę pani czy ja będę zdrowy?
- Wyciągnę pana z tego.
- Pani jest taka dobra.
- Proszę przyjść do mnie za tydzień.
Oczywiście, że nie przyjdę, chciałem tylko sprawdzić jak to jest u psychologa.
Po wyjściu zapalam papierosa, mija mnie kobieta z kurczakiem w reklamówce, a nad nami gołębie, mnóstwo gołębi.
Wracam i krzyczę w korytarzu:
- Proszę pani!