Życie jako przyzwyczajenie? To bywa bardzo pomocne w chwilach zwątpienia, gdy zabrakło już pozytywnych impulsów. Wiele rzeczy robimy machinalnie, automatycznie, nie zastanawiając się nad ich wykonywaniem, nad przyczynami i skutkami, nad sposobem i celem. To dla nas może niejednokrotnie okazać się prawdziwym darem niebios, bo mamy we krwi określone schematy, nie pozwalające nam zapomnieć jak, po co, dlaczego, kiedy i gdzie. W rezultacie wtedy, gdy dopada nas mentalna zima, możemy przetrwać. Doczekać się przebiśnieżania. Jak najmniejszym kosztem i z nawyku.e_14scie pisze:Wzejść, przebiśnieżyć,
byle starczyło łodygi
zaszczepionej uporem. Przyzwyczajeniem.
Świetny fragment. Peel(ka) dotyka absolutu, podchodzi do granicy między tutaj i gdzieś, między dziś a kiedyś, między teraźniejszością a bezczasowością. Tak, jakby szukała odpowiedzi na nurtujące ją podskórnie pytania, chciała zbliżyć się do tych, którzy posiedli wiedzę o wszechświecie, wszechrzeczy, wszechczasie. Doczesność bardzo ogranicza i powoduje wiele frustracji, gdy spotykają nas różne doświadczenia, których niezrozumiały sens, niezrozumiałe przyczyny i niezrozumiała celowość przerastają nas, przytłaczają.e_14scie pisze:Nawet Wielki Wóz wysypał alergią,
na niczemu nie winnym niebie. Potykają się cienie
przodków. Zawołam, usłyszą?
Nie warto się jednak spieszyć. Wszystkiego wcześniej czy później się dowiemy - i tego, co jeszcze musimy odkryć na łez padole, i tego, co wykracza poza egzystencjalną tymczasowość.
Pozdrawiam,

Glo.