W deszczu
Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz
- eka
- Moderator
- Posty: 10470
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
W deszczu
Obok parku, niedaleko Słonecznej, w skórzanej torebce rozkrzyczała się komórka.
- Mała, masz czas?
Głęboki oddech pomaga zebrać siłę.
- Mam.
- Spotkajmy się w Heliosie, mogę tam być za pięć minut, a ty?
- Mam go niemal przed sobą.
- To wejdź i poczekaj, dobrze?
Leje jak z cebra. Siedzę tyłem do sali, na wprost wielkiej tafli szkła porysowanej długimi igłami deszczu. Obserwuję hotelowy parking. Jest! Wysiada z taksówki, otwiera parasolkę i biegnie w stronę wejścia. Smużka pary leniwie wije się nad filiżanką. Kawa czarna jak ból.
Za plecami energiczny rytm obcasów przyspiesza bicie serca.
- Cześć, ładnie wyglądasz.
- Szkoda pierdół na to spotkanie, siadaj i przejdź do sedna.
- Chcę ci pomóc.
- Nie stać cię na to.
- Czy wiesz, co powiedział, kiedy zapytałam, co z tobą będzie po naszym ślubie?
Ręka sama sięga po papieros, druga szuka zapalniczki w torebce, a usta drżą, gdy tamta z kpiącym uśmiechem podaje ogień.
- No co?
- Najwyżej się odkochasz.
- To ciebie pewnie nie martwi?
- Nie, ale powiedz, naprawdę pasuje ci status kochanki? Mała, czemu nie odchodzisz?
Patrzę na nią z autentycznym politowaniem. Chora i duszna dobroć, z cholernego poczucia wyższości nad siedzącym naprzeciw zlepkiem, przypadkową sumą właściwości, doprawdy bez znaczenia – naiwnie czy bezczelnie – tak prosto w oczy namawiającą do największego wyrzeczenia, już na szczęście umarła. Milczę. Wzdycha ostentacyjnie.
- Dziewczyno, zrozum, życie z nim byłoby dla ciebie piekłem, ma okropnie trudny charakter, nigdy nie wiadomo jak zareaguje, nawet gdy człowiek chce dla niego dobrze. Nie dasz rady ułożyć mu życia, sprzątać, gotować, kochać go, jak będzie cię zdradzał z przypadkowymi dziwkami, bo akurat uzna, że ma takie prawo.
- I tobie to nie przeszkadza?
- Nie, bo chcę być z nim zawsze i teraz zrobię wszystko, żeby ciebie znienawidził.
Kończy zdanie i mocno rozgniata niedopałek w popielniczce. Odpowiadam prawdziwym uśmiechem, bo miłość to niezwiązane żadnym złym nakazem pragnienie, wirujące, ulotne pomieszanie wszystkich odsłon czułości, bólu i inteligencji, a ona, ta dziewczyna naprzeciwko, myśli, że potrafi ułożyć mu życie.
Trochę to przeraża, trochę bawi, a i jeszcze mocniej dziwi, bo w przeciwieństwie do niej nadal nie wiem, czy można jego do czegokolwiek, nawet do siebie wpasować.
Przedłuża się cisza, trzeba to powiedzieć, nie pozwolę ci zniknąć w jej usłużnych ramionach, w tych śniadankach do łóżka, kapciach pod nogi.
- Posłuchaj, wciąż nie ogarnęłaś najważniejszego prawa.
- Dowiem się wszystkiego o tobie i wykorzystam przeciwko.
- Nie w tym rzecz, ale proszę, próbuj. Pamiętaj jednak, że jest z tobą, bo ja tkwię obok. Twoje piekło rozpali się, gdy pójdę własną drogą, a potem on zostawi ciebie. I wszyscy będziemy osobno, aż do mnie wróci, bo zawsze tak było, nie jesteś naszą pierwszą przeszkodą, przecież o tym chyba wiesz, Kiciu?
Wstaję, wyjmuję portfel i kładę banknot obok jej ręki:
- Gdy tak zrobię, uwierz, długo męczyć się z nim nie będziesz.
Idąc wolno deptakiem w stronę Rynku, czuję niesmak. Przeciwnik jest zupełnie pozbawiony klasy, taki mały, wyrachowany egoizm. Przegrasz, przeliczysz się. Idź, idź do klasztoru, Kiciu bez winy. Miejsca bezwzględnych i naiwnych kobiet, chcących zawsze być czegoś lub czyjąś własnością.
Czas na ruch. Gdy wybieram najważniejszy numer na liście adresatów życia, nogi mam jak z waty.
- Co tam, kochanie? Zaraz u ciebie będę.
- Nie przychodź więcej i nie dzwoń, to koniec.
Będziemy umierać z determinacją i odwagą, obojętnie kiedy samotność zawoła lub jej zapragniemy, takie rzeczy wymagają wielkiej miłości, a ona jest tylko w człowieku mocno na sobie opartym.
- Mała, masz czas?
Głęboki oddech pomaga zebrać siłę.
- Mam.
- Spotkajmy się w Heliosie, mogę tam być za pięć minut, a ty?
- Mam go niemal przed sobą.
- To wejdź i poczekaj, dobrze?
Leje jak z cebra. Siedzę tyłem do sali, na wprost wielkiej tafli szkła porysowanej długimi igłami deszczu. Obserwuję hotelowy parking. Jest! Wysiada z taksówki, otwiera parasolkę i biegnie w stronę wejścia. Smużka pary leniwie wije się nad filiżanką. Kawa czarna jak ból.
Za plecami energiczny rytm obcasów przyspiesza bicie serca.
- Cześć, ładnie wyglądasz.
- Szkoda pierdół na to spotkanie, siadaj i przejdź do sedna.
- Chcę ci pomóc.
- Nie stać cię na to.
- Czy wiesz, co powiedział, kiedy zapytałam, co z tobą będzie po naszym ślubie?
Ręka sama sięga po papieros, druga szuka zapalniczki w torebce, a usta drżą, gdy tamta z kpiącym uśmiechem podaje ogień.
- No co?
- Najwyżej się odkochasz.
- To ciebie pewnie nie martwi?
- Nie, ale powiedz, naprawdę pasuje ci status kochanki? Mała, czemu nie odchodzisz?
Patrzę na nią z autentycznym politowaniem. Chora i duszna dobroć, z cholernego poczucia wyższości nad siedzącym naprzeciw zlepkiem, przypadkową sumą właściwości, doprawdy bez znaczenia – naiwnie czy bezczelnie – tak prosto w oczy namawiającą do największego wyrzeczenia, już na szczęście umarła. Milczę. Wzdycha ostentacyjnie.
- Dziewczyno, zrozum, życie z nim byłoby dla ciebie piekłem, ma okropnie trudny charakter, nigdy nie wiadomo jak zareaguje, nawet gdy człowiek chce dla niego dobrze. Nie dasz rady ułożyć mu życia, sprzątać, gotować, kochać go, jak będzie cię zdradzał z przypadkowymi dziwkami, bo akurat uzna, że ma takie prawo.
- I tobie to nie przeszkadza?
- Nie, bo chcę być z nim zawsze i teraz zrobię wszystko, żeby ciebie znienawidził.
Kończy zdanie i mocno rozgniata niedopałek w popielniczce. Odpowiadam prawdziwym uśmiechem, bo miłość to niezwiązane żadnym złym nakazem pragnienie, wirujące, ulotne pomieszanie wszystkich odsłon czułości, bólu i inteligencji, a ona, ta dziewczyna naprzeciwko, myśli, że potrafi ułożyć mu życie.
Trochę to przeraża, trochę bawi, a i jeszcze mocniej dziwi, bo w przeciwieństwie do niej nadal nie wiem, czy można jego do czegokolwiek, nawet do siebie wpasować.
Przedłuża się cisza, trzeba to powiedzieć, nie pozwolę ci zniknąć w jej usłużnych ramionach, w tych śniadankach do łóżka, kapciach pod nogi.
- Posłuchaj, wciąż nie ogarnęłaś najważniejszego prawa.
- Dowiem się wszystkiego o tobie i wykorzystam przeciwko.
- Nie w tym rzecz, ale proszę, próbuj. Pamiętaj jednak, że jest z tobą, bo ja tkwię obok. Twoje piekło rozpali się, gdy pójdę własną drogą, a potem on zostawi ciebie. I wszyscy będziemy osobno, aż do mnie wróci, bo zawsze tak było, nie jesteś naszą pierwszą przeszkodą, przecież o tym chyba wiesz, Kiciu?
Wstaję, wyjmuję portfel i kładę banknot obok jej ręki:
- Gdy tak zrobię, uwierz, długo męczyć się z nim nie będziesz.
Idąc wolno deptakiem w stronę Rynku, czuję niesmak. Przeciwnik jest zupełnie pozbawiony klasy, taki mały, wyrachowany egoizm. Przegrasz, przeliczysz się. Idź, idź do klasztoru, Kiciu bez winy. Miejsca bezwzględnych i naiwnych kobiet, chcących zawsze być czegoś lub czyjąś własnością.
Czas na ruch. Gdy wybieram najważniejszy numer na liście adresatów życia, nogi mam jak z waty.
- Co tam, kochanie? Zaraz u ciebie będę.
- Nie przychodź więcej i nie dzwoń, to koniec.
Będziemy umierać z determinacją i odwagą, obojętnie kiedy samotność zawoła lub jej zapragniemy, takie rzeczy wymagają wielkiej miłości, a ona jest tylko w człowieku mocno na sobie opartym.